„Nie chciałam być służącą męża, więc wyrzucił mnie z domu. Szybko wracałam na klęczkach, bo małżeństwo to świętość”

płacząca kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Codziennie gotowałam Jankowi obiady, wymyślałam najróżniejsze ciasta, sprzątałam dom na błysk i grzecznie spełniałam swój małżeński obowiązek wieczorami. Czy byłam szczęśliwa? Tak mi się wydawało. Wszystko było jak należy. Miałam męża i byłam dobrą żoną”.
/ 10.10.2023 12:30
płacząca kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

W mojej wsi dziewczyny nie zastanawiały się długo nad wyjściem za mąż. Trafiał się kandydat, który się oświadczał, to go przyjmowały, a wieś organizowała wesele i tyle. Gdy zdarzało mi się czytać jakieś eleganckie magazyny dla miastowych kobiet, kompletnie nie rozumiałam rozterek czytelniczek.

Wszystko to brzmiało jak z jakiegoś podręcznika psychologicznego. Dziewczyny wydawały się wymyślać sobie tysiące powodów, dla których nie chciały wychodzić za mąż. A to facet za skąpy, a to za koleżanką się obejrzał, a to za dużo pracował… Naprawdę, jakby na świecie nie było poważniejszych problemów.

U nas na pewno takich nie było. Tak naprawdę to nie wiem, co musiało się zdarzyć, żeby jakaś dziewczyna odrzuciła zaręczyny swojego adoratora. Pamiętam, że kiedyś Baśka, córka sadownika Ryśka, odeszła od chłopa, który chciał się z nią żenić, ale on faktycznie miał wielkie problemy z alkoholem. Na początku wszyscy jej wyrzucali, że głupia i okazję zmarnowała, ale potem, gdy wyszło na jaw, że facet nie wylewa za kołnierz, wszyscy nagle zmienili front. „Mądra ta Baśka, nie ma co się z pijusem wiązać”, powtarzali.

Jakoś tak wyszło

Moim pierwszym poważnym kandydatem był Janek. Poznaliśmy się na jakiejś lokalnej imprezie. Kilka razy ze sobą zatańczyliśmy, potem parę razy do mnie zadzwonił, zaprosił nad jezioro, wpadł na obiad i jakoś tak poszło. Jak już wieś zaczęła plotkować, że Janek „się za mnie bierze”, to uznałam, że i na mnie przyszedł czas. W ogóle nie zastanawiałam się, czy go kocham i czy mamy ze sobą coś wspólnego. Po prostu.

Oświadczył się, więc się zgodziłam. Pobraliśmy się, teściowie i rodzice dali nam w prezencie ziemię, którą Janek mógłby uprawiać, żebyśmy mieli z czego żyć. Dostaliśmy też dom – starą chatę po prababce stojącą na tyłach działki moich rodziców. Po remoncie stała się naprawdę całkiem przyjemna i przytulna. Lubiłam to miejsce. Cieszyłam się, że mam w końcu swoje gospodarstwo, swój kawałek ziemi.

Codziennie gotowałam Jankowi obiady, wymyślałam najróżniejsze ciasta, sprzątałam dom na błysk i grzecznie spełniałam swój małżeński obowiązek wieczorami. Czy byłam szczęśliwa? Tak mi się wydawało. Czułam satysfakcję, że moje życie funkcjonuje jak w zegarku. Wszystko było, jak należy. Miałam męża i byłam dobrą żoną.

Czasem jednak, jak każdemu, zdarzały mi się gorsze dni. Czasem nie miałam siły wstać z łóżka, źle się czułam, czasem się przeziębiałam. Nie miałam wtedy możliwości i siły, żeby gotować trzydaniowy obiad, nastawić pranie i myć podłogi. Wtedy zauważyłam w zachowaniu Janka coś niepokojącego.

Miałam być na każde zawołanie

Nie tolerował moich słabostek, choć sam regularnie odkładał swoje nieliczne domowe obowiązki z błahych powodów. Nie rąbał drewna, bo narobił się w polu, albo chciał obejrzeć mecz. Nie naprawiał zepsutego schodka, bo akurat nie miał do tego weny. Ja pozwalałam sobie na lenistwo tylko wtedy, gdy naprawdę byłam chora, czułam się strasznie i ledwo stałam na nogach. Janka to jednak drażniło.

– Znowu się lenisz? Cały dzień tak będziesz się wylegiwać? Kryśka, jakbym wiedział, że leniwca sobie wziąłem, to nigdy bym ci się nie oświadczył – beształ mnie.

– Janek, ale ja jestem chora. Obiad masz na kuchence, ale nie mam siły ci go podgrzać, przepraszam… – stękałam osłabiona.

– No i może jeszcze mam potem pozmywać, jak jakaś służka? A idź ty! – wkurzał się i wychodził z pokoju.

Czy jego komentarze i brak wyczucia mnie raniły? Nie, chyba nie. Byłam przyzwyczajona do tego, że w naszej wsi mężowie tak się odnoszą do swoich żon. U nas nie było miejsca i czasu na wrażliwość i jakieś roztrząsanie głupot. Empatia w naszym świecie zwyczajnie nie istniała. To było dla mnie zjawisko, które widziałam i o którym słyszałam tylko w amerykańskich filmach. Byłam sfrustrowana tym, że nie mogę odpocząć we własnym domu. Przecież dobrze się wywiązywałam z obowiązków żony, każdego dnia robiłam wszystko dokładnie i na czas. Czy nie miałam prawa do wolnego, gdy naprawdę tego potrzebowałam?

Czułam się jak służąca

– Janek, muszę iść pilnie do lekarza, nie zdążę ci uprasować koszuli na jutrzejsze imieniny Heńka. Żelazko masz na stole, możesz wyjątkowo sobie sam uprasować? Proszę, bardzo mi to pomoże – zapytałam innego dnia.

– Czyś ty do reszty zgłupiała? Ja mam sobie sam prasować? Facet z żelazkiem? Widziałaś ty kiedyś takie dziwadło? Po co sobie żonę wziąłem? Jakbym chciał sam prasować, to bym cię do niczego nie potrzebował! – obruszył się. – Ja poczekam, mecz sobie obejrzę, zmęczony jestem. Wyprasujesz mi, jak wrócisz. Sam tego na pewno nie będę robił, jeszcze czego!

– A to wielmożnemu panu korona z głowy spadnie, jak sobie sam raz żelazko włączy?! – uniosłam się. – Chora żona już nie może pójść do lekarza, bo chłopu się nie chce kiwnąć paluszkiem w domu? Służkę sobie znalazłeś czy żonę? Ja na darmową obsługę się nie pisałam!

– O proszę bardzo, jaka wielkomiejska dama! Znudziło się bycie panią domu? Zmęczyła się bidulka? Źle ci w ciepłym, własnym domu z pełną lodówką i szafą? To sobie może do rodziców wracaj, tam się wyśpisz i odpoczniesz za wszystkie czasy! I mamusia wokół ciebie obrobi, to nie będziesz musiała się przemęczać! – odburknął mi mąż.

Uciekłam, żeby później wrócić

Jak powiedział, tak ja zrobiłam. Spakowałam małą podróżną torbę i wyszłam z domu, trzaskając za sobą drzwiami. Miałam tego dosyć, nie mogłam sobie pozwolić na takie traktowanie. Nawet ja miałam jakieś swoje granice! Gdy stanęłam w progu domu rodziców, matka od razu zapytała:

– Boże, dziecko, co się stało? Janek miał jakiś wypadek? Coś mu się stało?

– Nie, to drań, odchodzę od niego! – krzyknęłam w odpowiedzi i wparowałam z walizką do salonu rodziców, rozsiadając się na kanapie.

– Jakie odchodzisz? Zwariowałaś? W głowie ci się pomieszało? – zapytała mnie mama roztrzęsionym głosem.

– On nie chce żony, tylko służącą! Chora jestem, katar mam, gorączkę, do lekarza chciałam jechać, a ten mi każe durne koszule prasować! – żaliłam się.

– No i co z tego? Przecież to twój obowiązek. Sam ma sobie prasować? Ty od tego jesteś – mruknął ojciec rozwiązujący w fotelu krzyżówkę w przewodniku telewizyjnym.

– Ale nawet jak jestem chora? Nie mam prawa do odpoczynku?

– A co, samo się zrobi? Tobie się wydaje, że jak ja sobie radziłam przez te wszystkie lata? Ile razy byłam chora albo obolała. Urlopy to sobie mogą brać rozkapryszone księżniczki z miasta, my tutaj jesteśmy pracowitymi ludźmi – ofuknęła mnie mama.

Nie wierzyłam w to, co słyszałam. Myślałam, że chociaż rodzice mnie jakoś wesprą.

– Ale…

– Co „ale”? Małżeństwo to świętość. Nie możesz sobie zdecydować, że odchodzisz, jak masz gorszy dzień! Nie pije, nie bije cię, pieniądze przynosi, to nie narzekaj. Wiele dziewczyn chciałoby być na twoim miejscu! – pouczał mnie ojciec. – Wracaj do Janka i przeproś go, może ci wybaczy tę głupotę. I doceniaj to, co masz! Pomyśl o tych wszystkich bidulach, co to mężów nie mogą znaleźć, a tobie, proszę, od razu się udało. Zmarnować to przez jakieś fochy? Kryśka, chyba głupia jesteś!

Zamilkłam. Spojrzałam łzawym wzrokiem przez okno i powoli wstałam z kanapy. Chwyciłam swoją torbę za uszy i wyszłam z domu rodziców, żegnając się zdawkowo. Matka i ojciec, pewni tego, że nakierowali mnie na „właściwy tor”, dumnie pomachali mi na pożegnanie i zamknęli za mną drzwi. A ja nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić.

Usiadłam na drewnianych schodkach na przydomowym ganku i zwyczajnie się rozpłakałam. „Więc tak to ma wyglądać? Bycie żoną to tak naprawdę życie pod butem pana i władcy?”, myślałam. „A co jak urodzę dziecko? Przecież będę miała jeszcze mniej czasu, będę zmęczona, będę obolała po porodzie… Co wtedy?”

Ta perspektywa napawała mnie przerażeniem, ale nie widziałam żadnej opcji wyjścia z tej sytuacji. Przecież się nie rozwiodę, bo i nie mam wystarczającego powodu. To co mam zrobić? Chyba muszę się z tym pogodzić i pokornie wrócić do męża.

Czytaj także:„Dałem synowi dom i dochodowy biznes, a on to zaprzepaścił. Wciska mi tanie frazesy, że pieniądze szczęścia nie dają”
„Adoptowana córka chciała się na nas zemścić. Upozorowała swoje porwanie, a za pieniądze z okupu wyjechała za granicę”
„Kiedy zobaczyłam chłopaka mojej córki, ugięły się pode mną kolana. Przecież nie mogłam odbić Oli ukochanego”

 

Redakcja poleca

REKLAMA