Kiedy Ola oznajmiła, że pora, byśmy kogoś poznali, poczułam ulgę. Wreszcie nasze dziewczynki zaczęły układać sobie życie. Starsza Marta właśnie została mamą, a Olusia… Nasza nieśmiała dwudziestoletnia córeczka właśnie postanowiła przedstawić nam swojego pierwszego poważnego partnera. Niestety, dotąd nie miała szczęścia w miłości. Traciła głowę dla nieodpowiednich chłopców, którzy w najlepszym przypadku traktowali ją jak powietrze.
– To zaproś go na niedzielny obiad – zaproponowałam, widząc malujące się na jej twarzy szczęście.
– Mamuś, on będzie u nas za godzinę! – powiedziała. – Jedzie ze Szczecina do Warszawy i w Poznaniu ma przesiadkę, postanowił zostać na noc… Nie! Nie martw się! Nie będzie nocował u nas. Marcin wynajął sobie pokój w hotelu.
„Jaki zaradny, a przy tym taktowny młody człowiek. Nie chciał stawiać nas w niezręcznej sytuacji” – pomyślałam, przy okazji rugając głośno córkę, że nie uprzedziła nas o gościu i nie dała mi szansy popisać się umiejętnościami kulinarnymi.
Już na dźwięk domofonu poczułam dziwny niepokój. „Przecież to tylko zwykły chłopak” – skarciłam samą siebie, ale gdy stanął w drzwiach, poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca, a potem pociemniało mi w oczach. „To menopauza, tak, na pewno menopauza!” – próbowałam się uspokoić, jednocześnie nie mogąc oderwać oczu od Marcina.
– Przepraszam, pewnie Ola nie uprzedziła o dzielącej nas różnicy wieku – uśmiechnął się, wręczając mi bukiet róż, a mężowi wino.
Różnica wieku? Dobre sobie! Dzieliło ich kilkanaście lat!
Tego się nie spodziewałam
Marcin nie był dzieciakiem, jakiego się spodziewaliśmy, ale pewnym siebie mężczyzną w dobrze skrojonym garniturze, ze świetną pracą, mieszkaniem i wizją na życie w Polsce lub za granicą. W naszym mieszkaniu w starej kamienicy od razu poczuł się jak u siebie.
W przeciwieństwie jednak do zakochanej Oli i zachwyconego męża z niezrozumiałych dla mnie powodów nie byłam w stanie przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Pozornie niczego nie mogłam mu zarzucić, oprócz tej nieszczęsnej różnicy wieku, ale w głębi duszy czułam, że z tym chłopcem coś jest nie tak.
– Pani mnie nie lubi? – zapytał, gdy pod byle pretekstem uciekłam do kuchni.
– Nie, skąd… Tylko nie spodziewałam się kogoś tak dorosłego – rzuciłam.
Roześmiał się głośno i rzucił, że ma zaledwie trzydzieści cztery lata, więc jest jeszcze dzieciakiem, tyle że w przeciwieństwie do rówieśników od dawna jest też samowystarczalny.
„Czego tak się boję?” – przemknęło mi przez głowę i postanowiłam wytrzymać jego spojrzenie, ale wystarczyło, że rzucił: „Już wiem, po kim Ola odziedziczyła urodę”, a oczy zaszły mi mgłą.
„Wiesz, kto mówił podobne rzeczy i zachowywał się w ten sposób? Nie udawaj, że już go nie pamiętasz. Był całym twoim życiem, najważniejszą osobą na świecie…”.
Poczułam, że brakuje mi tchu, i zapragnęłam uciec jak najdalej od tego dziwnego chłopaka.
– Kochanie, dobrze się czujesz? – usłyszałam z oddali głos męża.
– Tak… („Oddychaj, spokojnie, miarowo”). Tylko… („No już, nie zachowuj się jak rozhisteryzowana nastolatka”) Tylko… Nie lubię niespodzianek. Jest mi bardzo miło poznać pana, ale wolałabym być lepiej przygotowana na nasze spotkanie – moje serce wreszcie złapało swój stały rytm pani domu, żony szanowanego naukowca, kobiety umiejącej się zachować.
Marcin uśmiechnął się pod nosem, a Ola natychmiast przylgnęła do jego ramienia.
– W takim razie zabieram Marcina na wieczorny spacer – zaproponowała.
Gdy wyszli, próbowałam podzielić się z mężem moimi obawami, że w zasadzie nic nie wiemy o Marcinie, ale zbył mnie śmiechem.
– Zachowujesz się jak prawdziwa matka kwoka. Daj jej cieszyć się wreszcie odwzajemnionym uczuciem. Chłopak wygląda na normalnego, pracuje, odwiedza rodziców. Wyszłaś, gdy mówił, że jest późnym dzieckiem, jedynakiem, ale rodzice zawsze dbali, żeby woda sodowa nie uderzyła mu do głowy – bronił Marcina z takim zaangażowaniem, że odpuściłam, ale przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka.
Nagle powróciła do mnie przeszłość
Wiedziałam dokładnie, o której godzinie Ola wróciła do domu, kiedy wzięła prysznic i schowała się w swoim pokoju. Słyszałam miarowy oddech męża i bicie zegara w gościnnym pokoju – pamiątki po teściowej. Ona także nie przyjęła mnie do swojej rodziny z otwartymi ramionami. Nie podobała jej się panna znikąd, jak mnie nazwała, choć byłam najlepszą studentką na roku jej syna, do tego oddaną mu bez reszty.
– Bliscy to nie tylko rodzice, jest mi przykro, że zginęli w wypadku, ale czy naprawdę nie masz nikogo oprócz ciotki? Żadnych kuzynek, stryjów, stryjenek, dziadków? – dopytywała przed naszym ślubem.
Wymyślałam na poczekaniu historie, które w sposób przekonujący tłumaczyłyby moją samotność.
Ciotka potwierdzała je bez zmrużenia oka, dodając od siebie nieco dramatycznych szczegółów, ale teściowa do końca swoich dni trzymała mnie na dystans, jakby czuła, że skrywam jakąś tajemnicę.
„Nie przejmuj się. Ona nie jest tu najważniejsza, zaakceptuje cię, gdy dasz jej wnuka. Wszystkie mieszczańskie rodziny są takie same, więc skup się i dobrze wykorzystaj swoją szansę, bo drugiej możesz nigdy nie dostać” – radziła ciotka, a dobrze znała tutejszy klimat.
Jej pozbyto się z równie dobrej rodziny tylko dlatego, że była bezpłodna. Zastąpiła ją ambitna i młodsza dziewczyna, która szybko zrekompensowała stratę byłemu mężowi cioci, rodząc dwóch dorodnych synów.
„Ale ty jesteś płodna i silniejsza od mnie. Choć wydajesz się taka krucha, osiągniesz wszystko, czego zapragniesz, musisz tylko zapomnieć o przeszłości. Tamtego życia już nie ma, rozumiesz? Stało się. Dokonałaś słusznego wyboru” – tłumaczyła mi po każdej randce z przyszłym mężem. Lubiłam tego chłopaka, ale wyszłam za niego wyłącznie po to, by dać ciotce swoim ślubem upragnione poczucie bezpieczeństwa, a sobie samej spokój. Tak bardzo chciałam być szczęśliwa po tym wszystkim, co przeszłam…
Byłam młoda
Rano wstałam z potężnym bólem głowy, nawet nie pamiętałam, kiedy zasnęłam zmęczona wspomnieniami. Ledwie zdążyłam zaparzyć kawę, kiedy w kuchni pojawiała się Ola i oznajmiła, że Marcin wpadnie do nas na drugie śniadanie.
– Specjalnie dla mnie przesunął nieco swój powrót do Warszawy – zachichotała niczym uczennica. – Mamuś, nie przejmuj się, zaraz tu wszystko przygotuję.
„Czy to się nigdy nie skończy?” – pomyślałam bliska płaczu. „Czy to się nigdy nie skończy? – wyrzucała mi ciotka, widząc mnie zapłakaną z Martusią w ramionach. – Co ty pleciesz? Nic się w tobie nie otwiera, nie ma żadnych wspomnień, żadnego synka z poprzedniego życia.
Właśnie urodziłaś swoje pierwsze dziecko – córkę! Następny będzie syn, wasz syn, więcej chłopców nie ma w tej rodzinie! – denerwowała się, a gdy tłumaczyłam, że nie potrafię tak po prostu zapomnieć o dziecku, które nosiłam w swoim łonie przez dziewięć miesięcy i wychowywałam przez kolejny rok, zaczynała krzyczeć.
– Nie rozumiesz, że postąpiłaś słusznie?! Dałaś tamtemu chłopcu szansę na szczęśliwe życie. Poszedł do adopcji zagranicznej, wyjechał, nawet nie wie, że miał jakąś inną matkę. Takie maluszki niczego nie pamiętają. Chcesz resztę dni spędzić na grobie jego ojca lub na poszukiwaniu syna? Zwariowałaś? To jest twoje dziecko! Jedyne, jakie masz!” – mówiąc to, wskazywała na Martę.
Bałam się jej, bo w takich chwilach bardzo przypominała mi swojego brata, a mojego ojca. Tyle tylko że w przeciwieństwie do niego potrafiła zapanować nad sobą w odpowiednim momencie. Raniła słowami, ale nigdy by mnie nie uderzyła. Nie wyrzuciłaby z domu, bo śmiałam wyrazić swoje zdanie, nie odcięłaby się ode mnie, gdy okazało się, że jestem w ciąży.
Kochałam ojca mojego synka. Skoczyłabym za nim w ogień, ale która szesnastolatka nie zrobiłaby tego dla swojego chłopaka?
Ciotka nie była zadowolona z naszego związku. Nie wierzyła, że niewiele starszy partner oraz jego mama zapewnią mnie i dziecku odpowiednie warunki. Mówiła, że pomoże mi, bylebym przyjechała do niej. Wtedy jeszcze była mężatką, miałam nadzieję na szczęśliwe zakończenie, ale potem wszystko się zmieniło. Mój ukochany zginął potrącony przez samochód i zostałam sama z dzieckiem. Popadłam w depresję. Zarówno ciotka, jak i pracownice społeczne uważały, że lepiej będzie, jeśli oddam dziecko do adopcji.
– Jesteś młoda, nie potrafisz zadbać o siebie, a co dopiero o takie maleństwo. Daj szansę jemu i sobie… – były tak przekonujące, że po trzech miesiącach się poddałam.
Oddałam Mateuszka, wyjechałam, pod opieką cioci skończyłam wieczorowe liceum, dostałam się na studia, poznałam męża i po kilku latach starań urodziłam mu córki.
Teściowa i ciotka były niepocieszone, że nie dałam mu wymarzonego syna, ale mąż kochał dziewczynki do szaleństwa. „Ile miałby dzisiaj mój Mateuszek? – spojrzałam na wiszący w przedpokoju kalendarz. – Trzydzieści cztery lata, dwa miesiące i jeden dzień… Trzydzieści cztery lata?! Czy to znaczy, że Marcin mógłby być moim synem?” – poczułam, jak serce podchodzi mi do gardła.
– Rumienisz się na jego widok jak nastolatka – rzucił żartem mąż, wychodząc do pracy i zostawiając mnie samą z młodymi.
Uśmiechnęłam się, choć wcale nie było mi do śmiechu. Odetchnęłam, kiedy Marcin wyszedł wreszcie na pociąg, a Ola pojechała na uczelnię. „Jeśli to on, muszę zniechęcić go do córki, ale najpierw wykonać badania genetyczne” – rzuciłam się do komputera, więc trochę trwało, nim zrozumiałam, że ktoś dzwoni do drzwi. Otworzyłam, nie zerkając w wizjer.
– To ja! – uśmiechnął się Marcin i wszedł do środka.
Nie zdążyłam nawet zapytać, czy coś się stało, gdy przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Był silny i z trudem odepchnęłam go od siebie. Sądziłam, że się opamięta, ale tylko rozśmieszyłam go swoim zachowaniem. Bredził, że nikt się nie dowie, bo lubi starsze panie i ma w takich sprawach doświadczenie.
Wmawiał mi jakieś sygnały wysyłane mu od wczorajszego wieczoru – moje zakłopotanie, ucieczkę z pokoju, nawet dzisiejszy rumieniec.
– Co ty pleciesz? Mogłabym być twoją matką! – wrzasnęłam, a w myślach dodałam: „Może nawet nią jestem”.
– Ale nie jesteś – wyszeptał tuż przy moim uchu.
– Pomyśl o Oli, draniu! – wrzasnęłam zrozpaczona, nim z całych sił pchnęłam go na komodę. Przewracając się, uderzył czołem o blat, zatoczył się i upadł na podłogę.
Widząc krew, omal nie zemdlałam z przerażenia, że zabiłam człowieka. Rzuciłam się, aby go cucić, ale odepchnął mnie i zataczając się, ruszył do wyjścia. Próbowałam go zatrzymać, sprawdzić, jak się czuje, ale nie pozwolił mi na to, wyzywając od najgorszych.
Potem przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Drążącą z emocji dłonią wzięłam czystą chusteczkę i zebrałam na nią krew Marcina. Przecież taką próbkę mogę wysłać do badania genetycznego…
Jednak wciąż zwlekam z decyzją. Boję się poznać prawdę z powodu Oli. Okazało się, że moje dziecko jest w ciąży z tym draniem, który zresztą porzucił ją bez słowa wyjaśnienia. W pierwszej chwili oznajmiła, że usunie ciążę, potem jednak zmieniła zdanie. Wstyd przyznać, ale poczułam ulgę, słysząc słowo „aborcja”. Sprawa rozwiązałaby się sama, a ja mogłabym zapomnieć o Mateuszku, Marcinie i błędach młodości. Ale teraz…?
Czytaj także:
„Szwagierka nam zazdrości, bo nam się dobrze powodzi. Lafirynda ma chrapkę na naszą część spadku po rodzicach”
„Chciałam pomóc synowi i zostałam na lodzie. Gdy ja potrzebowałam finansowego wsparcia, odwrócił się do mnie plecami”
„Miałem być wilkiem morskim, a zostałem chuderlawą foczką. Fala pecha zalała mnie bardziej, niż ta bałtycka”