Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Tak naprawdę już w nastoletnich marzeniach widziałam męża, gromadkę dzieci, duży dom i czworonożnego przyjaciela. Jednak życie zazwyczaj pisze swoje scenariusze, a z naszych marzeń czasami nic nie zostaje.
Owszem, miałam cudownego męża, dom i psa, ale marzenia o macierzyństwie nie chciały się spełnić. Po kilku latach starań i leczenia usłyszałam diagnozę, która prawie mnie załamała — miałam nigdy nie zostać matką. Bardzo ciężko to przeżyłam i gdyby nie mój mąż, to nie wiem, czy kiedykolwiek podniosłabym się po takim ciosie. To on każdego dnia przekonywał mnie, że jestem pełnoprawną kobietą i zasługuję na szczęście. W końcu mąż namówił mnie na adopcję.
Początkowo nawet nie chciałam o tym słyszeć, ale z czasem zrozumiałam, że to jedyny sposób na stworzenie rodziny. Zostaliśmy rodzicami cudownej Matyldy, która była całym moim światem. Jednak nawet w najgorszych snach nie przypuszczałam, że moje rodzinne szczęście pęknie jak mydlana bańka.
Moja wymarzona córeczka
Proces adopcyjny był długi i żmudny. Ośrodek adopcyjny traktował nas jak potencjalnych przestępców i sprawdzał dosłownie wszystko. Oczywiście, doskonale to rozumiałam, ale po kilkunastu miesiącach mordęgi miałam po prostu dość. I wtedy też na duchu podtrzymywał mnie Paweł, który każdego dnia przekonywał mnie, że damy radę. I daliśmy. Pewnego letniego dnia wróciliśmy do domu z niewielkim zawiniątkiem, w którym znajdowało się nasze największe szczęście.
–Tylko spójrz, jaka ona jest piękna – powiedziałam do męża, wpatrując się w Matyldę. A wtedy ona otworzyła oczy i spojrzała na mnie w ten szczególny sposób. Rozpłakałam się ze szczęścia.
– Teraz już wszystko będzie dobrze – mój mąż mnie przytulił. – Wreszcie tworzymy rodzinę. Ja, ty i to maleństwo.
W tej samej chwili nasz pies zaczął szczekać i machać ogonem. Roześmiałam się.
– I Gucio – pogłaskałam czworonoga za uchem. – Nie zapominaj o czwartym członku naszej rodziny.
W tamtym momencie czułam właśnie to, że jesteśmy rodziną i że nic nas nie rozłączy.
Kiedyś może się dowie
Nasze życie zmieniło się diametralnie. Matylda od razu zawładnęła naszymi sercami, a my robiliśmy wszystko, aby rosła zdrowo i szczęśliwie. Zupełnie nie odczuwałam, że nie jestem jej biologiczną matką. Dla mnie była moją ukochaną córeczką.
– Zamierzasz powiedzieć Matyldzie, że jest adoptowana? – zapytała mnie któregoś razu moja mama. Córka miała wtedy osiem lat i wszyscy dookoła mówili, że jest do mnie bardzo podobna.
– Dlaczego pytasz? – spojrzałam w stronę mamy. Nigdy nie myślałam o tym, czy i kiedy powiem Matyldzie prawdę. Byłam przekonana, że to nie ma znaczenia, kto sprowadził ją na świat. Liczyło się tylko to, że to ja ją wychowuję.
– Bo przecież może się kiedyś dowiedzieć. I co wtedy? – usłyszałam pytanie.
– Nie dowie się – szepnęłam.
Mama tylko na mnie spojrzała. Potem westchnęła.
– Kiedyś będziecie musieli jej powiedzieć. Jeżeli dowie się od kogoś innego, to was znienawidzi.
Nie chciałam tego słuchać. To nie był ani czas, ani miejsce na takie rozmowy. Szybko zebrałam rzeczy z placu zabaw, pożegnałam się z mamą i wróciłam do domu. Ale jej słowa nie dawały mi spokoju.
Podczas procesu adopcyjnego przeczytałam mnóstwo wypowiedzi na forach, gdzie adopcyjne matki pytały, czy i kiedy mają powiedzieć dzieciom prawdę. Nie brakowało też rozpaczliwych wypowiedzi o tym, że dziecko ich znienawidziło, bo nie znało prawdy. "Czy mnie też to czeka?" – pomyślałam z przerażeniem. Miałam nadzieję, że mnie to ominie i że nigdy nie będę musiała prowadzić z Matyldą takich rozmów.
Tak szybko dorosła
Kilka kolejnych lat minęło jak mgnienie oka. Zanim się obróciliśmy, to Matylda osiągnęła pełnoletność. Przez te wszystkie lata rozważaliśmy z Pawłem czy powiedzieć jej prawdę, ale ostatecznie nie zdecydowaliśmy się na to. Okazało się to dużym błędem.
– Co robisz mamciu? – zapytała mnie Matylda, wpadając do kuchni niczym torpeda.
– Tort na twoje urodziny. Chcesz spróbować? – zapytałam.
– Jasne. Przecież wiesz, że uwielbiam krem czekoladowy – Matylda uśmiechnęła się od ucha do ucha. A potem zaczęła pałaszować przygotowane składniki. Była taka urocza. Podeszłam do niej i próbowałam ją przytulić, ale ona odsunęła się ze śmiechem.
– Jestem już na to za stara – roześmiała się.
– Dla mnie zawsze będziesz dzieckiem. I nieważne, że jesteś już w tak podeszłym wieku – mrugnęłam do niej. Ale pomimo tych żartów nie dało się ukryć, że moja córka właśnie wchodziła w dorosłość.
– Masz już 18 lat, ale ja zawsze będę traktować cię jak moją maleńką córeczkę – powiedziałam i ją przytuliłam. Tym razem Matylda się nie odsunęła, a w jej oczach zobaczyłam wzruszenie. Boże, jak ja ją kochałam.
I tak poznała prawdę
Wieczór urodzinowy mojej córki wypadł wspaniale. Osiemnaste urodziny Matyldy spędzaliśmy jedynie w gronie rodzinnym. Przyjęcie z przyjaciółmi miało odbyć się w weekend, ale teraz chcieliśmy ją mieć tylko dla siebie. I gdy już wszystko dobiegało końca, to przydarzyła się katastrofa.
– Chyba dobrze się stało, że nie powiedzieliśmy jej o tej adopcji – zagadnął mój mąż. Staliśmy w kuchni, gdzie przygotowywałam kawę i kroiłam ciasto. Od kilkunastu miesięcy rozmawialiśmy o tym, czy powiedzieć Matyldzie prawdę.
– Pewnie, że dobrze – odpowiedziałam z uśmiechem. – Tylko spójrz na nią, jaka jest szczęśliwa. Po co to burzyć? – zapytałam retorycznie. I już wypowiadając te słowa zobaczyłam, że w progu stoi Matylda.
– O czym mi nie powiedzieliście? – zapytała cicho. Zamarłam.
– Nic takiego córciu – próbowałam wszystko zbagatelizować. Ale Matylda nie dała się zbyć. Patrzyła na nas tymi swoimi wielkimi oczami i domagała się prawdy. Co mieliśmy zrobić? W końcu Paweł powiedział jej, że jest adoptowana. Nigdy nie zapomnę miny mojej córki. To było połączenie niedowierzania, szoku i zaskoczenia. Chciałam do niej podejść i ją przytulić, ale odskoczyła jak oparzona.
– Jestem adoptowana? – wydusiła ze łzami w oczach. Chwilę milczała, a potem zaczęła płakać.
– Dlaczego nie powiedzieliście mi o tym, że nie jestem waszą córką? – wykrzyknęła. – Jak mogliście mi to zrobić?
Próbowaliśmy jej wytłumaczyć, że zawsze była i jest naszą córką, ale ona nie chciała słuchać. Wybiegła z mieszkania, trzaskając drzwiami.
Porwanie jak na filmie
Matylda nie wróciła do domu przez całą noc i kolejny dzień. Wydzwaniałam do niej, ale telefon był cały czas poza zasięgiem. Odchodziłam od zmysłów. Paweł próbował mnie uspokoić, ale widziałam, że sam też jest zdenerwowany. Postanowiliśmy zgłosić zaginięcie na policji, ale tam dowiedzieliśmy się, że córka jest dorosła i ma prawo opuścić dom.
– Jak dorosła?! – krzyczałam ze złością. – Ona ma dopiero 18 lat.
– Według prawa jest pełnoletnia. Przykro mi – odpowiedział policjant.
Jednak przyjął zgłoszenie i obiecał nas informować.
Gdy wieczorem usłyszałam dzwonek komórki, to byłam przekonana, że to policja. Jednak w słuchawce usłyszałam zniekształcony głos.
– Mamy waszą córkę. Wypuścimy ją, jeśli zapłacicie okup.
– Kto mówi? – wydukałam. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach sensacyjnych.
– Głucha jesteś? – usłyszałam obcy głos. – Porwaliśmy waszą córkę.
Potem padły ostrzeżenie o tym, że jeżeli powiadomimy policję, to już nigdy nie zobaczymy Matyldy żywej.
Zdobyliśmy pieniądze
Byłam w takim szoku, że zupełnie nie wiedziałam, co robić. Zupełnie inaczej od Pawła, który niemal natychmiast zaczął liczyć pieniądze.
– Musimy zawiadomić policję – wyszeptałam.
– Nie ma mowy. Sama słyszałaś, co powiedział – głos Pawła był równie stanowczy co porywacza. – Sam to załatwię.
Mój mąż dosyć szybko zebrał żądaną sumę. Po kilku godzinach otrzymaliśmy instrukcje, gdzie mamy zostawić pieniądze. I chociaż ja cały czas chciałam powiadomić policję, to Paweł postanowił wszystko załatwić samodzielnie. Jednak nic nie poszło po jego myśli.
Gdy wrócił po kilku godzinach, to był sam – bez pieniędzy i bez Matyldy. Podobno podrzucił teczkę w wyznaczone miejsce, ale nasza córka nie czekała w umówionym miejscu.
– I co teraz? – zapytałam zapłakana.
– Nie wiem – odpowiedział Paweł i mocno mnie przytulił.
Poszukiwania Matyldy trwały przez kilka kolejnych dni. Starałam się myśleć pozytywnie, ale byłam przekonana, że już nigdy nie zobaczę córki żywej. Gdy zobaczyłam w drzwiach policjanta prowadzącego dochodzenie, to nie wytrzymałam i zemdlałam. Byłam pewna, że przyszedł poinformować mnie o znalezieniu ciała. Prawda okazała się zupełnie inna.
Zemściła się na nas
– Państwa córka upozorowała własne porwanie, wyciągnęła od państwa okup i wyjechała za granicę. Trafiliśmy na jej trop na lotnisku, z którego odlatywała do Anglii. Śledztwo ujawniło, że założyła konto walutowe, na które przelała pieniądze. To za nie kupiła bilet do Anglii i wynajęła tam mieszkanie.
Dalej już nie słuchałam. Dotarło do mnie tylko to, że nasza córka postanowiła się na nas zemścić. I zrobiła to w bardzo okrutny sposób. Dodatkowo dowiedziałam się, że policja nic nie może zrobić, bo Matylda jest dorosła. Jedynym wyjściem było zgłoszenie przestępstwa, za które nasza córka byłaby ścigana listem gończym. Nie mogłam tego zrobić. W końcu to moje dziecko.
Policjant zostawił nam wszystkie dane córki – adres zamieszkania i telefon. Jednak my nie jesteśmy jeszcze gotowi, aby do niej zadzwonić lub ją odwiedzić. Oboje jesteśmy zszokowani tym, co zrobiła. Za jakiś czas na pewno się z nią skontaktujemy, ale jeszcze nie teraz. Teraz sami musimy zrozumieć to, co się stało.
Czytaj także: „Matka od dziecka tresowała mnie na prawdziwego mężczyznę. Uważa, że jestem mięczakiem, który boi się własnego cienia”
„Teściowa grzebała nam w śmieciach. Miała mnie za darmozjada, bo nie płuczę słoików i nie wylizuję talerzy po jedzeniu”
„Niedaleko pada jabłko od jabłoni, ale ja nie chciałam być prostytutką jak mama i siostra. Wolałam studiować”