„Nie chciałam, by córka wyprowadziła się do chłopaka, więc zaproponowałam, by to on zamieszkał z nami. To był duży błąd”

kobieta, która mieszka z córką i jej chłopakiem fot. Adobe Stock, spaxiax
„Czułam się w tym domu coraz bardziej samotnie i obco. Wstydziłam się pójść w samej koszuli nocnej do łazienki w obawie, że natknę się na Łukasza. W kuchni przybyło nieznanych kubków i dziwnie pachnących przypraw. Z przedpokoju wylewały się kurtki, na podłodze walały się buty, a ja przecież tak lubiłam porządek. Załamywałam ręce, myśląc: Jakiego męża wychowuje sobie moja córka?”.
/ 01.02.2023 08:30
kobieta, która mieszka z córką i jej chłopakiem fot. Adobe Stock, spaxiax

Zuza wpadła do kuchni i złapała w biegu pieroga.

– Córeczko, znowu jesz zimne, to niezdrowo – załamałam ręce. – Odgrzeję ci, to potrwa chwilę.

Już otwierałam szafkę, żeby wyjąć patelnię, ale moja córka po przełknięciu kęsa powiedziała.

– Nie trzeba mamo, zaraz wychodzę.

– Ale co to za obiad, musisz jeść, żeby się nie rozchorować, takie dobre pierogi ulepiłam – mówiłam.

Ale Zuza jak Zuza, tylko się roześmiała, wysłała mi całusa i lepiła mnie teraz lepiej niż ja pierogi.

– Wiem, mamciu, twoje są najlepsze na świecie. Ale ja już dziś jadłam na stołówce w pracy, a te pyszności teraz to tylko tak z łakomstwa.

Chciałam powiedzieć, że co to za jedzenie na stołówce – na pewno niezdrowe, ale już widziałam w przedpokoju tylko plecy córki.

Dokąd się wybierasz? – krzyknęłam.

Ale usłyszałam tylko tupot kroków na klatce i głośne:

– Pa, mamo! Baw się dobrze i nie czekaj na mnie z kolacją!

Jak ja mam się dobrze bawić? Jak ja mam się w ogóle bawić, stara baba sama w domu, przecież to nie czas na dyskoteki, kolacyjki, co najwyżej włączę sobie telewizor. I gdzie ta moja córa znowu pobiegła, z gołą szyją, jeszcze się przeziębi, taka dziwna pogoda w tym roku, niby wiosna, a ciągle słońce na zmianę z deszczem i jeszcze te zimne wieczory. Rozchoruje się i nie będzie chodzić do pracy, a przecież dopiero ją zaczęła. Zamartwiałam się, bo jak zwykle życie Zuzi było dla mnie najważniejsze. Ba – tak naprawdę zastąpiło mi moje życie.

Moja córka niesamodzielna? Nie, wcale nie...

O dziecku marzyłam od zawsze. Miałam nadzieję, że marzenie to spełni się szybko: zawodowo wiodło mi się dobrze, zaraz po studiach zakochałam się na zabój w zawodowym strażaku. Dobry chłop, i taki pomocny – wciąż jeździł na akcje, szkolił młodych, więcej go nie było, niż był, ale rozumiałam. Dopóki nie znalazłam w skrzynce anonimu z informacją, że mój „narzeczony” ma żonę i kilkuletniego syna.

Wyrzuciłam łajdaka z domu i z serca natychmiast. Nie wiem, jakbym zniosła ten cios losu, gdyby nie to, że miesiąc później okazało się, że mój były zostawił mi cudowną pamiątkę – rosnące w brzuchu dziecko. Szybko przestał się nim interesować, a ja nie nalegałam. Postanowiłam, że córeczka będzie tylko moja.

We dwie mieszkałyśmy i we dwie jeździłyśmy na wakacje. Chodziłyśmy do kina i oglądałyśmy telewizję. Mamy duże mieszkanie, ale córka długo swój pokój traktowała jako dom dla zabawek, a spała i tak ze mną. Dopiero w trzeciej klasie, kiedy zaczęła zapraszać koleżanki, zapragnęła własnego kąta bardziej na stałe.

Wyszykowałam jej wtedy pokoik jak się patrzy w drugim końcu korytarza. Rodzina i koleżanki powtarzały, że jestem nadopiekuńcza, ale ja naprawdę wtedy się czułam, jakby Zuzia się wyprowadziła, a przynajmniej zaczęła mieć własne życie i sekrety. Żeby wyjaśnić lepiej, o co chodzi, opiszę układ naszego mieszkania.

Z przedpokoju w głąb prowadzi troje drzwi: na prawo – do nowego pokoju córki, na wprost – do łazienki, a na lewo – do ogromnej kuchni, przez którą przechodzi się do mojej sypialni i malutkiego pokoju, który wcześniej był „bawialnią” Zuzy. Kiedy wyemigrowała do drugiej części mieszkania czasem nawet nie zauważałam, że ktoś do niej przychodzi. Córa też jakby mi znikała z pola widzenia. Coraz częściej zamykała się u siebie, rozmawiała godzinami przez telefon, miała jakieś swoje sprawy, a gdy poszła na studia – czasami nie wiedziałam nawet, czy jest w domu, czy jej nie ma.

– Oj, Magda, Magda – wzdychała Justyna, moja najlepsza koleżanka z biura, gdy jak co dzień opowiadałam jej przy kawie, co się zdarzyło w naszym wspólnym życiu.

A właściwie żaliłam, że Zuza się ode mnie oddala, i wczoraj nawet nie zauważyłam, kiedy wróciła. A może to ona nie chciała być zauważona, bo cichutko zamknęła się w swoim pokoju.

– Przecież ona jest już dorosła, skończyła studia, pracuje. Czas, żeby zaczęła żyć swoim życiem. Płacić rachunki, robić zakupy, gospodarować pieniędzmi. Powinna się od ciebie wyprowadzić, inaczej niczego się nie nauczy. Wychowujesz życiową kalekę, świetne oceny na dyplomie to nie wszystko – mówiła Justyna.

– Gadasz tak samo jak Zuza! Ale ona jest przecież młoda i nie ma pojęcia, ile kosztuje wynajęcie mieszkania, samodzielne utrzymanie, a jeszcze jak będzie musiała pójść do dentysty albo kupić sobie coś ekstra, to na dorobku na pewno jej nie będzie na to stać.

– Wtedy przyjdzie z prośbą do ciebie – odpaliła Justyna. – Jak każde inne dziecko wchodzące w dorosłe życie. A ty jak każda matka jej pomożesz.

Tłumaczyłam Justynie, że przecież doskonale wychowałam Zuzę do dorosłego życia: umie gotować, wie, ile kosztują różne produkty, zleciłam jej nawet pilnowanie niektórych rachunków. A mieszkając ze mną, może przecież zaoszczędzić – choćby na wkład własny albo piękne wesele.

Usiadłyśmy razem przy cieście...

– A nie pomyślałaś, że ona potrzebuje też prywatności? Przecież ma chłopaka i chciałaby się z nim nie tylko spotykać na randkach, ale też prowadzić codzienne życie – dociekała Justyna.

U mnie ma wystarczająco dużo prywatności. Wiesz, jak wygląda układ naszego mieszkania – odparowałam.

Justyna tylko westchnęła i odstawiła kubek po kawie do zlewu. Był to znak, że przerwa dobiegła końca i czas wracać do biurek.

Trochę mnie rozkojarzyła ta rozmowa z koleżanką, bo ostatnio coraz więcej osób mówiło, że powinnam pozwolić Zuzie się usamodzielnić. Dlatego kiedy wróciłam do domu i zastałam córkę przy stole w kuchni, ucieszyłam się, że wreszcie wyszła ze swojej norki i spędzimy trochę czasu razem jak za starych lat.

– Mamo, jadłaś obiad? Nie. Fajnie, bo ugotowałam kalafiorową. Co prawda nie tak pyszna jak twoja, ale zawsze coś pożywnego i ciepłego – powiedziała na przywitanie.

Zuch dziewczyna – pomyślałam– I co ci wszyscy ludzie mówią, że jestem nadopiekuńcza i niczego jej nie nauczyłam… Absurd.

– Na deser kupiłam szarlotkę. Pieczenie to dla mnie jeszcze magia – zaśmiała się córka. – Ukroję ci kawałek i może zrobię herbaty?

Jakie dobre dziecko.

– Dziękuję ci. Ale pod warunkiem że ty też zjesz kawałeczek – powiedziałam, choć tak naprawdę liczyłam na to, że Zuza ze mną zostanie, będziemy sobie siedzieć i gadać do wieczora, a może nawet obejrzymy jakiś film.

Córka nałożyła sobie kawałeczek ciasta – skromniutko, ale postanowiłam nie protestować, że je za mało, żeby jej nie zrazić – i przysunęła się bliżej. O, jak miło.

– Jak dawno nie siedziałyśmy tak razem. Pamiętasz, kiedyś potrafiłyśmy przedłużyć obiad do kolacji – przypomniała córa.

Nagle spojrzała na mnie.

– Chciałam ci coś powiedzieć, mamo.

Powiedziała to takim tonem, że nie wiedziałam, czy się martwić, bo to coś poważnego, czy może jakieś zwierzenie od serca.

– Przecież wiesz, że mnie możesz zwierzyć się ze wszystkiego. A ja zawsze będę przy tobie, nawet jeśli to coś niezbyt dobrego – odpowiedziałam łagodnie.

Zuza wyglądała tak, jakby spadło z niej napięcie.

– Nie, aż tak to nie. Nie martw się, nie zrobiłam niczego głupiego.

Może… zamieszkacie tutaj ze mną?

Wypuściłam po cichutku długi oddech ulgi. A wtedy córka, patrząc mi w oczy, powiedziała:

– Pomyśleliśmy z Łukaszem, że fajnie byłoby zamieszkać razem. Dzisiaj wiele par tak robi. W ten sposób można się świetnie sprawdzić, a poza tym chcielibyśmy żyć razem na poważnie: płacić rachunki, gotować, myśleć o zakupach – wyliczała.

Boże, czy one się zmówiły? Jakbym słyszała Justynę sprzed kilku godzin. Upiłam długi łyk herbaty, żeby mieć czas na odpowiedź.

– Córeczko – zaczęłam ostrożnie. – Ale przecież rozmawiałyśmy o tym wiele razy i wydaje mi się, że się zgodziłaś… Obie uważamy, że lepiej odkładać pieniądze, niż je bezsensownie wydawać na wynajem…

– Owszem, płacę komuś, a u ciebie mogłabym mieszkać za darmo, ale przecież też coś zyskuję – sprzeciwiła się Zuzanna.

– Niby co takiego? – zaciekawiłam się może trochę zbyt agresywnie.

Prywatność – wypaliła córka.

A potem jakby zawstydzona, pochyliła głowę. A więc o to chodzi. Przecież mogłam się domyślić, że moja dorosła pracująca córka, która jest w związku z dorosłym pracującym mężczyzną, ma życie intymne. Co tu robić, co tu robić? – szukałam gorączkowo jakiegoś argumentu. Przecież nie powiem jej, że może uprawiać seks tutaj. Chociaż… Właściwie czemu nie? Co robiłam w jej wieku ja – królowa akademika? Przynajmniej nie będą chować się gdzieś po kątach, a ja nadal będę miała moją córeczkę obok.

– Jeśli chcesz, możecie zamieszkać tutaj. Przecież twój pokój jest prawie jak osobne mieszkanie – powiedziałam, a widząc niezdecydowaną minę Zuzy, szybko dodałam: – Oczywiście, jeśli Łukasz się zgodzi i oczywiście na próbę. Jeśli wam się nie spodoba, pomyślicie o wyprowadzce.

Mówiłam tak, ale w głębi ducha myślałam, że zrobię wszystko, aby do niej nie dopuścić. Młodym będzie u mnie jak w niebie i basta!

Tylko nie zagłaszcz teraz ich obojga – śmiała się Justyna, kiedy następnego dnia jej się zwierzyłam.

Tym razem zanotowałam sobie radę w głowie: „Pamiętaj, nie wchodź z butami w ich życie, pukaj do pokoju i trochę się odklej od obojga”.

Łukasz dał się przekonać i kilka dni później w naszym mieszkanku pojawiły się pudła i walizki. Czułam się nieco dziwnie we własnym domu, widząc męskie buty w przedpokoju i maszynkę do golenia obok naszych kremów. Przede wszystkim jednak dziwna była obecność jeszcze jednej osoby, jakby nie patrzeć – obcej.

We własnym domu czułam się obco

Schodziłam młodym z drogi, chowałam się u siebie, kiedy widziałam Łukasza idącego do kuchni, i gryzłam się w język, żeby nie pytać, dokąd wychodzą. Kiedy chciałam o coś zapytać córkę, zawracałam dwa razy, zanim podeszłam pod ich pokój. Kiedyś już miałam zapukać, gdy ze środka usłyszałam śmiechy i słowo kołdra. Spłoszona uciekłam, żeby nie przeszkadzać. Innym razem, gdy wieczorem wyszłam z łazienki, dobiegły mnie wyraźnie westchnienia i… „Co ja robię, jakbym podsłuchiwała własną córkę!” – zbeształam siebie.

Łukasz był bardzo miłym chłopakiem, Zuza wyglądała przy nim na szczęśliwą, powinnam się więc cieszyć, a ja… ja byłam coraz bardziej nieszczęśliwa. Niby młodzi mieszkali ze mną, ale faktycznie prawie ich nie widywałam. Spotykaliśmy się w kuchni; rzadko kiedy gotowali jednak ze mną, bo Łukasz jest wegetarianinem i Zuza zwykle jadła z nim. Gryzłam się w język, żeby im nie wygarnąć, co to za dieta! Poza tym oboje zajmowali się pracą, a po niej znikali, by spotkać się ze znajomymi, wyjść na koncert, pospacerować nad rzeką – ot, życie młodych.

A ja? Ja czułam się w tym domu coraz bardziej samotnie i obco. Wstydziłam się pójść w samej koszuli nocnej do łazienki w obawie, że natknę się na Łukasza. W kuchni przybyło nieznanych kubków i dziwnie pachnących przypraw. Z przedpokoju wylewały się kurtki, na podłodze walały się buty, a ja przecież tak lubiłam porządek. Załamywałam ręce, myśląc: Jakiego męża wychowuje sobie moja córka?

Kiedy Justyna zagadnęła mnie przy kawie, jak mi się mieszka z młodymi, tym razem westchnęłam:

– Niby są, a jednak ich nie ma, bo zamykają się u siebie. A ja o nic nie pytam, żeby ich nie płoszyć… Nie tak to wszystko sobie wyobrażałam.

– Widzisz – stwierdziła Justyna – mówiłam, że to ty przede wszystkim musisz dorosnąć. Zrozum, że trzeba wypuścić córkę z domu.

Teraz dotarło to i do mnie, ale jak mam to zrobić, żeby Zuzy nie urazić? Historia nabrała tempa kilka dni później. Młodzi wrócili zaskakująco wcześnie i – o dziwo – nie zamknęli się natychmiast w swoim pokoju, tylko przyszli oboje do kuchni. Tak mnie zaskoczyli, że nie zdążyłam uciec.

– Mamo, zrobię ci herbaty, i kupiliśmy ciasto – mówiła Zuza.

Kiedy siedliśmy nad talerzykami i parującymi kubkami, wydawało mi się, że jest jak kiedyś, ot, jedna osoba więcej. Młodzi żartowali, opowiadali coś o pracy, ale widziałam, że są spięci. Kiedy Łukasz poszedł do łazienki, przysunęłam się do Zuzy i zapytałam:

– A teraz mi powiedz prosto z mostu, o co chodzi, córeczko?

A moja córeczka tak samo szybko odpowiedziała:

Chcemy się wyprowadzić.

Okazało się, że młodzi mieli wyrzuty sumienia, że… nie mam przy nich prywatności. Znaleźli sobie przytulne mieszkanko w dobrej cenie, całkiem niedaleko, będziemy więc mogli do siebie wpadać. 

Gdy się przeprowadzili, zrobiło się pusto, ale też odetchnęłam, że wreszcie będę chodzić w koszuli nocnej, kiedy chcę, i nie będę się bać, że niechcący usłyszę odgłosy z ich pokoju. Co do pokoju: stoi pusty i jest przecież na uboczu jak osobne mieszkanie, dlatego postanowiłam go wynająć. W ogłoszeniu zaznaczyłam, że szukam towarzyskiej kobiety. Chciałabym mieć z kim napić się herbaty po pracy.

Czytaj także:
„Córka z rodziną traktuje mój dom jak hotel, a mnie jak gosposię. Żałuję, że zgodziłam się przygarnąć ich pod swój dach”
„Na własne życzenie zrobiłam z córki i zięcia francuskie pieski. Robiłam im za służącą i moje serce odmówiło posłuszeństwa”
„Przygarnęłam córkę z rodziną i od razu tego pożałowałam. Zięć czuje się jak u siebie i rozstawia mnie po kątach”

Redakcja poleca

REKLAMA