Doigrałaś się! – powiedziała Hela, moja przyjaciółka.
– W końcu od dawna pracowałaś na ten zawał. A wszystko przez to, że się nie szanowałaś, Danusiu. Kto to widział, żeby w wieku 65 lat tyrać od świtu do nocy!
Hela miała sporo racji. Po śmierci męża postanowiłam poświęcić się wychowaniu wnucząt. Uważałam, że nikt lepiej ode mnie nie ubierze ich, nie nakarmi, nie wychowa. Przekonałam swoją córkę, Justysię, że jestem niezastąpiona.
Powtarzałam jak zaklęcie: „Babcia ma zawsze czas!”
Pół dnia spędzałam w domu córki i zięcia, opiekując się bliźniaczkami Elą i Sandrą oraz starszym o rok Maćkiem. Dzieci nie musiały iść do żłobka, bo babcia się nimi zajmowała. Gdy podrosły, prowadzałam je do przedszkola, a potem do szkoły. Córka nie musiała nigdy brać zwolnienia z powodu chorych dzieci, bo ja byłam pod ręką. Mogła na mnie liczyć.
– Ty, Danusiu, już chyba zamieszkałaś u Justyny, bo do południa nigdy cię nie ma – narzekała często Hela. – A tak mam ochotę wypić z tobą poranną kawkę i miło poplotkować.
– Ja naprawdę jestem zarobiona! – rozkładałam ręce. – Gdy odprowadzę wnuki, biorę się za gotowanie.
– Gotujesz młodym? Danusiu, no co ty! – nie kryła zaskoczenia.
– Przygotowuję im obiadki, że palce lizać! – potwierdziłam zadowolona. – A jak mnie chwalą! Żebyś słyszała.
Heli nie podobało się moje uwielbienie dla wnuków. Ona na rodzinne spotkania przeznaczała niedziele. Pozostałe dni tygodnia miała dla siebie. Pracowała na działce albo brała udział w zajęciach na uniwersytecie trzeciego wieku. W wieku 65 lat podjęła naukę francuskiego! Śmiałam się z tego, ale kiedy po kilkunastu miesiącach opowiadała mi o wspaniałej wycieczce do Paryża, powiem szczerze, że pozazdrościłam jej pasji.
– Przepraszam cię, Helu, ale właśnie dzwoni córka… – przerwałam rozmowę i odebrałam telefon, a po chwili zrelacjonowałam jej: – Justysia poprosiła mnie, abym została z wnukami w niedzielne popołudnie, bo zamierza wyjść z mężem do teatru.
– Przecież niedziela to twój jedyny dzień wolny – dziwiła się Hela.
– Babcia ma zawsze czas! – odparłam.
Byłam w wieku Heli, ale czułam się młoda duchem i nie odczuwałam większych dolegliwości. Niekiedy zdarzyło mi się dostać zadyszki, gdy w pośpiechu wspinałam się na drugie piętro do mieszkania córki. Nie chodziłam do lekarzy różnych specjalności jak Hela, nie miałam czasu na zabiegi rehabilitacyjne. Po prostu całkowicie poświęciłam się wnukom. I nie żałowałam tego!
Karetka zabrała mnie do szpitala
Pewnego dnia przyjaciółka odwiedziła mnie i już od progu zawołała:
– Danusiu, jaka ty jesteś blada! Chyba za bardzo się przemęczasz…
Uznałam, że mówi tak tylko dlatego, że jest zazdrosna o czas, który poświęcam wnukom, a nie jej.
– Maciek za rok idzie do pierwszej komunii, mamy zawrót głowy. Justysia nie może znaleźć lokalu. Większość jest już zarezerwowana!
– Danusiu, spokojnie! Po co lokal? Komunia to przecież nie wesele. Ja zaprosiłam wnuka do siebie. Zorganizowałam przyjęcie na 15 osób.
– No tak, tyle że Justysia zamierza zaprosić aż 40 osób! – wyjaśniłam. – Bez lokalu się nie obejdzie!
Hela powiedziała, że nie powinnam się tak angażować w codzienne życie młodych, tylko pomyśleć o sobie.
– Kiedy ty byłaś ostatnio u kardiologa? – zapytała z troską.
Wzruszyłam ramionami.
– Mnie kardiolog niepotrzebny. Serce mam jak dzwon!
– W naszym wieku wizyta raz w roku to konieczność. Trzeba kontrolować serce, by mogło dłużej kochać.
Przypomniałam sobie jej słowa miesiąc później, gdy karetka zabrała mnie z ulicy. Zasłabłam w drodze ze szkoły. Bliźniaki szły obok mnie, a ja niosłam w rękach ich tornistry. Było upalnie i duszno. Nagle poczułam się słabo i… straciłam przytomność.
Lekarz powiedział, że to był zawał
– Ma pani nadciśnienie, którego nie leczyła pani od lat – usłyszałam.
Przepisał leki i zalecił spokojny tryb życia. Po pobycie w szpitalu miałam jechać do sanatorium. Wzbraniałam się, bo kto zaopiekuje się wnukami lepiej ode mnie? Justysia jednak przekonała mnie, że muszę jechać.
– Odpoczniesz, mamuś, a potem wrócisz do nas jak nowo narodzona.
Gdy dzwoniłam do nich z sanatorium, zięć narzekał, że Justysia nie gotuje tak dobrze jak ja. No cóż, wyręczałam ją w tym przez lata. Może nadszedł czas, by nadrobiła zaległości? Czemu to mówię? No cóż…
W sanatorium poznałam pana Janusza, emerytowanego architekta. Powiedział mi, że mam piękne oczy… Od lat nie usłyszałam takiego komplementu. I muszę przyznać, że to nie mniej miłe niż pochwały od wnuków, córki i zięcia.
Czytaj także:
„Na weselu siostrzenicy padłam ofiarą natrętnych ciotek. Chciały podokuczać starej pannie. To dzięki nim poznałam... męża”
„Kocham moją dziewczynę, ale mam też chrapkę na jej matkę. Teściowa tak mnie pociąga, że jej ciało śni mi się po nocach”
„W dzieciństwie odebrano mi brata. On dostał rodzinę, ja zostałam w domu dziecka. Wciąż marzyłam, by ujrzeć jego twarz”