Po takim spotkaniu niełatwo się otrząsnąć. Mimo że minęło kilka godzin, ja wciąż bezmyślnie wpatrywałam się w punkt, w którym zniknęli między blokami, i powtarzałam jak automat pytanie: gdzie popełniłam błąd? Dlaczego to nie ja szłam teraz roześmiana i szczęśliwa? Dlaczego na moim miejscu była inna kobieta?
Poznaliśmy się 12 lat temu, w pracy. Mateusz był moim przełożonym. Od początku wszyscy powtarzali, że idealnie do siebie pasujemy.
– Jakbyście byli dla siebie stworzeni – gadali.
Łatwo było w to uwierzyć
Byłam młoda, naiwna, zaraz po szkole. Praca w dużej księgarni była spełnieniem moich marzeń. Czułam, że w tym miejscu będę mogła się rozwijać. Musisz zerwać tę znajomość. Przecież tak się nie godzi!
Mateusz był odpowiedzialny za zamawianie nowych tytułów. Elokwentny, elegancki, wpadł w oko wielu młodym dziewczynom. A jednak wybrał mnie. Podwoził po pracy do domu, zapraszał na kolacje, do kina, pokazywał stolicę, w której mieszkał od urodzenia. Nawet się nie obejrzałam, a wpadłam jak śliwka w kompot.
Różnica wieku nie grała roli. Pewnego dnia, gdy Mateusz, jak zwykle, po pracy siedział u mnie w salonie i opowiadał, co robił w ciągu dnia, mój wzrok przypadkowo padł na jego palce. Aż drgnęłam.
Jak mogłam wcześniej nie zwrócić na to uwagi! Na serdecznym palcu odbił się wyraźny ślad po obrączce, którą musiał niedawno zdjąć.
– Ty jesteś żonaty? – spytałam ze zgrozą, nie zwracając uwagi na to, że przerwałam Mateuszowi w pół słowa. Jego twarz momentalnie się zmieniła.
– To już skończone – zapewnił, ale oboje wiedzieliśmy, że to nieprawda. Nie chciałam znać szczegółów. Nigdy nie brałam pod uwagę, że mogłabym rozbić czyjeś małżeństwo. Tego wieczora wyprosiłam Mateusza ze swojego mieszkania. Przez całą noc nie mogłam zmrużyć oka.
– Musisz zerwać tę znajomość. Przecież tak się nie godzi! – mamrotałam, przewracając się w łóżku. – Nie tak cię rodzice wychowali.
Przez kilka kolejnych dni unikałam Mateusza. Ale on rozegrał to jak wytrawny gracz. Nie nalegał na spotkania, trzymał mnie na dystans.
Czekał, aż sama zatęsknię. Rozgryzł mnie. Szybko do mnie dotarło, że nie potrafię bez niego żyć.
– Mam nadzieję, że między tobą a twoją żoną naprawdę wszystko skończone – powiedziałam, a Mateusz pokiwał głową.
Czułam, że kłamie, jednak w tamtym momencie ważne było dla mnie tylko to, żeby znowu było między nami jak dawniej. Kiedy po kilku miesiącach Mateusz wprowadził się do mnie, byłam wniebowzięta.
– Rozwodzę się z żoną – oznajmił.
Kilka dni później zobaczyłam ich przypadkowo na ulicy. On wyglądał przy biednej, zgarbionej kobiecie jak król życia. Roześmiany, pełen entuzjazmu. Ona sprawiała wrażenie przybitej i dużo starszej od męża.
Czy zrobiło mi się jej szkoda? Pewnie, że tak. Jednak szybko odpędziłam od siebie tę myśl. Nie chciałam jej współczuć, bo źle się czułam w roli tej, która rozbija ich małżeństwo.
„Powinna umieć przy sobie zatrzymać chłopa – pomyślałam. – Sama jest sobie winna” – próbowałam nieudolnie uspokoić sumienie.
Jak to mądrzy ludzie mówią, zło powraca. W najgorszych snach nie przypuszczałam, że kiedyś znajdę się dokładnie w takiej samej sytuacji, jak pierwsza żona Mateusza.
Któregoś wieczora, Mateusz przygotował uroczystą kolację.
– Chciałbym z tobą porozmawiać… – powiedział, obrzucając mnie tym swoim gorącym spojrzeniem, od którego zawsze miękły mi kolana.
Nie powiem, w tamtym momencie miałam w głowie tylko jedną myśl.
– Chce mi się oświadczyć – podpowiadało mi serce. – Po co innego zadawałby sobie tyle trudu? Co innego może mężczyzna oznajmić ukochanej kobiecie? Kocha mnie i chce spędzić ze mną życie, łudziłam się.
Chciałabym nacieszyć się tobą i naszą miłością!
Z trudem ukrywałam podekscytowanie. Tak jak z trudem musiałam potem ukrywać rozczarowanie, kiedy w końcu padły podczas tej kolacji ważne słowa, jakże inne od tych, na które w głębi duszy oczekiwałam.
– Chciałbym być wobec ciebie uczciwy, Haniu – mówił spokojnie Mateusz. – Jesteś jeszcze młoda, nie chciałbym robić ci złudnych nadziei. Przeżyłem wiele lat w małżeństwie. Rozczarowałem się. Nie zamierzam drugi raz popełnić tego samego błędu. Chciałbym żyć z tobą w wolności, cieszyć się światem, podróżować. Nie planuję brać z tobą ślubu i – to muszę podkreślić szczególnie wyraźnie – starania się o dziecko. Wydaje mi się, że nie byłbym dobrym ojcem. Jesteś dla mnie jak piękny kwiat. Szkoda ciebie na babranie się w pieluchach. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu? Ze swojej strony mogę ci obiecać ciekawe życie bez ograniczeń i trosk finansowych. Mam nadzieję, że to uczciwy układ?
Przyznam, że mnie zaskoczył. Ba, zszokował! Nie wyobrażałam sobie wcześniej, że miałabym przeżyć życie bez rodziny i dzieci. Wychowałam się w małym miasteczku. Wszystkie moje koleżanki dawno powychodziły za mąż. Miałabym zostać starą panną?
Ale wtedy spojrzałam na Mateusza – i w jego jasnych, pięknych oczach znalazłam odpowiedź. Kochałam tego człowieka i wiązałam z nim przyszłość. Reszta się nie liczyła. Po co było mi dziecko, jeśli nie miałam wychowywać go z człowiekiem, którego kocham?
– Oczywiście, kochanie – odpowiedziałam miękko. – Ja też nie planuję zakładania rodziny. Jestem jeszcze młoda. Chciałabym nacieszyć się tobą i naszą miłością! – wyrecytowałam dokładnie to, czego oczekiwał.
W tamtym momencie, kiedy zobaczyłam, jak na twarzy Mateusza odmalowuje się ulga, byłam przekonana, że podjęłam dobrą decyzję. Dopiero czas miał pokazać, jak bardzo się myliłam.
Trzeba przyznać, że przez kolejne lata Mateusz spełnił daną mi obietnicę. Księgarnia, w której pracowaliśmy, z czasem przekształciła się w dochodową sieć. Podpisywaliśmy umowy z najbardziej liczącymi się wydawcami, jeździliśmy na targi, bywaliśmy w pięknych miejscach.
Kupiliśmy dom w modnej dzielnicy, stać nas było na wakacje w najurokliwszych zakątkach globu. A jednak z czasem zaczęło mi czegoś brakować.
Gdy Mateusz nie widział, zaglądałam do wózków młodych matek. Z zazdrością spoglądałam na bawiące się w parku szkraby. Ni raz i nie dwa pozwoliłam sobie na szybką myśl:
A jakby to było, gdyby w tym naszym wielkim domu zabrzmiał śmiech dzieci? Czy nie wniósłby on do czterech ścian więcej radości i życia?
Mój Boże, czy to naprawdę trwa już ponad pół roku?
Koleżanka, której zwierzyłam się kiedyś z ukrytego na dnie serca pragnienia, stanowczo zachęcała mnie do oszukania Mateusza.
– Nie możesz się tak poświęcać dla niego – mówiła. – Chyba słyszałaś o niejednej pannie, która złapała mężczyznę na dziecko? Gdybyś zaszła w ciążę, to Mateusz pokochałby malucha.
Dobrze jednak wiedziałam, że przyjaciółka nie ma racji. Mój ukochany nie raz i nie dwa dawał wyraz temu, że nie interesuje go bycie tatą.
– To byli tacy ciekawi ludzie – mówił o parze naszych przyjaciół. – O wszystkim mogliśmy porozmawiać. A odkąd zostali rodzicami, to jakby mózg im się skurczył. Mogą już tylko mówić o dzieciach. Nigdy nie chciałbym być na ich miejscu! – zarzekał się.
Było mi przykro, gdy słyszałam podobne komentarze, bo widziałam, jak dziewczyna, o której mówił, rozkwitła po urodzeniu córeczki. Nie śmiałam się jednak przeciwstawić Mateuszowi.
Przecież wiele lat temu, gdy wiązał się ze mną, jasno przedstawił swoje oczekiwania. On swoją część wypełnił. Ja też musiałam dotrzymać słowa.
Do tego musiałam przyznać, że przy Mateuszu byłam zwyczajnie szczęśliwa. Inni mężczyźni zachowywali się wobec swoich żon różnie. Mateusz mnie adorował, komplementował, czułam się przy nim rozpieszczana.
– Czy można chcieć czegoś więcej? – zadręczałam się pytaniami podczas bezsennych nocy, kiedy to niewypowiedziane nigdy pragnienia nie pozwalały mi zmrużyć oka. I odpowiadałam sobie z gorzką rezygnacją:
– Mój Boże, przecież nie można mieć wszystkiego – szeptałam.
Może właśnie ta spokojna stabilizacja, ten niesamowity błysk w oku, kiedy Mateusz na mnie patrzył, sprawiły, że tak długo nic nie wzbudziło mojej czujności. Swój udział w jej uśpieniu miało wielu naszych znajomych.
– Na was to aż przyjemnie popatrzeć, tak się kochacie – powtarzali.
Teraz mi wstyd, że dałam się nabrać i tak długo niczego nie zauważyłam. Z drugiej strony tak właśnie zachowują się zakochane kobiety. Ufają.
Mateusz zawsze długo pracował. Często wracał do domu ciemną nocą. Niekiedy nawet, kilka razy w miesiącu, wyjeżdżał na parę dni w Polskę. W ostatnim czasie wprawdzie przestał mnie na te wyjazdy zabierać, ale też nie zależało mi za bardzo, żeby mu towarzyszyć.
– Jedna osoba to mniejsze koszty, a księgarnia, choć dobrze prosperuje, powinna też dostosować się do zmieniającej się sytuacji – tłumaczył mi, a ja wszystko przyjmowałam za dobrą monetę i jak zawsze czekałam z kolacją, w wysprzątanym mieszkaniu.
Prawdę poznałam, jak to zwykle bywa, przez przypadek. Mateusz zostawił na blacie telefon, który nagle rozdzwonił się świergotliwie.
Klient? O tej porze? – zdziwiłam się, odruchowo odbierając połączenie.
– Słucham? – powiedziałam, szykując się, by zwrócić uwagę, że jest za późno na rozmowy o interesach.
– Ty pewnie jesteś Hanka? – usłyszałam młody głos po drugiej stronie. – To chciałabym ci powiedzieć, że od ponad pół roku spotykam się z twoim Mateuszem i planujemy przyszłość. Mam na imię Magda – i dziewczę się rozłączyło.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś ponury żart. Świat zawirował mi przed oczami.
– Przecież to niemożliwe! – w mojej duszy rozległ się rozpaczliwy krzyk. – Ja tyle dla niego poświęciłam…
Kiedy zobaczyłam minę Mateusza, który właśnie wyszedł z łazienki i spojrzał na mnie stojącą jak słup soli z telefonem w ręku, wiedziałam, że to dziecko mówiło prawdę.
– Mój Boże, czy to naprawdę trwa już ponad pół roku? – wyjąkałam, niezdolna wydusić z siebie nic więcej.
– Przykro mi, że poinformowała cię w taki sposób – powiedział cicho. – Z drugiej strony dobrze, że w końcu się dowiedziałaś. Kocham Magdę i planujemy wspólną przyszłość. Ona spodziewa się dziecka…
– Słucham? – miałam wrażenie, że za chwilę krew się we mnie zagotuje. – Ale przecież ustaliliśmy, że nie planujemy dzieci! Sam ich nie chciałeś!
Mateusz wzruszył ramionami.
– Ludzie się zmieniają, Haniu – powiedział łagodnie tym swoim głosem, tak dobrze mi znanym z negocjacji biznesowych, które nieraz wspólnie prowadziliśmy. – Ja już się wybawiłem. Teraz czas na stabilizację.
– Wybawiłeś się mną – szepnęłam sama do siebie, przytrzymując się ściany, bo inaczej bym runęła pod ciężarem tego, co usłyszałam.
A może to po prostu mój udręczony umysł płata mi już figle?
Mateusz wyprowadził się dwa tygodnie później, a ja zostałam sama.
Kiedy minął pierwszy szok, w końcu zdałam sobie sprawę z tego, co stało się z moim życiem.
Było dokładnie tak, jak ludzie przepowiadali mi wiele lat temu, kiedy dopiero zaczynaliśmy wspólne życie. Zestarzałam się u boku mojego ukochanego, straciłam młodość i urodę, a on porzucił mnie jak zbędny przedmiot.
Wtedy takie słowa wydawały mi się bajaniem starych bab. Czułam się nowoczesna, miałam swój pomysł na życie i chciałam go realizować, przekonana, że to ja mam rację. Czas pokazał, jak bardzo się myliłam.
Wykrzesując z siebie tę resztkę energii, która mi została, postanowiłam ratować ze swojego życia, co się dało. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę największym moim błędem było, że nie zdecydowałam się na dziecko, choć w głębi serca bardzo pragnęłam potomstwa. Jednak żaden z lekarzy, których zaczęłam odwiedzać w nadziei, że mi któryś pomoże, nie miał dla mnie dobrych wieści.
– Pani ma czterdzieści trzy lata – słyszałam. – Szanse na zajście w ciążę wynoszą jakieś pięć procent. Gdyby pani pomyślała o tym pięć lat temu…
– Ale przecież sławne aktorki rodzą potomstwo przed pięćdziesiątką, a nawet później – mówiłam zdesperowana, czując, jaka muszę im się wydawać żałosna w tym swoim spóźnionym pragnieniu macierzyństwa.
– Cuda się zdarzają, proszę pani – pewien sławny profesor rozłożył ręce w odpowiedzi. – Może pani oczywiście poświęcić teraz wszystkie oszczędności i próbować zajść w ciążę przy pomocy nowoczesnej medycyny. Jednak ja chcę panią uczciwie ostrzec. Nie dajemy na to pani wielkich szans. To nie telewizja – skwitował.
Zrozumiałam, chociaż nie jest mi przez to łatwiej.
Poszłam na zwolnienie lekarskie, nie potrafię po tym wszystkim patrzeć na kwitnącego Mateusza. Myślę o zmianie pracy, ale na razie nie mam siły wysłać choćby jednego życiorysu. Większość czasu spędzam w łóżku.
Czasami siadam przy oknie i wyglądam na park rozciągający się obok naszego domu. Tam toczy się prawdziwe życie. Matki pchają wózeczki, dzieci rzucają do siebie piłki. Nie potrafię w takich chwilach powstrzymać łez.
Dzisiaj po raz pierwszy od wielu dni wyszłam do sklepu po podstawowe produkty. I – czy to nie było złe zrządzenie losu? – wpadłam wprost na Mateusza i jego nową ukochaną. Szli roześmiani, objęci. Pod jej kurteczką wyraźnie rysował się ciążowy brzuszek.
– O, Hania, jak się masz? – zagadnął mnie przyjaźnie, jak zwykle uprzejmy i starający się zachować pozory.
Mruknęłam coś bez ładu i składu, i prawie biegiem rzuciłam się w stronę domu. Czy mi się wydawało, czy słyszałam za sobą szyderczy chichot tej całej Magdy? A może to mój udręczony umysł płata mi już figle?
Koleżanki pocieszają mnie, powtarzając, że przecież nie wszystko stracone, że jeszcze mogę ułożyć sobie życie u boku jakiegoś porządnego faceta. Ale ja już nie potrafię w to uwierzyć. W końcu na własne życzenie zmarnowałam tyle czasu. Czy można go odzyskać? Bardzo chciałabym w to wierzyć. Ponoć cuda się zdarzają.
Więcej prawdziwych historii:
„Moja nastoletnia córka jest w ciąży. Gówniara nawet nie widzi nic złego w tym, że zmarnuje sobie życie”
„Mój 65-letni ojciec związał się z 28-latką. Przestało mi to przeszkadzać, gdy… mnie uwiodła”
„Przyłapałam 16-letnią córkę na robieniu testu ciążowego. Sama urodziłam w jej wieku i liczyłam, że ona będzie inna”