„Nie chcę żyć w trójkącie z teściową. Postawiłam ultimatum: Paweł pokaże matce, gdzie jej miejsce albo ślubu nie będzie”

teściowa, która wtrąca się w sprawy młodych fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk
„Wydawało się, że Teresa, zadowolona z wygranej batalii o gości, straciła zainteresowanie dalszymi przygotowaniami. W końcu wesele miało się odbyć w lokalu, który ona wybrała, wśród gości, których ona zaakceptowała i którzy otrzymali zaproszenia zamówione przez nią. Tak było aż do chwili wyboru sukni ślubnej...”.
/ 09.07.2022 09:15
teściowa, która wtrąca się w sprawy młodych fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk

Zaczęło się od niewinnego pytania. Chyba zawsze tak się zaczyna. Pozornie nic nieznaczące stwierdzenie, sugestia, na którą nie zwraca się uwagi, a potem jest już za późno... Nam to się zdarzyło podczas obiadu u mojej przyszłej teściowej. Nagle przy schabowym padło z jej ust pytanie:

– Wybraliście już restaurację?

No tak, za rok planowaliśmy z Pawłem ślub, ale skromny, w urzędzie stanu cywilnego, w gronie najbliższej rodziny. Potem obiad w jakiejś miłej restauracji, nic wyszukanego.

– Nie ma potrzeby już wybierać, przecież nie urządzamy hucznego wesela – odparłam.

– Bzdura – stwierdziła Teresa, dokładając sobie ziemniaków. – Musi być huczne wesele. Taka okazja zdarza się tylko raz w życiu. I powinniście się pospieszyć, teraz mają rezerwacje na kilka lat naprzód. Jest taki fajny dom weselny, słyszałam od znajomej. Jej córka miała tam wesele i bardzo sobie chwaliła.

Mój przyszły małżonek milczał, uznałam więc, że nie ma sensu ciągnąć tematu. Teraz wiem, że to był duży błąd...

Miała inna wizję niż my

Następnego wieczoru matka mojego faceta wparowała do nas i oznajmiła, że zarezerwowała nam datę w domu weselnym, o którym wspominała. Na wieść o tym zdębiałam.

– Jak to? – wydusiłam z siebie w końcu.

– No, pojechałam tam, porozmawiałam z właścicielem. Miał wolny termin w czerwcu przyszłego roku, więc zaklepałam.

Paweł nie odrywał oczu od telewizora.

– Trzeba wpłacić zaliczkę – stwierdziła Teresa, wielce z siebie zadowolona.

– No ale my jeszcze nie wybraliśmy daty ślubu – zauważyła. – I nie chcemy wesela!

– Och, daj spokój – machnęła ręką. – Data jak data. Pawełkowi nie zrobi różnicy, tak?

Mój przyszły mąż tylko burknął coś pod nosem. Zagotowałam się w środku, ale nim zdążyłam wikipieć, teściowa się ulotniła.

– No, muszę lecieć – rzuciła tylko.

Ledwie drzwi się za nią zamknęły, zaczęłam awanturę. To ma być nasz ślub, nasz dzień – a teściowa wybiera lokal? Choć go nawet nie potrzebujemy, bo chcemy jedynie najbliższą rodzinę zaprosić na obiad?!

– Przesadzasz – uznał Paweł. – Ostatecznie zaoszczędziła nam fatygi. Kotku, to tylko data. W czerwcu będzie już ciepło, termin jest dobry. Jak ochłoniesz, sama przyznasz mi rację. No i wesele też wydaje mi się niegłupim pomysłem. Nie zamierzam powtórnie się żenić. To decyzja na całe życie, więc warto ją uczcić, co?

Ostatecznie się z nim zgodziłam. Kochałam go, chciałam wziąć z nim ślub, a czy to ważne kiedy i gdzie? W tym samym tygodniu wpłaciliśmy zaliczkę. Lokal nie należał do najtańszych, ale był ładny. Nawet ja w końcu pomyślałam, że może Teresa dobrze zrobiła... No a potem lawina ruszyła. 

Miesiąc później teściowa zapytała, czy mamy już zaproszenia. Zebrałam co prawda kilka próbek, ale nic nie zdecydowaliśmy, nie było pośpiechu. Teresa najwyraźniej myślała inaczej, bo któregoś dnia kurier przywiózł paczkę zaproszeń. Zostały już opłacone.

– Nie denerwuj się – uspokajał mnie Paweł.Są całkiem fajne. Nie podobają ci się?

– Nie w tym rzecz – odparłam, bo prawdę mówiąc, nawet mi się podobały. Teresa miały niezły gust, choć drogi; zamówiła zaproszenia na czerpanym papierze. – Chodzi o to, że chciałam sama coś wybrać.

– Wiem... Ale zrozum, po śmierci ojca ona czuje się samotna i nie ma co ze sobą robić. Proszę cię, kotku, pozwól jej, żeby nam pomogła przy ślubie. Przecież to dla niej niemal tak samo ważny dzień jak dla nas.

Zgodziłam się, choć miałam opory. To szło w złym kierunku. Już nas namówiła na wesele i wybrała zaproszenia. Co będzie dalej?

Wzięła sprawy w swoje ręce

Następna była lista gości. Z mojej strony zamierzałam zaprosić około dwudziestu osób, Paweł podobnie. Ale jego mamusia doliczyła się u siebie blisko sześćdziesięciu „najbliższych” krewnych! W tym kuzyna Jarka z żoną i czwórką dzieci. Spotkałam go kilka razy na rodzinnych imprezach i pałałam do niego szczerą niechęcią. Był małostkowym, zawistnym draniem. Nie chciałam kogoś takiego na swoim ślubie.

– Bzdura! – stwierdziła Teresa. (Zauważyłam, że ostatnio stało się to jej ulubionym słowem, zwłaszcza w odniesieniu do tego, co ja mówiłam). – Oczywiście, że Jarek z rodziną przyjadą. Nie wyobrażam sobie innego scenariusza.

Ja się nie zgadzam – odparowałam.

Spodziewałam się wsparcia ze strony przyszłego męża. No i się zawiodłam.

– Jako dzieci tak fajnie się razem bawiliśmy... – mruknął tylko. – Miło by było, gdyby się pojawił na ślubie.

Poddałam się. Nie miałam siły sama walczyć z Teresą. Paweł, który powinien być moją opoką, kolejny raz umył ręce. Nasza przyszłość, którą kiedyś wyobrażałam sobie w różowych barwach, wydawała się coraz mniej realna. Wyglądało na to, że będziemy żyć w trójkącie, bo Paweł zrobi wszystko, czego zapragnie Teresa, nawet wbrew mnie. Czy tak to ma wyglądać? Ja sama – i oni we dwójkę?!

Myśl o ślubie, która jeszcze niedawno powodowała u mnie radość, teraz zaczęła przyprawiać mnie o ból brzucha. Uczepiłam się nadziei, że może po ślubie wszystko wróci do normy i znów będzie normalnie. Byle tylko jakoś przeżyć ten dzień…

Przez pewien czas wydawało się, że Teresa, zadowolona z wygranej batalii o gości, straciła zainteresowanie dalszymi przygotowaniami. W końcu wesele miało się odbyć w lokalu, który ona wybrała, wśród gości, których ona zaakceptowała i którzy otrzymali zaproszenia zamówione przez nią.

Tak było aż do chwili wyboru sukni ślubnej. Zdecydowałam się prostą sukienkę przed kolano, bo liczyłam, że będzie ciepło, nic szczególnie fantazyjnego, za to wygodna go i ładna.. Do tego welon i białe szpilki. Wszystko dogadałam z krawcową, przymiarki zostały zrobione. Pokazałam Pawłowi podobną suknię w katalogu i spytałam, jak mu się podoba. Powiedział, że bardzo. A potem pokazał zdjęcie mamie. Zadzwoniła do mnie chwilę później i zaczęła się wydzierać:

– Tak chcesz iść do ślubu z moim synem?! Będziesz wyglądać w kościele jak jakaś ladacznica z tymi gołymi kolanami!

Zamurowało mnie do tego stopnia, że nie wiedząc, jak zareagować, po prostu się rozłączyłam. Usiadłam na kanapie i zaczęłam płakać. Po chwili ryczałam jak bóbr. Gdy już się wypłakałam i uspokoiłam, nalałam sobie kieliszek wina i dokładnie wszystko przemyślałam. Tak zastał mnie narzeczony.

Albo ona albo ja!

– Paweł, za kogo ja wychodzę? – wypaliłam, gdy tylko przekroczył próg.

– Nie rozumiem…

– Za kogo ja wychodzę? Za ciebie czy za twoją mamę?

– No, za mnie…

– Jak myślisz, powinniśmy wziąć ślub kościelny? – zmieniłam nagle temat.

Nigdy nie mieliśmy zamiaru brać ślubu kościelnego, jedynie cywilny. Byłam ciekawa, czy coś się w tej kwestii zmieniło.

– Uważasz, że to zły pomysł? – zaczął asekuracyjnie, ale ja już dowiedziałam się tego, czego chciałam się dowiedzieć.

Nigdy tego nie chcieliśmy. Od początku miał być tylko ślub cywilny.

– Tak, ale...

– I później skromny obiad, w gronie najbliższej rodziny – nie dałam mu dojść do słowa. – Bez wesela na sto dwadzieścia osób, bez rozsyłania zaproszeń i obecności twojego kuzyna, którego nie cierpię. Powiem ci, co się teraz stanie. Pójdziesz do swojej mamusi i powiesz jej, że nie będzie ślubu kościelnego ani wesela. Zaproszenia zostaną odwołane – i nie obchodzi mnie, jak to zrobicie. Bo widzisz, mnie się marzy rodzina dwuosobowa, ty i ja. Teściowa może być z boku, nawet blisko, ale bez wtrącania się, bo nie mam zamiaru uczestniczyć w jakimś chorym trójkącie.

Paweł stał jak skamieniały. Chyba dopiero teraz dotarło do niego, co tak naprawdę się stało. I co jeszcze może się stać.

– Musisz wybrać, kochanie – ciągnęłam spokojnie. – Ja albo twoja mama.

No i wybrał.

Teściowa czasem nas odwiedza, żeby pobawić się z wnukiem, czasem my wpadamy na obiad. Nasze stosunki można określić jako poprawne: ani zimne, ani gorące. Traktujemy się z szacunkiem, a przy tym z dystansem. I bardzo dbamy o to, by mama Pawła za bardzo nie angażowała się w nasze życie. A ja jestem szczęśliwa, żyjąc z mężem i synem, bez teściowej pod bokiem.

Czytaj także:
„Przez 10 lat małżeństwa byłam dla męża >>zasłoną dymną<<. Gdyby nie pies, nasz związek rozpadłby się jeszcze wcześniej”
„Przez zazdrość trafiłam do więzienia. Nie myślałam o tym, co będzie z moimi dziećmi. Zmarnowałam nam wszystkim życie”
„Siostra planuje ślub z facetem, którego spotkała na żywo… 2 razy! Ma ponad 50 lat a zachowuje się jak gówniara”

Redakcja poleca

REKLAMA