„Nie byłam podobna do nikogo z rodziny. Gdy mama wreszcie wyznała mi prawdę, zbierałam szczękę z podłogi”

Kobieta w pociągu fot. Adobe Stock, vgajic
„Odkąd pamiętam, zastanawiał mnie fakt, że z wyglądu ani trochę nie przypominam nikogo z familii. Przez wiele lat nikt nie chciał wyznać mi prawdy. Moje życie zmienił przypadkowy współpasażer z pociągu”.
/ 12.09.2023 07:15
Kobieta w pociągu fot. Adobe Stock, vgajic

Czego ty właściwie ode mnie chcesz, dziecko? Naprawdę nie znam tego pana. Nie wiem, dlaczego jest taki podobny do ciebie – mama rozłożyła bezradnie ręce.

Drżała. Moja biedna mamusia z trudem powstrzymywała napływające do jej oczu łzy. Jej krtań pracowała ze zdwojoną siłą, policzki pulsowały rumieńcem, jakby za chwilę miała dostać wylewu.
Najchętniej przytuliłabym ją do siebie i obróciła wszystko w żart, ale patrząc na jej przerażoną twarz przypomniałam sobie naszą rozmowę sprzed wielu lat, kiedy jako mała dziewczynka próbowałam się dowiedzieć, dlaczego nie przypominam moich rodziców ani nikogo z rodziny. Postanowiłam, że tym razem tak łatwo nie odpuszczę. Tata nie żył od pięciu lat, jedynie mama mogła mi wyjaśnić tajemnicę mojego pochodzenia.

Mężczyzna mógł uchodzić za mojego brata bliźniaka

Jako dziecko wyobrażałam sobie, że być może rodzice mnie adoptowali. Ale zdjęcia mamy z ciążowym brzuszkiem, a potem tulonym w ramionach maluszkiem przeczyły moim hipotezom.

– Halinko, bój się Boga, co ty wygadujesz?! Jaka adopcja? Twoja mama cię urodziła. Tutaj, w naszym szpitalu... A to, że jesteś blondyneczką, a oni są ciemnowłosi? Dziecko, a bo ty jedna się różnisz? Popatrz na mnie – w tym miejscu ciocia Grażyna, kuzynka mojej mamy a zarazem jej najbliższa przyjaciółka, wskazywała na swoje płomienne loki i ciało usiane rozległymi wysepkami piegów.
Trudno się było z nią nie zgodzić. Mama mojej cioci miała przepiękną oliwkową cerę, a tata był klasycznym brunetem.

Po tej rozmowie postanowiłam raz na zawsze skończyć z domysłami i zapomniałam o swoich wątpliwościach. Zresztą podobno uroda to nie wszystko. Mamy jeszcze osobowość, a ja, trzeba przyznać miałam charakterek mamusi.

Nie drążyłabym, więc tego tematu, gdyby nie dziwne spotkanie w pociągu...

Stałam na peronie, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Ten mężczyzna... Te podobne gesty i tak samo opadająca lewa powieka. „Nie, to jakieś przywidzenie” – pomyślałam, a wjeżdżający właśnie na peron pociąg skutecznie rozproszył moje myśli. Teraz musiałam się przebić przez tłum podróżnych i dostać do swojego przedziału.

„Niby każdy ma bilet z miejscówką, ale komunistyczne przyzwyczajenia pozostają, trzeba się pchać, bo a nuż ktoś wejdzie przed nami” – irytował mnie niewiarygodny wprost ścisk.

Spocona i zmęczona dosłownie padłam na miejsce w przedziale. Nie zdążyłam jeszcze ochłonąć ani wytrzeć zdeptanych butów, kiedy drzwi otworzyły się i wszedł on. Mężczyzna z peronu.

– Dzień dobry – mruknął, nawet nie spojrzawszy w moją stronę.

Od razu zajął się swoim bagażem, a zaraz potem ogromnych rozmiarów płaszczem. Szamotał się z nim dłuższą chwilę, zanim wreszcie usiadł naprzeciwko mnie. Nadal nie patrząc przed siebie ani też nie rozglądając się na boki, wyjął sporych rozmiarów gazetę, rozłożył ją i strzepnął. „Kurczę, ja robię tak samo” – stwierdziłam z zaskoczeniem.

Mężczyzna był mniej więcej w moim wieku. Może rok młodszy albo starszy. Na oko koło trzydziestki. Wysoki, barczysty jak nikt w naszej rodzinie, a więc nie mógł być żadnym moim kuzynem. Ale ta lekko uciekająca z lewej strony powieka, ten grymas, kiedy czytał coś, co go złościło, te ruchy, mowa ciała...

– Przepraszam, można? – z zamyślenia wyrwał mnie kobiecy głos. – Pociąg ruszył, a u państwa miejsca wolne. Kasjerka sprzedała mi bilet bez miejscówki...

– Proszę bardzo – uprzejmie przerwałam trajkotanie kobiety.

Ale nie na długo. Ledwie umościła się na swoim miejscu, a już zaczęła opowiadać swoje historie. Mężczyzna milczał, więc kobieta przyssała się do mnie. Opowiadała, jak to boi się podróżować sama, jak w ogóle boi się podróżować i rzadko opuszcza swoje rodzinne miasteczko. Na szczęście jej słowotok przerwała komórka. I zaczęło się jedno po drugim odbieranie telefonów od zatroskanego męża, przejętych dzieci, ukochanej, ledwie sepleniącej wnusi, a nawet zaprzyjaźnionej sąsiadki. Po godzinie już wiedziałam, kto jest kim w jej rodzinie i najbliższym otoczeniu.

– A państwo, przepraszam daleko jedziecie? – zagadnęła, gdy tylko wyłączyła swój archaiczny aparacik.

– My nie jesteśmy razem – odparłam ostrożnie i spojrzałam na mężczyznę.

On jakby się ocknął. Zerknął na mnie znad gazety, a potem na kobietę, ale ponieważ milczał, nasza współtowarzyszka przystąpiła do ataku ze zdwojona siłą.

– Nie? A tacy państwo podobni! Jak brat i siostra. Ja przepraszam, nie chciałam – zwróciła się do mężczyzny. – Ale naprawdę, niech pan sam spojrzy na tę panią. Te same oczy, tak samo uniesione brwi, powieka... No naprawdę, rzadko się zdarza, a może jednak jesteście rodziną? Coś was łączy?

W sumie byłam jej nawet wdzięczna za wścibstwo, bo wreszcie bez oporów mogłam przyjrzeć się facetowi, a on mnie. Gapiliśmy się na siebie dłuższą chwilę.

– Hm... Może rzeczywiście jesteśmy odrobinę podobni... – zaczęłam i uśmiechnęłam się do niego.

– Możliwe, ale jeśli już, to chyba łączy nas jakieś dalekie pokrewieństwo, bo sobie pani nie przypominam – odpowiedział sceptycznym tonem.

– Jaką znowu daleką?! Z takim wielkim podobieństwem! – kobieta aż klasnęła w dłonie z radości, że dzieje się coś niezwykłego. – Ma pani zdjęcia dzieci albo pan? Zaraz porównamy! O rany, jakbym brała udział w programie „Zerwane więzi”! Proszę państwa może my tu właśnie odkrywamy jakąś wielką tajemnicę – ekscytowała się, ale pewnie w najśmielszych snach nie przypuszczała, jak wiele jest prawdy w jej słowach.

Nie mieliśmy zdjęć dzieci, lecz sprowokowani jej dociekliwością wymieniliśmy się wizytówkami. A nuż jakaś dalsza ciocia lub wujek sprawili nam niespodziankę i jednak będziemy kuzynami?

Moja bogobojna mamusia nigdy nie zdradziłaby ojca!

Wróciłam do domu i... zapomniałam o wszystkim. W pociągu przez chwilę czułam, że rozszyfrowanie zagadki naszego zaskakującego podobieństwa to sprawa życia i śmierci, ale w domu czekały na mnie ważniejsze sprawy. Gorączkujący z powodu jakiegoś wirusa mąż i buntująca się przeciwko całemu światu córeczka, która ostatnio oświadczyła, że nigdy już nie pójdzie do szkoły.

Ale pewnego dnia zadzwonił telefon...

– Dzień dobry, mówi Marcin, nie wiem, czy mnie pani pamięta?

Nie pamiętałam. Mężczyzna jednak szybko pośpieszył z wyjaśnieniami. Ku mojemu zdumieniu okazał się tym dziwnym pasażerem z pociągu.

– Ta sprawa nie dawała mi spokoju, więc poszperałem na jednym z portali społecznościowych i znalazłem panią – odchrząknął zdenerwowany. – Proszę mi wybaczyć, nie chciałem pani śledzić, tylko dowiedzieć się, o co właściwie chodzi w tej naszej historii.

– I co, czegoś się pan dowiedział? – wciągnęłam powietrze w płuca i przyciągnęłam sobie krzesło, by usiąść.

Moja intuicja rozdzwoniła się tysiącem alarmowych sygnałów. „A jednak miałam rację...” – przebiegło mi przez głowę.

– W sumie, trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na pani pytanie – mężczyzna wydawał się być mocno zakłopotany tym, co za chwilę chciał mi powiedzieć. – Chociaż jest taka jedna dziwna rzecz... Ale dotyczy naszych rodziców... – zawiesił głos.

Milczałam, czekając na ciąg dalszy.

– Halo? Jest tam pani? – zapytał.

– Tak, tak... Jestem – odpowiedziałam najspokojniej jak umiałam, chociaż moje skronie pulsowały z nerwów.

– No dobrze... Niby nic się nie zgadza, oprócz – jakby to powiedzieć – mojego ojca. To znaczy, mój tata jest bardzo podobny do pani albo raczej pani do niego – wypowiedzenie ostatnich słów sprawiło mu wyraźną ulgę.

– Nie rozumiem... – jęknęłam.

– Bo to jest tak – westchnął. – Nad górną wargą ma pani całkiem spory pieprzyk, jak ta zagraniczna modelka i jak... mój ojciec. Taki pieprzyk ma jeszcze mój brat i siostra. W sumie jest nas piątka i oni dwoje odziedziczyli po nim to dziwne znamię. Mój ojciec nie miał rodzeństwa, jego ojciec również, więc nasuwa się tylko jedno rozwiązanie. Domyśla się pani, co chcę przez to powiedzieć?

– Że nasi rodzice się... znali – odchrząknęłam. – Mieli romans?

– Właśnie. Chociaż może to tylko głupi zbieg okoliczności. Ale ten pieprzyk... To on nie dawał mi spokoju i dlatego postanowiłem panią odszukać. Bo naprawdę oprócz mojej siostry i brata, nikt w naszej rodzinie go nie ma... To wszystko jest dość dziwne, bo pani mieszka na Opolszczyźnie, a my w Gdyni, więc w ogóle nie powinniśmy się znać.

– Co pan chce przez to powiedzieć? – czułam, jak narasta we mnie wściekłość. – Myśli pan, że moja bogobojna, uczciwa mama i pański ojciec mieli romans gdzieś w połowie drogi? Czy pan zwariował? – rozłączyłam się, bo nie byłam w stanie ani chwili dłużej wysłuchiwać tych podłych insynuacji.

Dość tego! Musimy chyba poważnie porozmawiać...

Poczułam, jakby ziemia usuwała mi się spod stóp. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. Czym innym jest adopcja, a czym innym zdrada.

„Moja mama? To niemożliwe! Kochała ojca do nieprzytomności, zawsze była mu posłuszna – pomyślałam. – We wszystkim, dlatego teraz, gdy odszedł, jest zagubiona niczym malutkie dziecko. Nigdy by go tak nie skrzywdziła. Co innego on. W ojca zdradę uwierzyłabym bez zmrużenia oka. Bawidamek i dusza towarzystwa. Ale nie moja matula!”

– O co w tym wszystkim, do cholery, chodzi! – wykrzyknęłam i z całej siły rzuciłam telefonem o stół.
Zrobiłam to zbyt mocno, bo spadł na podłogę i rozsypał się na części. Nie miałam siły, żeby go zbierać i składać. Zerwałam się z krzesła, narzuciłam na siebie płaszcz i wybiegłam z mieszkania. Półtorej godziny później byłam już w sąsiednim miasteczku i przekraczałam próg domu mojej mamy.

Musiałyśmy wreszcie poważnie porozmawiać.

– To nie może być przypadek, takie rzeczy się nie zdarzają – siedziałam naprzeciwko mojej biednej, powstrzymującej łzy mamy i próbowałam się czegoś dowiedzieć o mężczyźnie, który najwyraźniej był moim prawdziwym ojcem.

– Nigdy w życiu nie zdradziłam taty! Nigdy! – mama ledwie łapała oddech.

– Wiem, mamuś. Tak samo jak nigdy nie opuszczałaś naszego miasteczka – spojrzałam jej głęboko w oczy. – Ale ja muszę znać prawdę. Czy ten Marian może być moim bratem? Czy w takim razie mam rodzeństwo? Mamo to się zdarzyło dawno temu, nikt nie będzie już miał do ciebie pretensji, tylko proszę,  powiedz mi. Mam chyba prawo wiedzieć, czyim jestem dzieckiem?

– Naszym! Zawsze tak było i będzie – mama wstała z fotela i zaczęła nerwowo krążyć po całym pokoju.
Już nie płakała.

– Wiem, mamo, przecież miłość to nie wstyd. Jeśli kochałaś tego człowieka...

– Nie kochałam! – przerwała mi gwałtownie. – Nie kochałam go...

Patrzyłam na nią i czułam, że muszę jej pomóc. W jej świecie nie było miejsca na zdradę i namiętność. Moja mama była wierna starym zasadom, za które oddałaby życie. Wstałam, podeszłam do niej i mocno przytuliłam ją do siebie. Tak jak kilka dni wcześniej moją córkę. Była taka krucha i malutka. Cała drżała ze strachu.

– Oj, dziecko... – rozpłakała się w moich ramionach. – To było inaczej!

A kiedy się uspokoiła, wreszcie opowiedziała mi historię mojego poczęcia. Miała rację, nigdy nie zdradziła mojego taty...

Tata siedział w ogrodzie, pił i cały czas płakał

W poszukiwaniu lepszego życia moi rodzice wyjechali do Gdyni. Tam oboje szybko dostali dobrze płatne prace i służbowe mieszkanie w pięknym domu na obrzeżach miasta. Do szczęścia brakowało im tylko dziecka. Tuż po ślubie planowali, że będą mieć piątkę, ale mijały lata, dobiegali trzydziestki, a nie zanosiło się na choćby jednego oseska.

Mama zanosiła żarliwe modlitwy do Boga, tata zamknął się w sobie. Żadne z nich nie wiedziało, co jest przyczyną. Ojciec bał się albo wstydził lekarzy, mama wbrew jego woli nie śmiała nikomu się zwierzać z ich problemów. Jak to dziewczyna z małego miasteczka wierzyła w opatrzność. Jednak to nie ona im pomogła, lecz... sąsiad. Postawny monter ze stoczni, ojciec pięciorga dorodnych blondasków i szóstego w drodze.

Widząc jego ciężarną żonę, mój tata nie wytrzymał i poszedł któregoś wieczora do sąsiadów, proponując im, żeby oddali im nienarodzone jeszcze dziecię, oczywiście za spore pieniądze.

Rozwścieczony monter wymierzył mojemu ojcu cios w brzuch. Przed kolejnym powstrzymała go moja mama. Wpadła do ich kuchni i zaczęła prosić o wybaczenie.

Ale tej właśnie nocy w głowach dwóch mężczyzn zrodził się pewien plan. Bez ośrodków adopcyjnych czy in vitro, o którym wówczas nikt nie marzył.

Panowie dogadali się, że którejś nocy sąsiad odwiedzi moją mamę i w ten sposób pomoże im zostać rodzicami.

– Tak się poczęłaś – powiedziała mama, wbijając wzrok w ziemię. – Nie pytaj proszę, co wtedy czułam, bo wiele mnie ta noc kosztowała. Twój ojciec siedział cały czas w ogrodzie, pił wódkę i płakał. Ale miesiąc później, gdy okazało się, że jestem w ciąży, tańczył z radości. Poszedł z kwiatami i grubą kopertą do sąsiadów, gorąco im dziękował. Żeby ukrócić plotki, postanowiliśmy wrócić w rodzinne strony i więcej o tej historii nie wspominać. Tylko raz jeden, po twoich pierwszych urodzinach, powiedziałam Grażynce, kto jest twoim ojcem. Dla niej nie miało to żadnego znaczenia. Inni dziwili się, że jesteś taką blondyneczką, ale nasza miłość wobec ciebie zamykały im usta. Myślałam, że to wystarczy, ale ty nie odpuszczałaś, a teraz ten mężczyzna... Gdyby nie ten przeklęty internet on nigdy by cię nie znalazł. A tak... Co teraz zrobisz? – spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem.

Co miałam niby zrobić? Wykrzyczeć tej biednej, schorowanej kobiecie, że niepotrzebnie przez te wszystkie lata mnie okłamywała i pozwalała rodzić się w mojej głowie różnym domysłom? Przecież oboje z tatą nie zrobili nic złego. Pragnęli tylko być szczęśliwą, pełną rodziną.

– Nic, mamusiu, nie zrobię – uśmiechnęłam się do tej, która dała mi życie i z miłości do mnie i swojego męża oddała się innemu mężczyźnie. – Poznałam prawdę, ale ona niczego nie zmienia. Wy jesteście moimi rodzicami. Jedynymi, jakich miałam i kochałam.

Obdarzyła mnie pełnym wdzięczności spojrzeniem, po czym przytuliła mnie.

Tamtej nocy, kiedy ułożyłam już do snu mamę, wróciłam do swojego mieszkania, ale zamiast udać się do sypialni, włączyłam komputer. Zalogowałam się do portalu, o którym wspominał Marcin. Też miałam na nim swoje konto, więc bez problemu trafiłam na jego profil. Nie ukrył go, nie zabezpieczył, jakby czekał na moją wizytę.

Weszłam w galerię i przejrzałam zamieszczone w niej fotografie. Brata, siostry, wreszcie tego, który dał mi życie.

Nie potrzebuję rodziny, mam już jedną i wystarczy

Uśmiechnęłam się do siebie. „Tak, Marcinowi należą się słowa wyjaśnienia po tej dzisiejszej scenie. Dosyć już mam tych wszystkich tajemnic!” – pomyślałam i napisałam do niego krótką wiadomość: „Miał pan rację, jestem pana przyrodnią siostrą. Ale naszych rodziców nie połączył żaden romans. Pański tata pomógł po prostu moim bezdzietnym rodzicom stać się szczęśliwymi ludźmi i za to bardzo mu dziękuję, Halina.”

Następnego dnia dostałam odpowiedź: „Być może jest to jedyna dobra rzecz, jaką zrobił w swoim życiu. Mój ojciec był pijakiem i awanturnikiem, strasznym egoistą. Zgotował nam piekło na ziemi, ale cieszę się, że chociaż na stare lata mogę pomyśleć o nim dobrze”.

Nie odpisałam już na tę wiadomość. Czy kiedykolwiek to zrobię? Nie sądzę, bo przecież mam już rodzinę i nie potrzebuję kolejnej. Przez lata dręczyła mnie kwestia mojego pochodzenia nie dlatego, że byłam nieszczęśliwa, ale dlatego, że człowiek lubi znać swoje korzenie. Teraz, gdy tajemnica została wreszcie wyjaśniona, poczułam wyraźną ulgę i niczego więcej na razie nie pragnę.

Czytaj także:
„Tajemnica dziadka i babci mogła zniszczyć całą naszą rodzinę. Postanowiłam milczeć, by nie rozdrapywać ran”
„Wszyscy mieli Julię za wariatkę i pomyloną. Tylko ja wiedziałem, że ta niezwykła kobieta skrywa tajemnicę”
„Mój związek z wykładowcą miał być tajemnicą, a ja głupia uznałam to za romantyczne. Ciekawe, co na to wszystko jego żona”

Redakcja poleca

REKLAMA