Nadzieja. Jakie to dziwne uczucie. Przygnieciona szarością dnia zamiera tak łatwo... Ale wystarczy jedna mała iskra, by rozpaliła się na nowo, jak płomień.
Było sobotnie wrześniowe popołudnie i choć liście zaczęły już żółknąć było ciepło. Siedziałam na parkowej ławeczce ze skwaszoną miną i zastanawiałam się, dlaczego nic mi się w życiu nie układa. Chyba wstałam tego dnia lewą nogą, bo narzekałam w myślach na wszystko. Może to zbliżająca się szara jesień wprawiła mnie w taki podły nastrój? – myślałam smutno. – A do maja daleko...
Co roku obiecywałam sobie, że kiedy wreszcie przyjdzie maj, przy moim boku będzie już na pewno ten jeden jedyny. Tymczasem, wiosna i lato mijały, nadchodziła jesień, a ja ciągle chodziłam po świecie sama jak palec.
Nie byłam przecież jakąś nieudacznicą czy życiową niedorajdą. Miałam fajną pracę, własne mieszkanie, które przepisała na mnie babcia i dzięki temu nie musiałam się martwić, jak związać koniec z końcem. A jednak moje życie było szare, smutne i takie... nijakie.
Mam już 32 lata, a jak do tej pory nie udało mi się zatrzymać przy sobie dłużej żadnego mężczyzny, z którym się spotykałam. Wszyscy odchodzili, kiedy tylko mijało pierwsze zauroczenie. Może oczekiwali, że zawsze będzie tak, jak na początku? A może trafiałam na niewłaściwych facetów?
Moja przyjaciółka, zwolenniczka teorii o dwóch połówkach jabłka, mówiła, że widocznie nie spotkałam jeszcze tego właściwego i że lepiej, gdy związek rozpada się wcześniej niż za późno.
– Pomyśl tylko – mówiła – co by było gdybyś wyszła za mąż za któregoś z tych mężczyzn... To dopiero byłaby tragedia. Wolałabyś siedzieć teraz w domu i zastanawiać się, co on robi i czy nie wpadła mu w oko kolejna koleżanka z pracy? Czy może budzić się rano obok człowieka, któremu nie masz nic do powiedzenia? – pytała, ilekroć próbowałam jej wmówić, że lepszy jakikolwiek życiowy partner niż żaden.
– A kiedy trafisz na tego właściwego, to na pewno będziesz wiedziała, że to jest właśnie ten – mówiła.
Czułam, że to nie jest do końca prawda. Bo przecież wyobrażałam sobie siebie u boku Andrzeja, którego poznałam na weselu kuzynki mając dwadzieścia lat i potem – u boku Krystiana, który zachwycił się moją inteligencją i oczytaniem podczas szkolenia, na które wysłała nas firma. No i jeszcze był Krzysztof – przystojny, szarmancki – taki mężczyzna, o którym każda kobieta z dumą chciałaby powiedzieć: "mój mąż". Oni wszyscy ode mnie odeszli. Zostawiali mnie dla innych. I to wcale nie dla młodszych, ładniejszych, lepiej ubranych.
Tak naprawdę żaden z nich nie powiedział nigdy, dlaczego nie chce ze mną być. Każdy tłumaczył się głupio, że jeszcze nie dorósł, albo że musi wszystko przemyśleć, bo nie wie, czy jest gotów na "tak poważny związek". Nie licząc Tomka, którego wykreśliłam z pamięci, kiedy oświadczył, że właśnie poznał miłość swojego życia w osobie nowo zatrudnionej sekretarki w jego firmie.
A ja przecież nigdy od żadnego z nich nie wymagałam żadnych deklaracji, ani tym bardziej ślubu. Co nie znaczy, że o tym nie marzyłam.
Wszystkie moje przyjaciółki powychodziły dawno za mąż, urodziły dzieci i prowadziły zwyczajne życie, o którym ja wciąż tylko marzyłam. Podobnie było w biurze, w którym pracowałam. Kiedy patrzyłam, jak w piątkowe popołudnia wszyscy niecierpliwie spoglądają na zegarki, czekając na weekend z rodziną, robiło mi się smutno. Na mnie nikt w domu nie czekał. Nie miałam z kim dzielić piątkowych zakupów ani sobotnich wypadów za miasto. Nie miałam dla kogo gotować ulubionej zupy, ani z kim spędzać niedzielnych leniwych poranków przed telewizorem. Rodzice już dawno stracili nadzieje, że to się kiedykolwiek zmieni, choć mama próbowała pocieszać mnie przy każdym spotkaniu.
Poniedziałki w pracy też nie były najlepsze. Zwłaszcza wiosną i latem. Musiałam słuchać opowieści koleżanek o tym, jak spędziły weekend z rodziną, o wizycie u nielubianej ciotki i o tym, jak dzieci nie lubią sobotnich porządków. Ja nie miałam nic do opowiedzenia, więc pytana, jak minął mi weekend milczałam, a po jakimś czasie, to już nawet nikt mnie o to nie pytał.
I na takich właśnie rozmyślaniach, w parku i z książką w ręku upływała mi kolejna jesień. Obserwowałam bawiące się obok dzieci, zakochane pary i młode mamy dumnie kroczące z wózkami parkowymi alejkami. Jak wiele bym dała za to, żeby też mieć rodzinę – myślałam. Tylko gdzie mam poznać przyszłego ojca moich dzieci? – zastanawiałam się. Już dawno straciłam nadzieję na znalezienie męża w pracy czy wśród kolegów moich koleżanek. Owszem próbowały mnie parę razy swatać, ale nic z tego nie wyszło.
Przy moim trybie życia, to raczej mam szansę na poznanie miłego starszego emeryta, niż kogoś z kim stanę na ślubnym kobiercu – myślałam gorzko. Nie bez kozery – bo ostatnio na ławeczce obok mnie siadywała starsza pani. Mieszkała w bloku obok i też była samotna, jak ja więc gawędziłyśmy sobie czasem o życiu. Tego dnia też jej głos wyrwał mnie z rozmyślań.
– Przepraszam sasiadko, czy nie będzie przeszkadzało pani, jak się znów przysiądę? – zapytała, uśmiechając się.
– Nie, oczywiście, że nie. Bardzo proszę – odpowiedziałam posuwając się trochę i robiąc miejsce na ławce. – Ja już zresztą idę.
– Dziękuję. Mam jednak nadzieję, że to nie z powodu mojego towarzystwa. Przepraszam panią, każdy lubi przecież czasem pobyć sam, prawda? Można wtedy roztrząsać swoje smutki – dodała.
– Oczywiście – uśmiechnęłam się smutno, a ona chyba to zauważyła, bo od razu powiedziała:
– Wie pani, ja swoje lata mam. Dużo przeżyłam. I kiedy patrzę na was, młodych, to mi was żal. Nie wiecie, że czas tak szybko płynie. Że nie ma co tracić czasu na narzekanie. Kiedy ja byłam młoda, była wojna, może dlatego wszyscy chcieliśmy przeżyć, jak najwięcej, zanim... – urwała.
Rany boskie – pomyślałam, bo nagle obezwładniła mnie prawda, którą wypowiedziała starsza pani.
– Ale pani pewnie się spieszy, a ja tu gadam – dodała po chwili milczenia.
– Nie śpieszę się – z powrotem przysiadłam na ławce. – Nikt na mnie nie czeka. Tak sobie rozmyślałam, dlaczego mi się w życiu nie układa. Niby mam dobrą pracę, mieszkanie, rodziców, ale życia sobie nie ułożyłam... – pożaliłam się.
– Dziecko moje, nie ma co czekać aż życie się ułoży. Trzeba je samemu układać – staruszka spojrzała mi w oczy. – To ty musisz walczyć o to swoje szczęście – dodała. – Szkoda życia na czekanie, że się jakoś samo ułoży. Jesteś młoda, zdrowa i ładna – czegóż chcieć więcej? – popatrzyła na mnie. – A ta twoja druga połówka jabłka gdzieś jest i kiedyś się znajdzie. Tylko sama musisz w to uwierzyć. To samo powtarzam mojemu synowi. Taki dobry chłopak i przystojny nawet, a też ciągle jest sam – westchnęła.
– Mamo, gdzie ty się podziewasz? Miałaś dziś nie wychodzić – głos jakiegoś mężczyzny wyrwał nas z rozmowy.
Podniosłam głowę i zobaczyłam całkiem przystojnego bruneta o zniewalającym uśmiechu i oczach tak podobnych do oczu mojej rozmówczyni.
– Maciuś – ucieszyła się. – A skąd miałam wiedzieć, że przyjedziesz. My tu sobie z panią miło gawędzimy. Pani mieszka w tym szarym bloku obok mojego, wiesz synku? Chyba jesteś jej winien dobrą herbatkę za to, ze pozwala się twojej matce zamęczać rozmową – dodała mrugając do mnie.
– To nie był żaden kłopot, ani męczenie – odpowiedziałam. Ale... dobra herbatka nie jest złym pomysłem – dodałam szybko myśląc, że przecież trzeba wziąć sprawy w swoje ręce.
– W takim razie... – mężczyzna uśmiechnął się ciepło. – Zapraszam i na herbatkę, i na ciastka...
Więcej prawdziwych historii:
„Za wszelką cenę chciałam uciec ze wsi. Przypłaciłam to utratą własnej rodziny”
„Moja siostra jest biedna, a i tak robi kolejne dzieciaki. Wysyłam jej pieniądze, a ona jeszcze narzeka!”
„Urodziłam w wieku 16 lat. Rodzice chcieli oddać moje dziecko do adopcji, a mój chłopak został wysłany za granicę”