Rodzice mieli niewielką gospodarkę. Oboje bardzo ciężko pracowali, żeby z kawałka ziemi wyżywić pięcioosobową rodzinę. Miałam dwie młodsze siostry, którymi, jako najstarsza, zajmowałam się, gdy rodzice wychodzili w pole.
Zazdrościłam koleżankom z miasta, że mają wszystko blisko: duże sklepy, kino, kawiarnie... W naszej wiosce był tylko sklep, kościół i przystanek PKS. Nawet szkoły nie było, bo została zlikwidowana kilka lat temu. Moje koleżanki wprost odwrotnie – tęskniły za wiejskim klimatem, gdy przyjeżdżały do mnie, nie mogły się nim nacieszyć. Nawet powietrze im pachniało!
Kiedy kończyłam podstawówkę, wówczas jeszcze ośmioklasową, ojciec ciągle powtarzał:
– Masz pójść do technikum rolniczego. Chcę, abyś kiedyś przejęła gospodarkę.
– Ani mi się śni! – buntowałam się. – Zdaję do liceum!
Marzyłam o studiach, swą przyszłość wiązałam tylko z miastem. Tłumaczyłam, że nie mam jeszcze sprecyzowanych zainteresowań, że do miasta lepszy dojazd i zawsze mogę coś przy okazji załatwić. Ojciec kręcił nosem, ale w końcu się zgodził. Cóż, był głową rodziny. Gdyby powiedział "nie", nie dostałabym ani grosza na naukę.
Bardzo żałowałam, że nie mam brata, który mógłby odziedziczyć gospodarkę. Pozostawała nadzieja, że któraś z sióstr pokocha życie na wsi. Tymczasem ojciec umyślił sobie, że wyjdę za o rok starszego syna sąsiada.
– To bardzo dobra partia dla ciebie – ciągle powtarzał.
Z Ernestem graniczyliśmy przez miedzę, był wspaniałym kumplem, świetnym towarzyszem zabaw, ale nigdy by mi do głowy nie przyszło, żeby myśleć o nim inaczej niż o koledze. Często w zabawie był moim rycerzem albo wybawcą. Nasze drogi szybko się rozeszły. Ernest wybrał technikum rolnicze w Kamiennej, spotykaliśmy się więc rzadziej, nawet nie dojeżdżaliśmy już tym samym autobusem. Ernest mógł się podobać – był wysoki, dobrze zbudowany, miał śniadą cerę, ciemne włosy i oczy. Jedyna jego wada to zamiłowanie do rolnictwa, dość niespotykane w jego wieku. Wielu chłopaków z naszej wioski wybierało szkoły w mieście, najczęściej technikum mechaniczne albo zawodówkę. Rzadko kto wracał na wieś. A jeszcze rzadziej chciał wrócić.
Początkowo ojciec dawał mi spokój i tylko z marsową miną gasił światło, gdy uznawał, że za długo się uczę. W maturalnej klasie zakochałam się w Darku, koledze z równoległej klasy. Spotykaliśmy się na fakultetach, często rozmawialiśmy. Bardzo chciałam mu się podobać, specjalnie dla niego zrobiłam sobie pasemka, za co ojciec omal nie wyrzucił mnie z domu:
– Wyglądasz jak lafirynda – aż kipiał ze złości.
Pantofle nosiłam w torbie i zakładałam dopiero na przystanku, żeby ojciec się nie wściekał.
Odrzuciłam zaproszenie Ernesta na studniówkę – on kończył pięcioletnie technikum, ja czteroletnie liceum, więc nasze imprezy się zbiegły.
Studniówka w rolniczaku? Na wsi? Nigdy w życiu! Miałam wyższe aspiracje. Nie powiedziałam jednak tego Ernestowi, tylko zmyśliłam:
– Mam chłopaka i nie byłoby w porządku, gdybym poszła z tobą na studniówkę.
Co prawda było to wówczas moje pobożne życzenie, ale prawie wierzyłam, że tak się stanie. Przez moment wydawało mi się, że widzę smutek w jego oczach.
Nie minęło wiele czasu, a podobny zawód przeżyłam sama. Moja babka zawsze mawiała: "Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy". Pewnie coś w tym jest. W każdym razie od tamtej chwili zaczęła się moja zła passa.
Zebrałam się na odwagę i zapytałam Darka, z kim idzie na studniówkę. Oczywiście liczyłam, że zaproponuje to mnie, ale się przeliczyłam! Powiedział, że zaprosił już swoją przyjaciółkę. Całą noc wyłam w poduszkę, a następnego dnia po raz pierwszy w życiu poszłam na wagary – byłam tak zapuchnięta, że za żadne skarby nie zaryzykowałabym pokazania się Darkowi na oczy.
– Ja też idę ze swoim przyjacielem – skłamałam.
W pierwszej chwili postanowiłam nie iść, ale potem uznałam, że lepiej przyjść i zobaczyć, co to za przyjaciółka. Ba, tylko z kim?
Na szczęście Magda, moja koleżanka, miała chłopaka w wojsku.
– Jeśli tylko chcesz, to mogę ci załatwić cały pułk, nie tylko jednego żołnierza – stwierdziła.
Tak więc studniówkę przetańczyłam z bliżej mi nieznanym Irkiem, który okazał się okropnie nudny. Byłam wściekła. Głównie na siebie. Irek nie ukrywał, że mu się spodobałam i nie chciał, bym tańczyła z kim innym, tylko z nim! W dodatku wypił coś sobie w toalecie i nie dość, że śmierdział alkoholem, to jeszcze stał się o wiele bardziej natarczywy. Skończyło się na tym, że strzeliłam go w twarz, gdy chciał mi włożyć rękę pod sukienkę. Nawet za bardzo nie przyjrzałam się tej przyjaciółce Darka, bo cały czas musiałam odpierać ataki Irka. Pisał potem jeszcze do mnie namiętne listy, ale dałam mu do zrozumienia, że z tej mąki chleba nie będzie.
Moje marzenia o studiach prysły jak bańka mydlana. Nie zdałam matury. Oblałam matmę. Ojciec się wściekł:
– Taki wstyd, na całą wieś! Do krów, nie do książek!
Poniżona spakowałam się i postanowiłam wynieść się z domu. Moje siostry płakały, gdy wsiadałam do autobusu. Ja, przyznam szczerze, też. Nie tak wyobrażałam sobie moją przeprowadzkę do miasta.
Znalazłam niedrogi pokój i pracę w pizzerii. Właściciel długo zwlekał z podpisaniem umowy, po czym okazało się, że tylko połowa wynagrodzenia widniała oficjalnie na papierze, reszta miała być na lewo, do ręki. Ta reszta była z miesiąca na miesiąc mniejsza, szef twierdził, że powinnam ją sobie wypracować z napiwków. Potem pracowałam "na kasie" w markecie.
Trudno mi było cokolwiek odłożyć, nawet się nie spodziewałam, że życie w mieście jest takie drogie.
Tęskniłam za domem, za swoimi stronami. Tyle razy śniło mi się, że przyjeżdża ojciec i mówi:
– Przepraszam, córko, poniosło mnie. Wracaj do domu.
Zmarnowałam rok, bo nie podeszłam – tak jak zaplanowałam – ponownie do matury. Koleżanka namawiała mnie, żeby wyjechać do pracy jako babysitter, ale bałam się, że sobie nie poradzę, nie znałam dobrze języka.
Miasto, o którym tak marzyłam, teraz przytłaczało mnie. Dusiłam się. Czasem chodziłam na rynek, żeby poczuć tamten swojski zapach – dzieciństwa i domu. Do mamy dzwoniłam rzadko, bałam się, że odbierze ojciec. Zawsze mówiłam to samo, połykając łzy:
– Jestem zdrowa, radzę sobie, całuję.
Ernesta spotkałam przypadkiem. Przed pocztą. A może nie był to przypadek? Babka twierdziła: "Pamiętaj, co tobie przeznaczone, leży na drodze rozkraczone".
Ernest przyjechał do miasta coś załatwić w urzędzie i na poczcie. Wpadliśmy niemal na siebie na schodach, więc trudno mi było udać, że go nie zauważyłam. Nie przypuszczałam, że ucieszy się na mój widok. Nie wiem, dlaczego, ale serce zaczęło mi mocniej bić. Nie widziałam go ponad dwa lata. Właściwie niewiele się zmienił. Zmężniał – jak to w wojsku.
– Czy dasz się zaprosić na kawę? – zapytał. – I to najlepiej od razu!
Trzy godziny rozmawialiśmy przy tej kawie, a trzy miesiące później byliśmy już małżeństwem. Uświadomiłam sobie, że nosiłam tę miłość w sercu od dawna i dopiero samotność otworzyła mi oczy na to, co najważniejsze. Kilka miesięcy później Ernest przyznał mi się, że szedł wówczas na pocztę, żeby wysłać list z ofertą matrymonialną do jakiejś babskiej gazety.
Mama i siostry nie posiadały się z radości, a ojciec furczał:
– Gdybyś mnie od razu posłuchała, nie straciłbym tyle zdrowia i nerwów, a tak nie wiem, czy doczekam wnuków.
Doczekał, nawet dwóch! Rozpieszcza ich, jak może, pewnie dlatego, że nie miał syna. Ernest skończył zaocznie Akademię Rolniczą, a ja w końcu przystąpiłam do matury, tyle że wieczorowo. Może kiedyś, jak chłopcy podrosną, pomyślę o dalszej nauce? Na razie budujemy się z myślą o agroturystyce. Mamy dużą gospodarkę, w całości zmechanizowaną. Dostajemy dotacje unijne.
Więcej prawdziwych historii:
„20 lat temu bez słowa uciekłam od męża i dziecka. Nie żałowałam tej decyzji nawet przez chwilę”
„Były odgrażał się, że pożałuję zerwania z nim. Okazało się, że próbował odprawiać przeciwko mnie jakieś czary”
„Od 3 lat nie widziałem córki. Po rozwodzie moja była żona zabrania jej kontaktu ze mną”