Jechałam tramwajem, zadowolona, że mam siedzące miejsce. Wszystko się trzęsło, męczył mnie hałas, dzwonki telefonów komórkowych i przekrzykiwanie się....i wiesz, spotkałam się z Krzychem... – piał piskliwy głosik.
Czy cały tramwaj musi wiedzieć, z kim się ona spotkała? – pomyślałam ze złością, gdy nagle za sobą usłyszałam miły delikatny głos kobiety.
Entliczek... pętliczek, zielony stoliczek – powtarzała rytmicznie – a na tym stoliczku... no powtarzaj, skarbie, mów razem z mamusią. Zerknęłam dyskretnie. Śliczna młodziutka dziewczyna trzymała na kolanach uśmiechniętego, na oko trzyletniego chłopczyka.
... a na tym stoliczku... – dziecinnym głosikiem powtarzał maluch.
Taka młodziutka, sama jeszcze dziecko i już jest mamusią – myślałam
Był tak podobny do kobiety, że nie mogłam wątpić, że to jej synek. Te same kręcące się, kasztanowe włosy, te same oczy, zadarty nosek. Ale ta kobieta? Dziewczyna właściwie – taka młoda.
Z błogą przyjemnością słuchałam dziecięcego głosiku. Wysiadając zobaczyłam, że młoda mama z synkiem też wysiadła.
Dziewczyna wyglądała raczej biednie
Synka niosła na rękach – jego kurteczka też nie była za ciepła. Szybko otworzyłam mój wielki staroświecki parasol.
– Przepraszam, ale... może pani się schowa razem z synkiem? – uśmiechnęłam się. – Zmieścimy się razem.
– O, dziękuję, jaka pani miła – odpowiedziała dziewczyna też z uśmiechem.
– Podprowadzę panią z tym maleństwem – zaproponowałam – mam czas.
Minęłyśmy kilka domów i przechodziłyśmy obok gmachu szkoły oraz otoczonego siatką boiska szkolnego. Dziewczyna zatrzymała się przy furtce.
– Dziękuję pani... Jestem na miejscu... Ja tutaj... – zająknęła się.
– Mieszka pani w tym liceum? – nie umiałam ukryć zdziwienia. – O, przepraszam, nie chciałam być wścibska.
– Dziękuję za ochronę przed deszczem – dziewczyna uśmiechnęła się – Maciusiu, pożegnaj się, zrób pani pa, pa...
Sama pomachałam dziecku dłonią – pa, pa, Maciusiu!
Przez następne dni myślałam o nich. Taka śliczna młodziutka mama z dzieckiem jak z obrazka. Uroczy widok. Deszcze minęły. Dużo spacerowałam, prawie nie zdając sobie sprawy z tego, że mimowolnie rozglądam się wszędzie za nimi. Któregoś dnia dojrzałam ich idących do parku.
– Pamięta mnie pani? – zagadnęłam dziewczynę – a ty, Maciusiu?
Dziewczyna przywitała się wesoło i poprosiła, żebym usiadła z nimi na ławce.
– Ale proszę mi mówić Agata – uśmiechnęła się. – Mam dopiero dziewiętnaście lat. A Maciuś kończy trzy.
– To naprawdę twój synek? – uśmiechnęłam się. – Nie do wiary! Sama jeszcze wyglądasz na dziewczynkę.
– No... urodziłam go rzeczywiście bardzo wcześnie, miałam szesnaście lat, a mój chłopak Szymek siedemnaście. No... tak wyszło... ale kocham Maciusia z całego serca – Agatka przygarnęła synka na kolana i przytuliła.
Od pierwszego spojrzenia poczułyśmy do siebie sympatię i rozmawiałyśmy jak bliskie znajome. Różnica wieku nam nie przeszkadzała. A może Agatka czuła potrzebę wygadania się?
– Wiem, że to dziwnie wygląda – mówiła – ale ja i Szymon naprawdę się kochamy, pobierzemy się, jak tylko on wróci do kraju. Tak... zaszłam w ciążę bardzo młodo, ale to z miłości, ja Szymka kocham... I on mnie... Tylko nie każdy potrafi to zrozumieć – Agatka westchnęła smutno. – Moi rodzice się wściekli! A rodzice Szymka nazwali mnie dziwką i krzyczeli, że "na dziecko" chcę się przykleić do ich zamożnej rodziny. Ale ja nie dlatego...
– To było ci ciężko, Agatko – przytaknęłam – ale pewnie żal rodziców minął? Teraz kochają takiego ślicznego wnuczka i pewnie rozpieszczają?
– W ogóle nie chcą nas znać – cicho powiedziała dziewczyna.
Dziecko zasnęło w jej ramionach, ona się lekko kiwała tuląc maleństwo jak w kołysce. Zaczęła opowiadać.
– My z Szymkiem, to się zakochaliśmy w sobie w pierwszej klasie liceum. Chciałam zapytać mamę, no wie pani... o te sprawy... ale mama narobiła krzyku, że mam jeszcze czas! I że jak pójdę za mąż, to się dowiem! No i tak wyszło. Rodzice chcieli mnie na ostatnie miesiące ciąży gdzieś wywieźć. Ale dyrektorka jakoś im przetłumaczyła, że powinnam się uczyć. W domu było okropnie, ale w szkole wszyscy mi pomagali. Szymka widywałam tylko w szkole – dodała – moja mama zabroniła mu do nas przychodzić. A potem rodzice postanowili, że zaraz po urodzeniu zostawię dziecko w szpitalu, do adopcji! – Agatka tak obejmowała synka, jakby się bała, że jeszcze teraz ktoś jej go odbierze – podpisali za mnie wszystkie papiery, bo byłam nieletnia.
– No to co? Ale jesteś jego mamą, urodziłaś go, kochasz – byłam w szoku.
Według prawa taka nieletnia matka nie ma żadnych praw – tłumaczyła Agatka. – Jej rodzice zrobią, co zechcą. Mogą oddać dziecko do adopcji.
Słuchałam tej historii i coraz bardziej lubiłam jej bohaterkę
– To... jak ci się udało go zatrzymać? – spytałam przejęta jej historią.
– Rozmawiałam dużo z lekarzami i pielęgniarkami – opowiadała. – Błagałam ich, żeby mi pomogli. Wszyscy widzieli, że kocham synka. Potem lekarz trochę oszukał moją mamę, że niby muszę dłużej zostać w szpitalu. Przychodziła do mnie dyrektorka i wychowawca i koleżanki też. Przynosili mi różności dla dziecka. Szymek przychodził codziennie, ale późnym wieczorem, brał Maciusia na ręce i aż płakał, że go nikomu nie odda! A potem... wyszłam ze szpitala razem z Maciusiem, z samego rana, żeby moi rodzice nie wiedzieli i pani dyrektorka zabrała nas do siebie.
– I twoi rodzice się zgodzili? – zdziwiłam się.
– A skąd, proszę pani! Ale dyrektorka mnie broniła i nie pozwoliła im wejść! Bo moja mama chciała zabrać Maciusia – wyjaśniła Agatka. – Krzyczała, że jest opiekunem prawnym wnuczka i ma prawo oddać go do adopcji! Ale się bałam! Mama poleciała nawet na policję, że niby pani dyrektorka porwała jej nieletnią córkę z dzieckiem. Pani dyrektorka wszystko wyjaśniała na policji i u prokuratorki, a potem pomogła mi napisać wniosek do Sądu Rodzinnego. Żeby sąd zadecydował. No i sąd przydzielił mi kuratorkę, ale pozwolił zatrzymać Maciusia – opowiadała dalej Agatka. – A psycholog sądowy mówił, że mimo młodego wieku, mam silnie rozwinięte uczucie macierzyńskie, bardzo kocham synka i że nie powinno mi się go odbierać.
– Szymek też zeznawał? – dopytywałam się z przejęciem.
– O tak! Aż się popłakał przed Sądem – Agatka aż kiwnęła głową.
– Przysięgał, że kocha mnie i Maciusia i że weźmiemy ślub, jak tylko skończy osiemnaście lat. No i Sąd pozwolił mu widywać dziecko. Pani sędzia to nawet przekonywała moją mamę, żeby nas nie rozdzielała, bo przecież się kochamy i będziemy dobrą rodziną.
– Ale mama... nie ustąpiła? – domyśliłam się.
– No... nie. Ale kuratorka pozwoliła mi zostać u pani dyrektor, aż skończę szkołę. Rodzice tak się wściekli, że całkiem się mnie wyparli – Agatka miała minę, jakby chciała ich usprawiedliwić. – I teraz nie chcą mnie znać. Ani Maciusia – westchnęła.
Takie słodkie maleństwo! Miałam łzy w oczach.
– Jak ja bym kochała takiego wnusia – powiedziałam. – Mam wnuczka, Tomka, ale on już ma szesnaście lat, a wysoki... jak dąb! Kiedyś go tak samo tuliłam, a teraz... Tomek kocha mnie, ale nigdy nie ma czasu i zawsze wpada, jak po ogień.
– Pani to jest fajna! – powiedziała po chwili Agatka. – O... Maciuś się budzi, pójdziemy na obiadek. Czy..., przepraszam panią, że pytam, ale czy może jeszcze się spotkamy?
– Z wielką radością – uścisnęłam ją. – Mieszkam tu blisko, o w tamtym bloku. – A może teraz wejdziecie do mnie? Mam zupę jarzynową .... – kusiłam.
– Jest pani wspaniała – śmiała się Agatka – Maciusiu, pójdziemy do pani w gości?
– Jakiej pani? – zaprotestowałam ze śmiechem. – Maciusiu, pójdziesz do babci Krysi? – i wyciągnęłam do niego ręce. A Maciuś popatrzył na mnie, chwilkę myślał z palcem w buzi i nagle przeturlał się na moje kolana.
– Do babci – przytaknął radośnie i objął mnie za szyję.
Aż mi serce stanęło ze wzruszenia!
– Moje śliczności! – wyszeptałam. – No, chodźcie, kochani, chodźcie...
Tak zaczęła się nasza znajomość
Po pierwszej wizycie były następne i częste wspólne spacery. Poznałam panią dyrektor i koleżanki Agatki. Wiedziałam już, że Agatka naprawdę mieszka w tym liceum. Kiedy zdała maturę, pani dyrektor załatwiła jej pracę w sekretariacie szkoły, a najważniejsze, że w dawnym gabinecie higienistki pozwoliła urządzić mieszkanko.
Prawdę mówiąc, było tam całkiem miło. Woda, kuchenka elektryczna, wersalka, mały telewizor i komputer. Toaleta i prysznic były na korytarzu. Koledzy skleili półeczki na książki i zabawki Maciusia, jakaś szafka wystarczyła na ubranie, stolik i dwa krzesełka pochodziły chyba z auli szkolnej. Koleżanek do opieki nad Maciusiem było mnóstwo. Szymona nie widziałam jednak ani razu.
Nie śmiałam się o niego pytać, bo bałam się zadać Agatce bólu. Ale ona mówiła o nim z wypiekami na twarzy i takim uśmiechem. Nabrałam przekonania, że wszystko jest w porządku. Któregoś dnia przybiegła do mnie i już od drzwi machała telefonem.
– Pani Krysiu! – wołała uradowana – mam wiadomość i zdjęcia od Szymka!
Sympatyczny młody chłopak patrzył z fotografii tak uśmiechnięty i rozpromieniony, jakby jego ukochana dziewczyna była tuż przed nim.
– O, tutaj robi Maciusiowi pa, pa! – cieszyła się Agatka – poznajesz Maciusiu, to tata, prawda, że poznajesz?
– Tata, tata... – powtarzał maluch.
– Szymka nie ma w kraju – tłumaczyła – bo go rodzice wywieźli do Niemiec.
– Jak to wywieźli? Przecież to nie przedmiot – zdziwiłam się.
– No, wywieźli go właśnie jak przedmiot – Agatka karmiła Maciusia klopsikami i marchewką. – To takie cudaczne, że aż mi za nich wstyd! Czego rodzice nie wymyślą, żeby tylko swojego syna uchronić przed "taką" jak ja...
– Nie mów tak o sobie – poprosiłam – jesteś dzielną dziewczyną i wspaniałą matką. Ale co z tym "wywiezieniem"? – byłam zaciekawiona.
– To było prawie dwa miesiące przed osiemnastymi urodzinami Szymona – Agatka pokiwała głową. – Już planowaliśmy ślub, kiedy rodzice Szymka poprosili, aby razem z nimi pojechał do dziadków do Kołobrzegu. Szymek kocha dziadków i chętnie się zgodził. A trzy dni później... zadzwonił do mnie z Niemiec. Byłam taka zaskoczona. – Agatka przeżywała to wszystko jeszcze raz.
– Podczas jazdy samochodem Szymek zasnął, ale tak jakoś dziwnie, że spał jak kamień prawie całą dobę i obudził się w Dortmundzie, u znajomych swojego ojca. Czuł się jak po narkotyku albo pigułkach nasennych. Mówił mi, że miał zawroty głowy, nudności i trudności z koncentracją. Sądzi, że rodzice dosypali mu coś do kawy, gdy jedli obiad w jakimś zajeździe. Szymek chciał zaraz wracać – tłumaczyła Agatka – ale nie miał pieniędzy na bilet, ani jednego euro. Chciał iść na drogę łapać okazję, ale bałam się, żeby go coś przykrego nie spotkało. Sama mu tłumaczyłam, żeby został u tych znajomych, aż całkiem dojdzie do zdrowia. Bo był jak skołowany.
– A jego rodzice? Też tam zostali? – spytałam.
– Och nie, oni wrócili do Polski, mają tu firmę – tłumaczyła dziewczyna. – Pewnie musieli pilnować interesów! A gdy Szymek doszedł do siebie – opowiadała dalej – porozmawiał z tymi znajomymi ojca i wszystko im opowiedział! O mnie i Maciusiu, o złości rodziców, no i o tym, że wkrótce skończy osiemnaście lat i mieliśmy wziąć ślub. Pokazał im nasze zdjęcia. Ci ludzie okazali się bardzo sympatyczni – uśmiechnęła się Agatka – gdy zrozumieli, o co naprawdę chodzi. Mówili, że nie pochwalają stanowiska jego rodziców. Oni im opowiedzieli to całkiem inaczej. Tamta pani powiedziała, że trudno, jesteśmy wprawdzie bardzo młodzi, ale mamy dziecko i powinniśmy być rodziną.
Agatka położyła Maciusia, żeby się przespał po obiadku i opowiadała dalej.
– No i ten pan zaproponował Szymkowi coś wspaniałego! "Jak będziecie żyć tak bez grosza? – mówił. Gdzie będziecie mieszkać? Pod mostem? Porządny chłopak z ciebie – tłumaczył. – Twoja Agatka ma tam przyjaciół i jakoś sobie radzi. Więc ty tutaj zarób pieniądze! Tylko nie wydawaj na duperele! Będziesz u nas mieszkał za darmo, jedzenia też starczy, ale zarobione pieniądze oszczędzaj, jak tylko się da! Za rok-dwa uzbierasz ładną sumkę!". Szymek opowiedział mi to wszystko przez telefon – uśmiechnęła się – żal mi było, że nie będziemy się widzieć, ale... Oboje uznaliśmy, że ten pan ma rację!
– Hm... to prawda – przytaknęłam – rozstanie jest przykre, ale i okazja dorobienia się nadzwyczajna.
– Szymek pracuje, ile tylko może i zbiera każdy grosz. Jeszcze najwyżej pół roku i Szymek wróci! Kupimy sobie małe mieszkanko – rozmarzyła się. – I będziemy już razem. Może pójdziemy na studia? Ale to okropnie dużo kosztuje... – ucichła wzruszona i ponownie czytała list od ukochanego.
Nagle poczułam, że coś mnie w duszy uwiera
Jakbym powinna coś zrobić, ale co... ? Poszłam do kuchni naszykować herbatę i rozmyślałam. Oczami wyobraźni widziałam Agatkę i Szymona biorących ślub, widziałam szczęśliwego Maciusia u boku obojga rodziców. "Tacy młodzi, ale jak się kochają – myślałam – i pracują, starają się, aż podziwu godne! Ich rówieśnicy chodzą na dyskoteki, a oni... Naprawdę mogliby pracować i studiować zaocznie, gdyby... No, nad czym ja się zastanawiam? – olśniło mnie. Oj, skleroza! Przecież to proste jak kromka chleba! I mnie byłoby przyjemniej" – nagle zrozumiałam, że wiem, co trzeba zrobić.
Przecież Agatkę pokochałam jak wnuczkę, a jej Maciuś stał się gwiazdeczką mojego życia. Moja rodzina polubiła Agatkę serdecznie, a Tomek bawił się z maluchem, jak z młodszym braciszkiem.
– Oj, babciu – śmiał się mój dryblasowaty wnuk. – Już wiem, kto mi będzie kiedyś dzieci niańczył. Ale co do mnie, babciu, to musisz jeszcze poczekać. Najpierw studia i praca, a potem zacznę się rozglądać! Może i mnie któraś zechce?
– Zechce, zechce – robiłam gradową minę – jakaś durna zawsze się znajdzie.
Przypomniały mi się te żarty i poczułam nagłą radość!
– Agatko – weszłam szybko do pokoju. – Jak Szymek wróci i weźmiecie ślub, to... po co od razu wydawać te ciężko zarobione pieniądze? Starczy wam najwyżej na kawalerkę, a przecież powinniście iść na studia! Zamieszkajcie u mnie! – mówiłam szybko. – Zobaczysz, będzie nam dobrze razem... Dołożycie się trochę do wspólnego garnka i jakoś nam wystarczy – aż mnie policzki piekły z podniecenia. – A pieniądze przeznaczcie na studia! Uczcie się, wtedy przyszłość przed wami, i praca lepsza i w ogóle.... – aż się zadyszałam.
Agatka siedziała bez ruchu i wpatrywała się we mnie, jakby nie rozumiała.
A ja paplałam szybko, bo wszystko już widziałam!
– Tamten pokój dla was z dzieckiem, ten mniejszy dla mnie – tłumaczyłam – biurko jest, można się uczyć, Maciusia mi czasem zostawicie, to jeszcze sobie pójdziecie choćby do kina... Moi młodzi też pomogą, a Tomek! Sama wiesz, że pokochał Maciusia jak braciszka!
Agatka patrzyła na mnie wielkimi oczami. Nagle łzy popłynęły jej z oczu jak potok i rozszlochała się.
– Pani Krysiu! – płakała – pani Krysiu... – Nie wiem, co powiedzieć – ledwie wykrztusiła – to byłoby... – i aż mnie po rękach chciała całować.
– Daj spokój, dziecko, nie jestem biskupem – zabrałam szybko dłonie – możesz powiedzieć po prostu, że się zgadzasz! I możesz mnie uściskać! I ucałować!
Ślub Agatki i Szymona był bardzo skromny, a tak wzruszający, że wszyscy się spłakaliśmy. Pani dyrektorka, koleżanki i koledzy, nauczyciele, moja rodzina, nawet to miłe małżeństwo z Dortmundu, wszyscy czuliśmy, że młodych łączy prawdziwa głęboka miłość.
Od tego czasu minęło już kilka lat. Właśnie trwa ostatnia sesja egzaminacyjna Agatki i Szymona. Słyszę, jak przepytują się nawzajem w moim małym pokoiku. W tym większym, czyli ich pokoju, Maciuś siedzi przy biurku i skupiony, z wielką uwagą odrabia z lekcje. Przyglądam mu się, siedząc w fotelu i tuląc niespełna trzyletniego Michasia, drugiego synka moich młodych.
– Entliczek, pętliczek... – mówię cichutko, żeby nie przeszkadzać Maciusiowi. – No, powtarzaj, Michasiu, za babcią... Powtarzaj, skarbie...
– ...zielony stoliczek... – głosik Michasia gra w moim sercu jak rajska muzyka.
Jak różnymi ścieżkami prowadzi nas nieraz życie! Dziękujemy Ci, Boże...
Czytaj także:
„Moja siostra jest biedna, a i tak robi kolejne dzieciaki. Wysyłam jej pieniądze, a ona jeszcze narzeka!”
„Mówiła wszystkim, że wychodzi za mąż. Kupiła suknię ślubną i garderobę dla narzeczonego. Tylko on nigdy nie istniał”
„Straciłam przyjaciółkę, ale zyskałam męża. Jej... byłego męża”