„Chciałam być idealną żoną i matką, a rodzina zaczęła traktować mnie jak służącą”

kobieta traktowana jak służąca fot. Adobe Stock
Tyle lat żyłam wyłącznie poczuciem obowiązku. Zapomniałam, że życie może być po prostu przyjemne. Ale może nie jest jeszcze za późno, by to zmienić?
/ 18.12.2020 07:51
kobieta traktowana jak służąca fot. Adobe Stock

No i po co przez tyle lat starałam się być idealną matką? – zastanawiałam się smutno, pijąc kawę. – Tyle lat wyrzeczeń i poświęceń dla mojej jedynaczki, a ona nawet nie umie tego docenić. Traktuje mnie jak służącą – moje myśli były coraz bardziej smutne i coraz bardziej czarne.

Wiedziałam, że powinnam porozmawiać z mężem o zachowaniu naszej jedynaczki, ale bałam się, że rozmowa po raz kolejny nie przyniesie żadnego rezultatu. On na pewno weźmie stronę tej smarkuli. I nawet nie da mi dokończyć tego, co mam do powiedzenia. Zresztą, pewnie nawet by nie uwierzył, że nasza kochana córeczka potrafi odezwać się do matki jak do kucharki, sprzątaczki i służącej w jednej osobie, w dodatku nie zasługującej na jakikolwiek szacunek. Bo i niby skąd miałby to wiedzieć? – zastanawiałam się.

Przecież całymi dniami nie ma go w domu. A po pracy wsadza nos w gazetę i ani myśli zająć się czymkolwiek. Dla niego dom to oaza spokoju i odpoczynku – jak mawia zawsze znajomym. Szkoda, że przez prawie dwadzieścia lat naszego małżeństwa nie odkrył, że w tej oazie ktoś sprząta, prasuje i gotuje. Przecież ja też, do cholery, pracuję zawodowo. A jednak znajduję jeszcze czas, żeby ugotować obiad, sprzątam mieszkanie i robię zakupy – pod wpływem tych rozmyślań moja złość przeniosła się z córki na męża.

Odkąd sięgnę pamięcią, chciałam być wzorową żoną i matką. Za mąż wyszłam wcześnie. Czułam, że Włodek to ten na całe życie, ale też chyba trochę chciałam wyrwać się z rodzinnego domu i zakosztować samodzielności. Po ślubie zamieszkaliśmy w mieszkaniu, które mój mąż odziedziczył po babci. Od pierwszego dnia, starałam się robić wszystko najlepiej jak potrafiłam – dom błyszczał, a na stole zawsze czekał dwudaniowy obiad.
Z pracy wybiegałam dosłownie dwie minuty po czwartej, robiłam małe zakupy (żeby było świeże pieczywo), potem gotowałam, prałam, sprzątałam. Wieczorami padałam ze zmęczenia. I choć czasem żałowałam, że nie mam już czasu na poczytanie gazety, czy babskie plotki, czułam się szczęśliwa. Wiedziałam, że mąż docenia moje starania.

Po dwóch latach urodziła nam się Anetka. Była rozkosznym dzieckiem. Po urlopie macierzyńskim wzięłam jeszcze dwa lata bezpłatnego, a potem mała poszła do przedszkola. Brakowało jej trochę do skończenia trzech lat, ale ponieważ była bardzo samodzielna, dyrektorka przedszkola zgodziła się ją przyjąć.
Byłam dumna, że moja córcia przewyższa w niektórych umiejętnościach niejednego trzylatka. Znajomi i rodzina nie mogli nachwalić się Anetki i mówili, że jestem mamą doskonałą. Tylko ja bywałam coraz częściej zmęczona. Fakt – poświęcałam jej mnóstwo czasu: układałam z nią klocki, czytałam książeczki, pokazywałam zwierzątka w parku. Włodek nie uczestniczył w naszych "babskich" zabawach, bo ciężko pracował, żebyśmy żyli na jakim takim poziomie. Ja zresztą nie narzekałam. Lubiłam ten nasz "kobiecy" świat – tylko mama i córeczka. Marzyło mi się jeszcze jedno dziecko, ale zastanawiałam się, czy czy znajdę w sobie dość siły, żeby dać dwójce tyle czasu i tyle siebie, ile potrzebują.

Po powrocie do pracy stałam się mistrzynią organizacji. Szef nie mógł się mnie nachwalić. Co prawda, niechętnie zostawałam po godzinach, ale zawsze robiłam wszystko dobrze i na czas. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie na biurowe ploteczki, bo prosto z pracy biegłam odebrać Anetkę z przedszkola. Plan na dalszą część dnia był precyzyjnie ustalony co do minuty. Zakupy, wyprawa na plac zabaw, wieczorne czytanie książeczek, oglądanie dobranocki, kąpiel i usypianie małej. O 20.00 padałam z nóg. Ale nawet wtedy nie pozwalałam sobie na chwilę odpoczynku. Czekało przecież na mnie jeszcze gotowanie obiadu na następny dzień, zmywanie i prasowanie. I dopiero gdy wieszałam w szafie ostatnią perfekcyjnie wyprasowaną koszulę męża, siadałam w fotelu i... najczęściej zasypiałam. Ze snu wyrywało mnie delikatne dotykanie mojego ramienia – to Włodek mówił, żebym wzięła kąpiel i poszła spać.

Tyle lat po ślubie byliśmy ciągle dobrym małżeństwem, choć brakowało dawnej namiętności. No, ale to chyba normalne. Zdarzały się, oczywiście, mniejsze i większe kłótnie, ale nie było burz ani dramatów. Ostatnio nasze spory dotyczyły najczęściej Anetki. Córka, teraz już prawie dorosła, stała się opryskliwa i wyniosła. Może to kwestia tego trudnego wieku – myślałam często. Ale wiek wiekiem, a ile można znosić kąśliwe uwagi córki pod własnym adresem, wylegiwanie się w łóżku do południa w sobotę i niedzielę? – zastanawiałam się gorzko.

No i jeszcze ten ton, którym się do mnie zwraca. O cokolwiek zapytałam, zbywała mnie. A ostatnio w ogóle nie chciała ze mną rozmawiać. A ja nie potrafiłam do niej dotrzeć. Zresztą, dziś przeszła samą siebie, mówiąc, że nie jestem dla niej autorytetem i że nie chce być taka, jak ja.

Bardzo mnie to zabolało. Wiedziałam, że powinnam porozmawiać z Włodkiem, ale on, jak to ojciec ukochanej córeczki, na pewno weźmie jej stronę. A przyczyna kłótni z Anetką była banalna. Zjadła obiad i nawet nie odniosła talerzy do kuchni. Po prostu odeszła od stołu, jak w restauracji. Zwróciłam jej uwagę, a ona zrobiła wielkie oczy, jakbym wymagała od niej Bóg wie czego. W końcu wzięła talerz i wstawiła do zlewu. Fakt – poniosły mnie nerwy i wykrzyczałam, że nie jestem w tym domu sprzątaczką. Ale ona też nie była bez winy. Widzi przecież jak się poświęcam.

A jednak jej słowa zabolały mnie tak bardzo, że nawet nie miałam siły sprzątnąć po obiedzie. Wzięłam torebkę, założyłam buty i powiedziałam, że idę do sklepu. No i przyszłam tutaj. Siedzę w tej kawiarence, która mijałam codziennie przez tyle lat w drodze z pracy do domu i nigdy nawet nie pomyślałam, żeby tu wejść. I analizuję przy filiżance kawy całe swoje życie. A najdziwniejsze jest to, że wcale nie jest mi tu źle. I nawet nie śpieszę się do domu, choć wiem, że za godzinę Włodek wróci z pracy i obiad powinien być na stole.

Nagle do kawiarni weszło młode małżeństwo. Znałam ich z widzenia – mieszkali w bloku obok nas i ich synek często bawił się na placu zabaw. Zapamiętałam go, bo do piaskownicy przychodziła z nim raz mama, a raz tata. Dla mnie to było nie do pomyślenia. Na palcach jednej ręki mogłabym policzyć ile razy Włodek zabrał na spacer Anetkę.
Zamówili kawę, jakieś ciastka i soczek dla małego. A potem kobieta wstała i powiedziała: – No to pa, kochani, ja lecę do kosmetyczki. Zróbcie zakupy, a jak wrócimy do domu, to przygotujemy coś pysznego na kolację – uśmiechnęła się do męża, pocałowała synka i już jej nie było.
Nie mogłam w to uwierzyć. Niby nic takiego, ale to było coś, o czym nigdy nie pomyślałam. Rozejrzałam się. Siedziało tu dużo ludzi, młodszych i starszych. Jakaś para sprzeczała się urlop. Z tylu, starszy pan pomagał żonie założyć sweter.

Siedziałam oniemiała. Że też wcześniej na to nie wpadłam... – uśmiechnęłam się na myśl, że rozwiązanie moich problemów jest takie proste. Przecież ja nigdy nikomu nie powiedziałam, nawet sobie samej, że mi się też coś od życia należy. Nawet nie pomyślałam, żeby pójść do kawiarni na plotki albo posiedzieć na ławce z książką w ręku. No i wszystkie domowe prace wzięłam na siebie. Było oczywiste, że to są moje obowiązki, a nie nasze. Nie myślałam: "zrobimy kolację", tylko "zrobię kolację". Zupełnie jakbym w naszym małżeństwie to tylko ja miała ręce. Perfekcyjny robot domowy – tylko tak mogłam siebie nazwać.

Wstałam energicznie czując, że nie ma co tracić czasu. Zapłaciłam za kawę i poszłam do domu. Kiedy otworzyłam drzwi, poczułam zapach smażonych ziemniaczków. Weszłam do kuchni – Włodek podgrzewał sobie obiad. Roześmiałam się na ten widok, bo nie mogłam sobie przypomnieć, kiedy i czy w ogóle wcześniej widziałam go przy kuchence.
– Coś się stało? – zapytał zdziwiony i jakby przestraszony.
No tak – pomyślałam – dla niego to też zaskoczenie, że obiad nie czekał na stole.
– Nie, nic. Po prostu wyszłam na kawę. A teraz jestem strasznie głodna – podgrzejesz też dla mnie? – zapytałam i puściłam oko, bo miałam w myślach już ułożony plan lekcji pod tytułem "przygotowanie do życia i pomagania sobie w rodzinie". Plan dla nas wszystkich.

Więcej prawdziwych historii:
„Chciał mnie zeswatać ze swoim bratem tylko po to, bym była bliżej. Gnojek od początku planował zdradzić żonę!”
„Od 4 lat mam romans, ale od męża odejdę dopiero, gdy nasze dzieci skończą liceum”
„Moja córka ma ADHD. Wszyscy mówią, że jest po prostu rozpuszczona, a ona naprawdę wymaga specjalnej uwagi”
„Na mieście mówią, że moja 15-letnia córka prowadza się ze starym dziadem. Muszę zareagować, zanim stanie się tragedia”

Redakcja poleca

REKLAMA