Gdy moja siostra przyszła na świat, miałam dziewięć lat. Ania była dla mnie zwyczajnym dzieckiem, o które bywałam czasem zazdrosna, bo odciągało ode mnie uwagę rodziców. Nie rozumiałam łez mamy, ani tego, o czym rozmawiała z ojcem przyciszonym głosem, gdy ja bawiłam się w pokoju obok.
Byłam za mała, by pojąć, w czym problem. Nie orientowałam się w etapach rozwoju małego dziecka, dlatego nie zauważałam, że z Anią jest coś nie tak. Tymczasem ona rozwijała się wolniej niż inne maluchy. Później zaczęła siadać, chodzić, mówić. Uświadomiłam sobie to dopiero, gdy moja siostra dorosła na tyle, by pójść do szkoły.
W mojej podstawówce były oddziały specjalne, to znaczy klasy dla uczniów z upośledzeniem umysłowym. W skrócie „esy”. O dzieciakach do nich chodzących mówiło się z pogardą, mimo że nauczyciele uczyli nas tolerancji i zachęcali do integracji. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że moja siostra będzie chodziła do „esów”.
Moja siostra była wyjątkowa
Ucieszyłam się, że ja już skończyłam podstawówkę. Kochałam Anię, ale trochę też się jej wstydziłam. Nie zniosłabym, gdyby w mojej obecności inne dzieci śmiały się z niej.
Wtedy właśnie po raz pierwszy zapytałam mamę, dlaczego siostra jest inna.
– To przez komplikacje okołoporodowe – wyjaśniła mi. – Niedotlenienie podczas porodu.
– Ale dlaczego to się stało? – nie mogłam zrozumieć.
– Widocznie los tak chciał – powiedziała spokojnie mama. – Jeden na tysiąc przypadków.
– I akurat tobie się przydarzył?
– Zawsze w trudnych chwilach powtarzam sobie, że mogło być gorzej. – tłumaczyła cierpliwie mama. – Ania po prostu rozwija się wolniej, jest wyjątkowa.
Tłumaczono mi, że siostra nigdy nie będzie taka jak ja, że nie dorówna moim sukcesom w nauce. Domyślałam się, że będę jej potrzebna, ale nigdy nie myślałam, że okrutny i złośliwy los tak bardzo doświadczy nas obie.
Mnie doświadczył brakiem potomstwa
Osiem lat po ślubie wciąż nie mogliśmy z mężem doczekać się dziecka. Najpierw się tym nie przejmowałam, uważałam, że mam jeszcze czas. Zresztą nie miałam ochoty od razu wskakiwać w pieluchy.
Ten upragniony „mój” czas jednak nie następował. Mąż udawał, że mu nie zależy, ale dobrze wiedziałam, że mówi tak tylko dlatego, żebym się nie martwiła. Ja jednak nie umiałam się nie martwić. Kilka razy próbowałam namówić Waldka na badania, ale bez skutku. To znaczy niby się zgadzał, ale potem odwlekał termin wizyty u lekarza w nieskończoność. Może po cichu liczył na jakiś cud?
Cud jednak nie nastąpił. Nastąpił natomiast swego rodzaju koniec świata. Moja siostra Ania, ku zaskoczeniu całej rodziny, niespodziewanie zaszła w ciążę. Wszystkiego domyśliła się mama, która z nią mieszkała (w tym czasie nie żył już nasz ojciec, a ja byłam na swoim). Mama była przerażona, ja jeszcze bardziej.
Byłyśmy przekonane, że Ania nie da sobie rady z dzieckiem. Moja siostra milczała jak zaklęta i nie ułatwiała nam zadania. Mama mówiła, że Ania czasem wracała później z pracy (udało się jej zatrudnić w przedszkolu jako sprzątaczka), jednak nigdy nie tłumaczyła dlaczego, a mama nie pytała. Gdy wytłumaczyłyśmy Ani, co się z nią dzieje, rozpromieniła się.
– Naprawdę? Urodzę dzidziusia? – cieszyła się. – Mojego?
Jeszcze nigdy nie widziałam jej takiej radosnej. Obie z mamą udałyśmy się najpierw same do ginekologa z prośbą o poradę. Nie widział przeszkód, by Ania urodziła dziecko. Badanie wykazało, że ciąża rozwija się prawidłowo.
Czy jej zazdrościłam? Mało powiedziane
W nocy wyłam z bezsilności i rozpaczy. A Ania rozkwitała. Kupowałam jej witaminy i owoce, pilnowałyśmy z mamą, żeby regularnie chodziła do lekarza. Niby cieszyłam się razem z nią, ale nie umiałam nie myśleć o niesprawiedliwości i okrucieństwie losu.
Kacperek urodził się zdrowy i śliczny. Takie imię wybrała mu Ania. Dziś ma cztery lata. Nigdy nie widziałam piękniejszego noworodka. Miałam łzy w oczach, gdy patrzyłam na położną, która pokazuje Ani, jak przystawić go do piersi. I jak Ania w skupieniu karmi maleństwo. Wyobrażałam sobie, że to moje dziecko i serce pękało mi z bólu.
Wpadłam na szatański pomysł, by zostać rodziną zastępczą dla Kacperka. Byłam przekonana, że Waldek nie będzie miał nic przeciwko temu. Przedyskutowałam to jednak najpierw z mamą, która stwierdziła, że to bardzo dobry pomysł. Wciąż była pełna obaw, czy Ania da radę wychować synka bez ojca. Właściwie, czy obie sobie poradzą. Wiedziała, że to na nią spadnie cały ciężar, a nie czuła się najlepiej (odkąd pamiętam, dokuczał jej kręgosłup).
Należało teraz tylko jeszcze przekonać Anię do mojego pomysłu, no i zgromadzić stosowne dokumenty, w czym nie widziałam większego problemu. Oboje z Waldkiem nieźle zarabialiśmy, więc zapewnilibyśmy Kacperkowi szczęśliwe dzieciństwo. No i spełniłoby się moje marzenie o macierzyństwie. Nie przeszkadzało mi, że to dziecko Ani, że nie wiedziałam, kto jest ojcem.
Zaczęłam stopniowe przygotowania. Każde potknięcie Ani, każde niepowodzenie, utwierdzało mnie w przekonaniu, że postępuję słusznie. Pomagałam siostrze, ale cały czas próbowałam jej uświadomić, jaka to ciężka praca wychowywać dziecko. A początki faktycznie nie były łatwe. Ania nabawiła się zapalenia piersi i wysokiej gorączki, była przerażona. Kacperek miał kolki i często płakał, więc ona płakała razem z nim. W końcu postanowiłam wtajemniczyć w sprawę i Waldka. Nie spodziewałam się, że to on stawi opór.
Byłam gotowa podjąć ryzyko
– Mówisz poważnie? – patrzył na mnie zdumiony.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, więc milczałam. Cały misterny plan brał właśnie w łeb. Nie rozumiałam jego wahania.
– I mogłabyś to zrobić Ani? Zabrać jej dziecko?
Nie mogłam. Uświadomił mi to dopiero mój mąż. Zrobiło mi się okropnie głupio. I wstyd. Zrozumiałam nagle, jak egoistycznie myślałam i jaką krzywdę mogłam wyrządzić własnej siostrze. Dziś, gdy patrzę, jaka Ania jest szczęśliwa, staram się zagłuszyć wyrzuty sumienia. Siostra radzi sobie doskonale. Oboje z Waldkiem pomagamy jej nie tylko finansowo. Wspieramy ją w wychowaniu Kacperka.
Staramy się też o to, by zostać rodzicami zastępczymi dla małej Agusi i jej brata Tomka. Oboje urodzili się w rodzinie alkoholików. Chcemy zapewnić im szczęśliwe dzieciństwo. Takie rozwiązanie zaproponował mój mąż, gdy okazało się, że nie możemy mieć dzieci.
Zamiast wydawać kokosy na in vitro, postanowiliśmy uszczęśliwić dwoje z tysięcy nieszczęśliwych dzieci. Kacperek już nie może się doczekać, kiedy będzie mógł bawić się z kuzynami. A ja nie mogę się doczekać, kiedy przytulę do piersi moje dzieci.
Czytaj także:
„Szybko pożałowałam, że zamieszkałam z kuzynką. Gówniara mościła się jak na swoim, czyściła lodówkę i miała mnie za służbę”
„Kumpel najpierw prosił o przysługę, a teraz ma pretensje. Twierdzi, że rozwód i jego samotne rodzicielstwo to moja wina”
„Wyszłam za Łukasza ze strachu. Moi rodzice tak się cieszyli, że wydają mnie za >>dobrą partię<<”