Marka znałem od blisko dziesięciu lat. Pracowaliśmy w jednym dziale. Nie był moim przyjacielem, ale kumplowaliśmy się. Czasami wyskakiwaliśmy na piwo po pracy, żeby się wyluzować i porozmawiać o wszystkim i o niczym. No i w trakcie jednego z takich wypadów Marek poskarżył się, że kiepsko mu się układa w małżeństwie. Nie dogaduje się z żoną, która jest oschła, nie pozwala mu się pocałować, dotknąć, nie chce spędzać z nim czasu…
– Kwiaty jej kupujesz czasami? – spytałem, bo choć żaden ze mnie ekspert, to jednak miałem tę samą żonę od szesnastu lat. Od razu też przypomniałem sobie, że od dobrych paru tygodni sam żadnego badyla do domu nie przyniosłem…
– W kwiaciarni koło domu powinienem mieć kartę stałego klienta! – prychnął Marek. – Kocham Janeczkę, ale powoli zaczynam mieć tego wszystkiego dość. Tylko dzieci mi szkoda…
No fakt, dzieci zawsze przy rozwodach cierpiały najbardziej, naoglądałem się tego w rodzinie. Wcale się nie dziwiłem, że Marek nie składa papierów rozwodowych, tylko myśli o tym, jak sytuację naprawić.
Niegłupi facet. I chyba nadal kochał żonę
Poradziłem mu, żeby był milszy. Albo może niech wprost zapyta, o co chodzi. A jeśli to nie pomoże, może warto udać się na terapię? To żaden wstyd, a ktoś obcy, do tego fachowiec, nierzadko szybciej odkryje coś, czego sami zainteresowani nie są w stanie dostrzec.
Zapomniałem o sprawie na kilka tygodni, aż Marek dorwał mnie przy biurowym ekspresie i poprosił, żebyśmy wyskoczyli gdzieś po pracy, bo musi ze mną pogadać. Był zdenerwowany, więc się zgodziłem. Pomyślałem, że potrzebuje rozmowy. On jednak zawiózł nas pod jakieś biuro, a tam…
– To moja Janeczka, spójrz! Odkryłem to tydzień temu. Jakiś fagas po nią przyjeżdża i… Boże, znowu… całują się na ulicy! W ogóle się z tym nie kryją! Stary, płakać mi się chce…
– Przykro mi – powiedziałem szczerze i poklepałem go po ramieniu. – I co teraz?
– Muszę z nią porozmawiać.
Efektem była wyprowadzka Janeczki z dwójką dzieci do jej rodziców. Marek został w mieszkaniu sam, załamany. Jego żona wybrała tamtego mężczyznę. Stwierdziła, że czas ich miłości dobiegł końca, on się zmienił, ona się zmieniła, i potrzebuje czegoś innego. Szkoda jedynie, że nie zakomunikowała wcześniej tych potrzeb, a nowego faceta zaczęła szukać, zanim rozwiązała wszystkie kwestie z tym starym.
Nieopatrznie rzucone słowa. Efekt?
Mocno zraniony Marek złożył pozew o rozwód, w którym domagał się orzeczenia winy żony i przejęcia pieczy nad dziećmi. Poszedł na całość, ale jego rozgoryczenie też było spore. Janka nie dała za wygraną i nie zgodziła się potulnie na jego żądania. Twierdziła, że owszem, ich małżeństwo nie jest już tym samym co dawniej, ale Marek nie ma żadnego dowodu na to, że go zdradzała. Uparcie powtarzała, że jej mąż ma jakieś urojenia, więc tym bardziej nie można mu oddać dzieci pod opiekę.
Marek rzeczywiście nie zrobił żadnych zdjęć, gdy widział żonę w objęciach tamtego, a teraz pluł sobie w brodę, że emocje wygrały z logicznym myśleniem. Kiedy, zdołowany, mówił mi o tym, przypomniałem sobie…
– Ale przecież ja też ich widziałem.
Adwokat Marka powołał mnie na świadka i musiałem stawić się w sądzie. Byłem zdenerwowany, bo to było moje pierwsze takie wystąpienie, ale poradziłem sobie. Zapytany przez sąd, potwierdziłem, że widziałem pozwaną, jak całuje jakiegoś mężczyznę, którego najwyraźniej dobrze znała. Była uśmiechnięta, wyglądała na szczęśliwą i nie kryła się ze swoim uczuciem. Wręcz się nim afiszowała, skoro całowali się na ulicy.
Potem wsiadła do jego samochodu i razem gdzieś odjechali. Odpowiedziałem na kilka pytań adwokatów obu stron, w tym pytania samej pozwanej, czy nie pomyślałem, że to mógł być jej kuzyn albo kolega. Zaprzeczyłem. Z kolegą ani kuzynem nikt się tak nie całuje. Nikt normalny w każdym razie. Zeznałem, co wiedziałem, i byłem wolny. Spocony jak prosię, ale wolny.
– Stary, wielkie dzięki, adwokat powiedział, że uratowałeś nam tyłki! – Marek był przeszczęśliwy.
Parę dni później sąd ogłosił wyrok. Niepotrzebne były kolejne rozprawy, skoro zeznania świadka były jasne i klarowne, a żona nagle przestała się opierać. Mój kumpel dostał, czego chciał. Rozwód, dzieci… Dzięki mnie, jak twierdził.
A może zaproponuję mu małą pomoc?
Skończyły się jednak wypady na piwko, bo dzieci wymagały opieki. Musiał po pracy biec, by odebrać je ze szkoły, potem dać im obiad, odrobić z nimi lekcje, zawieźć na zajęcia dodatkowe, odebrać z zajęć, w międzyczasie zrobić zakupy, nastawić pranie, posprzątać…
Ponieważ dzieci chorowały, musiał brać zwolnienia lekarskie i tracił premie. Z dyspozycyjnego pracownika stał się zabieganym, wiecznie zmęczonym i wkurzonym rodzicem, który czuje się jak ostatni egoista, gdy czasem zrobi coś dla siebie, zamiast być nieustannie ojcem roku poświęcającym się dla dzieci. Więcej wspólnego miał teraz z samotnymi matkami niż z pozostałymi facetami z biura.
Skończyły się pogawędki przy kawie podczas przerwy, o wspólnym wypadzie na piwo już nie wspominając. No cóż, trochę to potrwa, zanim okrzepnie w nowej sytuacji. A może zaproponuję mu małą pomoc? Na opiekunkę raczej się nie nadawałem, nie mieliśmy z żoną dzieci, ale może jakoś inaczej mogłem go wesprzeć. Najlepiej niech sam powie.
– Marek, jeśli potrzebujesz pomocy, daj znać – zagadnąłem go przy ekspresie.
– Wiesz co, ty to już lepiej w niczym mi nie pomagaj! – rzucił poirytowany i wyszedł z aneksu kuchennego. Pewnie trzasnąłby drzwiami, gdy aneks miał drzwi.
Nie wiedziałem, o co chodzi. Miał gorszy dzień albo ktoś nadepnął mu na odcisk?
– To ty nie wiesz, co on ma do ciebie? – zdziwiła się Alicja, gdy następnego dnia Marek bez słowa minął mnie i zamknął się u siebie. Alicja od kilku lat bezskutecznie usiłowała wyciągnąć od byłego męża alimenty na ich wspólnego syna. Teraz to z nią Marek rozmawiał na przerwach.
– Nie mam pojęcia.
Teraz śmie twierdzić, że to przeze mnie się rozwiódł?
– Podobno to przez ciebie sąd orzekł winę jego żony, a ona teraz mści się na nim, nie płacąc na dzieci. Z kontaktami też bywa różnie, raz przyjeżdża, a raz zostawia go na lodzie. Marek liczył, że to wszystko inaczej będzie wyglądać. Ona zostawi tamtego i do niego wróci. A nawet jeśli nie, to sprawa rozejdzie się po kościach, że te ich układy nie będą takie, no, na ostrzu noża. Owszem, rozstaną się, ale bardziej w zgodzie niż w gniewie. A tymczasem po twoim zeznaniu coś w niej pękło. Zatrzasnęła z hukiem za sobą drzwi, spaliła mosty. Chcesz dzieci, to bierz, i teraz ty się z nimi męcz. Coś w tym stylu.
– Ale to przecież on chciał, żebym zeznawał! – zawołałem. – Jeszcze po sprawie mi dziękował. Przecież nie poszedłem tam dla przyjemności!
– Ja ci tylko powiedziałam, o co Markowi chodzi. Nie chcę się wplątywać między was. Jak widać, czasem to może mieć opłakane skutki…
Starałem się dopytać Marka, o co tak naprawdę się obraził, i wyjaśnić z nim sytuację, ale poza kilkoma dosadnymi słowami, którymi podsumował naszą znajomość i mnie samego, nie chciał rozmawiać.
Teraz ja się wkurzyłem. Marek właściwie zmusił mnie do oglądania swojej żony, jak całuje się z kochankiem, potem prosił o zeznania w sądzie, a teraz śmie twierdzić, że przeze mnie się rozwiódł? Paranoja! Przecież to nie ja proponowałem mu swoje usługi, to on mnie błagał, żebym świadczył na jego korzyść. To on pierwszy chciał iść na noże z żoną, zamiast spróbować się dogadać. A to ja jestem winny?!
Obiecałem sobie, że nigdy więcej nie wtrącę się w cudze sprawy. W moim własnym życiu mam dość problemów do rozwiązywania, nie muszę go sobie urozmaicać świadczeniem niedźwiedzich przysług. Dostałem nauczkę. Szkoda tylko, że straciłem przez to kumpla, dobrego, jak mi się wydawało. Brakowało mi naszych pogawędek, naszych wypadów na piwo. Musiałem się jednak pogodzić z tym, że Marek uwierzył we własną wersję wydarzeń. Może tak mu lżej.
Czytaj także:
„Narzeczony wyszedł po słoik ogórków i przepadł jak kamień w wodę. Porzucił mnie, bo znudziła mu się wizja małżeństwa”
„Wymieniłem nudną żonę na gorącą, czułą i.... marudną kochankę. Liczyłem na upojne noce, a wylądowałem sam na kanapie”
„Moi rodzice mówią tylko o śmierci, spadkach i pogrzebach znajomych. Przecież jeszcze żyją, po co sobie psuć nastrój?”