„Niby mają po 30 lat i małego synka, a sami są jak dzieci. Matki dalej wyręczają ich we wszystkich obowiązkach”

Młode małżeństwo fot. Adobe Stock
Dzięki stałej pomocy rodziców tych dwoje w ogóle nie musiało dorastać. Jednak proza życia uświadomiła im taką konieczność.
/ 09.03.2021 09:58
Młode małżeństwo fot. Adobe Stock

Tak atrakcyjnej pary dawno nie gościłam w gabinecie. Melania i Kacper, oboje młodzi, modnie ubrani, wyglądali jakby zeszli ze stron eleganckiego magazynu. Usiedli na mojej wysłużonej kozetce, dziewczyna dyskretnie dotknęła obicia ręką, zanim powierzyła przetartej tu i ówdzie skórze swoje markowe dżinsy.

Dziewczyna?! Zajrzałam do ankiety, którą małżonkowie zwyczajowo wypełniali przed pierwszym spotkaniem, bym mogła ich lepiej poznać. Melania sprawiała wrażenie studentki, ale miała dobrze ponad trzydzieści lat. Kacper był trochę starszy od żony, miałam więc do czynienia z dojrzałymi ludźmi, powinnam przestawić myślenie na inne tory. Jednak oboje tak młodo wyglądali, że wprowadzili mnie w błąd.

Pozory lubią mylić

Byłam niezadowolona, że się pomyliłam. Moim największym atutem jest spostrzegawczość połączona z szybkim kojarzeniem faktów, co pozwala na trafną ocenę, z jakim typem ludzi mam do czynienia. Koledzy po fachu twierdzą, że to intuicja, ale raczej nie. Po prostu zauważam więcej niż oni… A tu nagle takie potknięcie!

Zaczęłam bacznie przyglądać się parze, próbując zrozumieć, dlaczego uznałam ich za dużo młodszych i mniej doświadczonych niż w rzeczywistości. Bliższa obserwacja wprowadziła mnie w konsternację. Ani Melania, ani Kacper nie wyglądali na dwudziestolatków, oni tylko sprawiali takie wrażenie! Jakiś młodzieżowy luz, sposób ubierania i coś jeszcze. Chwilowo nie mogłam tego uchwycić, ale byłam pewna, że jestem na dobrym tropie.
– Opowiedzcie o sobie i waszym związku – zachęciłam ich.
– Jesteśmy parą od ponad dziesięciu lat – zaczęła Melania.
– Od dekady tworzycie stały związek? Mam na myśli, że dzielicie codzienność, mieszkacie razem… – zaplątałam się jak żółtodziób, a nie terapeutka z długim stażem.

No proszę, znów popełniłam błąd w ocenie. Automatycznie założyłam, że dziewczyna mówi o etapie znajomości nazywanym nie wiadomo dlaczego „chodzeniem”, a dla mnie ważne były relacje wynikające ze wspólnego życia z drugą osobą. Kobieta rzuciła mi zdziwione spojrzenie.
Tak, kiedy zdecydowaliśmy się na stały związek, od razu wynajęliśmy mieszkanie – stwierdziła. – Oboje dużo pracowaliśmy, gdybyśmy chcieli widywać się tylko na randkach, mogłoby nam zabraknąć czasu.
– Rozumiem – skinęłam głową.
– Pobraliśmy się dopiero po urodzeniu Allana, bo obie rodziny nie dawały nam spokoju – dodała Melania. – I teraz… no cóż, trochę tego żałujemy.
– Ślub wszystko zepsuł – przytaknął Kacper. – Jak żyliśmy w związku partnerskim, oboje czuliśmy się wolni i nieskrępowani. Trzymała nas przy sobie prawdziwa miłość, a nie podpisy na akcie zawarcia małżeństwa. Byliśmy szczęśliwi, nie to co teraz.

O mało nie powiedziałam mu, żeby się nie martwił, bo istnieją rozwody. Podrze podpisany papier i znów będzie super. Ugryzłam się w język, przeganiając złośliwe myśli, niegodne terapeutki.
– Nie sądzę, żeby poczucie niedostatku w związku było konsekwencją zawarcia małżeństwa – pocieszyłam go. – Proszę się zastanowić i powiedzieć, co was uwiera, z czego jesteście niezadowoleni.
Nie poznaję mojej Meli – Kacper chciał położyć rękę na oparciu kozetki za plecami żony, ale ona się lekko odsunęła. – O, widzi pani? Nie jest już taka jak dawniej.
– Za to ty nic a nic się nie zmieniłeś – odcięła się dziewczyna. – Wciąż jesteś z siebie bardzo zadowolony.
– A dokładniej? – zapytałam.

Wieczne dzieci

Zależało mi, żeby Melania powiedziała coś więcej, choć byłam pewna, że usłyszę kolejną historię o tym, jak to codzienne obowiązki zabiły młodzieńczą miłość. Stop. Dlaczego młodzieńczą? Melania i Kacper za parę lat będą świętować czterdzieste urodziny, a ja wciąż myślałam o nich jak o parze bardzo młodych ludzi, którzy zderzyli się z trudami i monotonią życia.
– Wciąż się kłócimy. Mam wrażenie, że się oddalamy, Kacper nie ma dla mnie czasu – powiedziała z wahaniem Melania.
– Opiekujemy się Allankiem po równo – wtrącił niezadowolony mąż.
– Ale wszystkie wolne chwile zajmują ci treningi – wytknęła mu Melania.
– To moja pasja, poświęciłem jej wiele lat. Muszę dbać o formę, nie chciałabyś chyba, żebym porzucił rower i usiadł z piwem na kanapie przed telewizorem. Kiedyś nie przeszkadzało ci to, że uprawiam sport. Byłaś nawet ze mnie dumna.
– Bo jeździliśmy razem na wszystkie zawody i było fajnie, a teraz zostawiasz mnie w domu z dzieckiem.
– Tak wyszło – Kacper nieznacznie wzruszył ramionami. – Zresztą ostatnio byłaś wolna, bo Allanek był u babci. Sama zrezygnowałaś z wyjazdu na cross, żeby spotkać się z przyjaciółką, która zjechała z Kanady.
– To była jedyna okazja, żeby po latach zobaczyć Simonę. Wyrwałam się z domu tylko na weekend, a ty masz pretensje?
– W żadnym razie! – zapewnił Kacper. Szybko porzucił drażliwy temat.

Postanowiłam wtrącić się do rozmowy.
– Czy zabranie dziecka na imprezę sportową nie rozwiązałoby problemu? To byłby dla was duży kłopot?
– Właściwie nie, ale co to za przyjemność. Allanek marudzi, trzeba się nim bez przerwy zajmować, to nie to samo co dawniej. Kiedyś robiłyśmy z dziewczynami wielki piknik, była okazja do spotkania i zabawy. A teraz?
– Mel jest ostatnio zmęczona i zniechęcona – pośpieszył z wyjaśnieniem Kacper. – Mówi, że obowiązki domowe nudzą ją i wykańczają, chociaż za diabła nie mogę zrozumieć, o co jej chodzi.
– O gotowanie, sprzątanie i zajmowanie się dzieckiem – podpowiedziała Melania, kipiąc złością pod maską uprzejmości.
– Lodówka pęka w szwach od obiadów przygotowanych przez obie babcie, jak mamy ochotę, zamawiamy pizzę. Allanem zajmujemy się oboje, a sprzątać zawsze lubiłaś. Mówiłaś, że cię to odpręża.
– Twoim zdaniem ja nic nie robię? – w oczach Melanii pojawiły się łzy.

Słuchałam wymiany zdań i nie mogłam zrozumieć, gdzie tkwi prawdziwy problem. Oboje sprawiali wrażenie nastolatków rzuconych na głęboką wodę samodzielnego życia. Świetnie im szło, dopóki byli sami, ale kiedy urodził się synek…
– Obie babcie uwielbiają wnuka i wprost biją się o niego – dołożył Kacper, tym samym burząc moją świeżą teorię. Jeśli rodzice Allanka mają taką pomoc, to nie powinni czuć się obciążeni dzieckiem.
– Teraz też jedna z babć została na dyżurze, żebyście mogli wyjść z domu? – spytałam uprzejmie.
– Moja mama zabrała go do siebie, mały miał trochę kataru, więc stwierdziła, że będzie jej wygodniej opiekować się dzieckiem w domu – powiedziała Melania.

Poczułam świeży trop.
– Mały często przebywa u babci?
– Bardzo często, jak nie u jednej, to u drugiej. Mówiłem już, że obie go uwielbiają – rozpromienił się Kacper.
– To macie sporo wolnego czasu, tylko dla was – drążyłam temat.

Już wiedziałam, dlaczego wydali mi się tacy młodzi. Oboje zapomnieli dorosnąć i nie mieli zamiaru tego robić. Pierwsza zorientowała się Melania, jeszcze nie wiedziała do końca, co jej przeszkadza, ale czuła dyskomfort. Miała uroczego męża, wiecznego chłopca, dobrego i pomocnego, lecz w pewnych granicach. Jak grzeczny nastolatek potrzebujący nadzoru kogoś dojrzałego, kto mu przypomni, że trzeba zrobić to i tamto. Na przykład zaopiekować się synkiem.

Jego postawa wymusiła na Melanii wzięcie odpowiedzialności za rodzinę, zrobiła to niechętnie i wciąż oglądała się na innych, żałując minionej swobody. Zazdrościła Kacprowi błogiej nieświadomości, w której był pogrążony niczym zadowolone, dobrze „zaopiekowane” dziecko.
– Odrobinę więcej, da się wykroić parę godzin wieczorem na rozgrywki on-line w piłkę nożną – przyznał skromnie Kacper.
– Kilka godzin? – prychnęła Melania. – Siedzisz przed kompem całe noce.
– Zazdrościsz mi? – spytał celnie Kacper. – Małżeństwo to nie powód, żeby wyrzec się zainteresowań, bez swoich pasji byłbym nieszczęśliwy, chyba tego nie chcesz?

Kłócili się, nie dostrzegając najważniejszego. Melania i Kacper nie widzieli nic złego w tym, że ich matki praktycznie przejęły wychowanie Allana i wypełniają ich lodówkę domowym jedzeniem. Nawet cieszyli się, że mają większą swobodę. Ale nie taką, do jakiej byli przyzwyczajeni… Zwykle mam do czynienia z syndromem Piotrusia Pana. Ona jest odpowiedzialna i dorosła, a on pozostał uroczym chłopcem i nie zamierza opuścić Nibylandii.

Rodzice robili za nich niemal wszystko

Pierwszy raz zetknęłam się z małżeństwem, w którym jest dwoje niedorosłych ludzi chcących miło i bez zobowiązań spędzić… całe życie. Dzięki pomocy rodziców wciąż trzymających nad nimi pieczę jeszcze mogą udawać, że nic się nie zmieniło, ale co będzie później? Mam im zaproponować, żeby odebrali synka od babci i pobawili się w rodzinne życie aby samodzielnie znaleźć sposób na dostosowanie do sytuacji? A jeśli im się nie spodoba?

Pełna obaw, zaleciłam Melanii i Kacprowi tygodniowy sprawdzian.
– Zabierzcie synka do parku, na plac zabaw czy na rowerowy spacer. Nieważne, gdzie pójdziecie i co będziecie robić. Po prostu bądźcie razem, wtedy poczujecie, że rodzicielstwo to nie tylko obowiązek.

Następnego spotkania nie było, odwołała je Melania przez telefon.
– Kacper zachorował na ospę wietrzną, zaraził się od małego – chichotała. – Obaj wyglądają okropnie, strasznie ich wysypało, z tym że Allanek nie leży jak jego ojciec. Ma mnóstwo energii, biega po całym domu, babcie nie mogą go upilnować.
– Obie są u was? – zdziwiłam się.
– Dyżurują na zmianę, są odporne, bo przeszły tę chorobę w dzieciństwie. Ja też, tylko Kacper nie miał szczęścia – zaśmiała się perliście, nie widząc nic złego w tym, że babcie znów przejęły odpowiedzialność za jej rodzinę.
– Strasznie go wzięło, ma wysoką gorączkę i leży jak kłoda.
– Ma chłopak szczęście, że może liczyć na opiekę żony – powiedziałam dyplomatycznie, choć dobrze wiedziałam, co usłyszę.
– Jasne, że się nim zajmuję, o ile uda mi się dopchać do łoża boleści – Melania wydawała się rozbawiona i zrelaksowana. Nic dziwnego, wreszcie mogła się odprężyć, w domu stale przebywał ktoś dorosły i bynajmniej nie był to jej mąż.

Po chwili przyznała, że obie mamy dogadzają Kacprowi na wszystkie sposoby, pilnują, żeby brał leki i jeszcze zabawiają Allanka, by nie przeszkadzał tatusiowi. Oczyma wyobraźni zobaczyłam obie starsze panie krzątające się po mieszkaniu „dzieci” do utraty tchu i cicho jęknęłam.
– Wszystko będzie dobrze, Kacper wyzdrowieje – Melania mylnie zinterpretowała dźwięk, który wyrwał mi się z piersi.
– Mam nadzieję. Niech pani dobrze opiekuje się synkiem i mężem – powiedziałam z naciskiem. – I proszę się odezwać, jak już obaj dojdą do zdrowia. Wtedy umówimy się na kolejne spotkanie.

Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziałam, jak pomóc ludziom, którzy pomocy nie chcą. Melania i Kacper chętnie przyjęliby radę, która umożliwiłaby im zachowanie swobody i niezależności, pomogła zdjąć z ich barków i sumień ciężar odpowiedzialności za rodzinę. Chcieli żyć na własnych zasadach, tak jak byli przyzwyczajeni. Tego akurat nie mogłam im podarować.

Kolejne spotkanie również się nie odbyło. Znów zadzwoniła Melania, żeby odwołać wizytę. Tym razem nie chichotała w słuchawkę, po zrelaksowanej pozie nie został nawet ślad.
Nie możemy z Kacprem przyjść, bo mama zachorowała. To znaczy teściowa, babcia naszego Allanka. Jest w szpitalu. Okazało się, że z jej odpornością na ospę to jedna wielka ściema. Myślę, że nas oszukała, bo chciała być przy chorym synu i wnuku – Melania nabrała oddechu. – Nie zaufała mi, uznała, że nie zaopiekuję się nimi dobrze.

„Mmm, ciepło, ciepło” – pomyślałam, a głośno zapytałam:
– Jak się czuje mąż?
– A dziękuję, Kacper czuje się lepiej. Wciąż wygląda jak ofiara średniowiecznej zarazy, więc siedzi w domu i zajmuje się Allanem, bo ja biegam do szpitala, do teściowej. Podzieliliśmy się zadaniami.
– A druga babcia? – nadal sondowałam nową sytuację.
– Poprosiłam, żeby poszła do domu. Opierała się, ale byłam stanowcza, jeszcze tego brakuje, żeby i ona zachorowała.
– Bardzo dobrze – nie wytrzymałam.
– Wcale nie jest dobrze, ale będzie – powiedziała Melania niespodziewanie zdecydowanym głosem. – Dużo teraz rozmawiamy z Kacprem i on też zrozumiał, że jego matka zachorowała przez nas, bo uważała, że nie damy sobie bez niej rady. Prawdę mówiąc, przeżyliśmy wstrząs, bo babcia przez dwie doby leżała nieprzytomna pod kroplówką… Nie wiem, czy wspominałam, ale dorośli bardzo ciężko przechodzą ospę wietrzną. Nie darowalibyśmy sobie, gdyby coś jej się stało!

Odłożyłam telefon, zastanawiając się, na jak długo wystarczy Melanii i Kacprowi dobrych chęci. Będą musieli stanąć na własnych nogach i odrzucić pokusę oddania sterów w ręce kochających babć, które niedługo zapewne znów nadciągną z propozycjami pomocy i wyręczenia „dzieci” od obowiązków. Byłam ciekawa, czy małżonkowie zdołają odrzucić pokusę takiego ułatwienia.

Kolejna wizyta odbyła się po dłuższym czasie i przebiegła nietypowo. Kacper wręczył mi uroczyście kwiaty, a Melania ucałowała w oba policzki.
– Przyniosła nam pani szczęście, teraz przynajmniej wiemy, co robimy źle – powiedziała z szerokim uśmiechem.
– Usamodzielniliście się?
– Nie do końca, ale kiedyś to zrobimy – powiedział niejasno Kacper. – Nie korzystamy już tak często z pomocy babć, ale przecież nie mogliśmy z dnia na dzień im powiedzieć, że są niepotrzebne, prawda?
– Rozumiem, że one wciąż zajmują się Allankiem – odgadłam.
– Owszem, ale w mniejszym stopniu, naprawdę. Poza tym gotują nam tylko w weekendy. Jest postęp, jakby nie patrzył – dodał zadowolony z siebie Kacper.
Przytaknęłam, bo czyż nie miał racji?

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Nie byłam zazdrosna o Agnieszkę. Była brzydsza ode mnie...
Jestem samotnym ojcem. Związałem się z byłą uczennicą, a ona potem zostawiła mnie i córkę
Nie mogłam się pozbierać po rozwodzie. Chciałam poznać fajnego faceta, a zyskałam... adoratorkę

Redakcja poleca

REKLAMA