„Niania wyglądała jak anioł. Rękę bym sobie dała za nią obciąć. A ona... próbowała porwać naszą córkę i sprzedać”

niania, która próbowała uprowadzić dziecko fot. Adobe Stock, Oksana Kuzmina
„Majusia była naszym oczkiem w głowie. Niechętnie oddawałam ją w łapy obcej kobiety, ale Wiola budziła pełne zaufanie. Gdy stała się niemal członkiem naszej rodziny... Porwała Majeczkę i usiłowała gdzieś wywieźć”.
/ 02.04.2022 06:27
niania, która próbowała uprowadzić dziecko fot. Adobe Stock, Oksana Kuzmina

Maja była naszym oczkiem w głowie, odkąd tylko pojawiła się na świecie. Z moim mężem znaliśmy się od lat, kochaliśmy bardzo i zawsze chcieliśmy mieć dziecko. Niestety, nie bardzo nam to wychodziło. Serie badań, testów. Wreszcie odpuściliśmy, widocznie tak ma być. Aż tu nagle, bęc! Kiedy spóźniała mi się miesiączka, zrobiłam test. Dwie kreski. Aż podskoczyłam. Czy to możliwe? Lekarz potwierdził, że jestem w ciąży, a my oszaleliśmy ze szczęścia.

Majeczka urodziła się zdrowa, była pogodna

Jasne, bywały trudne momenty, ale to normalne, kiedy ma się takiego malucha. Wczesną wiosną skończyła dwa lata. Pomyślałam wtedy, że może czas wrócić do pracy. Byłam zatrudniona jako księgowa w dużej firmie, ale mogłam pracować z domu. Niestety, przy małym dziecku, które potrzebuje nieustannej uwagi, nie jest to proste. Może niektóre mamy potrafią jakoś to zorganizować, mnie się nie udawało.

Postanowiliśmy więc z mężem, że spróbujemy wynająć opiekunkę, która będzie z Mają chociaż trzy, cztery godziny dziennie – pobawi się, nakarmi, wyjdzie na spacer. Moi rodzice mieszkali prawie trzysta kilometrów od nas, więc ich pomoc nie wchodziła w grę. Teściowa chwilowo też nie mogła się zajmować naszą córeczką, bo choć była już na emeryturze, postanowiła trochę dorobić w urzędzie, gdzie przedtem była zatrudniona, więc i ta opcja odpadała. Zaczęły się poszukiwania. Najpierw pytałam koleżanki, które miały dzieci – nic.

No to internet. Napisałam na Facebooku i coś się w końcu ruszyło. Niestety, zgłaszały się piętnastoletnie panienki, które wyglądały co najmniej podejrzanie, nie miały doświadczenia, a w dodatku oczekiwały niebotycznych zarobków.

Kiedy już się poddałam, dostałam wiadomość

Wioletta, trzydzieści dwa lata, doświadczenie, referencje. Weszłam na profil, wyglądało na to, że faktycznie kobieta zna się na tym, co robi. Postanowiłam się z nią spotkać. Przyjechała punktualnie. Auto błyszczące, turkusowe. Z samochodu wyszła młoda, zadbana kobieta. Przywitałyśmy się.

– Pani to zapewne mama tej małej księżniczki, prawda? – uśmiechnęła się.

Przyjrzałam jej się, kiedy usiadłyśmy w salonie. Krótko obcięte paznokcie, normalne ciuchy, dżinsy i bluza. Prawie bez makijażu.

– Proszę, oto moje papiery – podała mi teczkę. – Dyplom skończenia kursu, referencje. Powinno być chyba wszystko.

Zadałam jej oczywiście milion pytań. Na każde odpowiadała chętnie i, szczerze mówiąc, coraz bardziej mi się podobała. Po jakimś czasie z góry zszedł mój mąż z córeczką. Nieco się obawiałam, jak mała przyjmie gościa, ale o dziwo, Maja podeszła do niej chętnie, a kiedy Wiola zaproponowała wspólne układanie klocków, dziecko chętnie się na to zgodziło. Po zabawie dziewczyna jeszcze córeczkę nakarmiła i oznajmiła, że musi się zbierać.

– Dziękuję bardzo. Odezwiemy się, jak tylko podejmiemy decyzję.
– Jasne, nic na siłę – uśmiechnęła się, wsiadła do auta i zniknęła za rogiem.

Tego wieczoru, kiedy Maja poszła spać, długo się z mężem naradzaliśmy. Na nim Wioletta też zrobiła dobre wrażenie. A kiedy rano córeczka zapytała, gdzie jest ciocia Wiola, tylko popatrzyliśmy na siebie i już wiedzieliśmy, że to jest to. Albo że przynajmniej warto spróbować. Wiola zaczęła u nas bywać już po weekendzie. Bawiła się z małą wyśmienicie, wymyślała historie, ganiała po pokoju, przemycała brokuły do zupki, chodziła z wózkiem po okolicy i na plac zabaw. Ja w tym czasie ślęczałam nad swoimi cyferkami i – brutalnie mówiąc – było mi z tym całkiem nieźle. Po trzech miesiącach poczuliśmy, że wszystko zaczęło się układać.

I wtedy przyszedł ten dzień

Wiola zjawiła się jak zwykle koło dziewiątej. Podała małej kaszę, a że pogoda była piękna, postanowiła iść z nią na spacer.

– Lecimy, pani Haniu, wrócimy na obiad – usłyszałam.
– Dzięki, bawcie się dobrze – odparłam i usiadłam jak zwykle do komputera.

Miałam wyjątkowo dużo rachunków, faktur, umów do ogarnięcia. Zanim się spostrzegłam, zrobiła się czternasta. Powinny już wrócić. Zadzwoniłam do Wioli. Niestety, usłyszałam, że abonent jest chwilowo niedostępny. Może po prostu rozładował jej się telefon. Kiedy jednak po kolejnej godzinie nie zobaczyłam na podwórku ani opiekunki, ani mojej córki, zaczęłam się niepokoić. Kolejna godzina…

O nie, nie mogłam tak siedzieć bezczynnie!

Pospiesznie włożyłam bluzę i poszłam na plac zabaw. Rozglądałam się, czując narastającą panikę. Nigdzie nie było mojego dziecka! A przecież Wiola obiecała, że jeśli będą miały iść gdzieś dalej, na pewno mnie poinformuje. Z sercem bijącym jak oszalałe zaczęłam wypytywać siedzące na ławkach matki. Większość nie miała nic do powiedzenia. W końcu jedna przyznała, że kojarzy tę dziewczynę.

– A, Wiola, tak jak ma na rejestracji samochodowej. Widuję ją tu często. Bawiła się jak zwykle z dziewczynką. Ale koło trzynastej odebrała telefon, zapakowała małą do samochodu i gdzieś pojechała. Nie wiem nic więcej, przykro mi – usłyszałam.

Natychmiast zadzwoniłam do męża, akurat wracał z pracy.

– Ona zniknęła! – wykrzyczałam. – Zniknęła razem z Mają!
– Kochanie, spokojnie, już jadę, będę za pięć minut.

Gdy dojechał do domu, szlochając opowiedziałam mu, co się działo od rana. Nie wahał się i od razu zarządził, że jedziemy na policję, zwłaszcza że telefon Wioli wciąż nie odpowiadał. Na posterunku przemaglowali nas na wszystkie strony. Na szczęście trafiliśmy na miłą funkcjonariuszkę. Dałam jej teczkę, którą parę miesięcy wcześniej dostałam od Wioli. Policjantka zaczęła szukać w komputerze. Po paru minutach się odezwała.

– No to mamy kłopot – zaczęła, a pode mną, choć siedziałam, ugięły się nogi. – Taka osoba po prostu nie istnieje. To znaczy nazwisko i imię, owszem, jest w bazie, ale nie ma nic wspólnego z PESEL-em. Oglądaliście państwo jej dowód?
– Robiła takie dobre wrażenie i… Tylko rejestrację pamiętam, bo była charakterystyczna… – wydukałam.
– Czyli?
– WO WIOLA.
– Jasne… – westchnęła policjantka. – Ponieważ chodzi o dziecko, od razu nadajemy sprawę dalej. Teraz państwo wracacie do domu. Nic więcej w tej chwili nie zrobimy.

To był najgorszy wieczór w moim życiu

Nie byłam w stanie zasnąć. Chodziłam od ściany do ściany, nieustannie myśląc, co może się stać z moją córeczką. Tuż przed północą zadzwonił dzwonek do drzwi. Rzuciłam się, żeby otworzyć i zobaczyłam tamtą funkcjonariuszkę. Trzymała na rękach zaspaną Maję.

– Proszę ją położyć i zaraz porozmawiamy – szepnęła.

Mąż wziął malutką i zaniósł do pokoju. Ja zaś osunęłam się na kanapę.

– Już dobrze, spokojnie – odezwała się policjantka. – Mała jest cała i zdrowa.
– Ale jak? Co się stało? – aż kręciło mi się w głowie.
– Wiola, a tak naprawdę Mariola, wpadła przypadkiem – zaczęła wyjaśniać policjantka. – Postanowiła wywieźć dziecko i pewnie gdzieś je sprzedać. Los chciał, że na drodze szybkiego ruchu złapała gumę, nie zapanowała nad autem i uderzyła w inny samochód. Tamten kierowca wezwał policję. A że mieliśmy zgłoszenie od państwa, funkcjonariusza zainteresowała rejestracja, którą pani zapamiętała. Na szczęście okazał się na tyle przytomny, że nas poinformował.
– I co teraz?
– Teraz pani Wiola siedzi na dołku, a państwa córeczka śpi jak aniołek – uśmiechnęła się. – Niech się pani nie martwi, tylko troszkę płakała. Jutro albo pojutrze jeszcze będziemy się kontaktować, jak już wszyscy dojdą do siebie.

Tej nocy Maja nie spała jak zawsze w swoim łóżeczku, tylko z nami. Tuliliśmy ją jak największy skarb. Następnego dnia była trochę osowiała, ale chyba nie do końca wiedziała, co się wydarzyło. My po raz kolejny złożyliśmy zeznania. Wiola, tudzież Mariola, trafiła do aresztu, a potem przed oblicze sądu. Dostała dwa lata za próbę porwania dziecka. I tak się skończyła nasza przygoda z opiekunkami. Mama Tomka przeszła na emeryturę i przyjeżdża do nas regularnie, powolutku przygotowując Maję do przedszkola. Ja zaś przestałam pracować na pełny etat i spędzam z córeczką tyle czasu, ile mogę. Mam w nosie cyferki, to ona jest najważniejsza. Nie wracamy do tej sprawy nawet w rozmowach. Bo o tym, co mogło się przydarzyć, wolę nawet nie myśleć. Nauczkę mam jedną – nie ufać ot tak po prostu. 

Czytaj także:
Moi rodzice od wnuczki wolą butelkę. Nie kochają mojej Paulinki
Mama we wszystkim mnie wyręczała. Nawet nie umiałam nastawić prania
Wiedziałem, że gdzieś żyje owoc mojej zdrady, ale nie sądziłem że zapuka do mych drzwi

Redakcja poleca

REKLAMA