„Moi rodzice mają w nosie swoją wnuczkę. Paulinka cierpi, a ja nie wiem jak wytłumaczyć jej, czemu jej nie kochają”

kobieta, której rodzice nie interesują się wnuczką fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„Długo głowiłam się nad tym, co zrobić. A potem mała wspomniała o babci Michalince i… No tak, ależ ze mnie gapa! Żadna to rodzina, ale więcej znaczy dla mojej córki niż jej prawdziwa babcia! Tak naprawdę ta poczciwa kobieta ją Paulince zastępuje!”.
/ 29.03.2022 06:10
kobieta, której rodzice nie interesują się wnuczką fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Paulinka od kilku dni była markotna. Nie pytałam, o co chodzi, bo się domyślam. Zbliżał się Dzień Babci i jak co roku dzieciaki w szkole przygotowały przedstawienie. Podejrzewam, że w tornistrze leży zaproszenie, którego moja córka nie ma komu wręczyć. Rodzice męża nie żyją. Mama zmarła dawno temu, jak Hubert był mały, jego ojciec dwa lata po naszym ślubie. Miał raka – nie męczył się długo.

Moi rodzice żyją, ale nie utrzymuję z nimi kontaktu. Oboje są alkoholikami. Ja wyszłam za mąż wcześnie, po prostu bardzo chciałam się wyrwać z domu. Teraz mam fantastycznego męża, wspaniały dom i mądrą córkę. Tylko że ta córka bardzo się martwi…

Wcześniej właściwie nie dostrzegałam kłopotu. Na wsi dzieci raczej nie chodzą do przedszkola i brak babci czy dziadka mimo wszystko tak bardzo jej nie doskwierał. Owszem, pytała, dlaczego do Zuzi czy Karolinki przyjeżdża babcia, a do niej nie, ale dopiero gdy poszła do szkoły, zauważyła, że ma inaczej niż pozostałe dzieci. Bo każde miało kogo zaprosić na uroczystość. Do niektórych przychodziły nawet cztery osoby. A do niej nikt...

Dwa lata temu, kiedy Paulinka była w pierwszej klasie, nawet pojechałam na „rekonesans” do swoich rodziców. Mieszkają 50 kilometrów od nas, w innej wsi. Miałam nadzieję, że coś się zmieniło, ale ledwie przekroczyłam bramę, już wiedziałam, że niepotrzebnie się fatygowałam.

Podwórko było zaniedbane i zaśmiecone. W oborze zawalił się dach i teraz budynek straszył sterczącymi krokwiami i połamanymi drzwiami. Krów ani kur dawno już nie było, przepili je jeszcze, jak z nimi mieszkałam. Nawet buda stała pusta. Łańcuch też zniknął – pewnie sprzedali na złom, zawsze to parę groszy. Otworzyła mama. Przez chwilę mi się przyglądała nieobecnym wzrokiem.

– O, kogo tu przyniosło – poznała mnie wreszcie. – No wejdź, wejdź.

W domu było brudno. Wszędzie walały się butelki, na stole i w zlewie stały niepomyte naczynia. Śmierdziało dymem papierosowym, alkoholem i brudem. Tata leżał na wersalce i chrapał. Podejrzewam, że w tej pozycji spędzał większość dni. Mama usiadła przy stole, sięgnęła po butelkę i wylała z niej resztę wina do szklanki.

– I co się stało, że jaśnie pani sobie o rodzicach przypomniała? – zapytała. – Mąż cię z domu wyrzucił?

– Nie, męża mam cudownego, każda we wsi mi go zazdrości – wkurzyłam się. – A przyjechałam, bo Paulinka pyta o babcię i dziadka.

– Paulinka? – zapytała, jakby chciała sobie przypomnieć, o kim mówię. Zamrugała i spojrzała na mnie nieco przytomniej. – A co u niej? Rośnie?

– Jak wszystkie dzieci – popatrzyłam na nią z ironią. – Smutno jej, że nie ma babci i dziadka.

Niepotrzebnie tam przyjechałam

Mama spojrzała w okno, milczała, wyraźnie poruszona. Pomyślałam sobie, że może jeszcze jest dla niej nadzieja, że może do niej dotrę. Rozejrzałam się wokół i nagle zrobiło mi się ich żal. Co to za życie? Jaką oni starość mają? A co będzie za parę lat? Dom już teraz przypominał ruinę…

– Herbaty chcesz? – odezwała się mama i rozejrzała się niepewnie.

– Nie trzeba, zaraz wracam – powiedziałam zniechęcona. – Tak przyjechałam, zobaczyć co u was, zapytać, czy nie podjechalibyście kiedyś do Paulinki. Pięć lat jej nie widzieliście.

– Pięć lat – mama pokiwała głową, a potem zaczęła dokładnie oglądać puste puszki, szukając w nich resztek. – Może i pięć. Sama nie wiem...

To nie miało sensu. Wstałam od stołu.

– Autobus mi ucieknie. Nasz adres znacie. To… Do widzenia.

Moi rodzice oczywiście nie przyjechali do nas, ja już też ich nie namawiałam. Po co? Tacy dziadkowie Paulince nie są potrzebni. Tyle że teraz zbliża się akademia, a mojej córce jest smutno. Nawet nie chciała brać udziału w przedstawieniu, ale wychowawczyni ją namówiła. Paulinka ślicznie recytuje i – jak to określiła nauczycielka – jest podporą szkolnego teatrzyku.

Przedstawienie miało się odbyć za trzy dni. Szykując obiad w kuchni, słyszałam, jak córka uczy się wiersza. Westchnęłam. Usmażyłam kotlety i jednego odłożyłam na bok. Włożyłam do menażki, dołożyłam surówkę z ziemniakami, zawołałam Paulinkę.

– Córciu, zaniosłabyś obiad sąsiadce? – zapytałam.

– Babci Michalince? Pewnie! Tylko poczekaj, bo obiecałam, że przyniosę jej swój zeszyt z rysunkami, muszę jeszcze jeden dokończyć.

Nasza sąsiadka mieszka trzy domy dalej. Sama, mąż jej zmarł, a córki wyjechały za granicę. To zadbana starsza pani, emerytowana nauczycielka, radzi sobie świetnie, ale czasem jej pomagam. Opiekuję się nią, jak jest chora, czasem obiad podrzucę. Paulina uwielbia do niej biegać – starsza pani zawsze ma dla niej jakieś domowe ciasteczka albo coś ciekawego do czytania.

Przecież to z nią Paulinka jest najsilniej związana! Kiedy moja córka była mała, sąsiadka się nią zajmowała, ilekroć ja musiałam coś w mieście załatwić. To ona zaraziła Paulinkę miłością do książek. I nawet teraz, gdy córka jest już starsza, to zawsze z radością odwiedza babcię Michalinkę.

Babcia Michalinka… Ależ ze mnie gapa! Żadna to rodzina, ale więcej znaczy dla mojej córki niż jej prawdziwa babcia! Tak naprawdę ta poczciwa kobieta ją Paulince zastępuje!

Pani Michalina była wzruszona

Wytarłam ręce, zdjęłam fartuch i zawołałam do córki:

– Przypomniało mi się, że muszę coś załatwić, to ja ten obiad podrzucę.

– Ale miałam babci rysunki pokazać! – Paulinka była zawiedziona.

– Poczekaj na mnie, wrócę, to wtedy polecisz. A i tak ktoś musi zupy przypilnować, na gazie zostawiam.

Złapałam menażkę i pobiegłam do sąsiadki. Miałam nadzieję, że spodoba jej się mój pomysł. Musi!

– Pani Michalino, a ja jeszcze prośbę mam – powiedziałam, gdy starsza pani już przestała mi dziękować za obiad i powtarzać, że to tylko kłopot i fatyga. – Widzi pani, Paulinka ma w szkole akademię. Na cześć babci i dziadka, w piątek. A wie pani, rodzice Huberta nie żyją, a moi…

– No wiem, mówiła pani – sąsiadka pokiwała głową ze zrozumieniem. – Bardzo pani współczuję i Paulince też. Dziadków ma, a jakby nie miała.

– Właśnie! – podchwyciłam. – A ona zawsze do pani „babciu” mówi.

– Bo ona jak wnuczka moja, albo i jeszcze bliżej – starsza pani się rozpromieniła. – Przecież ja swoich rodzonych w ogóle nie widzę. Córki nie przyjeżdżają, nie piszą. A Paulinka dobre dziecko… Ale to pani przeszkadza? – zaniepokoiła się nagle.

– A skąd! Wcale! Ja właśnie prośbę mam. Może by pani na akademię chciała przyjść? Jako babcia…

– Ja? Na akademię? Do szkoły?!

– No tak… Co prawda, jeszcze z Paulinką o tym nie rozmawiałam, ale ona tak panią lubi, będzie zachwycona.

Sąsiadka, wzruszona, zgodziła się i tylko się zamartwiała, czy Paulinka na pewno będzie chciała ją zaprosić. I prawdę mówiąc, gdy wracałam do domu, też się nad zastanawiałam. Czy dobrze zrobiłam? Bo może córka inaczej do tego podchodzi, niż mi się wydawało?

Paulinka czekała zniecierpliwiona.

– No, co tak długo? – ofuknęła mnie, wybiegając do sieni i ubierając się.

– Rysunek dawno gotowy, zupę wyłączyłam, lecę do babci.

– To może weź jeszcze zaproszenie? – zapytałam po prostu.

– Jakie zaproszenie? – Paulinka zastygła z jedną nogą w powietrzu, bo akurat wkładała buty.

– Na akademię. Dla babci Michaliny.

Córka przez chwilę nic nie mówiła, a potem zapytała drżącym głosem:

 – Ale czy ona będzie chciała?

– Będzie, rozmawiałam z nią. Jest cała szczęśliwa, kochanie.

Szkoda, że tylko ja widziałam tę radość w oczach mojej córki. Pobiegła do pokoju w jednym bucie, złapała zaproszenie, w przelocie mnie przytuliła i już jej nie było. Zamiatając wyschnięte błoto po jej śniegowcach, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego wcześniej na to nie wpadłam? Przecież Paulinka zawsze miała babcię, i to dosłownie pod ręką! Wystarczyło tylko to „oficjalnie to przyklepać”.

Czytaj także:
„Niepełnosprawność mnie frustrowała. Topiłem złość w alkoholu i nie zwracałem uwagi na to, że niszczę własną rodzinę”
„Szef dobierał się do mnie, a gdy zaprotestowałam, zwolnił mnie z pracy. Okazało się, że wszystko widziała jego żona”
„Moi rodzice to jasny przykład na to, że po ślubie ludzie gnuśnieją. Mój ojciec to nudziarz, który nie umie się zabawić”

Redakcja poleca

REKLAMA