Jestem opanowanym, zrównoważonym facetem. Uważam, że wszystkie, nawet najtrudniejsze sprawy, trzeba załatwiać spokojnie, bez wrzasków i awantur. Do tej pory twardo trzymałem się tej zasady. Ale dzisiaj nie wytrzymałem. Jak usłyszałem w szkole syna, że nic złego się nie stało i że robię z igły widły, nerwy mi puściły… No i teraz Jasiek musi się przenieść do innej podstawówki.
Wszystko zaczęło się dwa dni temu. Wróciłem z pracy wcześniej niż zwykle, bo w budynku włączył się alarm przeciwpożarowy i strażacy kazali nam się ewakuować.
Cieszyłem się z tych niespodziewanych godzin „wolności”. Pomyślałem, że zabiorę dziesięcioletniego syna Jaśka na basen. Ostatnio byłem bardzo zajęty w firmie i nie poświęcałem mu zbyt wiele czasu. Teraz wreszcie miałam okazję to nadrobić. Ledwie jednak otworzyłem drzwi, z salonu wyskoczyła żona.
– Dobrze że jest jesteś! – zakrzyknęła.
– Stało się coś? – przeraziłem się.
– Stało, stało. Jasiek od powrotu ze szkoły nie wyszedł ze swojego pokoju. Nawet obiadu nie chciał zjeść, chociaż ugotowałam jego ulubione gołąbki. Próbowałam się dowiedzieć, o co chodzi, ale milczy jak zaklęty. Może tobie uda się z niego coś wyciągnąć – odparła zdenerwowana.
W pierwszej chwili nie przejąłem się słowami żony. Anka to wspaniała kobieta, ale jest przeczulona. Wystarczy, że mały się lekko skrzywi, a już myśli, że ktoś go skrzywdził. I chce tego kogoś rozszarpać na drobne kawałki jak lwica biedną gazelę. Próbowałem ją więc przekonać, żeby najpierw podała mi może te gołąbki, bo byłem głodny. Ale nie chciała o tym słyszeć.
– Najpierw pogadaj z Jaśkiem. Obiad zawsze zdążysz zjeść – upierała się.
Poszedłem więc do pokoju syna. Faktycznie, nie wyglądał najlepiej. Leżał na łóżku i gapił się w ścianę. Aby jakoś zacząć rozmowę, rzuciłem, żeby się zbierał, bo chcę go zabrać na basen. Normalnie zerwałby się na równe nogi i zaczął szukać kąpielówek. Tymczasem on nawet się nie poruszył. W głowie zapaliło mi się czerwone światełko. Czyżby Anka miała tym razem rację i syna spotkała jakaś krzywda? Usiadłem obok niego i zacząłem namawiać do zwierzeń. Zwlekał, ale końcu nie wytrzymał.
– No dobrze, powiem ci… Pani Wachowska oskarżyła mnie przy wszystkich o kradzież! Tylko nic nie mów mamie! Ona zaraz poleci do szkoły i zrobi awanturę! – patrzył na mnie błagalnym wzrokiem.
Zamurowało mnie. Na amen. Mój syn złodziejem? Nigdy! Owszem, aniołkiem nie jest. Zdarza mu się poszarpać z kolegą na korytarzu albo urwać się z klasówki, gdy nie zdąży się przygotować. Ale złodziejstwo? Wychowuję go na porządnego człowieka. Mały wie, co jest dobre, a co złe. I dam sobie nie tylko rękę, ale i głowę uciąć, że nigdy nie wziąłby cudzej rzeczy!
Przyczepili się do niego...
Okazało się, że jednemu z jego kolegów, Bartkowi, zginął bardzo drogi smartfon. Chwalił się nim od rana, wszystkim pokazywał… I nagle telefon zniknął. Kiedy chłopak to zauważył, natychmiast pobiegł ze skargą do wychowawczyni. A ta przyszła do ich klasy na lekcję angielskiego i zrobiła śledztwo.
Bartek twierdził, że telefon zginął z szatni, w czasie WF-u. Wychowawczyni przepytała wszystkich uczniów i wyszło na to, że jedynym dzieckiem, które akurat tego dnia nie ćwiczyło, był właśnie Jasiek. Kilka dni wcześniej stłukł sobie kostkę i lekarz kazał mu się oszczędzać przez dwa tygodnie.
Przez całą lekcję siedział więc na ławce w sali gimnastycznej i przyglądał się, jak koledzy grają w zbijanego. Do szatni wyszedł tylko raz, by skorzystać z toalety. Zresztą nie tylko on, bo wychodzili tam także ćwiczący chłopcy. Ale Wachowska jakoś przyczepiła się do niego. No i zaczęła go przesłuchiwać.
– Zapytała mnie, czy nie wiem, co się stało z telefonem Bartka – opowiadał Jasiek – Powiedziałem zgodnie z prawdą, że nie wiem. Ale ona mi nie uwierzyła! Spojrzała na mnie groźnie i powiedziała, że w takim razie załatwi sprawę inaczej. I wyszła z klasy. Mówię ci, tato, to było straszne! Potem pani od angielskiego próbowała uczyć nas nowych słówek, ale nikt jej nie słuchał. Wszyscy gapili się na mnie. Jakbym naprawdę był złodziejem! Ze wstydu chciałem się pod ławkę schować.
Ciąg dalszy nastąpił na przerwie. Woźna odnalazła Jaśka i powiedziała, że ma natychmiast iść do gabinetu dyrektora.
– Oprócz dyra była tam jeszcze Wachowska – ciągnął opowieść. – Zapytałem, o co chodzi, a ona na to, żebym się przyznał i oddał telefon. To wtedy obniżą mi tylko stopień z zachowania. Powiedziałem, jak wcześniej, że nie mam zielonego pojęcia, gdzie jest ta komórka i żeby może Bartek jeszcze raz jej poszukał. A wtedy dyro poczerwieniał i zaczął wrzeszczeć, że nie będzie tolerował złodziejstwa w szkole i zagroził, że zaraz wezwie mamę i policję. I wtedy inaczej będę gadał. Powiedziałam, że proszę bardzo, niech wzywa! Nie boję się, bo nic złego nie zrobiłem. Ale wtedy zadzwonił dzwonek i dyro kazał mi iść na lekcję. Myślałem, że ta policja zaraz przyjedzie i wszystko się wyjaśni. Ale nie przyjechała… Do mamy też nie zadzwonili, bo jak przyszedłem do domu, to o niczym nie wiedziała. I chcę, żeby tak zostało. Wiesz, jaka ona jest… Jak wpadnie do szkoły i zrobi awanturę, to będę miał przechlapane. Nauczyciele się wściekną, a koledzy od maminsynków mnie będę wyzywać. Że niby chowam się za mamusią. A tego nie przeżyję.
Oczywiście nie mogłem obiecać synowi, że niczego nie powiem jego matce. Raz, że wiedziałem, iż Anka dotąd będzie mi wiercić dziurę w brzuchu, dopóki wszystkiego ze mnie nie wyciągnie, dwa sam przez chwilę chciałem, żeby skoczyła do oczu dyrektorowi i wychowawczyni. Byłem wściekły, że tak niesprawiedliwie potraktowali mojego syna. Przecież nie złapali go za rękę, niczego mu nie udowodnili! Mimo to postanowiłem choć po części uszanować jego prośbę. Przyrzekłem mu więc, że nie pozwolę mamie nawet zbliżyć się do szkoły. Ani dziś, ani następnego dnia.
Żona zachowała się tak, jak przewidział Jasiek. Gdy tylko usłyszała o bezpodstawnym oskarżeniu, wpadła w szał. Poleciała do przedpokoju i zaczęła się ubierać do wyjścia. Klęła przy tym i odgrażała jak jakiś bandzior. Przystopowała dopiero wtedy, gdy wrzasnąłem, że jej wizyta w szkole tylko zaszkodzi Jaśkowi. Bo dyrektor będzie na niego krzywo patrzeć, a Wachowska z zemsty zacznie bardziej cisnąć i innych namówi, żeby robili to samo.
– To co, mam o wszystkim zapomnieć? Po moim trupie! – nastroszyła się.
– Pewnie że nie. Na najbliższym zebraniu możesz powiedzieć szanownej wychowawczyni i dyrektorowi, co sądzisz o ich zachowaniu. Byle tylko spokojnie i rzeczowo. Na razie odpuść. Może jutro smartfon się znajdzie, wszyscy przeproszą Jaśka i po sprawie.
– A jak nie?
– To osobiście urządzę im taką jesień średniowiecza, że do końca życia mnie popamiętają – zapewniłem gorąco.
Oczywiście nie zamierzałem robić żadnych awantur. W przeciwieństwie do swojej żony potrafię opanować nerwy. Chciałem tylko, żeby nie ruszała się z domu.
Koledzy wyzywali syna od złodziei, musiałem działać
Następnego ranka jak zwykle wyszedłem do pracy. Odwiedziłem dwóch klientów i koło południa znalazłem się w firmie. Nie zdążyłem jednak nawet usiąść za biurkiem, gdy zadzwonił telefon. To była żona.
– Masz natychmiast zwolnić się z pracy i jechać do szkoły! – wrzasnęła.
– Co się znowu stało? – westchnąłem.
– Jasiek wrócił do domu już po trzeciej lekcji. Rzucił plecak w kąt i oświadczył, że od jutra nie będzie chodził do szkoły. I znowu zamknął się w swoim pokoju.
– Próbowałaś się dowiedzieć, o co chodzi?
– Oczywiście. I tym razem nie był już taki tajemniczy. Przez łzy mi wyznał, że koledzy od rana wytykali go palcami i wyzywali od złodziei. Mimo że smartfon się odnalazł.
– Chyba sobie żartujesz!
– Ani mi to w głowie. Sprzątaczka wyciągnęła go wczoraj zza szafki w szatni. Pewnie wypadł temu Bartkowi z kieszeni, jak się przebierał, a ten, zamiast dobrze poszukać, zajrzeć w każdy kat, narobił rabanu.
– To o co chodzi?
– A o to, że wszystkie dzieciaki uznały, że to Jasiek go tam podrzucił. Bo przestraszył się policji i tego, że może trafić do poprawczaka. Wyobrażasz to sobie? Mały próbował tłumaczyć, ale nikt go nie słuchał. No więc uciekł ze szkoły zraniony i rozżalony.
– A wychowawczyni nie wzięła go w obronę? Niczego nie wyjaśniła?
– No właśnie nie! Prowadziła lekcję, jakby nic się nie stało. Albo więc natychmiast pojedziesz do szkoły i staniesz w obronie naszego syna, albo ja to zrobię! I tym razem mnie nie zatrzymasz – zagroziła.
– Pojadę, pojadę. Tylko się już nie denerwuj – odparłem.
Zupełnie nie pasowała mi ta wycieczka, bo przez wczorajszą ewakuację zebrało mi się mnóstwo papierkowej roboty do nadrobienia, ale nie miałem wyjścia. Wiedziałem, że inaczej żona spełni swoją groźbę i urządzi taką awanturę, że kamień na kamieniu ze szkoły nie zostanie. Gdy jechałem na miejsce, byłem pewien, że załatwię wszystko swoim zwyczajem. Spokojnie, bez krzyków i awantur. Ale tym razem puściły mi nerwy.
Nie zamierzałem biegać po szkole i szukać wychowawczyni Jaśka. Od razu poszedłem do dyrektora. Przecież on też ponosił winę za tą całą nieprzyjemną sytuację. Chyba się mnie spodziewał, bo gdy tylko się przedstawiłem, od razu kazał sekretarce wezwać Wachowską. Byłem pewien, że oboje wysłuchają mnie, przeproszą i zastanowimy się, jak uciąć złośliwie plotki i przywrócić mojemu synowi dobre imię. Tymczasem oni nawet nie pozwolili mi skończyć.
Jak tylko zapytałem, dlaczego tak niesprawiedliwie potraktowali Jaśka, od razu mi przerwali. Wachowska oświadczyła chłodnym tonem, że chciała tylko wyjaśnić sprawę kradzieży i dlatego przepytywała Jaśka, a dyrektor szybko dodał, że popiera ją w stu procentach i nie widzi w jej ani swoim zachowaniu niczego niewłaściwego.
Byłem po prostu w szoku
Nic niewłaściwego? Przecież to jakiś żart! Nie dość, że oskarżyli moje dziecko, to jeszcze nie czuli się winni! Miałem ochotę huknąć im w twarz, że są bezczelni i nieodpowiedzialni, ale jeszcze się powstrzymałem. Lekko podniesionym głosem zacząłem tłumaczyć, że przez to oskarżenie mojego syna dzieci wyzywają od złodziei. I że leży w domu zapłakany i rozżalony. I grozi, że więcej nie pójdzie do szkoły. Byłem pewien, że chociaż to da im do myślenia. Nic z tego!
– Nie rozumiem, dlaczego pan się tak denerwuje. Smartfon się szczęśliwie znalazł, więc jest już po sprawie. Nie ma co robić z igły widły – odezwała się Wachowska.
– No właśnie. A gadaniem dzieciaków nie trzeba się przejmować. Jutro znajdą sobie inny temat do rozmów i o wszystkim zapomną. Jasiek spokojnie może więc wrócić do szkoły – stwierdził z uśmiechem dyrektor.
No i nie wytrzymałem. Nie wiem, czy to ten uśmiech był kroplą, która przelała czarę goryczy, czy ten lekceważący ton i podejście do problemu. W każdym razie nagle zrobiło mi się czarno przed oczami. Zerwałem się z krzesła i zacząłem wrzeszczeć. Krzyczałem, że przez takich jak oni nawet porządni nauczyciele mają złą opinię, że jak się popełnia błędy, to trzeba się do nich przyznać, a nie udawać, że nic się nie stało i że jeśli publicznie nie przeproszą Jaśka, nie wytłumaczą dzieciom, że się pomylili, to zrobię taką aferę, że się nie pozbierają.
A potem odwróciłem się na pięcie i wyszedłem. Do domu wróciłem zły jak osa. Uspokoiłem się dopiero wtedy, gdy żona podsunęła mi pod nos obiad. Opowiedziałem jej, co wydarzyło się w gabinecie.
– Jutro zaczynam szukać Jaśkowi nowej szkoły – powiedziała.
– Słucham? Ale po co? Myślę, że po tej awanturze go przeproszą. Tak jak chcieliśmy. Wiedzieli, że nie żartuję.
– Pewnie masz rację. Ale nie zapomną, że na nich nawrzeszczałeś.
– No to co?
– Sam mnie przecież ostrzegałeś, że ja zrobię awanturę, to Wachowska będzie z zemsty cisnąć Jaśka i jeszcze innych nauczycieli do tego namówi. Myślisz, że po twoich krzykach odpuści? – westchnęła.
Czytaj także:
„Podczas podróży poślubnej zrozumiałam, że nie kocham męża. Zostawiłam list i uciekłam”
„Od wielu lat byłam zakochana w narzeczonym mojej siostry. Rozstali się, więc kułam żelazo póki gorące...”
„Zgodziłam się zamieszkać w willi teściowej, ale nie sądziłam, że to ona będzie decydować o kolorze ścian w sypialni”