„Nauczyciel fizyki uwziął się na mojego syna. Rozmowy z nim ani dyrekcją nie pomagały, więc postanowiłem zagrać nieczysto”

rodzic, który przechytrzył nauczyciela fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Już nad sobą nie panował i właśnie o to mi chodziło. Zamarł zaskoczony na widok mojego szerokiego uśmiechu. To, co zrobiłem, było wredne. Paskudne nawet. Pokazałem mu bowiem komórkę z włączonym dyktafonem, którą przez cały czas trzymałem w dłoni”.
/ 14.06.2022 09:30
rodzic, który przechytrzył nauczyciela fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Kiedy po pierwszym tygodniu nauki w liceum Adam przyniósł jedynkę z fizyki, nie przejąłem się zbytnio. Chłopak zawsze dość opornie wchodził w nowe środowisko, musiał się przyzwyczajać, niejako wyrabiać na nowo. Syn łapał złe oceny nie tylko z tego jednego przedmiotu. Na pierwszej wywiadówce dowiedziałem się, że praktycznie cała klasa ma podobny problem. Dlatego postanowiłem zostawić sprawy własnemu biegowi. Niech chłopak okrzepnie.

Nie okrzepł. Ta przeklęta fizyka przez cały czas wisiała nad nim jak jakiś głaz. Co sprawdzian, co odpowiedź, to jedynka, sporadycznie dwójka, zawsze z komentarzem, że to z łaski. Dlatego załatwiłem młodemu korepetycje z fizyki. Uczył go sympatyczny chłopak, student czwartego roku. Adam twierdził, że wreszcie łapie, z czym to wszystko się je.

Bożym Narodzeniem, przyniósł mi małą kartkę.

– Zagrożenia – mruknął. – Ja mam pięć pod choinkę…

Na widok mojej przerażonej miny dodał szybko:

– Ale to normalka w matfizie! Niektórzy mają więcej.

– I co będzie? – zamiast złości poczułem dziwną bezradność.

– Poradzę sobie z niemcem, polskim, wosem i chemią. Ale z fizyką nie bardzo, ojciec. Nauczyciel mnie nie chce nawet pytać.

Postanowiłem wiec osobiście pogadać z nauczycielem.

Nie zamierzał dać mu szansy

– Pana syn nie ma szans nawet na ocenę dopuszczającą – oznajmił fizyk nieprzyjemnym tonem.

– Ale on bierze korepetycje – próbowałem zaprotestować. – W domu robi zadania, wydaje mi się, że rozumie materiał…

– A jednak nie – gość powiedział to z tak wyraźną satysfakcją, że mnie prawie szlag trafił. – Proszę popatrzeć na oceny.

Otworzył dziennik. Jednak ja nie patrzyłem na wyniki Adama. Znałem je doskonale. Za to zobaczyłem, że proponowanych ocen niedostatecznych ma więcej niż połowa osób w klasie. Zwróciłem na to uwagę fizykowi.

– To szkoła średnia – usłyszałem. – Tu się trzeba starać!

– Syn się stara, i to bardzo – próbowałem zachować spokój, choć nie było to łatwe. – Najwięcej czasu poświęca fizyce.

– Widać za mało.

Widziałem, że facet jest nie do przejścia. Nic z nim nie załatwię. Pobiegłem więc do wychowawcy. Na pytanie, czy zna sytuację na fizyce, wzruszył ramionami.

– Z tym panem tak już jest. Bardzo surowo ocenia.

– To jakiś żart? – nerwy zaczęły mi puszczać. – Gdyby leśniczy w swoim rewirze wybił ponad połowę zwierzostanu, odpowiadałby za to przed sądem, a na pewno straciłby pracę!

– Wiem, proszę pana – odparł wychowawca. – Rozmawiałem z fizykiem, większość z tych ocen zostanie poprawiona na dopuszczające, ale Adam i jeszcze kilka osób nie dostaną szansy… Obiecuję, że będę walczył o nich na radzie pedagogicznej, ale nie wiem, czy uda mi się coś uzyskać.

Adam rzeczywiście poprawił oceny z pozostałych przedmiotów, z języka obcego i chemii zdołał wyjść na trójki, jednak fizyka ziała jedynką na kartce semestralnej jak jakaś czarna dziura. „Może trzeba zmienić korepetytora?” – pomyślałem.

Wszędzie odbijałem się od ściany

Tym razem najpierw popytałem znajomych, co robili w podobnej sytuacji. Okazało się, że powinienem zatrudnić nie studenta, tylko nauczyciela fizyki z innego liceum. Podobno wtedy nawet najwredniejszy belfer inaczej patrzy na klienta kolegi po fachu. Młody nie był zachwycony, ale też zachwytów po nim nie oczekiwałem. Miał tylko uświadomić fizykowi, że doucza go nauczycielka licealna. Efektu jednak nie zauważyłem. Adam wciąż zbierał bardzo słabe oceny. Poszedłem porozmawiać z korepetytorką.

– Chłopak zna materiał – powiedziała zdziwiona. – Umie rozwiązywać zadania, rozumie pojęcia fizyczne, zna definicje. Ale wie pan, jak się chce, każdemu można udowodnić, że nic nie umie, szczególnie w takiej dyscyplinie. Ten pan słynie z tego, że lubi się na kogoś uwziąć.

– Pani nie może z nim pogadać? – spytałem zrozpaczony.

Machnęła tylko ręką. Fizyk nie uznawał autorytetów… Uważał się za alfę i omegę i w środowisku miał opinię wyjątkowego chama.

Kolejną rozmowę odbyłem z dyrektorem szkoły. Jednak tu także trafiłem w próżnię.

– Ocena jest sprawą nauczyciela – dowiedziałem się. – Mogę rozmawiać, próbować mediacji, ale ostatecznie do niego należy decyzja. Jeśli jest w stanie uzasadnić wystawienie oceny niedostatecznej, nie mogę zrobić nic.

Panie, mój syn nie jest debilem! – prawie wykrzyczałem. – Bierze korepetycje, a z matematyki ma solidną tróję, ostatnio nawet nałapał lepszych ocen! Ta nauczycielka, co go doucza, mówi, że opanował materiał w stopniu co najmniej dostatecznym!

To była rozmowa o niczym. Dyrektor nie zamierzał kruszyć kopii z belfrem o byle uczniaka.

– Dobrze – ochłonąłem i opanowała mnie zimna furia. – To ja zwrócę się o zbadanie tej sprawy do kuratorium oświaty.

– Proszę bardzo – dyrektor nie wydawał się przejęty. – Narobi pan kłopotów całej placówce, ale spokojnie sobie z tym poradzimy. Jak znam życie, pan Igor udowodni, że ma podstawy do wystawienia oceny negatywnej.

W pełni do mnie dotarło, że licea to państwo w państwie…

Zacząłem szperać w internecie. Wypytywałem na forach dla rodziców mających podobne problemy. Najprostszą sprawą byłaby zmiana szkoły. Ale istniało też zagrożenie, że w nowej placówce dzieciak trafi na innego oszołoma, który będzie go prześladował. Liceum zaczęło mi się jawić jako dżungla pełna drapieżników czyhających na moją latorośl. Brzmi to może nawet zabawnie, jednak wcale zabawne nie jest.

Poczytałem, podyskutowałem, a potem chwyciłem się chyba ostatniej deski ratunku. Tym razem nie poszedłem do szkoły ani prosić, ani pytać. Uzbrojony w wiedzę zdobytą podczas rozmów z innymi rodzicami udałem się wprost do fizyka.

– Bardzo proszę o dokładną podstawę programową nauczania fizyki w klasie pierwszej matematyczno-fizycznej liceum – powiedziałem na dzień dobry.

Po co to panu? – zdziwił się.

Miał na ustach ten swój niezmienny krzywy uśmieszek, ledwo się opanowałem.

– Potrzebne mi do przeprowadzenia konsultacji – wyjaśniłem sucho. – Jeżeli mój syn uzyska na koniec roku szkolnego ocenę niedostateczną, zamierzam odwołać się i wystąpić z wnioskiem o egzamin.

– Przecież pan wie… – nie mógł się powstrzymać, żeby nie prychnąć lekko – że pytania do tego egzaminu będę układał ja. I że w komisji jest jeszcze tylko dyrektor i drugi nauczyciel pokrewnego przedmiotu. Zdaje pan sobie sprawę, że mogę ustawić egzamin tak, aby syn poległ?

– Dlatego żądam podstawy programowej. Adam przygotuje się dokładnie według tego dokumentu. A jeżeli nie zda, skonsultuję wyniki z władzami oświatowymi. I dlatego zażądam też obecności na egzaminie obserwatora zewnętrznego. Oraz tego, aby wszystko odbyło się tylko i wyłącznie w formie pisemnej.

Tego przedmiotu syn już nie polubi

To wyraźnie ruszyło fizyka. Oczywiście nadal mógłby podczas egzaminu zgnoić Adama, jednak wiedział również, że staje się to nieco ryzykowne. Postanowił mnie więc postraszyć.

– To dyrektor decyduje o formie sprawdzenia wiadomości! – zaprotestował. – I pierwsze słyszę o jakichś obserwatorach! Jak zechcę, postawię chłopakowi jedynkę, i nikt tu nie pomoże! A groźbami pogarsza pan tylko sprawę. Jeśli dojdzie do egzaminu, może pan być pewien, że go załatwię odmownie! Dla zasady!

Dlaczego się pan tak na niego uwziął? – spytałem jeszcze.

– Moja sprawa – warknął.

Już nad sobą nie panował i właśnie o to mi chodziło. Zamarł zaskoczony na widok mojego szerokiego uśmiechu. To, co zrobiłem, było wredne. Paskudne nawet. Pokazałem mu bowiem komórkę z włączonym dyktafonem, którą przez cały czas trzymałem w dłoni.

– No cóż, na początek odtworzę to nagranie dyrektorowi – powiedziałem sucho. – A potem, jeżeli to nie da rezultatu, pójdę wyżej. Tego już kurator nie może zlekceważyć. Ani prokurator – dorzuciłem po chwili. – Oskarżę pana o prześladowanie… Wolno mi jako rodzicowi.

Nauczyciel najpierw poczerwieniał jak burak, a potem oklapł.

– Czego pan chce? Żebym za ten szantaż postawił mu piątkę?

– Chcę sprawiedliwej oceny dla mojego syna! – wysyczałem. – Sprawiedliwej, rozumiesz, człowieku? Jeśli zasługuje na dwóję, niech ma dwóję, jeśli na tróję, proszę bardzo. Jeżeli jedynkę, też się z tym pogodzę, o ile naprawdę można powiedzieć, że nic nie umie! Dociera to do pana?

Powoli skinął głową.

No cóż, nie jestem dumny z tego podstępu. Więcej, czuję się wręcz obrzydliwie, kiedy o tym pomyślę. Jednak moje działanie przynajmniej przyniosło efekt! Adam na koniec roku dostał trzy. Prawdziwe, solidne, nienaciągane trzy. A potem przeniósł się na profil biologiczno-chemiczny.

Wkrótce Adam zdaje maturę… Ten typ skutecznie zniechęcił chłopaka do wiązania jego dalszej drogi życiowej z fizyką.

Czytaj także:
„Przyjaciółka traktowała mnie jak świnkę-skarbonkę. Wyciągała kasę, kiedy chciała. Ale z kredytem to już przesadziła...”
„Babcia ma 70 lat, a ikry pozazdrościłby jej niejeden młodzian. Samodzielnie odzyskała dom, który odebrano jej za komuny”
„Mój facet bił mnie i niszczył psychicznie. Znosiłam to z pokorą, ale gdy wyciągnął łapę po dziecko, coś we mnie pękło”

Redakcja poleca

REKLAMA