Jeżdżę do pracy pociągiem. Od pewnego czasu zarówno w drodze na dworzec PKP, jak i z powrotem ciągle natykałam się na tego samego mężczyznę. Wysoki, postawny brunet koło 40-tki. Z dziwnym spojrzeniem, które przyprawiało mnie o gęsią skórkę. Pojawiał się nagle, znikał niespodziewanie.
– On mnie śledzi! – dwa tygodnie później nie miałam już wątpliwości. Powiedziałam o tym mężowi.
– Przesadzasz, Kasiu. Zbieg okoliczności i tyle. Przecież pewnie wiele osób, z którymi jeździsz pociągiem, rozpoznajesz po twarzach – Bogdan nie widział powodu do niepokoju.
Bałam się tak bardzo, że nawet poszłam na policję
Ja jednak uważałam inaczej. Jeśli tylko widziałam natręta w pobliżu – przyspieszałam kroku. Starałam się zawsze iść w pobliżu większej grupki ludzi, żeby nie być sam na sam z tym typem. Kiedyś stałam tuż przed nim w kolejce do kasy po bilet. Czułam jego oddech na swojej szyi i… nogi się pode mną uginały. To był koszmar!
– Zaczepił cię kiedyś? Sugerował coś lubieżnego? – moja szefowa Agnieszka, właścicielka biura rachunkowego, przeraziła się, gdy jej o wszystkim opowiedziałam.
– Nie, tylko idzie zawsze tuż obok mnie. I tak dziwnie patrzy… – pokręciłam głową.
Agnieszka jest wyjątkową osobą. Zaproponowała, abym przez kilka dni przychodziła wcześniej o godzinę do pracy i wychodziła o 16.00, a nie o 17.00.
– Może jakoś zmylisz tego zboczeńca – powiedziała przejęta.
Już następnego dnia wyszłam wcześniej do pracy. I… szok! Skąd on się wziął?! Mój prześladowca wyszedł prosto na mnie z bocznej ulicy. Znów ten uśmiech! Zacisnęłam pięści.
Posłałam mu złowrogie spojrzenie. Ale jakoś specjalnie nie pomogło. Z uśmiechem na ustach dalej szedł za mną. Potem, w pociągu, siedzieliśmy w tym samym przedziale. Wyszliśmy na tej samej stacji i… on zniknął. Rozglądałam się za draniem, ale nigdzie go nie było. Chciałam iść za nim, zobaczyć, gdzie pracuje.
W pracy byłam roztrzęsiona. Nie mogłam się na niczym skupić. Szefowa to zauważyła.
– Idziemy na policję. Coś trzeba z tym wreszcie zrobić – zadecydowała.
– Czy ten człowiek panią zaczepił? Zrobił krzywdę? Zna go pani? – policjant, który przyjmował zgłoszenie, patrzył na mnie jak na wariatkę. – Czego pani oczekuje? Mam dać pani jednego z policjantów do prywatnej ochrony?
– W takim razie poczekajmy, aż ten zbir zgwałci tę kobietę, albo utnie jej głowę i ciało zakopie w parku. To skandal! Ale doczekaliśmy się policji! – wściekła się Agnieszka.
Szefowa odwiozła mnie do domu. Następnego dnia znów poszłam na dworzec. Na peronie stało mnóstwo ludzi, wcześniejszy pociąg był odwołany. Odetchnęłam nieco. Pierwszy raz od dawna nie widziałam mojego prześladowcy! Czyżby wreszcie był koniec mojej gehenny?!
Nagle otworzyły się drzwi, o które byłam oparta...
Wreszcie nadjechał pociąg. Ludzie rzucili się w kierunku wagonów. Tłum porwał także i mnie. Wszyscy byliśmy koszmarnie stłoczeni. Ja stałam oparta o drzwi, nie byłam w stanie ruszyć nogą ani ręką. Koszmar!
Zamknęłam oczy w nadziei, że kiedy je otworzę, pociąg zatrzyma się na najbliższej stacji i natychmiast wyjdę. I nagle… To trwało ułamek sekundy! Nie wiem, jakim cudem, drzwi się otworzyły, a ja… poleciałam do tyłu!
I pewnie wypadłabym z rozpędzonego pociągu, gdyby w ostatniej chwili ktoś nie złapał mnie za rękę i wciągnął do pociągu. To był on! Człowiek, który od ponad miesiąca non stop za mną chodził. A potem… straciłam przytomność. Gdy się ocknęłam, pociąg już stał na stacji. Leżałam na ławce. Obok mnie stał konduktor, kilkoro gapiów.
– Ależ miała pani szczęście. To cud! Mogła pani zginąć – płakała jakaś starsza kobieta.
– Ma pani chyba osobistego Anioła Stróża, który czuwał nad panią – pokiwał głową konduktor.
– Gdzie jest mężczyzna, który mnie uratował? – roztrzęsiona zaczęłam się nerwowo rozglądać.
Nikt nie wiedział. Co więcej – nikt go nie widział, nie potrafił opisać jego twarzy, wyglądu. Nikt, poza mną…
Bogdan odebrał mnie z pogotowia, gdzie zostałam odwieziona karetką. Byłam w szoku.
– Kochanie, już dobrze. Nawet nie wiesz, ile miałaś szczęścia. Ten człowiek… – mój mąż miał łzy w oczach.
– Bogdan, czy ty wiesz, kto to był?! To ten facet, który od miesiąca za mną chodził! – płakałam.
Nie mógł w to uwierzyć. Mimo że dostałam kilka dni zwolnienia z pracy, następnego dnia, jak zwykle rano, poszłam na stację. Razem z Bogdanem. Byliśmy pewni, że spotkamy człowieka, który uratował mi życie. Chcieliśmy mu podziękować. Ale nie było go. Ani wtedy, ani później.
Moja mama uważa, że to był mój Anioł Stróż
Od tamtego czasu minęły dwa miesiące. Mężczyzna jakby zapadł się pod ziemię. Moja mama nie ma wątpliwości – to był mój Anioł Stróż. Pewnie kiedy towarzyszył mi w drodze przez prawie miesiąc, wiedział, że może wydarzyć się coś złego. Był przygotowany…
Wiem, brzmi to jak absurd!
Czytaj także:
„Teściowie pierwsi wyciągali łapy, gdy szło o ciepłe obiadki. Gdy mówili o spadku, przestałam dla nich istnieć”
„Koleżanki z pracy zrobiły ze mnie kozła ofiarnego. No tak, co samotna rycząca czterdziestka ma do roboty wieczorami”
„Mąż wpakował nas w długi, żeby połechtać swoje ego. Teraz do końca miesiąca będziemy gryźli ziemię”