„Natarczywi bezdomni doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Darmozjady zamiast brać się do roboty, kradli to, co moje”

zły mężczyzna fot. Adobe Stock, motortion
„Nie trzeba było mi tego powtarzać. Pobiegłem do tylnego wyjścia, wściekły wypadłem na zewnątrz. Cholera, znowu worki będą powyciągane, rozgrzebane i czeka mnie sprzątanie!”.
/ 15.04.2023 21:15
zły mężczyzna fot. Adobe Stock, motortion

– Panie Janku, tam się znowu jakiś kręci przy pojemnikach!

Nie trzeba było mi tego powtarzać. Pobiegłem do tylnego wyjścia, wściekły wypadłem na zewnątrz. Cholera, znowu worki będą powyciągane, rozgrzebane i czeka mnie sprzątanie! A właściwie Ryśka jako najmłodszego z praktykantów. Zamiast robić coś pożytecznego, będzie zbierał odpadki. Na szczęście bezdomny był tylko jeden i jeszcze nie dobrał się do pojemników. Chociaż nie, coś chował do starej skórzanej torby przewieszonej przez ramię.

– Zostaw to! – krzyknąłem. – Zostaw i zjeżdżaj, bo wezwę straż miejską!

Spojrzał na mnie zaskoczony. Jeszcze go tutaj nie widziałem. Najwyraźniej wieść o tym, że na zapleczu mojej cukierni można coś znaleźć, poszła w miasto.

– Przecież nic złego nie robię – odparł.

Doskoczyłem do niego, miałem ochotę złapać drania za kołnierz, ale obrzydzenie mi nie pozwoliło. Cofnąłem się, sięgnąłem po krótki, gruby kij ukryty za drzwiami i pokazałem menelowi.

– Wynocha albo ci skórę wygarbuję! – zagroziłem. – Będziesz mi tu bałagan robił! Oddawaj, co zabrałeś!

– Przecież nie robię bałaganu – odparł spokojnym głosem. – A zabrałem sobie tylko kawałek starego ciasta…

– Nie wolno! – zacząłem wrzeszczeć. – Wynoś się, bo nie ręczę za siebie!

Pokręcił głową, wyjął z torby to, co zabrał, odwinął z gazety i wrzucił z powrotem do pojemnika.

– Dlaczego pan tak robi? – zapytał.

– Zjeżdżaj stąd, ale już!

Popatrzył na mnie ciemnymi oczami, w których czaiła się inteligencja, potem westchnął, odwrócił się i odszedł. W pierwszej chwili zrobiło mi się trochę głupio, bo ja się tutaj piekliłem, a on nawet nie odwarknął. Ale zaraz złość powróciła. Trzeba będzie w końcu postawić płot i odsuwaną bramę, pomyślałem. Bo mi te męty żyć nie dadzą! Na szczęście za dwie godziny powinien przyjechać samochód i zabrać pojemniki z odpadkami.
Wróciłem do sklepu, umyłem starannie ręce i stanąłem za ladą.

– Dzień dobry, pani Helenko. To co zwykle? Chlebek i dwie bułki? – spytałem z uśmiechem stałą klientkę. – A może jeszcze świeżutkie kruche ciasteczka?

– Ale pan krzyczał! – powiedziała. – Aż tutaj było słychać.

– Bo opędzić się nie można od tych meneli – odparłem. – Przyłażą codziennie.
Pani Helenka pokiwała głową i westchnęła ciężko.

– Nieszczęśliwi ludzie, nic w życiu nie mają. A nie może pan im dać chociaż trochę tego, co zostaje? Teraz podobno już można tak robić, urząd skarbowy nie będzie karał.

Aż mnie podniosło ze złości, ale zmilczałem. Gdyby to nie była starsza pani, którą bardzo lubię, powiedziałbym jej do słuchu! Dawać darmozjadom jedzenie? Niedoczekanie! Niech sobie zarobią! Pan Bóg każdemu dał ręce do pracy!

Chciał uciec z miejsca wypadku

Dwa dni po tym incydencie wychodziliśmy z kościoła. Żona trzymała mnie pod rękę, przed nami szła trójka dzieciaczków. Bardzo lubiłem te wyprawy na niedzielne msze. Wprawdzie dzieciom nie zawsze się chciało, ale trzeba wychowywać potomstwo w szacunku dla tradycji. Kłaniałem się znajomym, uśmiechałem do wszystkich. Warto dobrze żyć z sąsiadami, zwłaszcza jeśli prowadzi się interes.

Z przodu mignęła mi pani Helenka, ale nie widziała mnie. Szła z jakąś przyjaciółką, zagadana, doszły do pasów. Spojrzałem na żonę, bo coś do mnie mówiła, i wtedy usłyszałem pisk hamulców i głuche stuknięcie. Spojrzałem na ulicę. Ktoś tam leżał… Szary płaszcz, czerwona apaszka.

Pani Helenka! Pobiegłem tam, podobnie jak wielu innych. Samochód, który potrącił starszą panią, próbował uciec z miejsca wypadku, ale wyrosła przed nim jakaś postać i przyhamował, a potem otworzyły się drzwi i ktoś wyciągnął na zewnątrz kierowcę. Ze zdumieniem rozpoznałem menela, którego przegoniłem w piątek spod swojej piekarni.

– Pilnujcie go! – zawołał, po czym pobiegł w stronę leżącej kobiety.

Otaczał ją wianuszek ludzi, ktoś próbował ją obrócić na plecy, bo leżała na boku.

– Zostaw! – krzyknął bezdomny. – Może mieć uszkodzony kręgosłup!

Odepchnął mężczyzn, którzy zabierali się do nieporadnej pomocy, i wprawnymi ruchami zaczął badać panią Helenkę. Stałem zdumiony. Skąd u bezdomnego podobne umiejętności?

– Odejdź, bo jej zrobisz krzywdę! – dwóch mężczyzn chciało go odciągnąć od kobiety.

– Puszczajcie! Nie oddycha i trzeba zrobić masaż serca!

Ale mężczyźni nie słuchali. Cóż, przecież bezdomny nie powinien się zbliżać do porządnych ludzi. Przypomniałem sobie jego spokój, kiedy groziłem mu pobiciem, i tamto spojrzenie. To nie były oczy degenerata, doskonale to wiedziałem, chociaż ukrywałem to poczucie pod warstwą gniewu. Podbiegłem i pomogłem wstać bezdomnemu, bo mężczyźni go przewrócili.

– Dajcie mu robić swoje! – zawołałem.

A potem patrzyłem, jak ugniata klatkę piersiową pani Helenki i robi jej sztuczne oddychanie. Po kilku minutach usłyszałem, że zbliża się karetka. Mężczyzna zniknął, ledwie zjawiło się pogotowie. Pewnie nie chciał czekać na policję i się przed nimi tłumaczyć. Bezdomni nie mają lekkiego życia ze stróżami prawa. Sam przecież nieraz wzywałem straż miejską albo policję do tych, którzy myszkowali w pojemnikach.

Pani Helenka wyszła ze szpitala po dwóch tygodniach. Okazało się, że miała tylko złamaną rękę i była poobijana. Ale gdyby nie szybka akcja bezdomnego, mogłoby z nią być gorzej, bo pod wpływem szoku i uderzenia ustała akcja oddechowa i serce ledwie pracowało.

– Widzi pan, panie Janku? – powiedziała. – Uratował mnie bezdomny. Jak to człowiek nigdy w życiu nie wie, z kim ma do czynienia.

Nie dodała, że może był to jeden z tych, których wyganiam spod zakładu. Nie musiała, sam o tym bez przerwy myślałem. W dodatku podczas ostatniego nabożeństwa ksiądz odczytał słowa świętego Mateusza: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili”. Nigdy przedtem słowa z Biblii tak mocno nie dźwięczały w mojej głowie. I nigdy dotąd nie było mi tak głupio.

Miałem nadzieję, że ten mężczyzna się jeszcze pojawi i będę mógł mu podziękować za uratowanie miłej starszej pani, może nawet przeprosić, ale widać wziął sobie do serca moje groźby, bo już się nie pokazywał pod cukiernią.

Skąd wiedział, jak ją ratować?

Ale, jak to mówią, w przyrodzie nic nie ginie. Pewnego sobotniego popołudnia jechałem do domu i zobaczyłem go siedzącego na ławce przy miejskim parku. Wystawiał twarz do słońca, więc nie zauważył, że wysiadłem z auta i podszedłem do niego. Otworzył oczy dopiero wtedy, kiedy padł na niego mój cień.

– To pan – mruknął i wstał. – Już sobie idę. Tutaj też przeszkadzam?

– Skąd, proszę zaczekać! – zawołałem.

Stanął i spojrzał na mnie pytająco.

– To pan… – zaciąłem się. – To pan uratował panią Helenkę.

– Ma na imię Helena? – uśmiechnął się lekko i jego ogorzała twarz nabrała niezwykłego ciepła. – Ładnie. Moja mama miała tak na imię.

– Gdyby nie pan… Lekarz powiedział, że mogłaby nie doczekać res… retu… – próbowałem przypomnieć sobie to słowo.

– Resuscytacji – pomógł mi. – Nic takiego. Do widzenia.

– W każdym razie dziękuję. Zaraz! Czy pan był kiedyś lekarzem?

Roześmiał się i pokręcił głową.

– Lekarzem nie. Ratownikiem medycznym. Ale tak mi się w życiu poukładało… – spojrzał na swoje podniszczone ubranie. – Nieważne.

– Przepraszam za tamto… Wie pan. Nie miałem pojęcia, że nie jest pan zwykłym bezdomnym.

– Jestem – odpowiedział. – Jestem takim samym, jak inni. Niewielu jest wśród nas ludzi, którzy są bezdomni z wyboru.

– Może pan przychodzić do mojej piekarni, kiedy tylko zechce – wyrzuciłem z siebie. – Dostanie pan nie stary chleb czy ciasto, ale świeżutkie bułki…

Mężczyzna patrzył na mnie długo i czułem się coraz bardziej głupio. Chciałem uspokoić sumienie, to oczywiste. Ale naprawdę pragnąłem zadośćuczynić mu za krzywdę.

– Ja niedługo odejdę – powiedział. – Przenoszę się stąd. Ale jeśli chce się pan odwdzięczyć, proszę nie przeszkadzać innym bezdomnym. Niechby jeden kontener był taki, z którego mogą sobie wziąć jedzenie. Wtedy nie będą szukać po wszystkich i robić bałaganu. A robią go panu na złość, nie ma co gadać. To też są ludzie, także myślą i czują.

Znów zabrzmiały mi w uszach słowa Ewangelii.

– Tak zrobię – odparłem. – Dziękuję panu.

– Nie trzeba, już pan dziękował.

– Nie, teraz już nie za panią Helenkę. Za to, że porozmawiał pan ze mną, zamiast przegnać mnie na cztery wiatry.

Mężczyzna skinął lekko głową, znów się uśmiechnął.

– Nie ma za co. W każdym należy widzieć człowieka.

A potem odszedł. Nigdy go już nie widziałem, za to dogadałem się z bezdomnymi i wyznaczyłem dla nich pojemnik, z którego mogą brać bez przeszkód. Czasem wkładam do niego nawet zupełnie świeże produkty. A oni się odwdzięczają, bo nie zostawiają po sobie bałaganu. I od czasu do czasu po wyjściu z zakładu zastaję porządnie umyty samochód.

Czytaj także:
„Pomogłam bezdomnemu, a ten skradł moje serce. Dałam mu dach nad głową, a on mi miłość, której byłam spragniona”
„W ogrodowej szopie znalazłam bezdomnego. Mąż mnie przeklął, gdy zaprosiłam go do domu. Nie wiedział, że dobrze znam Bogdana”
„Mąż Agaty od miłości i bogactwa wolał smak taniego wina i pozorną wolność. Mógł mieć wszystko, a wybrał życie bezdomnego”

Redakcja poleca

REKLAMA