Już zasypiałam, już odpuszczał wiecznie przyczajony lęk, gdy za oknem rozległ się znajomy huk pomieszany ze zgrzytnięciem zardzewiałych zawiasów.
– Jeśli jeszcze raz ten gówniarz trzaśnie furtką, to po prostu… Nie wiem, co zrobię, ale chyba dam mu w mordę – zawarczałam i od razu zaczęłam ryczeć.
– Przestań się mazać. Skoro tak cię wkurza, to zwróć mu uwagę. Może posłucha… – poradził Robert.
– Wiesz dobrze, że się nie odważę. A poza tym on mnie kompletnie olewa. Ciebie to się boi. Gdybyś tak…
– ugryzłam się w język.
– Gdybym był prawdziwym mężczyzną, to sam bym mu przywalił, tak? – mąż przeszył mnie spojrzeniem.
Bałam się wszystkiego
Odwróciłam się do niego plecami i zwinęłam w kłębek. Nie odzywałam się już. Nie chciałam wszczynać kłótni. Do rana nie zasnęłam.
Jak co wieczór przed pójściem do łóżka wzięłam tabletkę na sen i całą baterię innych pigułek. Brałam je, żeby zasnąć, żeby nie budzić się w nocy z powodu dręczących koszmarów, żeby rano wstać i mieć siłę, by iść do pracy. Brałam po prostu te prochy, żeby żyć.
Ale jak człowiek tak pokręcony jak ja, bojący się każdego szelestu, każdego głośniejszego słowa, każdego grymasu na twarzy obcego człowieka, może spokojnie spać?
Mieszkamy na parterze starej czynszowej kamienicy. Dwie małe klitki, ślepa kuchnia, łazienka z grzybem… Po drugiej stronie korytarza śmierdzący brudem staruch, nad głową rodzina alkoholików i ten gówniarz, dealer pieprzony, co z piskiem opon zajeżdża pod dom swoim wypasionym bmw. Po prostu koszmar!
A miało być tak pięknie. Mieliśmy wziąć kredyt na własne mieszkanie… Oboje już byliśmy po studiach, pracowaliśmy, stać nas było na to. Zwłaszcza że Robert jest dobrym fachowcem, więc na brak zajęcia nie narzekał. Akurat trwał złoty okres w budownictwie i każdy deweloper dawał Robertowi dużo pieniędzy, żeby tylko chciał dla niego pracować.
Byliśmy wtedy kilka miesięcy po ślubie. Zakochani, beztroscy, z głowami pełnymi planów na życie. Kolega Roberta Mirek zaprosił nas na oblewanie jego dyplomu w jakimś pubie w centrum miasta. Pojechaliśmy autobusem. Był pełny, a jeszcze na kolejnych przystankach dosiadali się ludzie, w większości młodzież.
Dojeżdżaliśmy do rynku. Robert zaczął się przeciskać do wyjścia, ciągnąc mnie za rękę. Byłam na schodkach autobusu, gdy jakiś podpity chłystek władował mi rękę za dekolt.
– Puszczaj, ty świnio – wrzasnęłam, wyskakując na chodnik… Podpity żartowniś wysiadł tuż za mną i prawie zawisł mi na plecach.
Kilka godzin później straciłam dziecko
Narobiłam wrzasku. Krzyczałam do Roberta, żeby coś zrobił, dał temu pijakowi w zęby… albo jakoś inaczej przemówił mu do rozumu. Ale mój mąż nie reagował. Myślałam, że po prostu nie zauważył, jak tamten koleś obleśnie mnie obmacuje.
Chciałam coś mu tłumaczyć, ale mąż odwrócił się do mnie tyłem, jakby nie chciał mieć nic wspólnego z tym wszystkim.
Wtedy pijak, widząc reakcję Roberta, złapał mnie za pośladki. Odskoczyłam gwałtownie. Wpadłam w furię i szarpnęłam męża za rękaw.
– Daj mu w gębę! Bądź mężczyzną, do cholery – wrzeszczałam, trzęsąc się i tupiąc nogami.
Pijaczek stracił równowagę, zachwiał się i oparł o wiatę przystanku.
– Przymknij się, dziwko… – rzucił w moją stronę i zarechotał zadowolony, plując przed siebie.
Dopiero w tym momencie mój mąż zareagował. Nagle w jego oczach zobaczyłam obłęd. Zaczął okładać pijaczka jak zawodowy bokser. Nigdy nie widziałam, żeby Robert bił się z kimkolwiek i w pierwszej chwili mnie po prostu zatkało. Kiedy stało się jasne, że wątły pijaczyna dostał za swoje i na pewno już nie ośmieli się do mnie podejść, chciałam powstrzymać męża przed dalszymi atakami. Ale nie potrafiłam. Mój spokojny i łagodny mąż wpadł w amok.
Walił menela tak mocno, że wreszcie tamten przebił głową szklaną ścianę wiaty i w dziwnie skręconej pozie zawisł na potłuczonej szybie. Z jego ręki i tułowia trysnęła krew. Pijak bluzgał coś pod nosem. Nie mógł się wyprostować, tylko wciąż wisiał zgięty wpół na ostrej jak żyletka szybie, która z minuty na minutę pokrywała się czerwoną gęstą mazią.
Wreszcie Robert opamiętał się i odskoczył od swojej ofiary. W jego oczach zobaczyłam coś, czego nigdy przedtem nie widziałam: zwierzęcą wściekłość, agresję, zło… Z przerażeniem gapiłam się na niego i nie mogłam wydobyć słowa. Dopiero po jakimś czasie zaczęły do mnie docierać sygnały z zewnątrz.
– Zdejmijcie go z tej szyby! – darła się młoda kobieta.
Jakiś chłopak patrzył na mnie z nienawiścią. Ktoś z tłumu wzywał pogotowie. Po chwili na sygnale podjechał wóz policyjny, a potem karetka zabrała pijaczka. Następną karetkę wezwano do mnie. Byłam w trzecim miesiącu ciąży. Poczułam, jak po moich nogach płynie ciepła ciecz. Z bólu w podbrzuszu nie mogłam ustać na nogach. Osunęłam się na chodnik i zemdlałam.
Kilka godzin później w szpitalu dowiedziałam się, że straciłam dziecko.
Robert trafił do aresztu. Przed sądem odpowiadał za pobicie, narażenie człowieka na utratę zdrowia i życia. Świadkowie zeznali, że mąż był bezwzględny dla swojej ofiary.
W wyniku brutalnego pobicia ten pijaczek doznał trwałego uszczerbku na zdrowiu. Sprawcę czynu, mojego męża, skazano na dwa lata. Ponadto poszkodowany w procesie cywilnym wystąpił o odszkodowanie w wysokości stu tysięcy złotych. Na pokrycie roszczenia wspólnie zaciągnęliśmy kredyt. Robert odsiedział wyrok do końca.
Nigdy nie rozmawiamy o pobycie męża w więzieniu. Wrócił, jest fizycznie zdrowy, i to jest najważniejsze.
Pracuje tylko dorywczo. Wyrok skazujący w życiorysie nawet najlepszego fachowca nie daje gwarancji na stałe zatrudnienie. Każdy przedsiębiorca patrzy na Roberta podejrzliwie, daje najniższą możliwą stawkę i obiecuje, że jak się sprawdzi, to będzie i stała umowa, i większe pieniądze.
A kiedy Robert się sprawdza i już w firmie wiadomo, że zna się na swojej robocie, to zawsze na jego miejsce trafia się inny, tak samo tani pracownik, ale za to z czystą kartoteką.
Nigdy bym za niego nie wyszła. Bałabym się…
Żyjemy z dnia na dzień, ostrożnie robimy plany na jutro, czasem na następny tydzień. Na razie nie mamy marzeń. O dzieciach nie ma mowy. Moje zdrowie jest w rozsypce, a strach przed odpowiedzialnością za czyjeś życie odbiera mi wszelkie nadzieje na macierzyństwo.
Robert jest dobrym mężem, chociaż stał się ponury. Nie mamy znajomych. Czasem chodzimy do teatru, rzadziej do kina. W filmach jest za dużo krwi, a my nie prowokujemy wspomnień. Nawet tych wcześniejszych z rodzinnego domu. Każde z nas ma inne. Mój tata był urzędnikiem, mama pracowała na poczcie, żyliśmy skromnie, ale spokojnie, w miarę szczęśliwie.
Robert nie pamięta swojej mamy, ale ojca owszem, chyba nawet zbyt dobrze. Jego tata nigdy nie pracował. Za to pił, bił, kradł, był członkiem gangu i wymuszał haracze… W końcu zabił człowieka. Dostał dożywocie. Dopiero kiedy zapadł wyrok, mój mąż uwolnił się od tyrana i zwyrodniałego sadysty. Otrzepał się z brudu, w którym tkwił od urodzenia. Trafił do rodziny zastępczej, a przed szesnastymi urodzinami został adoptowany. Ludzie, których nazywałam swoimi teściami, nie byli nawet dalekimi krewnymi Roberta. Ale tego dowiedziałam się dopiero podczas procesu, kiedy mój mąż odpowiadał za pobicie.
Myślę, że nigdy nie wyszłabym za mąż za Roberta, gdybym to wszystko wcześniej wiedziała. Nawet gdybym go tak kochała jak wtedy, gdy szliśmy do ołtarza. Po prostu bym się bała.
Teraz też się boję. Od dziewięciu lat leczę się na depresję i nerwicę lękową. Są dni, kiedy wydaje mi się, że już jestem zdrowa i nie potrzebuję pigułek… Nagle nie wiadomo z jakiego powodu wraca znużenie, brak chęci do oddychania.
Czasem nawet się śmieję. Ale muszę się pilnować, bo normalność to nie tylko chęć do życia. To złość i emocje, a kiedy się wściekam, kiedy wkurzy mnie ten gówniarz albo sąsiad, który po pijaku sika z balkonu, boję się, że zdarzy się coś złego. Boję się, że Robert nie wytrzyma i znów obudzą się w nim demony przeszłości. Co wtedy stanie się ze mną?
Czytaj także:
„Gdybym posłuchała rodziców, miałabym bezpieczne życie w Polsce. Pognałam za marzeniami i mam bajkowe życie w Monaco”
„Zosia wychowywała wnuczka, jak syna. Niewdzięczny łajdak ograbił ją z godności i pieniędzy”
„Z miesiąca miodowego wróciłam jako rozwódka. Do tanga trzeba dwojga, a ja obracałam obcych typów”