„Nasze wymarzone wakacje przerwała nagła śmierć gospodarza. Zbyt nagła. Wiedzieliśmy, ze to było morderstwo”

Nasze wakacje przerwało morderstwo fot. Adobe Stock, motortion
– Proszę wezwać pogotowie i policję. – A po co policję? – spytała synowa gospodarza. – Przecież do zawału nie trzeba. Coś mi tu nie pasowało. Nie dość, że denat nie miał problemów z sercem, to jeszcze ten strach bliskich przed policją...
/ 21.02.2022 07:00
Nasze wakacje przerwało morderstwo fot. Adobe Stock, motortion

Lubię kryminały Agaty Christie – te opowieści o Jane Marple czy Herkulesie Poirot. Zawsze mnie tylko nieco bawiło i irytowało zarazem, że gdziekolwiek pojawi się któraś z tych osób, zaraz okazuje się, że ktoś popełnił tam zbrodnię. Tuż przed albo tuż po ich przybyciu.

To mi się wydawało mocno naciągane

Ale na własnej skórze mogłem się przekonać, że jednak coś w tym jest. Pewnie – panna detektyw czy Belg o wielkim ego to postacie literackie, lecz w pewnej chwili zacząłem podejrzewać, że genialna pisarka wiedziała na ten temat coś więcej. Zaczęło się niewinnie, normalnie wręcz.

Postanowiliśmy z Magdą oderwać się od życia w wielkim mieście, od obowiązków i zaszyć się gdzieś z dala od ludzi.

– Może wreszcie uda się nam pobyć sam na sam, nikt nie będzie nam przeszkadzał – powiedziałem. – Musimy w tym celu chyba uciec gdzieś daleko.

I wiedziałem, co mówię. Ile to już razy w spotkaniach przeszkadzali nam a to moi klienci, a to pacjenci Magdy. Los prywatnego detektywa i lekarza bywa dość podobny... A zatem wyjechaliśmy w Bieszczady, gdzie znaleźliśmy wioseczkę, którą trudno zlokalizować na mapie. Pewnie, było tam też paru innych turystów, jednak nie tylu, ilu w kurortach nadmorskich latem albo w Tatrach przez cały rok. Wprawdzie w środku zimy w Bieszczadach niewiele jest do roboty, jednak my nie szukaliśmy rozrywek, restauracji i takich tam, lecz po prostu chcieliśmy nacieszyć się sobą.

Przywitał nas zażywny, uśmiechnięty gospodarz, szeroki w barach, niezbyt wysoki – typowy syn gór. Dostaliśmy pokój na drugim piętrze, pod dachem.

Podobało mi się tu. Magda też była zadowolona

Pan Maciej przedstawił nam rodzinę – dwóch synów w wieku piętnastu i siedemnastu lat, synową i żonę.

– Najstarszy pracuje w Ustrzykach – wyjaśnił. – Wróci dopiero późnym wieczorem, to się jutro poznajomicie.

Mówił z lekkim wschodnim akcentem, charakterystycznym dla tych terenów. Miał około pięćdziesiątki i wyglądał jak okaz zdrowia. Synowie patrzyli na nas nieco bykiem, jak to chłopcy w tym wieku, gospodyni przywitała się miło, a synowa wręcz serdecznie.

– Będzie nam tu jak w uchu – powiedziała Magda, kiedy po kolacji dostaliśmy jeszcze do pokoju dzban mleka prosto od krowy.

W nocy obudziły mnie podniesione głosy. Spojrzałem na Magdę. W blasku księżyca, którego poświata wpadała przez okno, zobaczyłem, że ma otwarte oczy.

– Kłócą się tak już z pół godziny – powiedziała, widząc, że nie śpię. – Słyszałam, jak ten syn wrócił i zaraz potem się zaczęło. Nie budziłam cię, ale sama też nie mogę zasnąć.

– Nie słychać, o co chodzi. Tylko buczenie.

– Przedtem wydzierali się głośniej, więc coś tam słyszałam. Coś o majątek. Jakby syn i synowa mieli pretensje do pana Macieja, że nie chce, aby syn zarządzał gospodarstwem. Zresztą, obie kobiety też nieźle przedtem dawały do pieca...

– Nie nasza sprawa – mruknąłem i przytuliłem ją mocno. – Śpijmy już.

Następnego dnia gospodarz przywitał nas z tym samym szerokim uśmiechem i przedstawił syna. Po ich twarzach trudno by było poznać, że w ogóle o coś się sprzeczali.

Zgodna, wspaniała rodzina

Przy śniadaniu towarzyszyła nam Ewa, synowa gospodarzy, pilnowała, żeby niczego nam nie zabrakło i zachęcała do jedzenia. Wszystko było pyszne. Ten dzień spędziliśmy na spacerach, korzystając z cudownej, słonecznej pogody. Bieszczady wyglądały wprost bajecznie. Ale następny ranek był już mniej wspaniały. I nie chodziło tylko o to, że pochmurny…

Obudził nas straszliwy krzyk. Zerwałem się z łóżka, odruchowo spojrzałem na zegar. Szósta trzydzieści, za oknem jeszcze całkiem ciemno, pokój rozjaśniało tylko światełko dalekiej latarni, odbijające się od śniegu.

– Boże, co tam się dzieje? – powiedziała Magda, siadając na łóżku. – Zobaczę.

Zbiegłem na dół. To, co ujrzałem, sprawiło, że ścisnęło mi się serce. Gospodarz leżał na środku kuchni, na wznak, a żona obejmowała go ramionami. To ona tak krzyczała. Razem ze mną wpadli do środka młodsi synowie, po chwili pojawiła się Ewa, a za nią mąż.

– Mamo, co się stało? – spytał natychmiast.

– Ojciec nie żyje! – wyłkała. – Stał tutaj i nagle upadł.

– O Boże…

– Magda! – zawołałem w górę schodów. – Zejdź do nas!

Ale Magda już była na półpiętrze, szybko zbiegła i weszła do kuchni.

– Proszę go nie ruszać – ostrzegłem, widząc, że młodsi synowie chcą podbiec do ciała. – Żona jest lekarzem.

To „żona” jakoś samo mi się wyrwało, nie zastanawiałem się nad tym w tamtej chwili. Magda odsunęła delikatnie żonę pana Macieja, zbadała go.

– Nie żyje – orzekła. – Wygląda na zawał albo udar mózgu. Ale to raczej rozległy zawał.

Oglądała go dokładnie, a gospodyni łkała, siedząc zgięta wpół na taborecie.

– Proszę wezwać pogotowie – poprosiła Magda najstarszego syna. – Nie muszą pędzić na sygnale, tu już się nic nie poradzi. Zgon nastąpił natychmiast. Policję też trzeba wezwać.

– A po co policję? – spytała synowa gospodarza. – Przecież do zawału nie trzeba.

Magda popatrzyła na nią i westchnęła.

– Na wszelki wypadek. Gwałtowny zgon człowieka w pełni sił może budzić wątpliwości.

– Zgadza się – poparłem ją. – Lekarz orzeknie zgon i zabiorą ciało. Ale zawsze lepiej mieć też protokół policyjny. Później nikt się nie będzie czepiać.

– A pan jest taki dobrze poinformowany? – spytał nieufnie najstarszy syn.

– Tak, panie Ludwiku – odpowiedziała za mnie Magda. – Marek jest detektywem, a przedtem pracował w policji, w wydziale kryminalnym, więc to i owo wie.

Ludwik pokiwał głową i cofnął się

Za to jego żona weszła do środka i z czułością objęła teściową.

– Nie płacz, mamo – powiedziała.

Uderzyło mnie, że gospodyni najpierw uczyniła ruch, jakby się chciała uchylić, ale potem pozwoliła zbliżyć się Ewie. No cóż, rzadko między teściową a synową panuje pełna harmonia. Najpierw przyjechali policjanci. Patrol z Ustrzyk Dolnych był akurat na interwencji w pobliżu. Rozpytali, co się stało, obejrzeli moją licencję, porozmawiali z Magdą, bo Ludwik od razu im powiedział, kim jesteśmy i rozsądnie postanowili poczekać na doktora z pogotowia. W tym czasie Magda zaczęła rozmawiać z gospodynią. Wzięła ją pod rękę, wyprowadziła z kuchni.

Podziwiałem jej spokój i profesjonalizm. Wiedziała dokładnie, jak się zachować w obliczu śmierci i nieszczęścia. Pogotowie zjawiło się dopiero po godzinie. Skoro usłyszeli, że nie mają się do czego śpieszyć, pojechali najpierw do pilniejszego przypadku. Lekarz potwierdził diagnozę Magdy. Rozległy zawał serca. Policjanci spisali protokół, a potem odjechali. Pogotowie zabrało ciało gospodarza. Żona uparła się, żeby z nim jechać, ale nie mogli jej wziąć do karetki.

Wobec tego do szpitala zawiózł ją syn. Zostaliśmy w piątkę – młodsi chłopcy, Ewa i my. Synowie byli w szoku, ale zajęła się nimi bratowa. A ja z Magdą poszliśmy na górę.

– Trzeba będzie się przenieść na inną kwaterę – mruknąłem. – Nie chcę siedzieć tym ludziom na głowie.

– Ale nie weźmiemy chyba od nich zwrotu za niewykorzystane noclegi?

– No coś ty! – oburzyłem się. – Nawet mi to do głowy nie przyszło!

– I za to cię właśnie kocham – przytuliła się do mnie. – Nie jesteś pazerny, stać cię na szlachetność.

Nie wiedziałem, co odpowiedzieć, a ona spojrzała mi prosto w oczy.

– Czy mi się zdawało... – powiedziała powoli – czy tam na dole nazwałeś mnie żoną?

Poczułem, że się rumienię. Dobrze, że na dworze było jeszcze szaro, bo musiałem wyglądać jak poparzony słońcem Indianin.

– Jakoś tak mi wyszło – wybąkałem.

Magda roześmiała się, ale zaraz spoważniała.

– Coś mi w tym wszystkim nie pasuje – powiedziała z zastanowieniem. – Coś jest bardzo nie tak.

Czułem to samo

Ten charakterystyczny niepokój, kiedy wietrzę jakieś ludzkie łotrostwo. Coś rzeczywiście było nie tak, gdzieś tkwiła zagadka.

– Myślisz o zachowaniu tej Ewy? – spytałem ostrożnie.

– Tak. I jej męża. Jacyś byli za bardzo spokojni, nie uważasz?

Uważałem. Ale na takich przeczuciach trudno się opierać. A poza tym, ludzie różnie reagują na silny stres. Niektórzy kamiennym spokojem. Powiedziałem to Magdzie.

– Ale wiesz... tu jest coś jeszcze, co nie daje mi spokoju…

Usiadła na łóżku, zapatrzyła się w okno. Przycupnąłem obok niej i patrzyłem na jej piękny profil. Dopiero teraz zdałem sobie w pełni sprawę z tego, jak łatwo mi przyszło nazwać ją żoną.

– Porozmawiałam z panią Haliną – powiedziała cicho.

Po chwili dotarło do mnie, że mówi o gospodyni.

– Można powiedzieć, że zebrałam wywiad. Pan Maciej był zdrowy jak tur. Nigdy nie miał kłopotów z sercem.

– Ale to nie znaczy, że coś mu się nie przyplątało. Wiesz, jak to jest.

– Tylko tak się składa, że pół roku temu miał wypadek samochodowy i przeszedł przy tej okazji kompleksowe badania. EKG również. Pani Halina pokazała mi wypis ze szpitala, dokumenty, w tym elektrokardiogram. Muszę powiedzieć, że takie wyniki widywałam u dwudziestolatków. Serce naszego świętej pamięci gospodarza mogłoby być umieszczone w Sevres jako wzór.

– Ale nie masz wątpliwości, że to był udar, prawda? Lekarz z pogotowia też nie miał, a nie wyglądał na żółtodzioba.

– No właśnie – westchnęła. – Oczywiście takie nagłe zejścia się zdarzają, tylko że… No właśnie jest coś, czego w tej chwili nie mogę sobie uświadomić.

Znów się zamyśliła, zapatrzyła na chmury za oknem. Wstałem, zacząłem się krzątać. Włączyłem czajnik, przygotowałem filiżanki, nasypałem kawy rozpuszczalnej. Czajnik szumiał uspokajająco, na zewnątrz przejechał ciężki samochód.

– Wiem! – Magda podskoczyła na łóżku, a ja rozlałem wrzątek, na szczęście na tacy.

– Co wiesz?

– Pani Halina mówiła, że ostatnio mąż miewał zaburzenia równowagi, ale zrzucali to na zmęczenie. Budował nową szopę, harował całymi dniami. Ale powiedziała coś jeszcze. Kilka razy mówił jej, że widzi jakieś kolory, jakby barwy świata się zmieniały.

– I co to oznacza?

– Z tego, co pamiętam z toksykologii, to może być objaw przedawkowania digoksyny.

– A możesz wyjaśnić to w zrozumiałym języku? – poprosiłem.

– Digoksynę pozyskuje się z naparstnicy, takiego ziela. Stosuje się je w leczeniu chorób krążenia. Problem polega na tym, że różnica między dawką leczniczą a trującą jest naprawdę niewielka, więc lekarze niechętnie przepisują taką kurację.

– Ale przecież gospodarz miał serce jak dzwon – przypomniałem jej.

– No właśnie. – Spojrzała na mnie. – I może w ten dzwon ktoś z całej siły przyłożył kowalskim młotem. Powinniśmy chyba coś z tym zrobić.

Powinniśmy. A ja nawet wiedziałem, co. Aspirant, z którym rozmawiałem w komendzie w Ustrzykach Dolnych, początkowo nie wydawał się przekonany.

– Podjęcie takich działań na podstawie mglistych podejrzeń… Tak się nie robi. Tego typu zgony się zdarzają.

– Zrobi pan, jak zechce – powiedziałem spokojnie. – Ale skoro nie chce pan podjąć działań, jadę do Leska, do prokuratury rejonowej. A potem niech już przełożeni pytają pana, czemu pan nic nie zrobił. Przecież ma pan prawo, a nawet obowiązek sprawdzić okoliczności zgonu.

Aspirant pokręcił głową

– Uparty pan jest.

– A pan uważa, że co? Lepiej podjąć ślepy trop i przyznać się do pomyłki, niż coś zaniedbać. Policjant, jak pan wie, jest od ścigania przestępców, to jest oczywiste, i ja to wiem.

Myślałem, że się obrazi, ale on się tylko roześmiał.

– Może mieć pan rację. Zaraz zadzwonię do szpitala, żeby zrobili toksykologię. W kierunku… jak pan powiedział?

– Digoksyny. Może pan powiedzieć digitalis, to łacińska nazwa naparstnicy. I przydałoby się to, o czym rozmawialiśmy przedtem. Na wszelki wypadek, bo potem może być za późno. Najwyżej przeprosicie, korona z głowy nikomu nie spadnie.

Ewa z początku próbowała nie dopuścić do przeszukania. Powoływała się na to, że nie ma głównego lokatora, czyli teściowej, ale policjanci wytłumaczyli jej grzecznie, że pani Halina wyraziła zgodę na przeprowadzenie dokładnej rewizji, chociaż syn też protestował. Przyjechał zresztą kilka minut po przybyciu radiowozu.

– Niewinny nie ma nic do ukrycia – powiedział sentencjonalnie aspirant, po czym dał sygnał do pracy ekipie.

Działali nad wyraz sprawnie. Prawdę mówiąc na tej prowincji nie spodziewałem się takiego profesjonalizmu. Ale widać gliniarze są coraz lepiej szkoleni. W kuchni czekała cała rodzina. Ewa chodziła z kąta w kąt, widać było, że ją rozpiera złość. Jej mąż siedział przy stole nad wystygłą już herbatą ze wzrokiem wbitym w jakiś punkt na ścianie, a chłopcy o czymś między sobą szeptali.

– To pan ich nam sprowadził na głowę – powiedziała oskarżycielsko Ewa, zatrzymując się przede mną. – Wielki pan detektyw z miasta! I co, zadowolony?

– To nie jest kwestia zadowolenia, proszę pani – odparłem z całym spokojem, na jaki mnie było stać. – Jeśli nastąpiła zbrodnia, powinna być ukarana. Sądzi pani inaczej?

– Pieprzenie! – skwitowała i znów podjęła marsz po pomieszczeniu. – Niby jaka zbrodnia? Teść zmarł na serce, nie słyszał pan? Nawet pana żona to potwierdziła!

– A co powie pani o wczorajszej porannej kłótni? – spytałem zjadliwie.

– A pan co, podsłuchiwał?

– Nie było trzeba – wtrąciła się Magda. – Bardzo głośno się zachowywaliście.

– No i co z tego? – Ewa wzruszyła ramionami. – Kłótnie zdarzają się w każdej rodzinie.

– O majątek? – spojrzałem podejrzliwie.

– A nawet o majątek. Nie wasza sprawa.

Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale wszedł aspirant.

– Właśnie dostałem telefon ze szpitala – powiedział. – We krwi denata rzeczywiście stwierdzono śmiertelne stężenie digoksyny.

Zamarłem

A zatem wszystko się potwierdzało. Gospodarz został otruty… Spojrzałem na Ewę, szukając na jej twarzy wyrazu paniki, ale wyglądała również na zaskoczoną. Z podziwem pomyślałem, że niezła z niej aktorka.

– Znaleźliśmy też to – aspirant zademonstrował buteleczkę z ciemną zawartością. – Może to pani jakoś zidentyfikować?

Zwrócił się do Magdy. Odkręcił buteleczkę, trzymając ją nisko, tuż przy dnie, żeby nie zetrzeć odcisków palców, podsunął mojej partnerce. Zmrużyła oczy, powąchała zawartość.

– Naparstnica – skrzywiła się. – Na pewno. Ale ten zapach łatwo zamaskować w herbacie z ziół… Gdzie to panowie znaleźli?

– W sypialni pana Ludwika i pani Ewy – odparł aspirant. – Pod łóżkiem.

Spojrzałem na Ewę. Nadal miała na twarzy ten sam wyraz zaskoczenia. Czyżby była aż tak opanowana?

– Na buteleczce na pewno są odciski palców – mówił dalej aspirant. – Zbierzemy od wszystkich tutaj i porównamy…

Wtedy stało się coś, co mnie zupełnie zaskoczyło. Nagle zza stołu poderwał się Ludwik, odepchnął stojącego mu na drodze policjanta i wypadł na zewnątrz. Chciałem pobiec za nim, ale powstrzymało mnie ramię aspiranta.

– Chłopaki go zatrzymają, bez obaw. Rzeczywiście, po chwili dwóch mundurowych wepchnęło syna gospodarza do środka. Patrzył na wszystkich wilkiem, jakby chciał nas pozabijać.

– Jezu, Ludwik, coś ty zrobił? – usłyszałem jęk Ewy. – Coś ty zrobił?…

– A dałby nam stary żyć? – wysyczał truciciel. – Do śmierci by trzymał łapę na wszystkim! Dla ciebie to zrobiłem! Żebyśmy coś wreszcie w życiu mieli!

– Ludwik… – szept był ledwie słyszalny. – Oszalałeś… Ja bym nigdy…

Wyjechaliśmy tego samego dnia. Żadne z nas nie chciało zostać w tym domu, ani w tej wiosce. Za dużo się wydarzyło, żebyśmy mogli odnaleźć tam spokój.

– Gdzie jedziemy? – spytała Magda w samochodzie. – Mam jeszcze prawie tydzień wolnego.

– Na Mazury – odpowiedziałem.

– Żartujesz?

– Nie! – prawie to wykrzyknąłem. – Jak najdalej stąd. I wiesz co? Jak już dojedziemy na miejsce, to kupię wielki wiecheć róż i ci się oświadczę!

– Poważnie mówisz? – spytała.

– Poważnie. A spróbuj tylko odmówić… Gdzie ja znajdę drugą taką kobietę? Piękną, inteligentną i potrafiącą rozpoznać truciznę po zapachu.

Odpowiedział mi perlisty śmiech. Tamta tragedia została za nami. To też wspólna cecha lekarza i detektywa – umiejętność oderwania się od tego, co było, a skupianie na tym, co jest i co nadejdzie. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA