Kiedyś to były bale! Choć w sklepach stał tylko ocet, a najtańsze wino uchodziło za ambrozję – bawiliśmy się jak nigdy potem. Ech, młodość…
– Mój mężu – pytam gdzieś na początku stycznia – jakie atrakcje szykujesz dla mnie w tegorocznym karnawale?
– Jak co roku, moja żono – odpowiada. – Proponuję wino Sangria, a potem sen pod stertą płaszczy.
Zawsze w karnawale odkurzamy nasze wspomnienia
Próbujemy zdobyć choć jedną butelkę tej ambrozji sprzed lat. Organizujemy też taki własny, prywatny minibal karnawałowy, na który staramy się zaprosić uczestników naszych imprez z czasów liceum… Na współczesnych balach nie mamy wpływu na to, co będzie do jedzenia i nikt nie przynosi ze sobą własnego alkoholu. Kupuje się bilet wstępu dla 2 osób, i już. Po prostu nuda. A przecież o tym czy jakaś impreza będzie udana, nie decyduje zamożność jej uczestników i dostęp do dóbr konsumpcyjnych wszelkiego typu.
Śmiem nawet twierdzić, że dobrobyt zabija kreatywność. Dowód? Nasze dawne bale karnawałowe! A konkretniej jeden bal, który odbył się już prawie 30 lat temu. Miejsce akcji: wynajęta sala w osiedlowym domu kultury. Czas akcji: karnawał, lata 80-te ubiegłego wieku. W rolach głównych ja, wino Sangria oraz mój przyszły mąż, który jeszcze wtedy nie miał pojęcia, że nim zostanie. W rolach statystów – cała klasa 3B z naszego liceum. Oraz ich płaszcze… Sprzęt grający z nagłośnieniem załatwili koledzy, kula z lustrami (w tamtych latach rekwizyt obowiązkowy) dyndała już pod sufitem.
Impreza była składkowa, czyli każdy przynosił to, co miał
Wśród zakupionych z wyprzedzeniem i trudem alkoholi królowało wspominane już słodkie wino wieloowocowe. Wszyscy stawili się dokładnie o 20, aby nie marnować ani chwili z zaplanowanej zabawy. Bo zabawa była starannie zaplanowana – wprawdzie tylko w ogólnych zarysach, ale za to aż do białego rana. Zaraz po wejściu, w małym pokoju służącym za podręczną szatnię, każdy jak najszybciej pozbywał się płaszcza, szala i czapki i biegł do zaimprowizowanej kuchni, gdzie czekał gorący barszcz na rozgrzewkę oraz alkohole. Punktem kulminacyjnym miała być loteria fantowa (a każdy przyniósł jakiś „fant”).
Ale zacząć wypadało od tańców. Przez pierwsze 2 godziny liczba osób tańczących rosła wraz z tym, jak malała ilość alkoholu. To zresztą zjawisko ogólnie znane, że po trzech lampkach wina nawet mężczyźni nabierają tych „kocich ruchów”, które może nie ułatwiają ich partnerkom tańca, ale przynajmniej dają możliwość wyciągnięcia faceta na parkiet. Niestety, akurat Mateusz nie pił wina. A ja tak strasznie chciałam z nim zatańczyć…
Trafił do nas na początku roku szkolnego
Plotka głosiła, że musiał się przenieść z innej szkoły, bo ze względu na działalność „polityczną” postawiono mu ultimatum – albo zmiana liceum, albo powtórka z rozrywki, czyli tak zwany „kibel” w 2 klasie. On się uparł i chciał powtarzać rok, ale jego rodzice zadecydowali inaczej. Na moje szczęście. Podobał mi się od samego początku; chodził taki naburmuszony, nie miał żadnych kumpli, nie miał też dziewczyny i sprawiał wrażenie, jakby „te sprawy” w ogóle go nie interesowały. Ja z kolei, jako chyba jedyna w klasie, nie miałam jeszcze chłopaka, więc koleżanki postanowiły nas ze sobą, jak to się mówiło w tamtych czasach, „spiknąć”.
Doskonałym do tego pretekstem okazała się właśnie karnawałowa impreza klasowa, na której obecność była prawie obowiązkowa. Mateusz do tej pory migał się od spotkań towarzyskich, jak tylko mógł, a przecież to był czas 18-stek i imprezy urodzinowe odbywały się praktycznie co tydzień. Jednak tutaj nie mógł się już wykpić – Aleksander, przewodniczący naszej klasy, wręcz zmusił go do przyjścia. Naturalnie na moją wyraźną prośbę.
Trochę potańczyłam sama, ale po godzinie miałam dość. Humor pogarszał mi się z każdą minutą, tym bardziej że obiekt moich westchnień gdzieś zaginął. Dopiero po chwili zorientowałam się, że Mateusz zaszył się w kuchni, gdzie przejął na siebie role barmana i kelnera, wydając ciepłe i zimne napoje, serwując jedzenie i – od czasu do czasu – zmywając. Szczerze mówiąc, zrobiło mi się głupio, że facet zajmuje się kuchnią, więc bez zbędnej zwłoki przyłączyłam się do niego.
– Fajna impreza – puścił do mnie oko i uśmiechnął się z wdzięcznością, widząc, że przewiązuję się ściereczką i przejmuję część jego obowiązków.
– Owszem – odpowiedziałam, chcąc podtrzymać konwersację. – Wy nie robiliście takich imprez?
– Nie – pokręcił głową. – Wiesz, moja poprzednia szkoła była nieco… Nie tak towarzysko nastawiona do świata.
– Słyszałam to i owo – teraz ja mrugnęłam do niego porozumiewawczo.
– Słuchaj… – nagle zmienił temat. – Nie masz nic przeciwko temu, że zaproponuję ci małą lampkę czegoś?
– Wręcz przeciwnie – odparłam, sięgając po stojący nieopodal kieliszek.
Mateusz podszedł do sterty płaszczy i wyciągnął spod niej jakąś torbę. Już po chwili trzymał butelkę z karminowo- -czerwonym, gęstym płynem.
– O, a co to takiego? – zapytałam.
– To specjalność mojego ojca, nalewka na jeżynach z miodem – powiedział z nabożną czcią. – Tajna receptura.
– A myślałam, że nie pijesz?
Mateusz stwierdził, że Sangrii nie lubi
. – Zajeżdża mi czymś sztucznym. To co innego. Sama natura. Spróbuj! – nalał mi szczodrze do podstawionego kieliszka, a sobie niewiele mniej do szklanki.
Nigdy w życiu nie piłam nic równie pysznego! Wydudliłam prawie cały kieliszek na jeden raz.
– Dostanę dolewkę? – spytałam niewinnie, podsuwając Mateuszowi kieliszek.
– Oczywiście – nalał mi ochoczo. – Tylko uważaj, bo to jest dość mocny trunek – przestrzegł mnie.
– No coś ty?
– Zapewniam cię, że jest w niej całkiem spora ilość procentów.
– Chcesz mnie zatem upić, a potem wykorzystać? – zapytałam domyślnie i trochę bezczelnie, ale on nawet się nie skrzywił.
– Jeśli nie będziesz miała nic przeciwko, to ja z przyjemnością – odparował.
– W takim razie twoje zdrowie!
Za drugim razem już go nie zachęcałam
Mateusz miał rację. Ja zaś na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że nigdy nie piłam niczego mocniejszego niż wino. Nadszedł nagły przypływ odwagi. Bez zastanowienia rzuciłam się na chłopaka, pocałowałam go w usta, a potem złapałam za rękę i zaciągnęłam na stertę płaszczy. Wyglądał na zaskoczonego, ale się nie opierał.
Niestety, chwilę potem odpłynęłam w niebyt, a impreza potoczyła się dalej już bez mojego aktywnego udziału… Dopiero o 7 rano obudził mnie Mateusz, który po drodze do domu zrelacjonował mi wszystko, co się działo; kto dostał jaki prezent w loterii fantowej, kto z kim najdłużej tańczył, kto kogo całował. On pocałował mnie pod drzwiami mojego bloku, i to bez zachęty z mojej strony, co uznałam za dobry znak. I nie pomyliłam się. Zostaliśmy parą, a 5 lat później pobraliśmy się. Ale to już inna historia…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”