Nie jesteśmy dzierlatkami, ale i potrzeby, i problemy mamy takie same jak dużo młodsze kobiety. Zwykle chodzi o facetów. Spotykamy się raz w miesiącu. Cztery młode duchem panie 60 plus, z normalnym życiem rodzinnym. Mamy mężów, odchowane dzieci, dwie z nas są już babciami.
Znamy się od liceum
Pieczemy sobie torty na imieniny, wymieniamy się przepisami kulinarnymi, jeśli któraś jest chora, lecimy do niej z rosołem. Łączy nas prawdziwa przyjaźń. Czasami się posprzeczamy, ale jeszcze nigdy nie kłóciłyśmy się na poważnie. Na kwasy zwyczajnie szkoda życia. Najmłodsza z nas zwana Pączusią, jest wylewna i gadatliwa, uwielbia plotki, ale ma złote serce. I zawsze jest przy forsie, co pod koniec miesiąca bywa bezcenne. Nigdy nie odmawia pożyczki. Świetnie gotuje. Uwielbia seks i uwielbia o tym mówić. Jest okrąglutka, rumiana, apetyczna. Nic dziwnego, że jej mąż wciąż patrzy na nią głodnym okiem…
Zośka ma gburowatego chłopa i straszne kompleksy. Jest ładna, podoba się facetom, ale nigdy się nie uśmiechnie, nie zagada, nie poflirtuje, bo uważa, że to nie dla niej. Po kryjomu bierze ziołowe tabletki na uspokojenie. Lubi koniaczek i tylko po kielonku robi się wesolutka i dowcipna. Jest jeszcze Tola – nasza mądrala, która wszystko wie lepiej. Byłaby nie do zniesienia, gdyby nie miała wyjątkowego poczucia humoru, na szczęście potrafi się śmiać z samej siebie. Ja mam największe mieszkanie, więc co i rusz któraś do mnie wpada, bo nikomu nie przeszkadzamy. Mam własny pokój, gdzie daje się pogadać nawet do nocy, a jeśli jakaś ma ochotę zostać dłużej, po prostu rozkładam jej kanapę i daję dodatkową pościel.
Najczęściej korzysta z gościny u mnie Zośka
Od jakiegoś czasu Pączusia chodzi jakaś smutna. Wszystkie to zauważyłyśmy, bo siedziała osowiała i mało mówiła.
– Co ci jest? Wątroba czy woreczek? – pytałyśmy, bo wiadomo, że Pączusia ma słabe trawienie i bardzo dobry apetyt.
– Nie, nie, jestem zdrowa. Wydaje się wam. Wszystko w porządku!
Nie naciskałyśmy.
– Będzie chciała, to sama powie – zdecydowała Tola. – Nie ma włażenia z buciorami! Jesteśmy duże dziewczynki!
Obie z Tolą pojechałyśmy do sanatorium leczyć stawy i korzonki. Zośka została, chociaż w początkowej wersji miała do nas dołączyć. Zrezygnowała.
– Nie mogę, dziewczyny, zrozumcie – tłumaczyła się. – Mam malowanie w chałupie, a z tym moim nieudacznikiem, same wiecie, jak jest! Sama muszę wszystkiego dopilnować.
Nic nie słyszałyśmy o żadnym malowaniu, ale skoro nie chciała, to nie. Pączusia miała w tym czasie grzać się w ciepłych krajach. Co roku mąż fundował jej takie wakacje. Wracała opalona, wyszczuplona, z furą zdjęć i prezentów. Po powrocie z sanatorium od razu do niej zatelefonowałyśmy – nie odbierała. Wieczorem też nie, ani następnego dnia. Nie było co kombinować, postanowiłyśmy z Tolą do niej jechać. Wcześniej zadzwoniłam do Zośki.
– Ty wiesz może co z Pączkiem? – zapytałam.
– A co?
– Znaku życia nie daje, telefonów nie odbiera. Widziałaś ją może ostatnio?
– Niestety, byłam zajęta bardzo, też wyjeżdżałam… – rzuciła na to.
– Gdzie? Przecież miałaś mieć remont!
– Plany się zmieniły. Opowiem, jak się spotkamy – zakończyła rozmowę.
Wybrałyśmy się z Tolą do Pączusi
Zdziwiły nas zaciągnięte żaluzje, choć było południe, a dzień pochmurny, bez słońca. Po kilku minutach dobijania się do drzwi, Tola zdecydowała:
– Nic tu po nas. Albo jej nie ma, albo nie chce gadać. Jej sprawa!
Jednak otworzyła… Stała w progu jak zjawa. Blada, włosy w gumkę, poplamiony dres.
– Boże, co się stało? – wrzasnęłyśmy prawie jednocześnie, ale nie było o czym gadać, bo Pączusia tak się rozpłakała, że nic nie mogłyśmy zrozumieć.
Coś bełkotała, że mąż, że koniec i że coś umarło! Przecież Kazio był w niej zakochany
– Ty coś rozumiesz? Co ona bredzi? Kto umarł? Kiedy? – Tola próbowała uporządkować ten bełkot.
– Pączek, weź się w garść! – poprosiłam.
Ale minęło trochę czasu, zanim doprowadzona przez nas do pionu koleżanka zeznała, co się wydarzyło. Jej uwielbiany mąż odszedł do innej! Ten, który pieścił Pączka na sto sposobów, i chciał się z nim nieustannie kochać, ten Romeo i wierny paź królowej poszedł sobie do kochanki!
– Wiecie do kogo? – zasmarkana Pączusia ledwo mówiła, ale jej oczy zaczęły rzucać złowrogie iskry. – Nie uwierzycie!
– No, mów.
– Do Zośki!
Oblałam się kawą.
– Bredzisz! To niemożliwe!
– A jednak! Już dawno podejrzewałam, że coś między nimi jest, bo ja mam nosa do tych spraw, ale nie wierzyłam. Taka potworna podłość, rozumiecie to?
Nie rozumiałyśmy jej motywów
– Zośka przylatywała do nas i przy moim mężu opowiadała o swoim – opowiadała Pączusia. – Że cham, że prostak, i że ją zaniedbuje w łóżku, bo choruje na prostatę i od dawna nic mu nie wychodzi. Bardzo jej współczułam. Nawet radziłam, żeby znalazła lekarza jakiegoś, bo pewnie są na to sposoby. Taka ze mnie kretynka!
– Ja bym ją pogoniła – Tola była bezwzględna. – Cudzemu chłopu nie mówi się o takich sprawach.
– A ja jeszcze pieniądze jej dawałam na fryzjera i kosmetyczkę, żeby się temu swojemu mężowi mogła podobać! No i dziesięć dni temu Kazik się wyprowadził – chlipnęła Pączusia. – Spakował manele i tyle go widziałam. Podobno wynajął kawalerkę, tam mieszka z Zośką.
– Skąd wiesz?
– A bo wczoraj dzwonił do mnie jej mąż.
Nie można było nic Pączusiowi poradzić. Do kobitki w takiej rozsypce nie docierają rozsądne tłumaczenia, więc mogłyśmy tylko przy niej być. Dyżurowałyśmy na zmianę z Tolą.
Pozwalałyśmy Pączkowi płakać do woli
Kiedy się wzięła za sprzątanie, żeby odreagować, myłyśmy razem zupełnie czyste okna i szorowałyśmy po raz dziesiąty lśniącą wannę. Raz się nawet upiła, ale trudno. Leczyłyśmy jej kaca i nie marudziłyśmy, że „po co ci to było”. Tylko decyzję o rozwodzie kazałyśmy dobrze przemyśleć.
– Co nagle, to po diable! Kochana, nie śpiesz się. Powolutku, zawsze zdążysz się rozwieść. Czas działa na twoją korzyść – powtarzałam jej z przekonaniem.
Pączusia nie chciała słuchać!
– Umówiłam się z mężem Zośki – oznajmiła kiedyś. – Będziemy działać razem. Zniszczymy tę parkę, puścimy ich z torbami. Odechce się im romansów!
I rzeczywiście zawiązali spółkę, bo oboje aż dyszeli żądzą zemsty. Naradzali się co drugi dzień, latali do adwokatów, tworzyli pisma procesowe, całe dnie spędzali razem…
No i stało się!
Pączusia ni stąd, ni zowąd oznajmiła:
– Dziewczyny, Zośka jest nie tylko podłą małpą, ona jest strasznie głupia! Ten jej chłop wcale niczego sobie.
Zastrzygłyśmy z Tolą uszami. Oj, znałyśmy tę minę Pączka, te oczy błyszczące i rozmarzone, ten rumieniec. Ani chybi, coś się działo… Ta dziewczyna to ma szczęście! Miałyśmy rację. Po dwóch miesiącach Pączek był znowu zakochany. Nadal parł do rozwodu, ale z całkiem innych powodów. W jej sercu i łóżku zagnieździł się zdradzony mąż Zośki. Wyglądało na to, że są szczęśliwi.
– Pączuś – pytałyśmy – jaki on jest w tych sprawach? Naprawdę taki do niczego, jak zeznawała Zośka?
– Nic wam nie powiem. Już raz się na tym przejechałam, więc koniec zwierzeń. To, co pod kołdrą, to moje!
Ale musiało być nieźle, bo Pączek odżył, poweselał, wyładniał i zaczął o siebie dbać. Nawet trochę byłyśmy zazdrosne.
– Ty, zobacz, jak to jest? – rzuciła raz Tośka. – Jeden ją rzucił, ale przez całe lata kochał i wielbił jak bóstwo jakieś. Popłakała, ponarzekała, i co? Jest drugi! My byśmy pewnie nie miały takiego szczęścia.
– Widocznie faceci chociaż raz w życiu mają apetyt na pączki! – odpowiedziałam. – My jesteśmy sucharki dietetyczne albo chlebek tostowy… Ale nie zazdrość! Dla prawdziwych amatorów wystarczymy!
– A jeśli i im zapachnie taki okrąglutki, puchaty, lukrowany pączuś?
– Odpukaj szybko w niemalowane! – pogroziłam kumpeli. – No już!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”