W tej kamienicy mieszkam od pięćdziesięciu lat. Trafiliśmy do niej z mężem zaraz po ślubie. Z przydziału. Tak, kiedyś nie kupowało się mieszkań, tylko dostawało, choć dziś trudno w to uwierzyć.
Pięć lat temu mój mąż zmarł i zostałam sama
Pozostali mieszkańcy, tak jak ja, mieszkają tu „od zawsze”. To ma swoje minusy, ale więcej jest plusów. Ponieważ znamy się co najmniej od wczesnej młodości, sporo o sobie wiemy i pomagamy sobie w drobnych sprawach. Jeśli zabraknie mi mąki lub zapałek, o każdej porze dnia mogę zadzwonić do drzwi obok.
Jadzia spod dwójki ma zapalenie oskrzeli, a z psem wyjść trzeba? Nie ma problemu, zawsze znajdzie się ktoś chętny do wyprowadzenia Guzika. Mój syn mówi, że nie zniósłby takiej „inwigilacji”, jak to nazywa. Nie może zrozumieć, że pytam Jadwigę, kiedy jej wnuczka ma ślub, i składam jej z tej okazji gratulacje. To nie inwigilacja, tylko zwykła życzliwość.
On, na swoim nowo wybudowanym osiedlu, z bramą na kod i ochroniarzem w budce, nie zna nikogo z sąsiadów. Sam przyznaje, że na ulicy by żadnego nie poznał. Tego z kolei ja nie mogę pojąć, ale chyba zawsze tak było, że młode pokolenie nie rozumie starszego, i na odwrót.
Trzy miesiące temu nasz spokojny, stały żywot kamienicy odmienił się nagle i niespodziewanie – zmarł pan Karol z drugiego piętra. Jego rodzina, która mieszka od dawna w Anglii, sprzedała mieszkanie. Przez chwilę stało puste i trwał w nim remont, co, nie ukrywam, nas wszystkich przyprawiało o ból głowy. Na szczęście remont dobiegł końca, a w mieszkaniu po panu Karolu zapanowała cisza. Nie na długo.
Jaka przyzwoita młoda kobieta włóczy się po nocach? No chyba żadna!
Którejś niedzieli do wyremontowanego mieszkania sprowadziła się jego nowa właścicielka. Młoda dziewczyna, na oko świeżo po studiach. Dość ekscentryczna. Włosy wygolone prawie przy samej skórze, na prawej dłoni tatuaż, a w nosie kolczyk, który nieodmiennie przywodził mi na myśl obrączki, które krowy mają w nozdrzach. Nie jestem z tych, co to oceniają książkę po okładce, ale nowa sąsiadka nie budziła zaufania. Wygląd wyglądem, ale dziwnie się też zachowywała. Sprawiała wrażenie bardzo zajętej. Ciągle biegiem, po schodach sfruwała, a nie schodziła, na dodatek w najdziwniejszych porach dnia i nocy.
Jak już wspomniałam, nie oceniam książki po okładce, więc zachowałam spokój. Jednak nie wszyscy w kamienicy go podzielali. Skąd to wiem? Siadaliśmy sobie z sąsiadami na ławeczce przed kamienicą i rozmawialiśmy o tym i o owym. Oczywiście temat „nowej” poruszaliśmy najczęściej. Najbardziej narzekała na nią Zofia, która mieszkała naprzeciwko. Mówiła, że patrzeć na nią nie może. Któregoś dnia Zofia wpadła do mnie niby to na kawę, a w rzeczywistości po to, żeby na „nową” ponarzekać.
– Przecież to skandal, żeby młoda dziewczyna takie coś z siebie zrobiła. Czy ona lustra nie ma? – sapnęła ze złości.
– Pewnie ma – odparłam – i podoba jej się to, co widzi.
– Podoba? A co tu się może podobać? Ta czaszka wygolona, jakby miała wszawicę, albo te łapska wytatuowane, jakby z kryminału wyszła?
– Nie łapska, a jedna łapa. Z tego co zauważyłam, prawa – powiedziałam i uśmiechnęłam się.
– Ty to tak zawsze, Marto. Śmiejesz się, a ja się martwię, że jakiś element się do tego naszego wspólnego domu wprowadził i teraz problemy się zaczną!
– Jakie problemy? – spytałam, bardziej poirytowana niż zaniepokojona.
– Nie widzisz, jak ona żyje?! Czasem z domu w środku nocy wychodzi, w południe wraca i śpi do wieczora. Wiem, bo przecież mieszkam przez ścianę, to słyszę. I ciągle biega, jakby nie wiem jak zajęta była. Tylko czekać, jak tu jakieś służby wpadną czy policja…
– No nie, Zosiu, przestań! Czemu od razu służby czy policja? Tylko dlatego, że dziewczyna prowadzi inny tryb życia niż ty czy ja? Młoda jest, to żyje inaczej. Na wyrost te twoje podejrzenia. Nie znamy jej, nic o niej nie wiemy. Pożyjemy, zobaczymy, ale tyle ci powiem, że nie godzi się dziewczyny o nie wiadomo jakie rzeczy oskarżać. Będziesz się z tego spowiadać!
Umilkłam, a Zofia, widząc, że kompana do utyskiwań we mnie nie znajdzie, prędko dopiła kawę i poszła do siebie. Bardzo szybko miałyśmy się dowiedzieć prawdy o nowej sąsiadce.
To Nowa udzieliła Zofii pierwszej pomocy. Widać było, że się na tym zna
W zeszłą środę późnym wieczorem usłyszałam głuchy łoskot z mieszkania nade mną, czyli z mieszkania Zofii. Po chwili dobiegł do mnie cichy, zduszony krzyk:
– Na pomoc!
Wyleciałam z mieszkania jak z procy i pognałam co sił na drugie piętro. No, tak naprawdę poszłam po prostu najszybciej, jak potrafię. Drzwi do mieszkania były zamknięte i nikt nie otwierał, choć głośno w nie waliłam. Głos Zofii też cichł. Na szczęście po chwili otworzyły się drzwi w dawnym mieszkaniu pana Karola i stanęła w nich nasza nowa sąsiadka.
– Dobry wieczór! Czy coś się stało?
Opowiedziałam o tym, co usłyszałam, a sąsiadka bardzo się przejęła.
– Mój Boże! Nie słyszałam tego wołania, słuchałam muzyki w słuchawkach! Dopiero to walenie do drzwi… Już dzwonię po pogotowie, a pani niech się zastanowi, czy ktoś może ma klucze do tego mieszkania? Musimy się dostać do środka.
Klepnęłam się w czoło.
– Oczywiście! Lucyna z mojego piętra ma! Już do niej lecę!
Popędziłam na dół, a po chwili wróciłam z kluczami i, rzecz jasna, z Lucyną, która była bardzo zaniepokojona i też chciała zobaczyć, co się stało. Zaniepokojona powtarzała, że może mogłaby pomóc, bo w końcu była emerytowaną pielęgniarką. Gdy otworzyłyśmy we trójkę drzwi, natychmiast zobaczyłyśmy sąsiadkę. Leżała w przedpokoju. Nie zareagowała na nasze wejście, chyba straciła przytomność.
– Pogotowie już jedzie – powiedziała młoda sąsiadka i uklękła obok leżącej.
Zaczęła ją dokładnie osłuchiwać, po czym zupełnie fachowo zabrała się do udzielania pierwszej pomocy. Rytmicznie uciskała klatkę piersiową i co parę chwil robiła oddychanie usta-usta. Była bardzo skupiona i opanowana. Wyglądało to tak, jakby dobrze się na tym znała. Z Lucyną stałyśmy w milczeniu. Inna pomoc nie była potrzebna, zresztą co jeszcze można było zrobić?
Na szczęście po chwili Zofia odzyskała oddech, a za moment przyjechało pogotowie. Położyli ją, wciąż nieprzytomną, na nosze i znieśli do karetki, zapisując sobie wcześniej numer telefonu sąsiadki. Ona zaś zwróciła się do mnie i do Lucyny ze słowami:
– No, teraz możemy być spokojniejsze, jest w dobrych rękach. Za godzinę zadzwonię do szpitala i dowiem się, w jakim jest stanie. Tymczasem zapraszam do siebie na herbatę. Może to i przykra okazja, ale zawsze jednak okazja do tego, żebym w końcu mogła się przedstawić i żebyśmy chwilę porozmawiały. Bardzo proszę!
Poszłyśmy. Dziewczyna zaparzyła w imbryczku herbatę, na stole postawiła trzy kubki, każdy z innej parafii, ale przynajmniej czyste, i zaczęła mówić:
– Wiem, że powinnam to była zrobić już dawno temu, ale ciągle brakowało mi czasu, okazji i…chyba odwagi. Zauważyłam, że wszyscy jesteście ze sobą tak zżyci, a ja chyba nie do końca tu pasuję. Mam na imię Joanna i jestem lekarzem.
– Wiedziałam! – klasnęła w dłonie Lucyna. – Od razu poznałam – dodała.
Joanna uśmiechnęła się do Lucyny, napiła herbaty i zaczęła opowiadać.
– Niedawno skończyłam studia i trafiłam na staż do szpitala. To piękny, ale bardzo trudny zawód, a początki są najtrudniejsze. Wielogodzinna praca, a do tego nauka, bo ona nie skończyła się wraz ze szkołą. No i dyżury – biorę, ile mogę, najczęściej te nocne, bo są najlepiej płatne. Jestem ciągle niewyspana i bardzo często wykończona, ale kocham tę pracę i nie zamieniłabym jej na żadną inną! Od zawsze chciałam pomagać ludziom i teraz moje marzenia się spełniają każdego dnia.
Znów się uśmiechnęła i dolała nam pysznej herbaty. Potem gawędziłyśmy jeszcze chwilę. Wymieniłyśmy się numerami telefonu i obiecałyśmy informować się wzajemnie o stanie Zofii. Gdy wróciłam do siebie, jeszcze długo nie przestawałam się uśmiechać. Lekarka, no tak! I już wiadomo skąd ten zwariowany tryb życia, ten pośpiech i nocne wyjścia.
To nie żadna kryminalistka, tylko ciężko pracująca młoda kobieta, która wybrała sobie taki trudny zawód! Myślałam też o tym, jakie to życie jest przewrotne, żeby akurat największy wróg Zofii ją uratował… To zdarzenie tylko utwierdziło mnie w tym, co wiedziałam od dawna: nie oceniaj książki po okładce, a ludzi po ich wyglądzie. To, co w środku się liczy, a Joanna ma środek ze złota.
Zofia jest już w domu. Okazało się, że przeszła lekki zawał. Teraz musi dużo odpoczywać i mieć opiekę. Zaglądamy do niej prawie wszyscy, na zmiany. Robimy zakupy, zanosimy obiadki i gawędzimy z chorą, żeby trochę ją rozweselić. Każdego z nas wita z radością, ale rozpromienia się naprawdę wtedy, kiedy mówi o Joannie. Bardzo się wstydzi swoich wcześniejszych uprzedzeń i twierdzi, że życia jej nie starczy, żeby się odwdzięczyć! Joannę rzadko widujemy. Wiadomo, ciągle jest w pracy albo odsypia dyżur. Ale może znajdzie kiedyś czas, żeby usiąść z nami na ławeczce przed domem.
Czytaj także:
Oświadczyłam się mojemu chłopakowi. Wszystko przez ciotkę, która miała 3 mężów
Mama zmarła, gdy miałam 4 latka. Tata kłamał, że nie mam innej rodziny
Syn mojego faceta specjalnie prowokuje awantury, żeby nas skłócić