„Paulina była samotną matką i chciała się wystroić na randkę. Okradła ojca chorego dziecka, żeby kupić sobie ciuchy”

Nasza koleżanka okradła ojca chorego dziecka fot. Adobe Stock, VadimGuzhva
– Oddaj pieniądze – Gośka wyciągnęła saszetkę i rzuciła ją Paulinie na biurko. – Wiedziałaś, że on ma chore dziecko? Wydaje pewnie krocie na jego leczenie, ale ty postanowiłaś uzupełnić garderobę! – Sama zrobiłabyś pewnie to samo, gdyby to tobie wpadła w łapy ta kasa! – krzyknęła czerwona na twarzy Paulina.
/ 21.10.2021 14:41
Nasza koleżanka okradła ojca chorego dziecka fot. Adobe Stock, VadimGuzhva

Coś takiego! Okazuje się, że można z kimś pracować biurko w biurko przez kilka lat i w ogóle go nie znać. Moja koleżanka z pracy zaskoczyła swoim zachowaniem nas wszystkich...

Korzystając z nieobecności szefowej, plotkowałyśmy przy kawie i ciastkach. Paulina opowiadała właśnie o zbliżającym się ślubie swojej siostry, która uparła się na wesele w niedawno odrestaurowanym zameczku z widokiem na jezioro.

– Powtarzałam jej do znudzenia, że niepotrzebnie się wykosztują, ale Majka zawsze musiała mieć wszystko z najwyższej półki, a już wesele… – koleżanka urwała w pół słowa, bo do naszego pokoju zajrzał pracujący w sąsiedztwie młody facet.

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy któraś z pań nie znalazła może saszetki z pieniędzmi? Taka pokaźnej wielkości, w panterkę. Musiała mi wypaść na parkingu, albo gdzieś w drodze do budynku. W samochodzie jeszcze ją miałem – powiedział.

Znałam go tylko z widzenia

Jednak kiedy tak stał w drzwiach, prezentował się bardzo atrakcyjnie. Paulinie też się chyba spodobał, bo posłała mu jeden z tych swoich kokieteryjnych uśmiechów i obiecała, że popyta wśród koleżanek.

– A dużo tego było? – zainteresowała się siedząca dotąd w milczeniu Gosia.

Prawie osiem tysięcy… Gdyby panie coś słyszały, będę bardzo wdzięczny za telefon – facet zapisał na kartce swój numer i wyszedł.

– Przykra sprawa. Osiem tysięcy to sporo. Nie pamiętam, kiedy miałam taką sumkę na koncie – powiedziała Gośka.

– Fakt, przykre – przyznałam. – Ciekawe, komu wpadła w łapy taka kasa? Nawet jeśli gość zgubił ją na wewnętrznym parkingu, możliwości jest całkiem sporo.

– No, ze czterdzieści osób pracuje w naszym pawilonie. Baśka z kiosku ruchu, Ala z piekarni, Tomek z punktu lotto i…

– Zanim wymienisz wszystkich, ujmę to krócej: ktokolwiek znalazł tę kasę, jest już pewnie na większych zakupach – weszła Gośce w słowo Paulina.

– Żartujesz? Ja jednak starałabym się odnaleźć właściciela. Jasne, pokusa jest, ale tak się nie robi – powiedziała Gosia.

Ja też bym oddała, ale same wiecie, jacy są niektórzy. Znalezione nie kradzione, nie znacie tego powiedzenia? – Paulina lekko wzruszyła ramionami.

Chciałam odpowiedzieć, ale właśnie wróciła szefowa

Parkowała swojego mercedesa przed budynkiem, więc miałyśmy jak w banku, że lada chwila do nas wparuje.

– Alarm, dziewczęta – rzuciłam, szybko omiatając wzrokiem biurko. szefowa nie znosiła bałaganu, a już z pewnością nie tolerowała ploteczek przy kawie.

– Wyrzuć to pudełko po pączkach – poprosiła mnie Gośka.

– Chryste, jak gorąco! – Iwona, która wróciła właśnie z punktu ksero, bez życia opadła na krzesło.

– Jakiś facet zgubił na parkingu prawie osiem tysięcy. Wiesz coś o tym? – zapytała Gośka.

– Tylko tyle, że tego nie znalazłam – roześmiała się Iwona.

Szefowa stanęła w drzwiach chwilę później i tradycyjnie była nie w sosie.

– Właściciel baru z przeciwka zgubił całkiem spore pieniądze. Gdyby któraś z was coś wiedziała, zapraszam do mnie – powiedziała pani Bożena tym swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem, którego tak u niej nie lubiłyśmy.

– Widziałyście, jak nas musztruje? I co ją to obchodzi, że gość ma dziurawe kieszenie? – obruszyła się Paulina.

– Oni się chyba znają. Widziałam ich kiedyś razem, jak rozmawiali przy bramie. Wyglądali na zaprzyjaźnionych – powiedziałam.

– No, no... Szefowa i taki młody przystojniaczek? Zaczynam jej zazdrościć... – uśmiechnęła się Paulina.

Godzinę później prezeska znowu gdzieś pojechała

– Ale ją dziś nosi. Owsiki ma, czy co? – Paulina wychyliła się przez okno i śledziła wzrokiem wyjeżdżający z parkingu samochód pani Bożeny. – To ja skorzystam z okazji i wyskoczę sobie na szybkie zakupy. Powinnam kupić coś na kolację, zaprosiłam Jarka, a w lodówce pusto. Jakby co, jestem w aptece, okay? – zapytała i w pośpiechu złapała torebkę.

– Ciekawe, czy z tym Jarkiem to coś poważnego? Zmienia tych chłopów częściej, niż rajstopy – mruknęła Gośka, gdy za Pauliną zamknęły się drzwi.

– A jak mu dogadza – roześmiała się Iwona.

– Nie obgadujcie koleżanki, paskudy – pogroziłam im palcem, sama jednak byłam ciekawa, co to za jeden z tego Jarka.

Paulina zadzwoniła po pół godzinie.

– I co? Nie ma jej jeszcze? – zapytała, kiedy odebrałam.

– Szefowej? Nie ma.

– To super, bo chcę jeszcze zajrzeć do paru butików. Szukam czerwonej kiecki. Jarek zaprosił mnie do swoich rodziców i muszę się jakoś odstawić.

– I czerwoną kieckę chcesz włożyć, jak jakaś jawnogrzesznica? – zażartowałam. – Odstaw się tak, a mamusia twojego wybranka znienawidzi cię na bank. Kochana, w tej sytuacji wchodzą w grę jedynie grzeczne beże, szarości, ewentualnie klasyczna czerń. Do tego skromny makijaż, zero kolorowych pazurów i buzia w ciup. Wierz mi, mam już drugą teściową i co nieco o tym wiem – powiedziałam.

– Jezuuu, nie strasz – jęknęła Paulina.

Przyznała jednak, że mogę mieć rację i obiecała, że zapomni o krwistej czerwieni. Pół godziny później wróciła szefowa, a naszej zakupoholiczki wciąż nie było.

– Dzwoń do niej – szepnęła Gośka. – Cholera, znowu gdzieś posiałam koszulki na dokumenty. Macie może jakieś?

– Paulina ma ich mnóstwo – podpowiedziała jej Iwona. – O, super. To sobie kilka pożyczę – Gosia otworzyła szufladę biurka Pauliny i zastygła w bezruchu.

– Co jest? Minę masz, jakbyś tam znalazła jadowitego węża – rzuciłam.

– Patrzcie – powiedziała cicho.

– Ja cię kręcę! – podobnie jak Iwonę, dosłownie mnie wmurowało, gdy Gośka wyjęła z biurka Pauliny zgubioną przez właściciela baru saszetkę w panterkę.

– Nie do wiary! Przecież ten chłopak tu był i prosił o zwrot! Patrzyła mu w oczy, cholera, nawet go kokietowała, a później pobiegła na zakupy, żeby lekką ręką wydać jego kasę – pokiwała głową Gosia.

– A jak się wymądrzała? Że niby znalezione nie kradzione… – mruknęłam.

– Dobra, to dzwońmy po tego gościa – powiedziała Gośka.

Nagle pomyślałam o Paulinie - samotnej matce

Mąż rzucił ją, kiedy jej synek nie miał jeszcze roku. Od rozwodu spotykała się z różnymi facetami, ale jakoś żaden nie zagrzewał u niej miejsca na dłużej. Co się stanie, jeśli gość od saszetki wezwie policję? Zrobiło mi się jej żal.

– A może dajmy jej szansę, niech po prostu to odda – powiedziałam.

– Trochę już pewnie wydała – zauważyła Gośka.

– To pójdzie do bankomatu, wyjmie ze swoich i dołoży. Wyjścia nie ma – albo odda co do grosza, albo wzywamy gliny.

Dziewczyny się zgodziły. Paulina wróciła dziesięć minut później – w rękach reklamówki z pobliskich butików, na twarzy euforia.

– Ale kieckę kupiłam! Za pięć stów, ale warto było! Co macie takie miny? Umarł ktoś? Oby szefowa – rzuciła żenujący żart i zaczęła upychać w szafie swoje zakupy.

– Oddaj pieniądze – Gośka wyciągnęła saszetkę i rzuciła ją Paulinie na biurko. – Skoczysz od razu do bankomatu, czy mamy dzwonić do tego młodego chłopaka? Wiedziałaś, że on ma chore dziecko? Wydaje pewnie krocie na jego leczenie, ale ty postanowiłaś uzupełnić garderobę!

– Sama zrobiłabyś pewnie to samo, gdyby to tobie wpadła w łapy ta kasa! – krzyknęła czerwona na twarzy Paulina.

– Mylisz się, kochana – powiedziała Gosia, po czym zgodnym chórem kazałyśmy Paulinie ruszać do bankomatu. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA