Coś takiego! Okazuje się, że można z kimś pracować biurko w biurko przez kilka lat i w ogóle go nie znać. Moja koleżanka z pracy zaskoczyła swoim zachowaniem nas wszystkich...
Korzystając z nieobecności szefowej, plotkowałyśmy przy kawie i ciastkach. Paulina opowiadała właśnie o zbliżającym się ślubie swojej siostry, która uparła się na wesele w niedawno odrestaurowanym zameczku z widokiem na jezioro.
– Powtarzałam jej do znudzenia, że niepotrzebnie się wykosztują, ale Majka zawsze musiała mieć wszystko z najwyższej półki, a już wesele… – koleżanka urwała w pół słowa, bo do naszego pokoju zajrzał pracujący w sąsiedztwie młody facet.
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy któraś z pań nie znalazła może saszetki z pieniędzmi? Taka pokaźnej wielkości, w panterkę. Musiała mi wypaść na parkingu, albo gdzieś w drodze do budynku. W samochodzie jeszcze ją miałem – powiedział.
Znałam go tylko z widzenia
Jednak kiedy tak stał w drzwiach, prezentował się bardzo atrakcyjnie. Paulinie też się chyba spodobał, bo posłała mu jeden z tych swoich kokieteryjnych uśmiechów i obiecała, że popyta wśród koleżanek.
– A dużo tego było? – zainteresowała się siedząca dotąd w milczeniu Gosia.
– Prawie osiem tysięcy… Gdyby panie coś słyszały, będę bardzo wdzięczny za telefon – facet zapisał na kartce swój numer i wyszedł.
– Przykra sprawa. Osiem tysięcy to sporo. Nie pamiętam, kiedy miałam taką sumkę na koncie – powiedziała Gośka.
– Fakt, przykre – przyznałam. – Ciekawe, komu wpadła w łapy taka kasa? Nawet jeśli gość zgubił ją na wewnętrznym parkingu, możliwości jest całkiem sporo.
– No, ze czterdzieści osób pracuje w naszym pawilonie. Baśka z kiosku ruchu, Ala z piekarni, Tomek z punktu lotto i…
– Zanim wymienisz wszystkich, ujmę to krócej: ktokolwiek znalazł tę kasę, jest już pewnie na większych zakupach – weszła Gośce w słowo Paulina.
– Żartujesz? Ja jednak starałabym się odnaleźć właściciela. Jasne, pokusa jest, ale tak się nie robi – powiedziała Gosia.
– Ja też bym oddała, ale same wiecie, jacy są niektórzy. Znalezione nie kradzione, nie znacie tego powiedzenia? – Paulina lekko wzruszyła ramionami.
Chciałam odpowiedzieć, ale właśnie wróciła szefowa
Parkowała swojego mercedesa przed budynkiem, więc miałyśmy jak w banku, że lada chwila do nas wparuje.
– Alarm, dziewczęta – rzuciłam, szybko omiatając wzrokiem biurko. szefowa nie znosiła bałaganu, a już z pewnością nie tolerowała ploteczek przy kawie.
– Wyrzuć to pudełko po pączkach – poprosiła mnie Gośka.
– Chryste, jak gorąco! – Iwona, która wróciła właśnie z punktu ksero, bez życia opadła na krzesło.
– Jakiś facet zgubił na parkingu prawie osiem tysięcy. Wiesz coś o tym? – zapytała Gośka.
– Tylko tyle, że tego nie znalazłam – roześmiała się Iwona.
Szefowa stanęła w drzwiach chwilę później i tradycyjnie była nie w sosie.
– Właściciel baru z przeciwka zgubił całkiem spore pieniądze. Gdyby któraś z was coś wiedziała, zapraszam do mnie – powiedziała pani Bożena tym swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem, którego tak u niej nie lubiłyśmy.
– Widziałyście, jak nas musztruje? I co ją to obchodzi, że gość ma dziurawe kieszenie? – obruszyła się Paulina.
– Oni się chyba znają. Widziałam ich kiedyś razem, jak rozmawiali przy bramie. Wyglądali na zaprzyjaźnionych – powiedziałam.
– No, no... Szefowa i taki młody przystojniaczek? Zaczynam jej zazdrościć... – uśmiechnęła się Paulina.
Godzinę później prezeska znowu gdzieś pojechała
– Ale ją dziś nosi. Owsiki ma, czy co? – Paulina wychyliła się przez okno i śledziła wzrokiem wyjeżdżający z parkingu samochód pani Bożeny. – To ja skorzystam z okazji i wyskoczę sobie na szybkie zakupy. Powinnam kupić coś na kolację, zaprosiłam Jarka, a w lodówce pusto. Jakby co, jestem w aptece, okay? – zapytała i w pośpiechu złapała torebkę.
– Ciekawe, czy z tym Jarkiem to coś poważnego? Zmienia tych chłopów częściej, niż rajstopy – mruknęła Gośka, gdy za Pauliną zamknęły się drzwi.
– A jak mu dogadza – roześmiała się Iwona.
– Nie obgadujcie koleżanki, paskudy – pogroziłam im palcem, sama jednak byłam ciekawa, co to za jeden z tego Jarka.
Paulina zadzwoniła po pół godzinie.
– I co? Nie ma jej jeszcze? – zapytała, kiedy odebrałam.
– Szefowej? Nie ma.
– To super, bo chcę jeszcze zajrzeć do paru butików. Szukam czerwonej kiecki. Jarek zaprosił mnie do swoich rodziców i muszę się jakoś odstawić.
– I czerwoną kieckę chcesz włożyć, jak jakaś jawnogrzesznica? – zażartowałam. – Odstaw się tak, a mamusia twojego wybranka znienawidzi cię na bank. Kochana, w tej sytuacji wchodzą w grę jedynie grzeczne beże, szarości, ewentualnie klasyczna czerń. Do tego skromny makijaż, zero kolorowych pazurów i buzia w ciup. Wierz mi, mam już drugą teściową i co nieco o tym wiem – powiedziałam.
– Jezuuu, nie strasz – jęknęła Paulina.
Przyznała jednak, że mogę mieć rację i obiecała, że zapomni o krwistej czerwieni. Pół godziny później wróciła szefowa, a naszej zakupoholiczki wciąż nie było.
– Dzwoń do niej – szepnęła Gośka. – Cholera, znowu gdzieś posiałam koszulki na dokumenty. Macie może jakieś?
– Paulina ma ich mnóstwo – podpowiedziała jej Iwona. – O, super. To sobie kilka pożyczę – Gosia otworzyła szufladę biurka Pauliny i zastygła w bezruchu.
– Co jest? Minę masz, jakbyś tam znalazła jadowitego węża – rzuciłam.
– Patrzcie – powiedziała cicho.
– Ja cię kręcę! – podobnie jak Iwonę, dosłownie mnie wmurowało, gdy Gośka wyjęła z biurka Pauliny zgubioną przez właściciela baru saszetkę w panterkę.
– Nie do wiary! Przecież ten chłopak tu był i prosił o zwrot! Patrzyła mu w oczy, cholera, nawet go kokietowała, a później pobiegła na zakupy, żeby lekką ręką wydać jego kasę – pokiwała głową Gosia.
– A jak się wymądrzała? Że niby znalezione nie kradzione… – mruknęłam.
– Dobra, to dzwońmy po tego gościa – powiedziała Gośka.
Nagle pomyślałam o Paulinie - samotnej matce
Mąż rzucił ją, kiedy jej synek nie miał jeszcze roku. Od rozwodu spotykała się z różnymi facetami, ale jakoś żaden nie zagrzewał u niej miejsca na dłużej. Co się stanie, jeśli gość od saszetki wezwie policję? Zrobiło mi się jej żal.
– A może dajmy jej szansę, niech po prostu to odda – powiedziałam.
– Trochę już pewnie wydała – zauważyła Gośka.
– To pójdzie do bankomatu, wyjmie ze swoich i dołoży. Wyjścia nie ma – albo odda co do grosza, albo wzywamy gliny.
Dziewczyny się zgodziły. Paulina wróciła dziesięć minut później – w rękach reklamówki z pobliskich butików, na twarzy euforia.
– Ale kieckę kupiłam! Za pięć stów, ale warto było! Co macie takie miny? Umarł ktoś? Oby szefowa – rzuciła żenujący żart i zaczęła upychać w szafie swoje zakupy.
– Oddaj pieniądze – Gośka wyciągnęła saszetkę i rzuciła ją Paulinie na biurko. – Skoczysz od razu do bankomatu, czy mamy dzwonić do tego młodego chłopaka? Wiedziałaś, że on ma chore dziecko? Wydaje pewnie krocie na jego leczenie, ale ty postanowiłaś uzupełnić garderobę!
– Sama zrobiłabyś pewnie to samo, gdyby to tobie wpadła w łapy ta kasa! – krzyknęła czerwona na twarzy Paulina.
– Mylisz się, kochana – powiedziała Gosia, po czym zgodnym chórem kazałyśmy Paulinie ruszać do bankomatu.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”