„Córka to geniusz, ale żona jest tym faktem załamana. Chciała, żeby siedziała w domu, znalazła chłopa ze wsi i rodziła dzieci”

Nasza córka to geniusz fot. Adobe Stock, fizkes
„– Bo wiesz, ja to nie mogę przestać myśleć o Wiktorii. Bo co z nią będzie? Ja miałam nadzieję, że jej piękne wesele wyprawimy i wnuki będą. Ale wiesz, takiego geniusza to przecież nikt nie zechce. No bo znasz chłopa, co chce mieć żonę mądrzejszą od siebie?”.
/ 10.09.2022 06:45
Nasza córka to geniusz fot. Adobe Stock, fizkes

Z Wiktorią, naszą jedyną córką i najstarszym dzieckiem, nigdy nie było kłopotów. Zaabsorbowani wychowaniem jej trzech młodszych braci – bliźniaków Patryka i Damiana oraz małego Sebastianka – długo nie zauważyliśmy, że Wiki jest inna. Ani ja, ani moja żona nie jesteśmy mózgowcami. Ja skończyłem technikum ogrodnicze, zarabiam, zajmując się ogrodami zleceniodawców. Hanka wyuczyła się na fryzjerkę, ale w zawodzie pracowała tylko do ślubu. Teraz zajmuje się domem i dziećmi.

Nauką Wiktorii przestaliśmy się przejmować dawno

Zawsze miała same szóstki i piątki oraz wzorowe sprawowanie. Co innego bliźniaki. Odkąd poszli do szkoły, nie ma tygodnia, żeby wychowawczyni nie wzywała Hanki na dywanik.

– Wikuś, Boże, jak to dobrze, że ty jesteś taka bezobsługowa – zażartowała kiedyś Hanka.

Wiktoria podniosła w głowę i bez namysłu wypaliła:

– Jesteś mi winna 2730 złotych.

– Że co? – oboje wybałuszyliśmy oczy.

– Gdybyś musiała dwa razy w tygodniu, odkąd poszłam do pierwszej klasy, jeździć do szkoły na wezwanie wychowawczyni, tyle wydałabyś na bilety. Proste, prawda?

Ta scena przypomniała mi się dopiero w wakacje kilka lat temu. Wiktoria była wtedy w gimnazjum. Spędzaliśmy urlop nad jeziorem. Chłopcy chlapali się w wodzie, Hanka się opalała. Zobaczyłem Wiki siedzącą pod drzewem. Coś pisała w zeszycie. Zajrzałem jej przez ramię. Mało pamiętałem z matematyki, ale nie miałem wątpliwości. Wiki rozwiązywała zadania! Zdenerwowałem się.

– No ładne kwiatki. Taka prymuska i co? Poprawka z matmy?

Wiki spojrzała na mnie z politowaniem.

– Tatku. Mógłbyś choć udawać, że interesujesz się moją nauką. I nie przyznawać się, że nawet nie spojrzałeś na moje świadectwo, które podetknęłam ci pod nos po zakończeniu roku. Było tam napisane, że „uczennica uzyskała promocję do następnej klasy”. A w rubryce matematyka było: „6”. Więc opanuj się. Jaka poprawka?

– No tak, racja, ale to w takim razie możesz mi powiedzieć, co robisz w wakacje z zeszytem do matematyki?

– Tatku. A widzisz tu jakieś inne rozrywki? Mam iść się chlapać w wodzie? Te zadania rozwiązuję dla przyjemności.

Dla przyjemności? Zadania z matmy?

Wycofałem się i poszedłem do żony.

– Ty wiesz, co robi nasza córka? Rozwiązuje zadania z matematyki! I mówi, że to dla przyjemności, taka rozrywka. Rozrywka, rozumiesz? Z nią jest coś nie tak!

– Jezu, co ty mówisz? Naprawdę? Może to taka faza? Może jej przejdzie?

Okazało się, że to nie faza

I że nie przejdzie. Po wakacjach oboje poszliśmy do szkoły Wiktorii na rozmowę. Wychowawczyni od razu posłała nas do matematyczki.

– Nie chcę państwa straszyć i używać słowa „geniusz”, ale Wiktoria rzeczywiście ma głowę do matematyki.

Spojrzałem na żonę. Geniusz? Jezu… Może i nauczycielka nie chciała nas straszyć, ale ja byłem przerażony. A co my z Hanką wiemy o wychowywaniu geniusza? Dowiedzieliśmy się, że przez całą pierwszą klasę Wiktoria chodziła na kółko matematyczne z licealistami.

– Ma wiedzę dużo większą niż oni. Jak ona logicznie myśli!

Po powrocie do domu usiedliśmy z Hanką w kuchni.

– Boże, co my teraz zrobimy? Mamy Einsteina w domu… – powiedziała Hanka i ukryła twarz w dłoniach. – A jak ona się zmarnuje? Przecież my jej nie umiemy pomóc. Nawet nie zauważyliśmy, że jest taka wyjątkowa.

Nie miałem nic mądrego do powiedzenia.

– Chodźmy spać, nic nie wymyślimy.

Ale żadne z nas nie mogło zasnąć. Po dwóch godzinach usłyszałem szept Hanki.

– Śpisz? – Hanka usiadła i zapaliła lampkę. – Bo wiesz, ja to nie mogę przestać myśleć o Wiktorii. Bo co z nią będzie? Ja miałam nadzieję, że jej piękne wesele wyprawimy i wnuki będą. Ale wiesz, takiego geniusza to przecież nikt nie zechce. No bo znasz chłopa, co chce mieć żonę mądrzejszą od siebie? Zresztą ja nie wiem, czy ona się w ogóle chłopcami interesuje. Teraz, jak tak pomyślę, to w ogóle o żadnym nigdy nie mówiła.

Parsknąłem śmiechem.

– Hanka, bój się Boga. To o to się martwisz? Że ona adoratora w naszym miasteczku nie znajdzie? Jasne, że nie. Przecież ona stąd zaraz wyfrunie. Do Warszawy na studia albo dalej. Przed nią świat stoi otworem!

– Czyli że co? Że będziemy musieli ją puścić w ten świat? Ale ja nie chcę. To moja mała córeczka przecież jest – Hanka zaczęła płakać.

Udawałem, że jestem twardy, ale też poczułem, że pieką mnie oczy. W drugiej klasie gimnazjum Wiki wygrała ogólnopolską olimpiadę matematyczną dla licealistów. Warszawskie liceum im. Staszica, szkoła dla uczniów o wybitnych zdolnościach matematycznych, zaproponowała jej miejsce w pierwszej klasie. Od razu, z pominięciem końcówki gimnazjum.

– Chcesz jechać? – zapytaliśmy.

Wiki spojrzała na nas tak, że już nic nie musiała mówić. Dzięki pomocy nauczycieli znaleźliśmy Wiki pokój przy rodzinie. A to kosztowało.

– Wezmę więcej zleceń, jakoś damy radę – obiecałem.

Nie stać nas na marzenia córki

Wiki zdała maturę w wieku 17 lat. Chciał ją mieć u siebie każdy wydział matematyczny w Polsce. Jednak jej nauczyciel miał inne plany.

– Panie Mariuszu, ja wiem, że to szok, ale proszę posłuchać – głos pana Jędrzeja w słuchawce brzmiał poważnie. – Wiktoria została przyjęta na uniwersytet w Oksfordzie. Uczelnia obiecuje pełne stypendium i miejsce w akademiku. Jednak zostają koszty utrzymania. Tam życie nie jest tanie. Ale proszę pomyśleć, jaka to szansa dla waszej córki.

Jasne, że chcieliśmy, żeby pojechała na te studia. Ale koszty były ogromne. Choćbym pracował dzień i noc, a Hanka poszła do pracy na cały etat – nie damy rady. Zadzwoniłem do pana Jędrzeja, żeby powiedzieć mu prawdę.

– Nie wiem, jak to powiedzieć Wiktorii, ale nie znajdziemy tych pieniędzy.

Panie Mariuszu, proszę dać mi jeszcze chwilę. Wszystko jest już prawie załatwione… Lada chwila się odezwę!

Trzy dni później zadzwonił dzwonek. Otworzyłem. Na progu stali pan Jędrzej i matematyczka Wiki z gimnazjum.

– Możemy na chwilkę?

Pan Jędrzej postawił na stole laptopa. Poklikał i po chwili odwrócił go w moją stronę. Przez moment nie wiedziałem, na co patrzę. Poznałem zdjęcie Wiktorii. Obok widniała jakaś niebotyczna suma.

– Panie Mariuszu. Przecież nie mogliśmy pozwolić, żeby nasz rodzimy talent się zmarnował – zaczęła mówić matematyczka. – Zorganizowałam zbiórkę na studia Wiki. Wrzuciłam na Facebooka szkoły i poszło. W trzy dni zebraliśmy całą sumę! Całe miasteczko się zrzuciło. Ile kto mógł. Mówię panu, ludzie są wspaniali, tylko trzeba dać im szansę.

Nie wiedziałem, co powiedzieć.

– Hanka, chodź tutaj! – zawołałem.

Chwilę mi zajęło, zanim wyjaśniłem żonie, co się stało.

Kochanie, to wszystko dla naszej córki. Ale my chyba nie możemy tego przyjąć… No bo jak tak? Ja rozumiem, na operację, ratowanie życia, ale żeby tak na studia brać od ludzi pieniądze? – gadałem jak najęty, ale tak naprawdę to chciałem, żeby ktoś mnie przekonał, że nie mam racji.

– Ale że ludzie tak… Dla naszej Wiki? Boże… – Hanka zaczęła płakać.

– Nie dla waszej. Dla naszej! Myślą państwo, że w tym mieście się tacy geniusze co tydzień rodzą? Ludzie są dumni, dlatego chcą pomóc. Całe miasto będzie się nią chwalić. Proszę się nie wygłupiać. A jak będziecie chcieli się odwdzięczyć, to coś wymyślicie!

Jasne, że daliśmy się przekonać

Jak Wiktoria usłyszała, co się wydarzyło, o mało nie oszalała z radości.

– Rany, mamo, tatku! Oksford? Jeeezuuu!

Długo myślałem, jak się odwdzięczyć sąsiadom. W końcu zrozumiałem, że mogę zrobić to, na czym się znam najlepiej. W mój plan wtajemniczyłem Wiktorię.

– Pomożesz?

– No ba, jak możesz pytać?

Parę szkiców, wizyta na giełdzie kwiatowej i w urzędzie gminy. W końcu byliśmy gotowi. Pracowaliśmy razem całą noc. Udało nam się skończyć tuż przed świtem. Usiedliśmy na ławce i czekaliśmy, aż na skwerku pojawią się pierwsi przechodnie. Po godzinie pojawiła się starsza para z psem.

– Franek, popatrz… Tego tu wczoraj nie było – starsza pani szturchnęła męża w bok. – Te kwiaty się układają w jakiś napis!

Wiktoria spojrzała na mnie.

– Piąteczka, ojciec. Możemy iść spać!

Po kilkunastu metrach zatrzymaliśmy się i spojrzeliśmy na nasze dzieło. W ciągu jednej nocy zaniedbany trawnik zamieniliśmy w kwiatowy dywan. Napis na nim głosił: „Dzięki! Wiki”.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA