„Nasz syn musiał mieć operację, ale to, co najgorsze, zdarzyło się dużo później. Okazało się, że nie jesteśmy jego rodzicami”

smutna rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, michaelheim
„Dziecka pragnęłam od chwili, gdy jako sześcioletnia dziewczynka dostałam lalkę bobasa i wózek. To był prezent od cioci z Niemiec, więc bobas miał całą wyprawkę – ubranka, pieluchy, buteleczkę do karmienia. I karmiło się go „mlekiem”, czyli wodą, a potem trzeba było zmienić pieluchy, bo w odpowiednim czasie owa woda wyciekała”.
/ 02.07.2023 15:15
smutna rozczarowana kobieta fot. Adobe Stock, michaelheim

Moje małżeństwo było z tych, które z wszelkich życiowych perturbacji wychodzi silniejsze. Do momentu choroby Jacka, naszego syna, ja i Marek właściwie byliśmy jak żelbetonowa ściana. Uważałam, że nic nas nie może zniszczyć.

Kiedy siedzieliśmy na krzesełkach przed salą operacyjną, czekając na wyjście lekarza, Marek wziął mnie za rękę i powiedział:

– Będzie dobrze. Nie po to tak się staraliśmy, żeby teraz Bóg nam go zabrał.

Wiedziałam, o czym mówi

Jacek nie pojawił się na świecie ot tak, bo postanowiliśmy mieć dziecko. Musieliśmy na niego ciężko zapracować – modlitwami, chodzeniem po lekarzach, którzy rozkładali ręce, „bo przecież właściwie nic nie stoi na przeszkodzie”, piciem dziesiątek obrzydliwych ziół i uprawianiem seksu na różne okropne, absolutnie niepodniecające sposoby, „żeby nasienie nie uciekało”.

Dziecka pragnęłam od chwili, gdy jako sześcioletnia dziewczynka dostałam lalkę bobasa i wózek. To był prezent od cioci z Niemiec, więc bobas miał całą wyprawkę – ubranka, pieluchy, buteleczkę do karmienia. I karmiło się go „mlekiem”, czyli wodą, a potem trzeba było zmienić pieluchy, bo w odpowiednim czasie owa woda wyciekała.

Wszystkie moje koleżanki zazdrościły mi lalki, i pewnie ta zazdrość jakoś mi się wdrukowała w psychikę, bo zawsze miałam wrażenie, że cokolwiek bym w życiu osiągnęła, to tak naprawdę liczy się jedynie dziecko.

Ale może po prostu jestem zwykłą kobietą z silnie rozwiniętym instynktem macierzyńskim. I wolałabym mieć całą gromadkę zamiast jedynaka, ale ja i mąż mamy konflikt serologiczny, więc druga ciąża byłaby niebezpieczna. Moje przyjaciółki, które kiedyś zazdrościły mi lalki bobasa, potem zazdrościły męża. Że taki normalny, że partner, że „też chciałybyśmy mieć takie porozumienie z naszymi facetami”.

A przyjaciele Marka zazdrościli mu żony

Że taka normalna, że rozumie i w ogóle… Co nie znaczy, że nie miewaliśmy kłopotów. Były problemy finansowe, kiedy Marek bez porozumienia ze mną wszedł w jakiś szemrany biznes i straciliśmy oszczędności i samochód. Och, jaka byłam zła! I właściwie nie na to, że zostaliśmy bez grosza, tylko na to, że zrobił to za moimi plecami. Tygodniami dyskutowaliśmy, ja się obrażałam, on mnie przepraszał. Ale w końcu doszliśmy do porozumienia i jeszcze mocniej się pokochaliśmy.

Potem była sprawa teścia, który zachorował na alzheimera. Teściowa nie była w stanie zająć się mężem, a jednocześnie nie pozwalała oddać go do ośrodka. Więc przez dwa lata, do jego śmierci, my się nim opiekowaliśmy.

Było to bardzo wyczerpujące i psychicznie, i fizycznie. Przez cały ten czas pragnęłam mieć dziecko, a niemożność zajścia w ciążę dobijała mnie. Sprawiała, że czułam się gorsza od przyjaciółek, które pchały swoje maleństwa w wózeczkach, a niektóre wyprawiały już dzieci do szkoły… I tuż po śmierci teścia załamałam się.

Marek stanął na wysokości zadania – jego miłość i opieka wyciągnęły mnie z mrocznej otchłani. Poradziliśmy sobie. I dostaliśmy nagrodę. Wkrótce po moich trzydziestych piątych urodzinach zaszłam w ciążę. Urodził się Jacek.

Z nim też nie było łatwo

Okazało się, że ma wrodzoną wadę serca i problemy z miednicą. To oznaczało rehabilitację, ciągłe wizyty u lekarzy i szukanie ratunku.

Syn przeszedł dwie operacje, ale gdy skończył trzynaście lat, był już zdrowym dzieckiem, które wchodziło w okres dojrzewania. Co też nie było dla nas łatwe. Miał gwałtowny charakter, kierowały nim emocje, nie rozsądek. Najpierw działał, potem myślał. Nie lubił się uczyć, wolał grać w piłkę z kolegami, a w późniejszych latach wagarował i miał ciągoty do przebywania z kolegami, dla których celem życia było zostać żołnierzami mafii. Na pół roku trafił nawet do poprawczaka za włamanie do kiosku.

Musiałam brać leki na uspokojenie, bo nie mogłam w nocy spać, wyobrażając sobie wszystko, co najgorsze, co mogło Jacka tam spotkać. Marek przeżył to równie ciężko, zanurzył się w pracy do tego stopnia, że w pewnym momencie stracił poczucie tego, co jest naprawdę ważne.

Ale przeszliśmy przez to razem

Ja i Marek, pomagając sobie wzajemnie, ufając sobie bezgranicznie. Wszystkie te przeciwności losu zahartowały nas, wzmocniły, stworzyły z nas jedność. Jak mówili przyjaciele i rodzina: Aldony nie ma bez Marka, a Marka bez Aldony.

Nie wyobrażałam sobie, że mogłoby się pojawić coś, co mogło to zniszczyć. Kiedy Jacek miał dwadzieścia trzy lata, odezwała się jego wada serca. Musiał mieć kolejną operację. Lekarze zapewniali, że nie zagraża jego życiu, ale ja i tak się bałam. Mój mąż także.

Przyjechaliśmy do szpitala dzień przed operacją i oddaliśmy krew.

Syn ma grupę B Rh plus – podpowiedział Marek lekarzowi. – Jak ja, więc może skorzystacie z mojej krwi.

Następnego dnia siedzieliśmy na szpitalnym korytarzu, modląc się o powodzenie operacji. Może i nie była trudna, ale i tak się bałam. Nic nigdy nie jest pewne.

Wreszcie w drzwiach ukazał się lekarz.

– Operacja się udała – uśmiechnął się ze zmęczeniem. – Nie było komplikacji. Syn będzie jak nowy.
Z ulgi nogi ugięły się pode mną. Mąż mnie podtrzymał.

– A przy okazji, syn ma grupę krwi A Rh plus – kiwnął głową i wrócił na blok operacyjny.

Przytuliłam się do męża i rozpłakałam

Nawet nie wiedziałam, że tak byłam spięta i zestresowana. Wróciliśmy do domu. Byłam tak szczęśliwa, że niebezpieczeństwo minęło, że z początku nie zauważyłam zmiany w zachowaniu męża. Nie mówiąc o braku czasu, bo codziennie po pracy latałam do szpitala. Dopiero po kilku dniach zaczęło do mnie docierać, że Marek patrzy na mnie jakoś dziwnie, z zastanowieniem.

Że jest cichszy, nie reaguje na moje słowa jak przedtem. Że kiedy kładziemy się razem spać, odwraca się ode mnie, że niby taki zmęczony. Kiedy to zauważyłam, spytałam, co się dzieje. Może jest chory?

– Kto jest ojcem Jacka? – spytał sztywno.

– Ty – odparłam, jeszcze nie rozumiejąc. – O co ci chodzi?

– Mam grupę krwi B Rh plus. Ty masz B Rh minus. Nie ma biologicznej możliwości, żeby nasze wspólne dziecko miało A Rh plus. Sprawdziłem. W kilku źródłach, bo bardzo chciałem, żeby to nie była prawda. Bo z tego wynika, że Jacek nie jest moim synem. Dlatego pytam, z kim mnie zdradziłaś.

– Pomylili się – powiedziałam zduszonym głosem. 

– I dali mu niewłaściwą krew? – w głosie męża zabrzmiała drwina. Ale w jego oczach widziałam cierpienie. – Już by nie żył. Aldona, nie zapieraj się, bo tylko pogarszasz sytuację – sięgnął po komórkę, coś w niej znalazł i pokazał mi.

To były wyniki badań genetycznych, które stwierdzały, że DNA Marka i Jacka nie wskazują na pokrewieństwo.

– Marek – patrzyłam na męża z narastającym przerażeniem. – Nie mam pojęcia, jak się to stało. Nigdy cię nie zdradziłam. 

– Nie mówię, że zdradziłaś… – skrzywił się. – Tak sobie myślę, że po tylu latach starań o dziecko uznałaś, że to może przez ten konflikt serologiczny nie możesz zajść, i znalazłaś odpowiedniego dawcę.

OK, rozumiem, tylko przyznaj się. Nie powiedziałaś mi, bo nie chciałaś, żebym myślał, że wychowuję kukułcze jajo…

– Przestań! – krzyknęłam. Cała się trzęsłam. – Nigdy nie spałam z innym mężczyzną i nigdy nie zrobiłam niczego bez twojej wiedzy.

– Są banki spermy – próbował dalej.

– Nie! To musi być jakaś pomyłka… – rozpłakałam się. I przeraziłam się jeszcze bardziej, bo Marek po raz pierwszy w naszym trzydziestopięcioletnim małżeństwie nie starał się mnie pocieszyć, tylko patrzył na mnie zimnym wzrokiem, a potem wstał i wyszedł z pokoju.

Przez kolejny tydzień próbowałam z nim rozmawiać

Za każdym razem kończyło się to kłótnią. Chciał, żebym się przyznała, ale nie miałam do czego. W końcu powiedział, że go zawiodłam. Że obrażam jego inteligencję.

– Bo co, mam uwierzyć, że zaszłaś za sprawą Ducha Świętego? – mówił z drwiną. – I w dodatku jesteś tchórzliwą, podłą kłamczuchą. Powinienem odejść do Dominiki. Ona by mnie nie załatwiła kukułczym jajem. Żałuję. Zmarnowałaś mi życie.

Wyszedł, trzaskając drzwiami. Czułam się tak, jakby mi wbił nóż w serce. Nie wiem, kim była Dominika, ale nie było to ważne. Miałam wrażenie, że umieram razem z człowiekiem, którego kochałam. Razem z miłością.

Pół nocy myślałam o tym, co powinnam zrobić

Broniłam się przed tym ostatecznym krokiem, bo wtedy z mojego życia zostałyby tylko ruiny. Ale kiedy przyszłam do szpitala do Jacka i znów zadziwiło mnie, jak bardzo nie był podobny do nas, zrozumiałam, że właściwie to tylko formalność.

Musieli go podmienić w szpitalu…

Zrobiłam test genetyczny i wyszło, że Jacek nie jest także moim synem. Niby byłam na to przygotowana, ale ujrzenie tego czarno na białym i tak mną wstrząsnęło. Domyśliłam się, że został podmieniony na porodówce, prawdopodobnie przypadkiem. Ile razy słyszałam o takich sytuacjach! Nawet filmy o tym zrobili. I przytrafiło się to właśnie nam. Zwykły pech.

Tego dnia przyszłam do domu i położyłam wynik badania DNA przed Markiem. Potem pojechałam do siostry się wyryczeć.

Dotąd nie udało mi się znaleźć mojego biologicznego syna. Bałagan w archiwach szpitala był kosmiczny. Ale może kiedyś. Nawet nie wiem, czy chcę. Miłość do Jacka zaspokaja mój instynkt macierzyński.

A co do Marka…

Wstydził się. Przepraszał. Kajał się. Błagał. Posypywał głowę popiołem. Przypominał wszystkie trudne sytuacje, które udało się nam przejść i które scementowały nasz związek. Twierdził, że nadal uważa Jacka za swojego syna. I że wciąż mnie kocha i chce, byśmy nadal byli razem.

Przez pół roku z całych sił starałam się powrócić na poprzednie tory małżeństwa. Starałam się zapomnieć, zrozumieć i wybaczyć. Cała rodzina mi pomagała:

– No, postaw siebie na jego miejscu. Na pewno byś pomyślała, że cię zdradził. To było jedyne logiczne rozwiązanie – mówiła szwagierka.

– Ale ja mu mówiłam, że tego nie zrobiłam. Nie uwierzył mi.

– Bo to było nieprawdopodobne. Myśl logicznie. Czy ty byś mu uwierzyła?

Faktycznie, jeśli nie wpadło się na pomysł, że Jacek był dzieckiem podmienionym w szpitalu, trudno było uwierzyć, że nie zdradziłam męża. Tylko że gdyby Marek mi ufał, gdyby mi uwierzył, to z pewnością, szukając innego rozwiązania zagadki, pomyślałby o badaniach DNA.

I to mnie bolało. No i to zdanie o Dominice, kimkolwiek była. I o tym, że zmarnowałam mu życie. Rozumiem, że Marek powiedział to wszystko w chwili wielkiego wzburzenia i bardzo tego żałuje, i może nawet nie była to prawda – ale to powiedział.

A ja to usłyszałam i nie jestem w stanie tego zapomnieć. Wybaczyć. To nie jest kwestia rozsądku, logiki, inteligencji czy mądrości. To kwestia uczuć i emocji. Naszej podświadomości. Kiedyś myślałam, że nic nie jest w stanie zniszczyć naszego małżeństwa. A wystarczyło tylko kilka słów.

Czytaj także:
„Wuj zniknął w tajemniczych okolicznościach. Żeby uporządkować sprawy spadkowe, trzeba go było odnaleźć – żywego lub martwego”
„Przekonałam się, że szerokie bary i kaloryfer na brzuchu nie świadczą o sile. Mój facet to boże cielę”
„Mój ojciec spędził życie z mamą tylko dlatego, że ją okłamał. Nie wiedziała, że jest ofiarą jego spisku”

Redakcja poleca

REKLAMA