„Mój ojciec spędził życie z mamą tylko dlatego, że ją okłamał. Nie wiedziała, że jest ofiarą jego spisku”

Mój ojciec zadręczał swoje żony fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Słuchałam ojca w skupieniu. On wyczuwał, że już niedługo umrze, ale mimo to nie miał odwagi przyznać się mamie do tego, jak postąpił przed laty. Kochał ją, ale jego postępek był wyjątkowo samolubny. Może bał się, że w ostatniej godzinie jego życia ona nie wybaczy mu tego, co zrobił? Najwidoczniej chciał, żebym ja uczyniła to za niego”.
/ 29.06.2023 17:15
Mój ojciec zadręczał swoje żony fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Moja mama przez wiele lat nie chciała powiedzieć, co się z nią działo, zanim poznała tatę. Po latach dowiedziałam się, że na nim również wymogła przyrzeczenie, iż nie będzie o to pytał. I nie tak chodziło o „łóżko”, gdyż w tamtych czasach za te sprawy zabierano się po ślubie. Jednak w smutnych okolicznościach dowiedziałam się całej prawdy.

– Twoją mamę poznałem przy odgruzowywaniu Warszawy – powiedział tata pewnego dnia, gdy odwiedziłam go w szpitalu, z którego, co już wtedy oboje świetnie przeczuwaliśmy, miał już nigdy nie wyjść.

Kiedy mówił, uśmiechał się

Zapatrzony w jakiś punkt za moimi plecami, jakby po raz kolejny przeżywał dawne wydarzenia.

– Po ośmiu godzinach pracy wszyscy w urzędzie braliśmy do rąk łopaty i z urzędników zmienialiśmy się w robotników. Pewnego dnia zobaczyłem twoją mamę. Marysia była w grupie, która przychodziła z banku spółdzielczego. Ja w tym czasie pracowałem w dyrekcji okręgowej DOKP. Tamtego dnia wracaliśmy tym samym samochodem ciężarowym do domu. Odgruzowanymi ulicami nie kursowały jeszcze wtedy autobusy, a torowiska tramwajowe nadal były zryte bombami. Tak więc rozwoziły nas ciężarówki. Nie dość że jechaliśmy tą samą podwózką, to okazało się, że idziemy w tę samą stronę, bo mieszkaliśmy na sąsiednich ulicach. Jak łatwo zgadnąć, zaczęliśmy się coraz częściej spotykać. Czekałem na mamę, gdy wychodziła rano do pracy, i odprowadzałem ją wieczorem. Ona chyba domyślała się, że coś do niej czuję, ale nie dawała żadnego znaku, że moje starania są jej miłe. Pewnej niedzieli odgruzowywaliśmy ulicę Bracką. Nieoczekiwanie popsuła się koparka i majster orzekł, że z pracy już dziś nic nie będzie. Poszliśmy więc większą grupą na spacer nad Wisłę. W trakcie drogi podeszła do mnie serdeczna przyjaciółka Marysi, Danka. Dowiedziałem się od niej, że moje starania są skazane na klęskę.

Opowieść taty była naprawdę ciekawa. Poczułam się, jakbym naprawdę była obok niego w dniu, o którym opowiadał.

– Niby dlaczego? – spytał tata Dankę zaczepnie.

– Ona czeka na swojego księcia z bajki – Danka uśmiechnęła się tajemniczo.

Jakiego księcia?

– Jeśli zaprosisz mnie na sobotnią potańcówkę, powiem ci, co wiem.

Zgodził się i opowiedziała mu historię Marysi.

– Przed wojną, w 1938 roku, twoja mama dzięki pomocy rodziny skończyła dwie klasy szkoły ogólnokształcącej, a potem kurs księgowych. W tamtym czasie wykształcenie niepełne średnie coś znaczyło. W efekcie została przyjęta do prywatnej firmy transportowej jako pomocnica księgowej. Zarabiała 148 złotych, co wtedy było sporą sumą – kontynuował tata. – Dzięki niej mogła utrzymać dziadka i babcię, zapłacić czynsz za wynajmowane mieszkanie i jeszcze odłożyć 10 złotych na czarną godzinę.

Pewnego dnia w firmie pojawił się młody mężczyzna, mógł mieć najwyżej 28 lat.

Mama potraktowała go jako nowego kontrahenta

Młody człowiek nie zaprzeczał, a pannie najwyraźniej wpadł w oko przystojny gość. Ich rozmowę przerwało wejście właściciela, który porwał w ramiona młodego człowieka. Jak się okazało, był on jego synem i właśnie wrócił z zagranicy, po studiach na Oxfordzie czy w Cambridge... Tata, zmęczony tak długim mówieniem, na chwilę przerwał, i ciągnął dalej:

– Z opowieści Danki wynikało, że młody panicz zapałał sympatią do pracownicy firmy. Z czasem połączył ich romans, który mógł się źle skończyć dla panny bez koneksji, w dodatku mającej na utrzymaniu dwoje starych rodziców. Z tego też powodu, jak stwierdziła Danka, Marysia postanowiła zerwać z Ksawerym. Wtedy jednak był on już tak w niej zakochany, że postanowił się oświadczyć.

W tamtym czasie to byłby mezalians, gdyż jego rodzina nie tylko była bogata, ale miała też artystokratyczne korzenie. Dlatego rodzice Ksawerego zamierzali wyswatać syna z bardzo posażną panną ze swojej sfery. Słuchałam opowieści ojca, zaskoczona tym, że mama (jak na tamte czasy) miała dość burzliwą przeszłość. Oczywiście dzisiaj ktoś na tak „zawiłą” historię wzruszyłby z lekceważeniem ramionami. Jednak przed wojną wyjście z własnej sfery i wejście do drugiej, tej majętniejszej, było nie do pomyślenia. Przypomniał mi się wówczas film „Trędowata”, który jako mała dziewczynka oglądałam z mamą w kinie. Opowiadał historię tragicznej miłości ordynata Michorowskiego i guwernantki Stefci Rudeckiej. Pamiętam, że pod koniec filmu mama nie odejmowała chusteczki od oczu, podczas gdy dla mnie było to śmieszne romansidło z epoki dinozaurów. Nigdy nie posądzałabym mamy o płomienny romans. Byłam przekonana, że rodzice się kochają, choć nie było w nich namiętnego ognia. Może dlatego przez długie lata wydawało mi się, że tak właśnie wygląda prawdziwe uczucie: spokojne, ułożone, ciche i nie za bardzo krzykliwe i namiętne.

Jakże się myliłam

Choć ojciec nie mówił tego wprost, to pomiędzy wypowiadanymi przez niego słowami dało się wyczuć, że był zazdrosny o tamte lata i miłość, którą mama obdarzyła innego mężczyznę.

Marysia i Ksawery postanowili w tajemnicy się pobrać. Młody panicz z narzeczoną nie bardzo mogli pokazać się w towarzystwie, a mama nie chciała chodzić po kawiarniach czy hotelikach na przedmieściu, więc randki odbywali w samochodzie DKW koloru czarnego z rocznika 1932.

Jednak na kilka dni przed zaplanowanym cichym ślubem Ksawery nie zjawił się samochodem pod domem mamy. Miał wypadek – gdy tylko te wieści dotarły do mamy, zaczęła go szukać go po szpitalach. Okazało się, że rodzina, zaraz po operacji, wywiozła go do Szwajcarii. Działo się to w połowie sierpnia 1939 roku, dwa tygodnie później wybuchła II wojna światowa, która wywróciła wszystko do góry nogami. Sześć lat później, także we wrześniu, w życiu mojej mamy pojawił się inny mężczyzna, którego spotkała podczas odgruzowywania Warszawy.

– Jak już wspomniałem – kontynuował ojciec ściszonym głosem – początkowo mama nie zwracała na mnie uwagi. Miałem nieodparte wrażenie, że ona na kogoś czeka. W tamtych latach to zresztą nie było nic dziwnego. Prawie każdy miał kogoś, z kim stracił kontakt podczas wojennej zawieruchy, a teraz żył nadzieją, że ten bliski: ojciec, mąż, brat, matka, siostra, syn czy córka nareszcie wróci do domu. Ze słów Danki wywnioskowałem, że Marysia również czeka na kogoś, kto zajmuje ważne miejsce w jej sercu. Na ukochanego. Przez następne cztery lata codziennie się spotykaliśmy, a Marysia z czasem do mnie przywykła. Starałem się ją wyręczyć w codziennych sprawach, pomagać rozwiązywać kłopoty, jakich nastręczała opieka nad starymi rodzicami. Pewnego dnia poprosiła, żebym po pracy został z jej ciężko chorą mamą, gdy ona pojechała szukać lekarstw.

– Szukać? – zdziwiłam się.

– Tak, tak córciu, wtedy nie szło się do apteki, tylko jeździło po mieście, modląc się o to, by trafić na potrzebny medykament.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem, a tata westchnął ciężko, usiadł wygodniej na łóżku i opowiadał dalej:

– Tamtego wieczoru siedziałem przy stole i piłem herbatę. W pewnej chwili zwróciłem uwagę na obrączkę należącą do ojca Marysi, którego kilka dni wcześniej zabrano do szpitala. Zadałem sobie w duchu pytanie, jak wyglądałaby moja dłoń, gdybym miał na niej obrączkę. Założyłem ją i zanim zdążyłem się jej dokładnie przyjrzeć, rozległ się dzwonek do drzwi. Na klatce schodowej stał jakiś mężczyzna z kwiatami.

Pytał, czy zastał Marysię

– Mówił, że jest jej dawnym znajomym, a ja wiedziałem, że to Ksawery.

Wtedy tamten zwrócił uwagę na obrączkę błyszczącą na palcu.

– Czy Marysia i pan… – spojrzał znacząco na złoty krążek.

Tata zamilkł na chwilę, a potem znowu kontynuował historię.

 Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nie miałem do tego prawa, a jednak kiwnąłem głową i spojrzałem prosto w oczy obcemu, jakbym chciał powiedzieć, „Tak, to moja żona i proszę nas już więcej nie nachodzić”. Mężczyzna rozciągnął usta w wymuszonym uśmiechu. Potem wręczył mi bez słowa róże, odwrócił się na pięcie i zbiegł na dół. Gdy na parterze trzasnęły drzwi od klatki schodowej, stałem w tym samym miejscu, z różami w dłoni, i cały wewnętrznie się trząsłem. Marysia nie może się o tym dowiedzieć! Szybko zbiegłem z kwiatami dwa piętra niżej. Zostawiłem je na parapecie, a po powrocie do mieszkania odłożyłem obrączkę na miejsce. Gdy przyszła Marysia z lekarstwami, wymówiłem się ważną sprawą i wróciłem do siebie do domu. Przez następne dwa miesiące byłem pełen obaw, że ten Ksawery wróci i spotka Marysię, a ona powie mu prawdę.

Tak się jednak nie stało. Nieznajomy więcej się nie pojawił ani nie napisał. Rok później tamta wizyta wydawała mi się nieistotna.

– Poprosiłem twoją mamę o rękę. Za pierwszym razem zostałem odrzucony, ale za drugim, pół roku później usłyszałem upragnione: „tak”.

Słuchałam ojca w skupieniu. On wyczuwał, że już niedługo umrze, ale mimo to nie miał odwagi przyznać się mamie do tego, jak postąpił przed laty. Kochał ją, ale jego postępek był wyjątkowo samolubny. Może bał się, że w ostatniej godzinie jego życia ona nie wybaczy mu tego, co zrobił? Najwidoczniej chciał, żebym ja uczyniła to za niego dopiero po jego śmierci. Dwa miesiące po tamtej rozmowie szłam za trumną na cmentarzu... Przez kilka lat zbierałam się, żeby powtórzyć mamie opowieść ojca, ale nigdy się na to nie zdobyłam. Kochałam ich oboje i nie chciałam, żeby mama zaczęła źle myśleć o ojcu, i to teraz, już po jego śmierci.

Bałam się, że sekret wyjdzie na jaw

Byłam święcie przekonana, że to koniec tej historii. Bardzo się myliłam... Przed dwoma laty na progu naszego domu pojawił się przystojny mężczyzna w moim wieku. Kiedy otworzyłam drzwi i nasze oczy się spotkały, poczułam, jak przenika mnie dziwny dreszcz.

– Czy zastałem panią Marię?

Nie znałam tego mężczyzny, nie miałam pojęcia, kim mógł być, i czego od niej chce.

Nie pomylił pan przypadkiem adresu? – spytałam, a on się cofnął, spojrzał na numer mieszkania i pokręcił przecząco głową.

W tym czasie za mną pojawiła się mama.

– Kim pan jest? – spytała.

– Jestem Michał. Syn Ksawerego.

Po tych słowach mama zachwiała się i musiałam ją podtrzymać, by nie osunęła się na podłogę. Weszliśmy do pokoju. Wskazałam gościowi miejsce przy stole i poszłam zaparzyć herbatę. Mężczyzna opowiadał historię ojca. Powiedział, że Ksawery ożenił się w 1946 roku.

– Ojciec przed śmiercią prosił, żebym panią odnalazł, i przekazał jej prawo własności oraz kluczyki do samochodu DKW rocznik 1932.

Po twarzy mojej mamy płynęły łzy. Czekałam zdenerwowana, aż Michał powie, że jego ojciec kiedyś nas odwiedził i spotkał na jego progu jej ówczesnego męża. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło. Nazajutrz mama zeszła na dół do samochodu, który syn Ksawerego podstawił pod nasz blok. Wsiadła i poprosiła, żebyśmy zostawili ją na dłuższy samą. Kiedy odchodziłam, zobaczyłam, jak pieszczotliwie dotyka starych skórzanych obić foteli. To musiało być dla niej ogromne przeżycie, znaleźć się w samochodzie, w którego wnętrzu przeżywała największą miłość swojego życia. Ja w tym czasie zaprosiłam Michała na kawę do pobliskiej ciastkarni.

Dowiedziałam się, że wiele nas łączy

Nie tylko miłość naszych rodziców, którym nie było dane dożyć wspólnie starości. Poza tym oboje mieliśmy za sobą nieudane związki i już dorosłe dzieci, a nawet wnuki. Michał długie lata pracował jako tłumacz książek z języka angielskiego, podobnie jak ja. W wolnym czasie oboje lubiliśmy odwiedzać muzea. Oboje byliśmy już po pięćdziesiątce...

Nie sądzisz, że mamy strasznie dużo ze sobą wspólnego? – spojrzał mi w oczy w ten szczególny sposób, a ja spłonęłam jak pensjonarka, bo przecież w moim wieku to już nie pora na amory...

Kiwnęłam głową, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. Na szczęście słowa nie były potrzebne. Zaczęliśmy się spotykać, a Michał przekonywał mnie, że skoro się kochamy, to musimy spróbować. Pewnego dnia, jakieś pół roku po pierwszej wizycie, wyznał:

– Ojciec dopiero na kilka dni przed śmiercią powiedział mi w tajemnicy o wielkim uczuciu, jakim darzył Marię. Nie wspominał o tym, żeby nie ranić mojej mamy. Do końca zapewniał ją, że była najważniejszą kobietą w jego życiu. Chyba mówił prawdę, co nie przeczy temu, że jego serce przed wielu laty skradła całkiem inna kobieta. To życie jest strasznie dziwne, prawda? No bo w końcu gdyby nie oni – Michał objął mnie ramieniem – nigdy nie spotkałbym ciebie i nie zostałabyś moją żoną. No i nie pojechalibyśmy do ślubu DKW rocznik 1932.

Czytaj także:
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Odwołałam ślub 2 godziny przed ceremonią i porzuciłam narzeczonego, ale dzięki temu poznałam miłość życia”
„Narzeczony porzucił mnie przed ołtarzem, więc... wyszłam za kumpla. Nie po to przez 2 lata planowałam ślub, żeby się nie odbył”

Redakcja poleca

REKLAMA