Radek był moim sąsiadem. Podejrzewałam, że się we mnie podkochuje, ale wcale mi to nie schlebiało. Nie podobali mi się tacy faceci jak on: bardzo szczupli, niewysocy, w okularach. Zdecydowanie wolałam silnych, dobrze zbudowanych mężczyzn.
Dokładnie takich, jak mój Michał. Prawie dwa metry wzrostu, szerokie bary, kaloryfer na brzuchu. Słowem – prawdziwy macho. Kiedy więc Radek wodził za mną zakochanym wzrokiem, odwracałam głowę lub odpowiadałam niechętnym spojrzeniem. Nie miałam najmniejszej ochoty poznawać go bliżej. Ale kilka dni temu wydarzyło się coś, co sprawiło, że zmieniłam zdanie.
To było wczesnym rankiem. Mój ukochany kot Trufel wymknął się przez uchylony lufcik na swój codzienny obchód po osiedlu. Zawsze wracał najdalej po dwóch kwadransach. Tymczasem minęła godzina, potem druga, a jego ciągle nie było. Zdenerwowana, postanowiłam obudzić Michała.
– Trufel zaginął. Ubieraj się! Musimy go poszukać.
– Daj spokój, pewnie zaraz wróci. A ja chcę jeszcze trochę pospać… Jest przecież niedziela – ziewnął.
– Nic mnie to nie obchodzi! Truflowi na pewno coś się stało i i potrzebuje pomocy – ściągnęłam z niego kołdrę.
Wcale nie był taki chętny…
Marudził jeszcze chwilę, wzdychał, ale wstał. Kilka minut później biegaliśmy już po osiedlu i szukaliśmy kota. Ale choć zajrzeliśmy w każdy kąt, przepytaliśmy każdego człowieka, którego spotkaliśmy po drodze, efektów nie było. Trufel jakby zapadł się pod ziemię. Wyobraźnia podpowiadała mi coraz czarniejsze scenariusze więc aż się rozpłakałam. I nagle…
– To pani szuka czarno-białego kota? – usłyszałam za plecami.
Odwróciłam się. Przede mną stał jakiś chłopiec.
– Tak. A co, widziałeś go? – zapytałam z nadzieją w głosie.
– Uhm. Jest tam, na drzewie – wskazał ręką na stary kasztan.
Pędem ruszyliśmy w tamtą stronę. Spojrzałam w górę i aż podskoczyłam z radości. Na gałęzi, prawie na samej górze, rzeczywiście siedział Trufel. Moja euforia nie trwała jednak długo. Kot za nic w świecie nie chciał wrócić na ziemię. Wołałam go, błagałam, kusiłam ulubionymi przekąskami, ale on nawet nie drgnął. Zrozumiałam, że o własnych siłach nie zejdzie.
– Nie ma wyjścia, musisz się wspiąć po Trufla – powiedziałam do Michała.
– Ja? Zwariowałaś? To drzewo jest dla mnie za wysokie – obruszył się.
– Za wysokie? Chyba żartujesz! Gałęzie są prawie jak drabina. Myk, myk i będziesz na górze – nie ustępowałam.
– Żadne myk, myk! Jest zimno, niewiele widać, a gałęzie są pewnie mokre i śliskie. Nie licz więc na mnie. Nie będę ryzykował życia dla jakiegoś głupiego sierściucha.
– No wiesz, jak możesz! W takim razie sama wejdę po Trufla!
– A wchodź sobie, wchodź. Droga wolna. Ja w każdym razie stąd spadam. Nie chcę patrzeć, jak łamiesz sobie kark – powiedział i odszedł, nie oglądając się za siebie.
Poczułam żal i złość. Jak mogłam zakochać się w takim beznadziejnym facecie? Nie miałam jednak czasu rozczulać się nad sobą. Musiałam przecież ratować kota.
Złapałam się najniższej gałęzi i desperacko próbowałam się na nią wspiąć.
I wtedy ktoś złapał mnie za kurtkę i zdecydowanym ruchem ściągnął na ziemię. To był Radek.
– Poczekaj tu spokojnie. Zaraz przyniosę ci Trufla – uśmiechnął się i zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, zaczął się wspinać. Robił to tak szybko i pewnie, że ze zdziwienia aż otworzyłam buzię.
– Tylko uważaj, on jest bardzo płochliwy – krzyknęłam, gdy był w połowie drogi.
– Nie martw się, ratowanie kotów to moja specjalność – odkrzyknął i trochę zwolnił, by nie przestraszyć Trufla. Byłam tak przerażona, że zamknęłam oczy.
Nagle usłyszałam przeraźliwe miauknięcie i trzask łamanych gałęzi. Nogi się pode mną ugięły.
– Wszystko w porządku? – bałam się otworzyć oczy.
– No jasne, zaraz będziemy na dole. – usłyszałam głos Radka. I rzeczywiście, chwilę później stał przede mną i wyciągał spod kurtki Trufla. – Jest trochę zestresowany, ale poza tym nic mu chyba nie dolega – uśmiechnął się.
Owinęłam kota swoim szalem i mocno przytuliłam. Przylgnął do mnie jak małe dziecko. Szczęśliwa i wzruszona spojrzałam na Radka. Już nie wydawał mi się takim chucherkiem jak wcześniej.
– Czy mogę cię jutro zaprosić do siebie na kolację? Chcę ci podziękować za uratowanie Trufla – patrzyłam mu w oczy.
– A ten mięśniak, z którym tu przyszłaś, też będzie? – zapytał.
– Michał? Nie. On jest już tylko wspomnieniem – uśmiechnęłam się.
Czytaj także:
„Kumpel to bojący się babek mięczak. Zeswatałem go z pierwszą lepszą, a on tak się rozpędził, że stanął na ślubnym kobiercu”
„Mój były narzeczony był mięczakiem, a nie facetem. Dotarło do mnie, że nie chcę z nim spędzić reszty życia”
„Mój mąż to mięczak, który nie umie mówić nie. Miło, że pomaga innym, ale przez to nie ma dla mnie czasu”