Życie potrafi zaskakiwać, prawda? Z jednej strony banał, z drugiej... No cóż, coś najwyraźniej w tym jest. Ja i mój ukochany mąż przekonaliśmy się o tym na własnej skórze i teraz jesteśmy chyba najszczęśliwsi na świecie.
A wszystko dzięki jednemu panu!
Przygarnęliśmy z mężem psa – ofiarę jakiegoś potwora w ludzkiej skórze. Zagłodzony kundel miał nie tylko liczne rany i blizny wskazujące na to, że ktoś się nad nim od dawna znęcał, ale oprawca skazał go też na śmierć z głodu, przywiązując ciasno drutem do drzewa w lesie. Tylko cud sprawił, że wycieńczonego czworonoga znaleźli przypadkowi spacerowicze. Uratowali mu życie dosłownie w ostatniej chwili!
A jak w końcu zwierzak trafił do nas? Otóż było tak: Ta bulwersująca sprawa szybko obiegła lokalne media. Gdy o niej przeczytałam, nie mogłam powstrzymać łez.
– Co się stało? – wystraszył się Maciek, mój mąż, gdy po powrocie z pracy zastał mnie spłakaną.
– Sam zobacz – pokazałam mu artykuł.
Przeczytał i schował twarz w dłoniach.
– Gdybym dorwał tego człowieka... Jak tak można?! – był wstrząśnięty.
Oboje byliśmy wrażliwi na krzywdę zwierząt. Tym bardziej że niedawno pochowaliśmy Melę, naszą ukochaną suczkę. Gdy zachorowała, robiliśmy z Maćkiem wszystko, by ją uratować. Pokonywaliśmy setki kilometrów, by dostać się do najlepszych w kraju weterynarzy. Wzięliśmy nawet pożyczkę, by zapewnić naszej pupilce najlepsze badania i leki. Niestety, Mela odeszła, a my rozpaczaliśmy po niej jak po najbliższym członku rodziny.
Jak ktoś mógł zgotować swojemu psu takie piekło!
Byliśmy tak zdruzgotani losem maltretowanego czworonoga, że tamtego popołudnia nie mogliśmy nawet o tym rozmawiać. Dopiero wieczorem, gdy kładliśmy się spać, Maciek nagle spytał:
– Ula, a może... Tak sobie myślę... Przygarnęlibyśmy tego biedaka?
Zaskoczył mnie. Bo z jednej strony bardzo chciałam jakoś mu pomóc, ale ból po utracie Meli był we mnie wciąż tak silny, że nie brałam pod uwagę adopcji nowego czworonoga.
– Muszę pomyśleć, nie wiem na razie – odparłam wymijająco.
Ale z tego wszystkiego do świtu nie zmrużyłam oka. Rano podjęłam decyzję.
– Maciek – obudziłam męża. – Masz rację. Powinniśmy postarać się o adopcję tego psa. I tutaj nie ma na co czekać. Ten biedak nie może zostać sam.
– Kocham cię, najdroższa! – mąż przytulił mnie mocno.
Jeszcze tego samego dnia zadzwoniliśmy do fundacji, pod opiekę której – co wiedzieliśmy z mediów – trafił ten nieszczęśnik. I choć okazało się, że przez medialny rozgłos chętnych do jego adopcji było wiele osób, i to z całej Polski, to po tygodniach starań właśnie nas wybrano na jego nowych opiekunów. Byliśmy z Maćkiem podekscytowani i szczęśliwi. Przez myśl nam jednak wtedy nie przeszło, że tak naprawdę to nie my ratujemy tego czworonoga, ale to on uratuje nas...
Wspólne początki z Robinem – bo tak miał na imię nasz nowy domownik – były trudne.
Pies bał się własnego cienia
Chował się po kątach i rozpaczliwie skowyczał przy każdej próbie pogłaskania go. Ludzka ręka kojarzyła mu się wyłącznie z bólem. Uciekał, gdzie mógł.
– Boże mój, kto ci to biedaku zrobił? – nie mogłam powstrzymać łez, patrząc na to biedne wychudzone ciałko Robina, poorane licznymi bliznami i niezagojonymi jeszcze ranami.
Gdy któregoś dnia, chcąc umyć podłogę wyjęłam mopa, Robin na widok kija do podłogi zaczął się czołgać z przerażenia. A gdy Maciek wyjął młotek, by naprawić kuchenną szafkę, pies tak piszczał ze strachu, że aż zsikał się pod siebie. W czasie spacerów nie było lepiej. Robiś bał się nawet załatwiać swoje potrzeby: kładł się, kulił przerażony. Serca pękały nam z żalu i bezradności. Mieliśmy z Maćkiem ochotę znaleźć poprzednich „właścicieli” Robina i zgotować im podobny los!
Na szczęście fundacja już ich odnalazła i podała do prokuratury. Póki co ze wszystkich sił staraliśmy się, żeby Robin zrozumiał, że ludzie to nie tylko ból i przemoc.
Cierpliwie zdobywaliśmy jego zaufanie
Z efektami: najpierw, choć niepewnie i z podkulonym ogonem, Robinek zaczął zjadać podsuwane mu przysmaki. Potem nieśmiało pozwolił się głaskać. Z czasem zauważyliśmy też, że coraz mniej boi się spacerów i załatwiania swoich potrzeb. Kosztowało nas to tygodnie pracy, ale gdy Robin zaczął przełamywać lęki, to okazał się cudnym, bardzo mądrym psem!
Nie mogliśmy się z Maćkiem nadziwić, że jest w nim tyle wierności i miłości dla człowieka, choć został tak skrzywdzony.
– A wiesz, że chwilę przed tym, jak przyjeżdżasz z pracy, Robin zaczyna czuwać przy drzwiach? Nie wiem, skąd wie, że wracasz. W dodatku rozpoznaje twoje auto, bo jak podjeżdżasz, to odstawia taniec radości – opowiadałam Maćkowi. – A gdy ty poszłaś ostatnio na zakupy, to położył się przed drzwiami i czekał z takim niepokojem, że nawet przysmaczki go nie interesowały. Uspokoił się dopiero, gdy wróciłaś – mówił mąż.
Byliśmy coraz bardziej zakochani w naszym pupilu! A i Robinek, z każdym mijającym tygodniem, coraz śmielej okazywał nam zaufanie: już chętnie nadstawiał do głaskania usłaną bliznami główkę, lizał nas po twarzach, rękach. Tuliliśmy go z miłością, starając się nie myśleć o tym, co musiał kiedyś przeżywać... A spacery Robiś pokochał tak bardzo, że nawet nauczył się zdejmować z wieszaka smycz i ją przynosić, zachęcając nas do przechadzek.
Prawdę mówiąc, nie musiał tego robić. My też uwielbialiśmy chodzić z nim na długie spacery. Nocami Robin wskakiwał do naszego łóżka i tak bardzo chciał się jednocześnie przytulić i do mnie, i do Maćka, że w efekcie kładł się w poprzek, zajmując większość naszego małżeńskiego posłania. Nieraz budziliśmy się zdrętwiali, skuleni na krawędziach łóżka.
Ale szczęśliwi, że Robin wrócił „do żywych”
Mijało pół roku naszego życia z Robisiem. Tamtego dnia Maciek jak zwykle pojechał rano do pracy, a ja zbierałam się na spacer z psem. Ale nagle poczułam mdłości. Tak silne, że musiałam pobiec do łazienki.
– Pewnie zatrułam się sushi, które zamówiliśmy wczoraj na kolację – pomyślałam.
Jednak gdy sytuacja powtórzyła się następnego poranka, a potem znów po kilku dniach, to coś mnie tknęło. Kupiłam w aptece test. Pokazał, że… jestem w ciąży! Z wrażenia aż zakręciło mi się w głowie. Przecież do tej pory nie mogliśmy mieć z Maćkiem dzieci! Bóg jeden wie, jak bardzo pragnęliśmy zostać rodzicami. Staraliśmy się o dzieciątko latami. I choć robiliśmy wiele badań, lekarze rozkładali ręce.
Nie mogli znaleźć przyczyny. Pogodziliśmy się w końcu z tym, że bycie mamą i tatą nie jest nam pisane. Aż tu nagle, po 12 latach małżeństwa, miała nas spotkać taka niespodzianka? Oszalałam z radości! Na wizytę u ginekologa umówiłam się jednak w tajemnicy przed mężem. Nie chciałam robić mu złudnych nadziei, gdyby alarm okazał się fałszywy. Lekarz nie miał jednak żadnych wątpliwości.
– To 7. tydzień. Gratuluję – uśmiechnął się.
– Ale jak to?! – nie dowierzałam.
– Natura jest nieprzewidywalna – odparł i spytał: – Czy w pani życiu nie wydarzyło się ostatnio coś, co zdominowało myśli i emocje?
To wszystko przez.. psa?
– No… Robin się wydarzył – opowiedziałam lekarzowi o uratowanym psie.
– To wszystko już jasne. Może trudno to zrozumieć, ale czasem wystarczy nieprzewidziany impuls, żeby organizm się odblokował, otworzył. Myślę, że powinna pani uściskać pieska – uśmiechnął się.
Gdy wróciłam do domu, Maćka jeszcze nie było. A Robin spał smacznie w naszym łóżku. Chwyciłam go w objęcia.
– Kocham cię! I dziękuję – tuliłam i całowałam psa.
A on lizał mnie po twarzy, a potem… pobiegł do szafki z przysmakami! Mądrala jeden. Dałam mu całą miskę! Gdy Maciek wrócił do domu, zastał mnie spłakaną, ale tym razem ze szczęścia. Siedziałam na podłodze w kuchni obok Robinka, który zajadał się nieprzyzwoicie dużą ilością wyłożonych mu smakołyków.
– Wszystko w porządku? – spytał mąż, zaniepokojony niecodziennym widokiem.
– Tak… Może to możliwe, a może nie, ale… Kochanie, będziemy mieć dziecko! – wykrzyknęłam.
Maciek do dziś ze śmiechem wspomina, że chyba żaden facet na świecie nie dowiedział się w taki sposób, że zostanie ojcem. Nasz synek, Igor, ma już 2 latka. Jest cudowny! Nazywamy go młodszym bratem, bo ten starszy to przecież Robin. Nie mogliśmy wymarzyć sobie dla Igorka lepszego przyjaciela, opiekuna i stróża.
Igor i Robin są nierozłączni! Razem się bawią, jedzą, śpią, a my kochamy ich obu nad życie! Jesteśmy tym bardziej szczęśliwi, że niedawno zapadł wyrok na oprawcę Robina – ponieważ ten sadysta miał na sumieniu także inne przestępstwa, czeka go długa odsiadka. I bardzo dobrze!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”