„Nasz dom skrywał przerażającą tajemnicę. Rodzice zatajali przed nami, że grozi nam niebezpieczeństwo”

Nasz dom skrywał tajemnicę fot. Adobe Stock, Halfpoint
– Mama już do szczętu zgłupiała?! Ostrzegam, jak mama coś piśnie dzieciakom, to się pogniewamy! – ojciec dość brutalnie sztorcował teściową. Babcia cichutko lamentowała. Wyznała prawdę mojemu bratu po latach.
/ 14.04.2022 17:05
Nasz dom skrywał tajemnicę fot. Adobe Stock, Halfpoint

Nie rozumiem ludzi fascynujących się horrorami. Filmami, książkami, grami – jak leci, byle było strasznie i krwawo. Duchy, flaki i zmutowane potwory, najlepiej wszystko naraz w opuszczonym domu. A właściwie nie tyle nie rozumiem, co uważam, że pociąga ich groza, bo w prawdziwym życiu nigdy tak naprawdę się nie bali, nie stanęli w obliczu niewytłumaczalnego zjawiska.

Pragną poczuć skok adrenaliny i dreszcz na karku

Myślałam, że nie wierzę w duchy ani w życie pozagrobowe – w te wszystkie historie o zagubionych bytach, nieszczęsnych duszach błąkających się po świecie. Ileż ja się tego nasłuchałam w dzieciństwie! Zaciskałam zęby, zatykałam uszy poduszką, a i tak przez zamknięte drzwi i przedpokój dolatywały do mnie opowieści rodziców, wujków i ciotek, którzy niemal podczas każdego rodzinnego spotkania rozmawiali o zjawiskach nadprzyrodzonych. Gdy się jeszcze towarzystwo odświętnie podchmieliło, to puszczały hamulce i zaczynała się licytacja na najbardziej przerażającą opowieść.

Z czasem ja i mój starszy brat poznaliśmy powtarzalny repertuar, a im byliśmy starsi, tym mniejsze robił na nas wrażenie; ale jako smarkacze wolelibyśmy tych ogranych legend ludowych nie słyszeć. Niby zwykłe paplanie dla rozrywki, ale bałam się później po ciemku iść do piwnicy. Zresztą nie tylko po ciemku. Matka twierdziła, że słyszała kiedyś, jak dziadek rąbie w niej drewno na opał. Jakim cudem? Dziadek umarł, zanim się urodziłam, a matka słyszała go, gdy miałam siedem lat. Może jeszcze widziała na dodatek?! Po co fundowała nam tę traumę?

Bałam się, że wraz z bratem podświadomie czekamy na jakąś zjawę, że tym ciągłym przerabianiem w głowach opowieści dorosłych po prostu wywołamy ducha, a wtedy umrzemy ze strachu albo tylko zsikamy się w majtki, w każdym razie nic już nie będzie takie jak dawniej. No i wykrakałam. Chociaż jak było naprawdę, kto to może wiedzieć.

Przecież niby w duchy nie wierzę...

Miałam wtedy dziesięć lat, Piotrek był o rok starszy, mieszkaliśmy już wtedy w osobnych pokojach, ale gdy ojciec szedł do pracy na noc, prosiłam, żeby brat spał w moim pokoju na łóżku polowym. Zwyczajnie się bałam, że zostajemy sami – matka, babka, dwójka dzieci – bez opieki silnego, dorosłego mężczyzny, który odgoni wszelkie zło. Z reguły matka się godziła, a Piotrek chyba też lepiej się czuł w moim towarzystwie, było nam razem raźniej. Pamiętnej nocy nie zasłoniliśmy okien, świecił piękny księżyc w pełni, którego światło uzupełniała uliczna lampa – było widno jak podczas białej nocy.

Dochodziła północ, a my nadal opowiadaliśmy sobie szkolne anegdoty, wracaliśmy do wspomnień, byle tylko nie spać. Wtedy na podświetlonej ścianie pojawił się cień. Pisnęłam ze strachu, zwracając uwagę Piotrka. Potem oboje w milczeniu i przerażeniu wgapialiśmy się w niezwykle wyraźny profil. Głowa w czapce, jakby wojskowej, daszek, nos, podbródek...

Postać zrobiła parę kroków i zeskoczyła w dół albo przykucnęła, w każdym razie zniknęła ze ściany. Spanikowani rzuciliśmy się biegiem do sypialni rodziców, alarmując matkę krzykiem, a w moim przypadku spazmatycznym płaczem. Zanim zrozumiała, co nas tak wystraszyło, upłynęło ładnych parę minut. Zaniepokojona wyjrzała przez okno na balkon, który ciągnął się przez długość dwóch pomieszczeń – sypialni rodziców i mojego pokoju. Uzbrojona w wielki lichtarz, z którego wyjęła świecę, otworzyła drzwi balkonowe i wychyliła się na zewnątrz.

Nikogo tam nie było

Tylko księżyc bił po oczach aż nienaturalnym blaskiem. Na dworze cisza i spokój, wyludniona, oświetlona ulica, uśpione domy sąsiadów. Pustka. Nic. do rana już nie spaliśmy. Obudzona babcia, przejęta nie mniej od nas, zaczęła odmawiać różaniec, nas też do jednej dziesiątki zagoniła, a my, uznając, że modlitwa nie zaszkodzi, mamrotaliśmy zdrowaśkę za zdrowaśką. O wpół do siódmej rano zjawił się ojciec, cokolwiek zdziwiony, że w sobotni poranek wita go w drzwiach delegacja złożona ze wszystkich domowników, którzy powinni jeszcze słodko chrapać.

Przy śniadaniu wysłuchał naszej egzaltowanej opowieści, uśmiał się do łez i trochę nas tym śmiechem zaraził. To znaczy mnie, brata oraz mamę, bo babcia nie uśmiechnęła się nawet półgębkiem, i uparcie milczała. To mi trochę dało do myślenia.

– Oj, dzieciaki, dzieciaki... – ojciec smarował kolejną kromkę masłem. – Zasłon nie zaciągnęliście, tak?

Pokiwaliśmy głowami.

– A trzeba było. Najwidoczniej ktoś szedł ulicą. Zwyczajnie rzucił cień na ścianę. Z jednej strony księżyc, z drugiej latarnia... – tłumaczył.

– Ale tato! – Piotrek nie dawał za wygraną. – Taki wyraźny?

– Czemu nie? Mówicie, że w czapce z daszkiem? Musowo milicjant na nocnym patrolu. Innej możliwości nie widzę. Szkoda, że mnie tu nie było. Jak chcecie, dziś wieczorem zrobimy doświadczenie.

Nie chcieliśmy. Wcale. Mama też nie, bo zareagowała stanowczo.

– Żadnych doświadczeń i wygłupów. Okna zasłaniać i spać! Zresztą dziś nici z księżyca, będzie zachmurzenie i deszcz.

Nie było żadnego zachmurzenia ani deszczu, a Piotrek, choć ojciec został w domu, tę noc też spędził w moim pokoju. Leżąc cicho jak trusie, nasłuchiwaliśmy głosów z kuchni, a tam odbywało się coś w rodzaju cichej awantury.

– Mama już do szczętu zgłupiała?! – ojciec dość brutalnie sztorcował teściową. – Ostrzegam, jak mama coś piśnie dzieciakom, to się pogniewamy!

Babcia cichutko lamentowała, ale bez sztucznej szczęki, więc prawie nic nie mogliśmy zrozumieć; wyłapaliśmy tylko jedno słowo: „poniemiecki”.

Lata mijały, i jeżeli wracaliśmy do tej niezwykłej sytuacji, to tylko na zasadzie: „A pamiętasz ten cień na ścianie i raban, jakiego narobiliśmy?”. Bez głębszych refleksji, bo po co? Dorośliśmy, założyliśmy rodziny; babcia zmarła rok po moim ślubie. Ojciec cieszył się zasłużoną górniczą emeryturą i z mamą rozpieszczali dwoje wnucząt. Z mężem, córką i synkiem mieszkaliśmy w naszym domu, dzieląc go z moimi rodzicami.

Piotr wyprowadził się do sąsiedniego miasta, w którym pracował wraz z żoną. Na razie nie mieli dzieci; skupiali się na karierach. Któregoś dnia Piotr zadzwonił, co bardzo mnie zdziwiło, bo od zawsze miał jakąś dziwną awersję do telefonów, wolał wszystko załatwiać osobiście – szczyt tego dziwactwa osiągnął chyba wtedy, gdy wpadł do nas dosłownie na minutę tylko po to, żeby zapowiedzieć, że za dwa dni przyjedzie razem z żoną.

– Siostra, musimy pogadać – rzucił tylko, po czym umówiliśmy się na weekend.

Ale nie w rodzinnym domu pełnym harmidru, tylko w kawiarni. Przyznam, że się zaniepokoiłam. Pewnie rozwodzi się z Agatą, cóż, tak bywa. Ludzie się schodzą i rozchodzą, najczęstszą przyczyną rozwodów są przecież małżeństwa – jak lubi żartować mój dobry kolega. Nawet pochlebiała mi myśl, że brat chce mi się wyżalić, poprosić o radę i wsparcie. Osłupiał, gdy po jego pytaniu: „Siostra, a pamiętasz ten cień na ścianie?”, zadanym nad parującymi kubkami kawy, zaczęłam się śmiać.

– Uff… A ja podejrzewałam, że ta konspiracja to z powodu twoich problemów z Agatą, że się rozwodzicie czy coś takiego...

– Jakie problemy? Co za rozwód? O czym ty w ogóle gadasz?

– Nieważne. – Machnęłam ręką. – Oczywiście, że pamiętam cień na ścianie. I histerię, w jaką wtedy wpadliśmy. I matkę z lichtarzem w dłoni. I ojca, który nam tłumaczył, że to był milicjant na patrolu. Wszystko pamiętam.

– Gówno prawda, siostrzyczko – Piotr był bardzo bezpośredni. – To nie mógł być żaden milicjant. Zrobiłem kiedyś symulację. W żadnym wypadku, włączając w to światło latarni, księżyca i nawet reflektory potencjalnie przejeżdżającego tamtędy samochodu. Żadna kombinacja świateł nie sprawi, że na ścianie twojego pokoju pojawi się cień osoby z ulicy, gdziekolwiek by stała. Nie mówiąc już o tym, by cień był tak wyraźny jak wtedy.

– Kiedy robiłeś tę symulację? – poczułam się dziwnie nieswojo.

– Nieważne. Byłaś chyba wtedy na koloniach. Jako studentka-wychowawczyni.

Prawda, zdarzało mi się dorabiać na książki i wyjazdy z chłopakiem.

– Sam robiłeś? – Nie miałbym szans. Z dwoma kumplami. Z wykorzystaniem samochodu...

– Aż do tego stopnia nie dawało ci to spokoju? – zdziwiłam się.

– Owszem – Piotr dopił kawę. – A pamiętasz, jak ojciec opieprzył babcię po całym zdarzeniu?

– Pamiętam... – bąknęłam.

– Ale co ma do tego wszystkiego babcia?

– Babcia ma do tego bardzo wiele. Przede wszystkim pokazała mi kiedyś papiery poprzednich właścicieli. Wiesz przecież, że ten dom był po Niemcach?

– Piotr, każdy dom na naszej ulicy jest po Niemcach, nie rób ze mnie idiotki! Jak ojciec zawsze mówił? Zatoka Brunatnych Świń?

– Dokładnie... – mój brat wyjął z torby cienką teczkę, rozwiązał ją i wyjął jakieś skserowane dokumenty. – A przed nami mieszkał tam esesman w stopniu Untersturmführera.

– To jakiś wysoki stopień? – spytałam, jakby to miało znaczenie.

– Nie. Taki podporucznik. Tutaj jest jego zdjęcie. Spójrz...

Z fotografii patrzył na mnie lekko uśmiechnięty brunet w mundurze Hugo Bossa. Oczywiście, wtedy o tym nie wiedziałam. To się zmieniło dopiero, gdy Piotr zaraził mnie obsesją na punkcie tego człowieka, poprzedniego lokatora w pokojach, które tak dobrze znaliśmy, poprzedniego domownika, który patrzył na te same ściany i okna co my...

– Zbrodniarz? – zadałam kolejne błyskotliwe pytanie.

– Jak większość, by nie rzec wszyscy esesmani.

– No ale co z tego wynika? Co chcesz mi powiedzieć?

Piotr podał mi kolejny papier. Zadrukowaną drobnym maczkiem imienną listę z datami urodzin i śmierci. Same Helmuty, Hanse, Horsty, Hermanny...

– Ściągnąłem to z internetu. To jest lista odznaczonych Żelaznym Krzyżem, tu akurat drugiej klasy. Dawali go prawie każdemu. Masz tam podkreślonego tego faceta.

Zbladłam. Zmartwiałam. Dostałam gęsiej skórki na całym ciele. Urodzony... Zmarł... Zmarł 13 marca 1987 roku...

– W Eisenach – dopowiedział Piotr. – Przez nikogo nieniepokojony, dożył późnej starości.

– Piotr... – szepnęłam. – Ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że to było... że ten cień... wtedy... to...

– Dokładnie to chcę powiedzieć. Ten cień na ścianie widzieliśmy dokładnie w nocy, kiedy zmarł. W tej cholernej esesmańskiej czapce.

– Wrócił do domu... Jezus Maria! Wyzionął ducha w Niemczech i wrócił do domu?! – nie dowierzałam.

– Nazywaj to, jak chcesz.

– Ale przecież to mógł być przypadek, jakieś przywidzenie, nasza wspólna halucynacja, było późno, byliśmy śpiący... Piotr! Musi być jakieś inne wytłumaczenie, tylko nie to!

– To nie mógł być przypadek – odparł twardo mój brat. – Widziała go również babcia. W świetle swojej lampki nocnej.

– Skąd wiesz?!

– Bo mi powiedziała. Wiele lat temu. Ja też zbyt długo dusiłem to w sobie. Uznałem, że musisz wiedzieć, że masz prawo wiedzieć. Na mnie już czas. Lecę!

I zerwał się z miejsca

Zebrało mu się na wyznania, a potem uciekł, zostawiając mnie z milionem myśli, z sumą nowych strachów. Byłam przerażona. Co ja mam teraz zrobić? Przeprowadzić się? Posłać po egzorcystę? Bo co my wtedy widzieliśmy na ścianie? Ducha? Duszę? Energię zmarłego? Potępionego demona? Przecież jeśli teraz któreś z moich dzieci spadnie ze schodów, chyba oszaleję, myśląc, że to wina esesmana...

Od czasu rozmowy z Piotrem w kawiarni wciąż mam przykre wrażenie, że powoli popadam w obłęd. Czytam o SS wszystko, co tylko udaje mi się znaleźć w internecie i bibliotekach, patrzę na zdjęcie, które najchętniej bym spaliła, jednak nie potrafię tego zrobić. Za bardzo się boję. Chcę porozmawiać o tym wszystkim z mężem, ale obawiam się, że on mnie wyśmieje, uzna za jakąś wariatkę. Nie wiem, u kogo powinnam zasięgnąć pomocy. Bo przecież nie wierzę w duchy. Tylko czy to znaczy, że ich nie ma? Wciąż się boję...

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA