„Nastoletnie dzieci nie akceptowały mojej ciąży. Warczały, że nie chcą mieć niczego wspólnego z >>tym bachorem<<”

Nastoletnie dzieci nie akceptowały mojej ciąży fot. Adobe Stock, cherryandbees
„– Co?! Byliście tacy nieuważni w tym wieku? – skrzywiła się Eliza. A Marcel nawet się nie odezwał. Kiedy zapytałam go, dlaczego milczy, odburknął: – A co mam powiedzieć? Gratulacje? No sorry, ale jakoś nie widzę, czego tu mam gratulować. Serio, myślałem, że teraz nasze życie wreszcie będzie spoko, a ty wykręcasz taki numer…”.
/ 06.12.2022 11:15
Nastoletnie dzieci nie akceptowały mojej ciąży fot. Adobe Stock, cherryandbees

Bałam się, że Eliza i Marcel nie zaakceptują Arka. Niby zdawali sobie sprawę, że mój związek z ich ojcem był koszmarem – widzieli przecież, jak się do mnie odzywał, nie mówiąc o zastraszaniu – ale umysły nastolatków nie działają racjonalnie. I chociaż po tym jak zamieszkaliśmy tylko we troje, w  domu wreszcie zaczęło być normalnie i bezpiecznie, to bałam się, że kiedy przedstawię im mojego nowego partnera, będą robili fochy.

– Spoko, matka, powinnaś kogoś mieć – mruknął jednak Marcel i byłam tak uszczęśliwiona jego pozytywną reakcją, że nawet nie zaprotestowałam na to obcesowe „matka”.

Eliza była bardziej powściągliwa

– Jesteś pewna, że jesteś na to gotowa? – zapytała tonem psychoterapeutki, co było tym śmieszniejsze, że miała wtedy piętnaście lat. – Skąd możesz wiedzieć, że to nie będzie znowu ktoś pokroju ojca?

Długo z nią wtedy rozmawiałam. Tłumaczyłam, że przy Arku czuję się kochana i zaopiekowana jak chyba nigdy wcześniej. I że znam go dość długo – był przyjacielem mojego dobrego kolegi i poznałam go jedenaście lat wcześniej – by móc mu zaufać.

– Jest opiekuńczy, odpowiedzialny i wiesz… on po prostu mnie kocha – zwierzyłam się córce i to ją chyba przekonało.

Arek zrobił na moich dzieciach dobre wrażenie. Nie próbował wkupywać się w ich łaski, nie schlebiał im i nie udawał kogoś innego, żeby tylko go polubili.

– Jest okej – powiedziała Eliza, gdy wróciliśmy do domu ze spotkania we czwórkę.

– Ogarnia życie, może być – podsumował Marcel w swoim języku siedemnastolatka.

Poczułam się wtedy, jakby wyrosły mi skrzydła! Arek był wzruszony, że moje dzieci nie mają nic przeciwko naszemu związkowi i nawet odpowiada im, że się do niego wszyscy przeprowadzamy. Osobiście uważałam, że bardziej podoba im się perspektywa mieszkania w dużym domu oraz posiadania psa niż mój nowy chłopak, ale i tak byłam z tego zadowolona. Nie wiem, czy wpływ na ich rosnącą sympatię do Arka miał fakt, że każde dostało własny pokój i mogło go umeblować całkowicie po swojemu, czy może ten szczeniak labradora, po którego pojechaliśmy wszyscy razem, ale po dwóch miesiącach mieszkania pod jednym dachem miałam wrażenie, że mój syn i córka wolą spędzać czas z Arkiem niż ze mną. A potem zdarzyła nam się największa niespodzianka w życiu. Kompletnie się tego nie spodziewałam.

Miałam przecież czterdzieści pięć lat!

– Jesteś pewna…? – Arek też nie mógł w to uwierzyć. – Przecież to jak trafić szóstkę w lotto!

– Ej, nie jestem aż tak stara, żeby to nazywać cudem! – roześmiałam się, chociaż odczuwałam stres. – Ale trzy testy nie kłamią. Jesteśmy w ciąży!

Czterdzieści pięć lat i byłam w ciąży. Przez cały pierwszy trymestr byliśmy tak wystraszeni, że stracę dziecko, że nie powiedzieliśmy nikomu, nawet dzieciom. Baliśmy się, że jeśli coś pójdzie nie tak, będziemy musieli borykać się z własną żałobą i pytaniami ze strony innych. Ale kiedy USG w czwartym miesiącu wykazało, że ciąża przebiega prawidłowo i w dodatku to będzie pewnie dziewczynka, byliśmy tak szczęśliwi, że nawet by się nam nie udało dłużej ukrywać nowin. Jako pierwsze, naturalnie, dowiedziały się moje dzieci. I tu przeżyłam szok.

Co?! Byliście tacy nieuważni w tym wieku? – skrzywiła się Eliza.

A Marcel nawet się nie odezwał. Kiedy zapytałam go, dlaczego milczy, odburknął:

– A co mam powiedzieć? Gratulacje? No sorry, ale jakoś nie widzę, czego tu mam gratulować. Serio, myślałem, że teraz nasze życie wreszcie będzie spoko, a ty wykręcasz taki numer…

Czułam, że brakuje mi tchu

Widziałam tylko szok w oczach Arka, który kompletnie nie wiedział, jak zareagować. Oczu moich dzieci nie widziałam, oboje wbili wzrok w swoje smartfony, dając do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona. Potem Eliza i Marcel zachowywali się, jakby ta rozmowa w ogóle się nie odbyła. Jakby starali się wyprzeć ze świadomości fakt, że za pół roku urodzę dziecko. Rozmawiałam o tym z Arkiem. Bronił ich. Tłumaczył zaskoczeniem, nową sytuacją, trudnym wiekiem, ale widziałam, że milcząca obojętność moich dzieci wobec maleństwa głęboko go raniła. Z kolejnymi tygodniami robiło się coraz gorzej. Eliza dostała serię gorszych ocen i usiłowałam się dowiedzieć, co to spowodowało.

– A co cię to obchodzi? Ciebie interesuje przecież tylko nowy dzieciak, no nie? Ja tam z tym bachorem nie chcę mieć do czynienia – cisnęła mi twarz.

Zabolało mnie to. Uwagę o bachorze puściłam mimo uszu, ale nie rozumiałam, skąd w niej takie przekonanie. Dlaczego uważała nienarodzone jeszcze dziecko za jakiegoś rywala?

– To nieprawda – zaprzeczyłam stanowczo. – Kocham was oboje i będę kochać moje trzecie dziecko. Owszem, na początku na pewno będę poświęcać mu więcej uwagi niż wam, ale to nie znaczy, że nie będę interesować się waszymi sprawami!

Córka przewracała oczami, burczała na mnie i na koniec miałam wrażenie, że wcale jej nie przekonałam. Ale jeszcze gorzej zaczął się zachowywać Marcel. Raz przyszedł do domu w środku nocy i wyczułam od niego zapach alkoholu. Powiedziałam, że to się nie może powtórzyć. Że nie ma tolerancji dla alkoholu.

– Chciałbym cię zobaczyć, jak będziesz takie same kazania walić nowemu dzieciakowi za osiemnaście lat. Będziesz mieć sześćdziesiąt trzy lata. Serio, jesteś żałosna, matka

Nawet nie próbowałam go zatrzymać, kiedy wyszedł z domu. Nie chciałam, żeby został. Nie chciałam na niego patrzeć! Nie rozumiałam, skąd tyle agresji wobec „nowego dzieciaka” – jak określali przyrodnią siostrzyczkę Marcel i Eliza. W domu była coraz cięższa atmosfera.

Dzieci były wobec mnie chłodne albo uszczypliwe

Okazywały mi brak szacunku, raz, kiedy powiedziałam, że nie mam siły na awantury, bo jestem w siódmym miesiącu ciąży, usłyszałam, że „trzeba było się zabezpieczać”. Próbowałam z nimi rozmawiać, zapewniałam, że nic się nie zmieni i zawsze będę miała dla nich czas. W zamian dostawałam przewracanie oczami, burknięcia i ironiczne komentarze. Wody odeszły mi, kiedy kupowałam ulubiony ser Elizy i tatara dla Marcela. Nie pojechałam prosto do szpitala. Najpierw zaniosłam te zakupy do domu. Chciałam, żeby dzieci miały swoje ulubione przysmaki, kiedy ja będę nieobecna.

Arek przyjechał na porodówkę. Leżałam już, czekając na rozwarcie szyjki macicy, ale nie postępowało. Dali mi oksytocynę dożylnie, żeby wywołać skurcze, ale choć miotały mną po łóżku, szyjka się nie otwierała. Przy moim łóżku zbierało się coraz więcej osób, coraz mniej rejestrowałam, czułam tylko ból i strach. Po całej nocy bezproduktywnych skurczów usłyszałam słowa „cesarskie cięcie” w tym samym zdaniu co „zagrażająca zamartwica płodu”. Nawet nie pamiętam, co podpisywałam. Błagałam, żeby rozcięli mnie jak najszybciej. W moich wspomnieniach wygląda to tak, jakbym po prostu zasnęła podczas zabiegu cesarki. Odpłynęłam i tyle. Potem Arek opowiadał mi, że lekarze byli przekonani, że nie uda się mnie uratować. Dostałam krwotoku, tracili mnie. Kiedy wydobyli Marysię, nie oddychała…

Byłem pewien, że stracę was obie – mówił mi później, trzymając naszą córeczkę, rumianą i zdrową, w ramionach. – Nie wiedziałem, co robić. Zadzwoniłem do Marcela, chyba krzyczałem, że muszą szybko przyjechać, bo umierasz…

W każdym razie kiedy tu wpadli, wyglądali, jakby spotkali samego diabła! Tak, dzieci były przerażone, a lekarze nie mieli uspokajających wieści. We trójkę czekali siedem godzin, aż usłyszeli, że przeżyję i do nich wrócę.

– Ale wcześniej dowiedzieliśmy się, że Marysia oddycha samodzielnie i czuje się coraz lepiej – opowiadał Arek. – Wiesz, mogliśmy ją zobaczyć. Była cała w rurkach przyklejonych plastrami, taka maleńka… Płakaliśmy wszyscy troje. Najbardziej Marcel.

Kiedy już się wybudziłam, moje najmłodsze dziecko już czuło się dobrze i mogło być ze mną na sali. Marysi nic poważnego się nie stało, chociaż od nieszczęścia dzieliły nas sekundy. Oczywiście musiała przejść szereg badań, ale w końcu mogliśmy ją zabrać do domu.

To niewiarygodne, jak potrafią zmieniać się nastolatki

Patrząc na moje starsze dzieci, które ścigają się do łóżeczka Marysi, kiedy tylko załka, i niemal wyrywają ją sobie z ramion, ciężko mi uwierzyć, że tak nie akceptowały mojej ciąży. Może Arek miał rację – może to była ich reakcja na nową sytuację plus trudny wiek. Dzisiaj oboje uwielbiają młodszą siostrzyczkę. Marcel ją nosi i ciągle coś jej opowiada, Eliza chce wszystko przy niej robić i nie może się doczekać, kiedy mała przejdzie na stały pokarm, żeby móc ją karmić.

Tak, mam czterdzieści sześć lat i właśnie po raz trzeci zostałam mamą. I czuję, że w moim życiu otwiera się nowy rozdział. Ale nie tylko w moim; wszystkich nas czeka coś nowego, całą naszą rodzinę. I cokolwiek to będzie, wiem, że nigdy nie byłam szczęśliwsza!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA