Zmęczona zimą, w oczekiwaniu na cieplejsze wiosenne dni chętnie wspominam zeszłoroczne lato. A zwłaszcza pewną rodzinną wycieczkę…
– Co powiecie na wspólny wyjazd? – zaproponowałam dzieciakom, choć szczerze mówiąc, wątpiłam, żeby się zgodziły.
Mariusz ma już osiemnaście lat i kumpli, którzy teraz są dla niego całym światem. Natomiast rok młodsza Magda nie odpuści żadnego treningu karate. Mimo to postanowiłam spróbować, bo piękna pogoda wprawiła mnie w błogi i nieco sentymentalny nastrój. Kiedyś zawsze urządzaliśmy sobie wycieczki na przywitanie lata. Kiedy dzieciaki były małe, lubiły nawet zwykłe wypady na łąkę czy do lasu. Wtedy jakoś nikt nie myślał o kleszczach! Wkładaliśmy szorty, T-shirty i fru! Tyle nas widzieli!
Wiedziałam, że te czasy już nigdy nie wrócą, i trochę zrobiło mi się za nimi tęskno
– Oj, mamo, daj spokój. Przecież nie będziesz nas ciągać po mokradłach – roześmiał się Mariusz.
– Nie po mokradłach. Może byśmy wyskoczyli do Krakowa, co? Tak dawno tam nie byłam…
Magda wyraźnie się ożywiła, a Mariusz uniósł lekko brew, jak to zwykle, gdy zaświtała mu jakaś myśl. Aż trudno mi było uwierzyć, że tak łatwo dali się przekonać, ale mimo wszystko nie wyczułam podstępu. Uznałam po prostu, że może i oni nabrali ochoty na wyjazd z nami. Uradowana oznajmiłam Januszowi, że jedziemy na rodzinną wycieczkę.
– Żartujesz sobie ze mnie? Z tymi starymi końmi? – zażartował, a ja z entuzjazmem potwierdziłam, że owszem, nasze dwa „stare konie” wyraziły chęć, żeby się z nami gdzieś wybrać.
– Zbieraj się, to może być ostatni raz – powiedziałam i rzuciłam mu bluzę.
Wsiedliśmy do samochodu. Oczywiście wcześniej musiało nastąpić starcie samców alfa. Odkąd Mariusz miał prawo jazdy, ciężko było go przekonać, żeby siedział z tyłu. Januszowi natomiast niełatwo było oddać ukochanego jeepa w ręce nowicjusza. Tym razem jednak i jemu udzielił się dobry nastrój i rzucił synowi kluczyki.
Ja i Magda usiadłyśmy z tyłu. Mogłam skorzystać z okazji, by trochę z nią pogadać. Zwykle trudno było ją namówić na zwierzenia, bo jest dość skryta, a miałam przeczucie, że się z kimś spotyka.
– Z kim tak piszesz SMS-y? – zapytałam, a Magda spojrzała na mnie trochę zawstydzona.
– Z Sebusiem! – krzyknął niepytany Mariusz z fotela kierowcy.
– Pytał cię ktoś?! – wrzasnęła Magda, a Mariusz zaczął wysyłać w powietrze buziaczki, czym ją tylko rozwścieczył.
Trochę się obawiałam, że to pytanie przyniesie więcej kłopotów niż pożytku, ale nie poddawałam się i zaczęłam dopytywać, co to za „Sebuś”. Magda wciąż onieśmielona odpowiedziała, że to jej nowy sparingpartner z karate. Była już tak dobra, że ćwiczenie z innymi dziewczynami nie rozwijało jej umiejętności, więc trener znalazł dla niej partnera. Wiedziałam o tym, ale to, że między nimi zaiskrzyło, było dla mnie nowością.
Cieszyłam się, że choć Mariuszowi się zwierzyła. Nie chciałam jej dłużej męczyć, bo widziałam, że nie chce o tym rozmawiać. Zaczęłam więc snuć wycieczkowe plany: Wawel, Sukiennice, Barbakan, Muzeum Czartoryskich… Miałam zamiar zaliczyć jak najwięcej interesujących punktów. Byłam pewna, że dzieciakom też się spodobają.
– Może zaczniemy od kebsa, a potem zobaczymy – zaproponował Mariusz.
– Jakiego kebsa? Co to za miejsce? Nie znam!
– Oj, mamo. Chodziło mi o kebab – odparł rozbawiony Mariusz. – Trzeba coś wrzucić na ruszt, bo głodni nigdzie nie idziemy! Chyba że chcesz zwiedzać tureckie knajpy!
Wydało się, po co chcieli tu przyjechać… Wszyscy zaczęli się ze mnie nabijać. Do używania sobie ze mnie to oczywiście pierwsi. Machnęłam ręką i kiedy znaleźliśmy już miejsce parkingowe, poszłam za nimi. Szybko znaleźli w telefonie jakieś polecane miejsce i usiedliśmy, żeby coś przekąsić.
– A wiesz, mamo – Mariusz mówił z pełnymi ustami – jeśli chodzi o ten cały Wawel i inne takie, to my z Magdą już wszystko widzieliśmy na szkolnej wycieczce. Ale was nie chcemy odciągać… Może sami sobie z tatą pójdziecie, co? A my w tym czasie skoczylibyśmy sobie na krakowskie „Wianki”… Akurat dzisiaj będzie sporo fajnych koncertów… Tak się składa.
– Tak się składa?! Nawet mnie nie denerwuj! Zgodziliście się na ten wyjazd tylko po to, żeby pójść na „Wianki”? – aż się zapowietrzyłam, bo nagle dotarło do mnie, skąd to ich radosne podejście do wyjazdu z nami.
Chcieli mieć darmowy transport na festiwal. Poczułam, jak krew buzuje mi w żyłach
Pokręciłam głową oburzona. Liczyłam, że Mariusz powie, że to żart, ale nie! Oczywiście, że mieli zamiar nas zostawić! Powiedzieli, że spotkamy się wieczorem. Magda jeszcze dała mi buziaka w policzek i poszli.
– Co za tupet! – powiedziałam oburzona do męża, a on tylko się zaśmiał.
– Wiedziałem, że tak będzie. Rodzice to już dla nich żadna atrakcja. Musimy się przyzwyczaić, że teraz będziemy już tylko we dwoje. Mnie to nie przeszkadza, a tobie? – uśmiechnął się.
Moje serce wciąż jeszcze waliło jak oszalałe od zastrzyku adrenaliny, ale spokój Janusza dość szybko i mnie się udzielił. Jaki był sens się denerwować? Uznaliśmy, że skoro już tu jesteśmy, pójdziemy pozwiedzać wszystko, co zaplanowałam. Przynajmniej nikt nam nie będzie jęczał, że nudno. Cały dzień bez przerwy chodziliśmy. Listę zabytków odhaczyliśmy z nawiązką, bo zwiedziliśmy jeszcze podziemia Rynku w Krakowie, o których nic nie wiedziałam. I cóż… muszę przyznać, że ten dzień był po prostu cudowny.
– Wiesz, jakoś dzięki tej wycieczce przestałam mieć czarną wizję emerytury – powiedziałam do męża.
– A ja ci powiem, że już się nie mogę doczekać, aż się te młokosy wyprowadzą – zaśmiał się. – W końcu będę mieć cię tylko dla siebie. Tak jak dzisiaj.
Janusz złapał mnie za rękę i usiedliśmy razem w kawiarni nad Wisłą, wcale nie czując się gorzej niż zakochane małolaty wokół. Spojrzałam na niego z tymi jego siwymi włosami i zmarszczkami i zdałam sobie sprawę, jak bardzo się zmienił od czasu, gdy składaliśmy sobie przysięgę. Jednak mimo tych zewnętrznych oznak starzenia w środku pozostał tym samym człowiekiem: ciepłym, serdecznym i co najważniejsze, wciąż zakochanym. Nie potrzebowałam niczego więcej.
Niech sobie dzieci biegają po festiwalach. W końcu są w wieku, gdy jest na to najlepszy czas!
Powinniśmy się cieszyć, że Magda i Mariusz chcą wszędzie jeździć razem. Najwyraźniej rozumieją się bez słów i są dla siebie bratnimi duszami. Wspierające i lojalne rodzeństwo to chyba najcenniejsze, co można mieć w życiu. Gdy zrobiło się już późno, zadzwoniłam do Magdy.
– Hej, skarbie… Wracamy?
– Już?! – zapytała zrozpaczona. Cóż, dla nich najwyraźniej czas biegł inaczej. – A moglibyśmy zabrać jeszcze kogoś?
– Czyżby Sebastiana? – zapytałam, a ona znacząco chrząknęła.
Spojrzałam podekscytowana na Janusza. Wyglądało na to, że poznamy pierwszą miłość naszej córki. Pół godziny później byliśmy już w umówionym miejscu, a Mariusz, Magda i Sebastian czekali już na nas, rozmawiając i śmiejąc się. Sebastian był wysoki, dobrze zbudowany i patrzył na Magdę czułym wzrokiem.
Od razu przypomniałam sobie emocje, jakie towarzyszyły mnie i Januszowi, gdy się w sobie zakochaliśmy. W samochodzie miałam okazję pogadać chwilę z Sebastianem, choć starałam się go nie przepytywać, żeby nie wyjść na wścibską.
– Dziękuję, że mnie państwo zabrali. To bardzo miło. Mariusz i Magda zawsze mówili, że mają fajnych rodziców. No… ja też mam fajnych, ale autem na festiwal by mnie nie zawieźli i nie czekali cały dzień. Tak że wielki szacunek!
Spojrzałam na Janusza rozbawiona, a on tylko mrugnął do mnie, żebym nic nie mówiła. Cóż, skoro według Sebastiana jesteśmy aż tacy, że „szacunek”, to chyba nie warto wyprowadzać go z błędu. W końcu pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz. Odwieźliśmy Sebastiana do domu, a Mariusz i Magda zasnęli na tylnych siedzeniach jak za dawnych czasów. Kiedy zatrzymaliśmy się pod domem, Magda spojrzała na mnie błogim wzrokiem.
– Dzięki, mamuś. Jesteście najlepsi.
– Wy też! Nikt na świecie nie wymyśliłby takiej kombinacji! Ale wiesz… dzięki wam też mieliśmy całkiem udaną randkę.
Czytaj także:
Moja narzeczona jeździ na wózku. To dlatego matka nie chce naszego ślubu
Moja żona miała obsesję na punkcie wagi. Nawet w ciąży się głodziła
Nieodpowiedzialny tatuś zostawił dziecko samo przed sklepem. Doszło do tragedii