Na początku lubiliśmy sąsiadów. Cieszyliśmy się, że to właśnie oni zamieszkali w domu obok. Żadnych głośnych balang w ogrodzie, pijackich wrzasków czy awantur. Ot, spokojne młode małżeństwo z dwójką dzieci. Zajmowali się głównie własnymi sprawami, nie wtykali nosa w cudze sprawy. Czasem wymieniliśmy z nimi kilka grzecznościowych zdań i na tym nasza znajomość właściwie się kończyła. Wiedzieliśmy tylko, że on pracuje w firmie budowlanej, a ona zajmuje się handlem.
– Lepiej nie mogliśmy trafić – cieszył się mój mąż, który po naszej przeprowadzce na wieś nade wszystko cenił sobie ciszę i święty spokój.
Wszystko się zmieniło, kiedy przywieźli psa
Kufel był ślicznym, kilkutygodniowym szczeniaczkiem. Taką puchatą, brązowo-czarną kulką z wielkim nosem. Wyskoczył z samochodu i zaczął biegać jak szalony po ogrodzie, radośnie szczekając i merdając ogonkiem. Nasze trzy psy od razu podbiegły do siatki, aby obwąchać nowego kolegę.
– Wspaniały szczeniak – zagadnął do sąsiadów mąż.
Uwielbiał psy i mógł o nich rozmawiać godzinami. Ale sąsiadka tylko machnęła ręką.
– A tak, dzieci się uparły, żeby go wziąć, to wzięliśmy. Może i dobrze, przyda się stróż na posesji – odparła.
A potem krzyknęła do swojego męża:
– Uwiąż go natychmiast, bo mi całą działkę obesra. Kto to będzie sprzątał?
Sąsiad wyciągnął z samochodu łańcuch i przywiązał psa do drzewa rosnącego za naszym płotem. Szczeniak zaskowyczał żałośnie.
– Czy on zwariował? Co on robi? – mąż spojrzał na mnie z niepokojem. – Szczeniak na uwięzi? I to w sytuacji, gdy ma się ogrodzoną, dużą działkę?
Nie mieściło nam się to w głowach
– Może to tylko na chwilę. Pewnie jutro kupią mu budę, a potem wybudują wybieg – łudziłam się.
Jednak gdzieś tam, w głębi serca czułam, że Kufla nie czeka u naszych sąsiadów nic dobrego. Moje przypuszczenia niestety się sprawdziły. Nie kupili psu budy, nie wybudowali kojca. Dzieci, które podobno tak bardzo chciały mieć pieska, i obiecywały go wyprowadzać na spacery do pobliskiego lasu, po tygodniu znudziły się nowymi obowiązkami. Nie podobało im się, że Kufel ciągnie na smyczy, skacze, brudzi im łapami kurtki. Chyba były zawiedzione, że nie jest taki mądry i grzeczny jak zwierzęta z kreskówek. Skończyło się więc na tym, że Kufel nawet na chwilę nie był spuszczany z uwięzi. Szarpał się rozpaczliwie, wył. I to nie tylko dlatego, że nie mógł się uwolnić. Zauważyliśmy, że szczeniak prawie nie dostaje jedzenia. Sąsiedzi dawali mu od czasu do czasu jakieś marne resztki z obiadu. Kufel rzucał się na nie łapczywie, skamląc o więcej. Ale oni zachowywali się tak, jakby w ogóle tego nie słyszeli.
– Co za ludzie, przecież tak nie można traktować żywego stworzenia – denerwował się mój mąż.
Postanowiliśmy przemówić im do rozsądku. Spokojnie. Zaprosiliśmy ich do siebie na kolację. Wszystko było dobrze do momentu, w którym zaczęliśmy rozmawiać o Kuflu. Kiedy napomknęliśmy, że szczeniak rośnie i powinien dostawać odpowiednią karmę, nasi goście natychmiast się nastroszyli.
– Eee tam, przesada. Jak chcecie, to sobie karmcie wasze grubasy nawet szynką. Nas na to nie stać – powiedziała sąsiadka. – Kufel, gdy podrośnie ma pilnować domu. A jak ma być agresywny, to musi być głodny – dodał autorytatywnie sąsiad.
Zrozumieliśmy, że nie mamy się co wysilać, bo i tak nic nie wskóramy.
Zaczęliśmy sami dożywiać Kufla
Karmiliśmy go, kiedy sąsiadów nie było w domu. Wsuwaliśmy mu miskę z karmą dla szczeniaków pod ogrodzeniem, a on błyskawicznie zjadał całą porcję. A potem dziękował, liżąc nas po rękach. Po dwóch tygodniach sprawa się jednak wydała. Sąsiedzi byli wściekli.
– Nie dokarmiajcie nam psa. Nie chcemy, żeby brał jedzenie od byle kogo – krzyczeli.
Chyba wiedzieli, że raczej nie posłuchamy, bo przenieśli pieska pod inne drzewo, z dala od naszego płotu. Pozbawiony jedzenia szczeniak marniał w oczach. Już nie próbował zrywać się z łańcucha, a jego wycie stało się znacznie cichsze. Zwijał się w kulkę i leżał, jakby czekając na śmierć. Nie mogliśmy na to patrzeć.
– Jedziemy do straży gminnej – zarządziłam któregoś dnia. – Przecież obowiązuje ustawa o ochronie zwierząt! Mają obowiązek zareagować!
Panowie strażnicy nie byli zachwyceni naszą wizytą. Mieliśmy wrażenie, że chcą się nas pozbyć. Najpierw twierdzili, że mają ważniejsze sprawy, potem, że gmina nie ma pieniędzy na takie interwencje.
– A w ogóle, to czy z powodu psa warto ryzykować dobre stosunki z sąsiadami? – zapytał jeden ze strażników. – Wy, miastowi, zwykle przesadzacie z tą miłością do zwierząt. U nas traktuje się je inaczej – dodał z przekąsem.
Mąż aż zagotował się ze złości.
– Prawo wszędzie jest jednakowe – i w mieście, i na wsi – odparował. – Psu należy się buda, porządna miska jedzenia i spacery. A ten nie ma niczego. Za kilka dni zdechnie z głodu. Przyjedźcie i sami sprawdźcie!
Przyjechali. Pokręcili się trochę po posesji, podeszli do Kufla, porozmawiali z sąsiadką i odjechali. Kiedy wsiadali do samochodu, Sąsiadka spojrzała w kierunku naszego domu i popukała się znacząco w czoło. Po czym i ona, i strażnicy wybuchnęli śmiechem.
– No i co teraz zrobimy? – zapytałam męża.
– A wykradniemy Kufla i oddamy go dobrym ludziom – odparł zdecydowanie.
Nie żartował
Od razu zaczął szukać nowego domu dla szczeniaka. Wybór padł na Antka i Jolę, naszych przyjaciół. Mieszkali w dużym domu z ogrodem, 60 kilometrów od nas. Kiedy tylko usłyszeli historię Kufla, natychmiast zgodzili się go przygarnąć. Przez telefon mąż ustalił z Antkiem, że wykradną psa, podczas gdy sąsiedzi jak zwykle wyjadą na wakacje nad morze, więc na pewno nie będzie ich w domu.
– Antek przyjedzie do nas w niedzielę wieczorem – wtajemniczył mnie w plan mój mąż. – W nocy przeskoczę z nim przez bramę, przetniemy łańcuch zabierzemy psa i będzie po sprawie.
W jego oczach widziałam, że choćby się waliło i paliło, zrealizuje swój plan. Wszystko udało się znakomicie. Nawet pogoda nam sprzyjała. Padający deszcz skutecznie zatarł ślady. Antek opatulił psa kocem i zapakował do samochodu naszego przyjaciela.
– Dam znać, jak dojadę do domu – powiedział Antek.
Szybko wsiadł za kierownicę i odjechał. Sąsiedzi wrócili do domu po tygodniu. Od razu zauważyli brak psa. Z sypialni widzieliśmy, jak rozglądają się bezradnie po działce i oglądają łańcuch. A potem patrzą w nasze okna. Mąż wyszedł na taras i, jak gdyby nigdy nic, zaczął go zamiatać.
– Nie widział sąsiad naszego psa? – zapytała podejrzliwie sąsiadka
– Nie, a co zaginął? Jaka szkoda, naprawdę – odparł, udając troskę.
Bałam się, że nie wytrzyma i wybuchnie śmiechem. Doskonale przecież wiedział, że najedzony Kufel śpi smacznie na swoim wygodnym, miękkim legowisku w swoim nowym domu.
– No tak, chyba się urwał i gdzieś uciekł. Ale pewnie polata i za kilka godzin wróci – odpowiedziała.
Jak się zapewne domyślacie, nie wrócił.
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”