„Narzekałam na polskie piekiełko, dopóki nie poznałam przystojnego obcokrajowca. To on uświadomił mi, że mieszkam w raju”

przyjaciele rozmawiają fot. iStock by Getty Images, Ippei Naoi
„– Macie piękną przyrodę i dobry klimat – zaczął wyliczać. – Wasz rząd jest wybrany w demokratycznych wyborach. Macie wolność prasy i nie cenzurują wam wszystkiego. Możecie głośno wyrażać swoje niezadowolenie i nie musicie się bać, że traficie do obozu. Wszyscy macie dostęp do wody pitnej, nie umieracie też z głodu, a wasze dzieci mogą się uczyć bez ograniczeń”.
/ 12.04.2023 22:30
przyjaciele rozmawiają fot. iStock by Getty Images, Ippei Naoi

– Rany, jeszcze siedem osób przede mną – powiedziałam przez telefon siostrze, siedząc w urzędzie.

Czekałam na wymianę dowodu osobistego i prawa jazdy, bo po rozwodzie wróciłam do panieńskiego nazwiska. Byłam rozdrażniona, zmęczona i zła na wszystko, i wszystkich.

– Nie wiem, o której dojadę, wiesz, że po południu są potworne korki. Jakby nie mogli robić remontu ulic kiedy indziej! To miasto jest wiecznie rozgrzebane, już naprawdę mam tego dość! – narzekałam.

Przy ostatnich słowach ściszyłam głos, bo jakiś pan z wąsami spojrzał na mnie z niezadowoleniem.

„No co? – pomyślałam buntowniczo. – A nie przeszkadza ci ta mamusia, która głośno opowiada swojemu dwulatkowi, po co tu przyszli? Albo ten chłopak ze słuchawkami na uszach? Nie wiem, po co mu w ogóle słuchawki, skoro trzydzieści osób w jego otoczeniu i tak musi wysłuchiwać dudniących basów jego ulubionej muzyki. I jeszcze ta dziewczyna, która ciągle smarka w chusteczkę. Na litość boską, jak się jest przeziębionym, to się nie wychodzi z domu!”.

Wszystkie te myśli kłębiły mi się w głowie na widok moich współtowarzyszy niedoli. Bo wizyta w urzędzie spokojnie mogłaby w kodeksie karnym być wskazana jako kara za drobne wykroczenia. Albo i ciężkie. Wyszłam stamtąd po godzinie i dwudziestu dwóch minutach. Wiem, bo nieustannie patrzyłam na zegar na ścianie. Zirytowało mnie, że na zewnątrz pada, chociaż rano specjalnie słuchałam pogody i zapowiadali bezchmurne niebo przez cały dzień.

„To zupełnie jak z małżeństwem – pomyślałam sarkastycznie, patrząc na swoje stare nazwisko na nowych dokumentach. – W dniu ślubu wszyscy wróżą ci same pogodne dni, a potem pojawiają się ciemne chmury, burze, i ogólnie robi się parszywie”.

Wiedziałam, że to państwo totalitarne

Oczywiście z powodu kiepskiej pogody korki na moście były jeszcze większe niż normalnie i do siostry dojechałam mocno spóźniona.

– O, Monia, chodź, chodź! – otworzyła mi drzwi z butelką wina w ręce. – Wszyscy już są…

– No wiem… – zdjęłam wilgotną kurtkę – ale nie masz pojęcia, co się dzieje na drogach. Koszmar jakiś! Na moście dwa pasy zamknięte, do tego właśnie rozkraczyła się ciężarówka, no i oczywiście, jak zwykle, wszyscy się wpychają na chama. A nasz kierowca jakby tego nie zauważał, dawał kierowcom wciskać się przed autobus i przez to jazda trwała…

– Dobra, wiem, ale teraz już się wyluzuj i siadaj – Karola często zwracała mi uwagę, że za dużo narzekam, więc teraz niezbyt delikatnie popchnęła mnie do pokoju pełnego gości. – To jest moja siostra, Monika – przedstawiła mnie grupce osób z jej pracy i z kursu angielskiego. – A to Darek, Iwona, Song, Beata…

Nie dosłuchałam do końca, bo skupiłam się na mężczyźnie o imieniu Song. Był przystojnym Azjatą w średnim, czyli moim wieku, dobrze ubranym i uprzejmie uśmiechniętym. Jako jedyny z towarzystwa nawiązał ze mną kontakt wzrokowy, a potem wstał i podał mi rękę.

– Jestem z Korei Północnej – powiedział pół godziny później, kiedy przenieśliśmy się z talerzykami i kieliszkami na balkon. – Wiesz coś o Korei?

Wiedziałam, że to kraj z ustrojem totalitarnym, obozami pracy, w których przetrzymuje się setki tysięcy przeciwników systemu i budzącą niepokój cywilizowanego świata bronią nuklearną. I jeszcze coś: że praktycznie niemożliwa jest ucieczka z tego socjalistycznego piekła pod rządami krwawego dyktatora.

– Mnie i mojemu bratu się udało – powiedział w zamyśleniu Song. – Najpierw przedostaliśmy się do Korei Południowej, a potem do Europy. Brat mieszka teraz w Szwecji, a ja tutaj. Pracuję z twoją siostrą.

– Chodźmy, bo zaczyna zacinać – zmieniłam nagle temat. – Nie znoszę tej pogody, ciągle zimno i mokro, chociaż niby mamy lato…

Song uśmiechnął się tylko uprzejmie i wziął mój talerzyk. Wróciliśmy do ciepłego wnętrza, kiedy znajomi Karoli właśnie dyskutowali o wyborach prezydenckich, które odbywały się kilka tygodni wcześniej.

– Tak naprawdę wybór był praktycznie żaden! – grzmiał niejaki Darek.

– Właśnie. Od początku było tylko dwóch kandydatów, reszta nie miała szans – zawtórowała mu któraś z kobiet. – To przecież kpina, a nie wolne wybory. Nic dziwnego, że frekwencja była tak żałośnie niska.

– Bo ludzie nie lubią, kiedy władza śmieje im się w twarz – dorzucił ktoś inny. – Powiedzmy sobie szczerze: my, szarzy obywatele nie mamy żadnego wpływu na politykę państwa, wszystko jest ustalane na górze, a cała ta demokracja to tylko układy między poszczególnymi partiami.

Dlaczego wolę pizzę od pysznej golonki?

Dyskutowali tak jeszcze kilkanaście minut, nim się znudzili i zmienili temat. Song przez cały czas siedział obok mnie z grzecznym, ale trochę smutnym uśmiechem. Zorientowałam się już, że świetnie mówił po polsku. Owszem, miał miękką wymowę, ale doskonale opanował zasady gramatyczne. Pochwaliłam go, a on odrzekł, że poprawne mówienie po polsku uważa za swój obowiązek.

– To teraz mój kraj – rozwinął tę myśl. – Czytam po polsku, oglądam polskie filmy, uczę się historii. I bardzo lubię wasze święta narodowe.

– Serio? – zdziwiłam się. – Ale przecież my, Polacy, tylko śpiewamy smętne pieśni i rozdrapujemy rany. Nie umiemy świętować tak, jak na przykład Amerykanie czy Hiszpanie. Zazdroszczę im tych ulicznych festiwali i parad. U nas tego nie ma.

Z Songiem rozmawiało mi się tak dobrze, że kiedy zaproponował, byśmy jeszcze się spotkali, chętnie dałam mu swój numer telefonu. Napisał do mnie już następnego dnia z pytaniem, czy nie mam ochoty zjeść z nim sobotniego obiadu. „Chętnie wybrałabym się na pizzę albo sushi” – odpisałam.

Spotkaliśmy się w centrum, o wyborze knajpki mieliśmy zdecydować potem. Dzień był ładny, ciepły, więc poszliśmy na spacer po ulicach.

– To co? Zgłodniałaś? – zapytał w końcu, przystając obok baru, z którego dochodził zapach placków ziemniaczanych i golonki.

– Trochę, poszukajmy jakiejś pizzerii – rozejrzałam się po ulicy.

– Ale dlaczego nie tutaj? – wskazał na lokal z, jak głosił szyld, typowym polskim jedzeniem. – Czemu chcesz iść na włoską pizzą albo japońskie sushi, skoro tutaj możemy zjeść pyszne żeberka i rosół?

Zdałam sobie sprawę, że chyba jeszcze nigdy nie byłam w restauracji z typowo polskim menu. Utarło się, że „polskie” znaczy ciężkie, tłuste i niekoniecznie zdrowe.

– Lubisz polską kuchnię? – zapytałam Songa, robiąc zdziwioną minę.

– Bardzo – przyznał. – Uwielbiam barszcz, różne kiszonki, zupy i pierogi. Kupiłem sobie nawet „Kuchnię polską” i nauczyłem robić kluski śląskie. Macie naprawdę ogromny wybór potraw!

Chciałam mu zrobić przyjemność, więc weszliśmy do tego baru. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że rosół, który nam podano, smakował jak ten u babci i wcale nie był nadmiernie tłusty, a surówka z marchewki i selera wydawała się równie dietetyczna i zdrowa, jak sałatka grecka w restauracji śródziemnomorskiej.

Potem przyszła pora na deser i Song zamówił szarlotkę, a ja sernik. Nagle na dłuższą chwilę zapadło między nami milczenie i poczułam się w obowiązku podtrzymać rozmowę. Rzuciłam pierwszy temat, jaki przychodzi człowiekowi na myśl w rozmowie z obcokrajowcem.

Podoba ci się w Polsce?

– Tak. Bardzo – przełknął kawałek ciasta i popił kawą. – A tobie?

– Słucham? – zdziwiłam się.

– Pytam, czy tobie się tu podoba, Monika – uśmiechnął się, po swojemu uprzejmie i z lekkim smutkiem.

– No wiesz, to pytanie jest trochę bez sensu, bo ja się tutaj urodziłam…  – odchrząknęłam. – To mój kraj.

– Właśnie – pokiwał głową. – I wiesz co? Mogę być z tobą szczery?

Skinęłam lekko głową, więc mój nowy znajomy kontynuował:

– Urodziłem się i wychowałem w kraju, gdzie wielu ludzi umiera z głodu, chorób albo jest zamykanych w obozach pracy. Gdzie potrafi padać przez wiele miesięcy, powodzie zalewają większość kraju, potem przychodzi głód i epidemie, ale mimo to ludzie nie narzekają nawet w połowie tak jak Polacy. Wiemy, że nasz kraj jest zniewolony, bardzo biedny i życie w nim to prawdziwe wyzwanie, ale go kochamy. Kochamy naszą ziemię, historię i nawet klimat, bo przecież słońce jednak świeci przez większość dni w roku. A wy, Polacy… – pokręcił w zamyśleniu głową. – Wam nie podoba się w waszej ojczyźnie nic, choć w porównaniu z Koreą to raj! Dlaczego tak jest? Nie lubicie Polski?

Może nie jest tak źle, ale mogłoby być lepiej

Popatrzył na mnie uważnie i zrozumiałam, że pytanie nie było retoryczne. Song oczekiwał odpowiedzi. Tylko co ja mu mogłam powiedzieć?

– Wiesz, Song, myśmy też nie mieli łatwo… – zaczęłam nieco obronnym tonem. – Liczne wojny, okupacje, potem komunizm, żelazna kurtyna

– Wy nie wiecie, co to jest żelazna kurtyna – uśmiechnął się łagodnie. – Ani prawdziwy komunizm, skoro o tym mowa. Zresztą, przecież to historia, a ja pytam, dlaczego wy dzisiaj ciągle narzekacie na swój kraj. Kiedy kogoś o to pytam, udaje, że nie wie, o czym mówię albo się obraża. Ale ty, Monia, się nie obrazisz, prawda? – zajrzał mi w oczy i poczułam, że nawet gdybym chciała, to nie mogę teraz zmienić tematu. – Powiedz mi, dlaczego Polacy, na przykład, narzekają, że nie mają demokracji. Wiecie jak to jest, kiedy naprawdę nie ma się wyboru? Kiedy rządzi tyran, jego rodzina i poplecznicy, a zwykły człowiek nie ma żadnych praw?

Próbowałam jeszcze bronić nas, Polaków, tłumaczyć, że politycy kradną i nas oszukują. I oczywiście było w tym wiele racji, ale w porównaniu z tym, o czym opowiadał Song, rzeczywiście nie mieliśmy tak źle.

Najfajniejsze w Songu było to, że on nas nie oskarżał ani nie krytykował, tylko naprawdę chciał zrozumieć, o co nam chodzi. Bo jemu  w Polsce podobało się wszystko.

Macie piękną przyrodę i dobry klimat – zaczął wyliczać. – Wasz rząd jest wybrany w demokratycznych wyborach, i co kilka lat macie szansę go zmienić. To cudowne! Macie wolność prasy i nie cenzurują wam wszystkiego, co trafia do telewizji czy kin. Możecie głośno wyrażać swoje niezadowolenie i nie musicie się bać, że z tego powodu traficie do obozu, gdzie pracuje się niewolniczo aż do śmierci z wycieńczenia… Wszyscy macie dostęp do wody pitnej, nie umieracie też z głodu, a wasze dzieci mogą się uczyć bez ograniczeń. Wiesz, jak ja podziwiam wasz system edukacji? Właściwie wszystko tu podziwiam! Naprawdę. I po prostu nie rozumiem, dlaczego wy nie. Polska to piękny kraj i cieszę się, że tu jestem.

– Ale wiesz… – westchnęłam. – Nie byłeś w Anglii, Francji czy Stanach Zjednoczonych. Dopiero tam byś zobaczył, jak dobrze można żyć! Jest praca, pensja, która starcza do pierwszego i perspektywy na przyszłość!

Song spuścił wzrok i dziobnął widelcem swoją szarlotkę. Wyglądał, jakbym sprawiła mu przykrość. Ale czym? Tym, że moim zdaniem w innych krajach jest lepiej niż u nas? Chyba mam prawo tak uważać? Zawsze mi powtarzano, że trzeba równać do lepszych od siebie.

Uczę się polskich przysłów – zmienił nagle temat. – I tak się zastanawiam, czy tutaj pasuje takie jedno. Podpowiesz mi?

– No, jakie?

– Trawa zawsze jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu.

Pokazał mi inne spojrzenie na świat

Na moment umilkłam, a potem parsknęłam śmiechem. Koreańczyk trafił w sedno, w końcu to zrozumiałam. Przyznałam mu rację. Tak, „cudze chwalimy, a swego nie znamy”. Albo raczej znamy, ale nie doceniamy.

Przyjaźń z Songiem otworzyła mi oczy na rzeczywistość. Zorientowałam się, że większość moich narzekań kompletnie nie ma sensu i niczego nie zmienia. Do tego na ogół kieruję swoją złość pod niewłaściwy adres. Bo remonty ulic nie zostały zaplanowane po to, żeby utrudnić, tylko ułatwić mieszkańcom życie, meteorolodzy naprawdę nie są odpowiedzialni za nagłe załamania pogody, a wizyta w urzędzie nie musi być udręką, jeśli spojrzy się przychylniejszym okiem na panie w okienkach i innych petentów. Owszem wszystko trwa długo i pewnie nie jest zbyt dobrze zorganizowane, ale uśmiech na twarzy może osłodzić nam gorycz oczekiwania.

Z Songiem spotykam się dość często, chodzimy razem na spacery i koncerty. Dzięki niemu odkryłam jak ambitne i zabawne może być kino polskie, oraz jak wielu rodzimych smaków już nie pamiętałam, bo od lat żywiłam się pizzą, sushi i kebabem. Dzięki Songowi mogłam spojrzeć na swój kraj tak, jak widzą go obcokrajowcy i zobaczyłam rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałam: cudną przyrodę, obecną również w dużych miastach, starania władz lokalnych, by ulice były czyste, a dzieci miały nowoczesne place zabaw, fantastycznie rozwijającą się kulturę i sztukę, i wiele innych aspektów rzeczywistości.

– Słuchaj, coś ty ostatnio taka zadowolona, uśmiechnięta, spokojna? – zapytała niedawno Karola. – To przez Songa, prawda? Przyznaj się, siostra, coś jest na rzeczy! Zakochałaś się? No, powiedz mi!

Roześmiałam się, bo miałam ochotę jej odpowiedzieć, że tak, zakochałam się, ale wcale nie w jej cudzoziemskim koledze z pracy, tylko… w życiu! I w Polsce! I w moim mieście oraz nie zawsze słonecznej, za to zaskakującej co dzień pogodzie. A Song to mój najlepszy przyjaciel. No bo jak inaczej nazwać człowieka, który sprawił, że jestem szczęśliwsza, przestałam się stresować z byle powodu, i że doceniam uroki życia?

– Przyjaciel? – zmarszczyła powątpiewająco nos. – Ciekawe jak długo.

Uciekłam wzrokiem, choć czułam, że uśmiech nie zszedł z moich ust. Ale kwestia przyjaźni i „czegoś więcej”, to zupełnie odrębny temat… 

Czytaj także:
„Na wakacjach poznałam przystojnego Greka. Zaufałam mu i powierzyłam swoje sekrety, a on... robił sobie ze mnie żarty”
„Przystojny, dowcipny, romantyczny… Michał wydawał mi się uosobieniem marzeń. Niestety, jedna noc zaważyła na całym moim życiu"
„Romans z przystojnym Grekiem miał ukoić ból po rozwodzie. Kostas był jak senne marzenie”

Redakcja poleca

REKLAMA