„Miałam 16 lat i musiałam urodzić dziecko osoby, która mnie skrzywdziła. Oddałam syna ciotce, nie mogłam na niego patrzeć”

Narzeczony nie rozumiał, dlaczego oddałam dziecko do adopcji fot. Adobe Stock, fizkes
„Mój syn ma niemal 14. Widziałam go kilka razy i przedstawiałam się jako jego kuzynka. Nie był do mnie podobny, nikt nie domyśliłby się łączącego nas pokrewieństwa. Nie brałam udziału w jego wychowaniu i w najmniejszym stopniu nie czułam się jego matką”.
/ 05.06.2022 11:50
Narzeczony nie rozumiał, dlaczego oddałam dziecko do adopcji fot. Adobe Stock, fizkes

Artur miał to, czego może pragnąć kobieta. Przystojny, zaradny, z poczuciem humoru. Byłam przeszczęśliwa, zakochana. Po pół roku znajomości zaczęliśmy planować ślub.

Byłoby pięknie, gdyby nie moja tajemnica

Ślub kościelny. Takiego oboje pragnęliśmy. Udaliśmy się więc któregoś dnia na plebanię, żeby ustalić datę, kiedy wypowiemy przed ołtarzem sakramentalne „tak”. Było miło, sympatycznie. I w trakcie niemal towarzyskiej pogawędki proboszcz spytał:

Czy narzeczeni nie mają przed sobą żadnych tajemnic, które uniemożliwiłyby zawarcie związku małżeńskiego?

Popatrzyliśmy na siebie.

– Nie – powiedział Artur z uśmiechem.

– Na pewno? Żadnych trupów w szafie? – dociekał żartobliwie ksiądz.

– Na pewno. Nikogo nie zabiłem.

– Żadnej poprzedniej żony? Nieślubnych dzieci, o których by panna młoda nie wiedziała? Albo innych sekretów?

Kiedy proboszcz wypowiedział te słowa, poczułam, jak cała krew odpływa mi z twarzy. Zrobiło mi się zimno, a potem całkowicie ciemno przed oczami. Ocucili mnie, dali trochę wody, a ksiądz powiedział, żebyśmy przyszli, gdy poczuję się lepiej. Zasugerował też kupienie testu ciążowego. Mógł sobie darować.

Wydarzenie z przeszłości zaważyło na moim życiu

Nie mogłam mieć dzieci. Ale Artur o tym nie wiedział...

Kiedy miałam 16 lat, wracałam z korepetycji. Był listopad, ciemno. Skróciłam sobie drogę przez park, nie chcąc spóźnić się na autobus. W pewnej chwili ktoś zaszedł mnie o tyłu i pociągnął na ziemię. Krzyczałam, piszczałam, kopałam, próbowałam się wyrwać, ale był silniejszy. Uderzył mnie mocno w głowę i straciłam przytomność.

Ocknęłam się z bólem głowy, zziębnięta, naga od pasa w dół. Doszłam jakoś do domu i próbowałam zapomnieć o tym, co się stało. Ale płakałam i krzyczałam przez sen. Nie pozwalałam nikomu się dotknąć. Zmieniłam się – z radosnej, gadatliwej, towarzyskiej dziewczyny w posępną, mrukliwą, zamkniętą w sobie. Zmartwieni rodzice nie miele pojęcia, co się ze mną dzieje, więc wciąż pytali. Co się stało? Pokłóciłaś się kimś? Masz kłopoty z jakimś nauczycielem? Ktoś się nad tobą znęca w szkole? Nieszczęśliwie się zakochałaś? A może… coś bierzesz, córcia? Pytali i zgadywali.

W końcu nie wytrzymałam tych pytań, tej ich natrętnej troski, tego napięcia, wstydu, wstrętu do samej siebie, tego strachu, którego nie mogłam się pozbyć, i przyznałam się. To był dla nich ogromny szok, tym większy, że powiedziałam im o tym dopiero po kilku tygodniach męczenia się samotnie z tajemnicą. Kolejnym wstrząsem była ciąża. To nie miało prawa się stać, to niesprawiedliwe, myślałam, gdy lekarz potwierdził, że w moim brzuchu rozwija się dziecko.

Mama zbladła, ojciec zaciskał i rozluźniał pięści, jakby chciał kogoś pobić. To był już 13. tydzień, więc usunięcie nie wchodziło w grę. Zresztą nie zgłosiliśmy na policji, że zostałam napadnięta i skrzywdzona. Dotarło do mnie, że będę musiała urodzić dziecko będące w połowie tym bandytą.

Urodzę i oddam, tak postanowiłam

Perspektywa bycia w ciąży i przejścia przez poród napawały mnie takim strachem, że całymi dniami wymiotowałam i płakałam. Rodzice wysłali mnie na wieś, bym tam doczekała rozwiązania. Kilka miesięcy spędziłam więc w domu ciotki, nie wychodząc nawet do ogrodu. Jadłam, intruz we mnie rósł, zaczynał się ruszać, a ja nie czułam nic. Żadnego przywiązania do tego nowego życia, które się we mnie panoszyło. Żadnej wszechogarniającej miłości, żadnego instynktu.

Kiedy urodziłam, poprzez cesarkę, z ogromnymi powikłaniami, które poskutkowały wycięciem macicy, ciotka zaproponowała, że zostanie rodziną zastępczą. Nie miała swoich dzieci, jej mąż zmarł, żyła sama.

– Będziesz wiedzieć, że wszystko z nim w porządku… – przekonywała.

– Nie obchodzi mnie to – mówiłam i zamykałam się w pokoju.

Miałam 31 lat, mój syn zaś niemal 14. Widziałam go kilka razy i przedstawiałam się jako jego kuzynka. Nie był do mnie podobny, nikt nie domyśliłby się łączącego nas pokrewieństwa. Nie brałam udziału w jego wychowaniu i w najmniejszym stopniu nie czułam się jego matką. Teraz jednak fakt, że go urodziłam, a dokładnie, że nie powiedziałam o tym Arturowi, odgrywał zasadniczą rolę przy ustalaniu szczegółów ślubu.

Musiałam mu powiedzieć, wiedziałam o tym, jednak bałam się, co zrobi, gdy się dowie. Jutro, obiecywałam sobie, jutro mu powiem. A gdy jutro stawało się dzisiaj, myślałam: dziś nie jest dobry moment. Z nerwów bolał mnie brzuch i zaczęłam wymiotować. Rodzice zaczęli uważniej mi się przyglądać.

Może tabletki antykoncepcyjne zawiodły?

Nie zawiodły, bo ich nie brałam, ale łatwiej było mi tłumaczyć brak ciąży antykoncepcją niż wyspowiadać się z młodzieńczej traumy. O tym też musiałam mu w końcu powiedzieć.

Miał prawo wiedzieć, że dzieci możemy jedynie adoptować. Bałam się. Śmiertelnie. Obawiałam się jego reakcji głównie na to, że tak długo zwlekałam z wyznaniem prawdy. W końcu, kiedy umówiliśmy się na ponowną wizytę w parafii, żeby ustalić szczegóły ślubu oraz zapisać się na kurs przedmałżeński, pociągnęłam go na ławkę, stojącą obok kościoła.

– Muszę ci coś powiedzieć.

– Nie chcesz ślubu? – wystraszył się.

– Nie o to chodzi. Muszę ci wyznać coś, co dotyczy mojej przeszłości. To najtrudniejsza rzecz, jaką przeżyłam, i bardzo ciężko mi o tym mówić.

– Brzmi poważnie.

– Bo jest poważne.

Mówiłam powoli, starannie dobierając słowa, jakby ich kształt i dźwięk miały fundamentalne znaczenie dla ich odbioru, dla osłabienia ciosu. Jeśli dobrze się wysłowię, uniknę katastrofy. Artur nie przerywał, siedząc obok i słuchając, wpatrzony w przestrzeń.

– Dlaczego mi nie powiedziałaś wcześniej? Boże… – zerwał się z ławki, złapał za głowę. – Masz dziecko.

Nigdy nie myślałam o nim jak o swoim dziecku. Opiekowała się nim moja ciotka, która przejęła funkcję rodziny zastępczej.

– Ale to jest nadal twoje dziecko.

– Nie jest. Owszem, urodziłam go, ale nigdy nie czułam z nim takiej więzi.

– Nigdy więcej nie urodzisz dziecka. Więc po co łykasz tabletki?

– Nie łykam... Po prostu...

– Kiedy zamierzałaś mi powiedzieć, że razem nie możemy mieć dzieci?

– Możemy adoptować…

– Swoje porzuciłaś, a chcesz adoptować?

– Artur… Miałam 16 lat, zostałam skrzywdzona. Za późno się zorientowałam, teraz nie rozmawialibyśmy o nim.

– Jeszcze lepiej!

– Nie rozumiesz, co miałam w głowie, nie rozumiesz, przez co przeszłam – powtarzałam, czując, jak po policzkach płyną mi łzy.

Całe morze łez. Miałam nadzieję, że człowiek, którego pokochałam całym sercem, zrozumie to, co się ze mną działo, co się wydarzyło, jak trudne to dla mnie było, jak bardzo mnie skrzywdzono, jak bardzo nadal cierpię…

– Nie… Nie potrafię… Jesteś oszustką. Nie przyznałaś mi się do czegoś tak istotnego. Nie jestem w stanie się z tym pogodzić. Nie możesz mieć dzieci... A swojego jedynego syna oddałaś jak psa do schroniska... Jesteś wyrodną matką, a chciałaś zakładać ze mną rodzinę.

– Artur… – poczułam się, jakby mnie spoliczkował, jakby mnie kopnął w brzuch.

Brakowało mi powietrza

Nie mogłam oddychać. Patrzyłam na niego, na człowieka, który mi się oświadczył, który zapewniał, że będzie mnie kochał do końca świata, na jego przystojną twarz, teraz wykrzywioną brzydkim grymasem, i pomyślałam, że nie znam mężczyzny, który mówi mi te wszystkie okrutne rzeczy. Miał prawo być zły, ale… aż tak?

Czemu sprawiał, że czułam się zbrukana, wybrakowana? Czemu skupiał się na dzieciach, a... zapominał o mnie? Czy byłam dla niego jedynie naczyniem? I to zepsutym…?

– Przepraszam. Powinnam ci była powiedzieć. Zwłaszcza że tak bardzo staram się o tym zapomnieć, wymazać...

– Powodzenia. O mnie też zapomnij – rzucił i po prostu odszedł.

Kiedy wróciłam do naszego mieszkania, znalazłam kartkę, że przyjdzie po swoje rzeczy, gdy mnie nie będzie. Usiadłam na sofie, którą jeszcze niedawno razem wybieraliśmy, i zastanawiałam się, czy nie lepiej by było nic nie mówić. Zostawić sekret tam, gdzie powinien być: w najdalszych zakątkach mojej duszy.

Nie każdy potrafi unieść taki ciężar. Artur nie potrafił. Albo nie chciał, bo inne rzeczy liczyły się bardziej niż ja. Więc może jednak lepiej, że mu powiedziałam? Widać nie byliśmy dla siebie stworzeni... Co dalej? Setki kolejnych niewiadomych. Czy czeka mnie życie bez miłości, bez rodziny? Czy znienawidzę Boga za to, że karze mnie, choć nie zgrzeszyłam? Czy Artur złamał mi serce? Czy jeszcze komuś zaufam na tyle, by się zakochać?

A jak pozwolę się komuś do siebie zbliżyć, to czy znów będę się bała wyznać mu prawdę? I kiedy powinnam to zrobić? Niech ktoś mądry mi powie, autentycznie jestem ciekawa, kiedy wyznaje się takie tajemnice? A może mam sobie na czole wypisać szczegóły mojej traumy? Jako ostrzeżenie dla chętnych. W imię pełnej szczerości w związku, którego jeszcze nie ma. Czy będę się stawać coraz bardziej cyniczna, zgorzkniała…? Boję się…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA