Gdy usłyszałam, że jestem w dziesiątym tygodniu ciąży, wpadłam w osłupienie. W końcu doszłam do siebie i ogarnęła mnie niewyobrażalna fala szczęścia. Natychmiast chciałam zadzwonić do narzeczonego, ale jakoś się powstrzymałam. Uznałam, że powiem mu o dziecku osobiście przy uroczystej kolacji. W drodze do domu kupiłam świece i kwiaty.
To miał być najpiękniejszy wieczór w moim życiu
Kacper wszedł, odłożył torbę z laptopem i jak zwykle pocałował mnie na powitanie.
– A co to? Kolacja przy świecach? Z jakiej okazji? – uśmiechnął się.
– Będziemy mieli dziecko… – wyszeptałam wzruszona.
Byłam przekonana, że rzuci mi się na szyję, weźmie w ramiona i powie, że to najlepsza wiadomość w jego życiu. Tymczasem on cały zesztywniał.
– Chyba żartujesz! – burknął wreszcie.
– Mówię poważnie. Jestem w ciąży. Nie cieszysz się? – jęknęłam zawiedziona.
– Cieszę?! Chyba zwariowałaś! Milion razy ci mówiłem, że nie nadaję się na ojca – wrzasnął rozdrażniony.
– Nadajesz się, nadajesz – naiwnie zapewniłam. – Wkrótce bierzemy ślub, będziemy rodziną… Zobaczysz, wszystko się ułoży – zaczęłam tłumaczyć, ale przerwał mi zniecierpliwiony gestem ręki.
– Który to tydzień?
– Dziesiąty.
– Uff! – odetchnął. – To jeszcze nie jest za późno… – ku mojemu przerażeniu wyraźnie się ucieszył.
– Na co? – zapytałam, choć dobrze wiedziałam, co ma na myśli.
– To chyba jasne. Żeby się pozbyć tego… kłopotu. Popytaj koleżanek, dowiedz się, jak to załatwić. Słyszałem, że jak ma się pieniądze, to wystarczy tylko zadzwonić, umówić się na wizytę i po sprawie. Zapłacę, ile trzeba… – zapewnił.
Z trudem docierał do mnie sens jego słów
Jestem w ciąży, a on nazywa nasze dziecko kłopotem i każe mi się go pozbyć? Wpadłam w szał. Zaczęłam krzyczeć, walić w niego pięściami. Wrzeszczałam, że nigdy nie zrobię aborcji, że kocham to jeszcze nienarodzone maleństwo i że on też powinien je pokochać. Był nieugięty. Coś tam tłumaczył, że przecież nie tak się umawialiśmy, że on chce być tylko ze mną, żyć pełnią życia, a nie bawić się w tatusia. I że przez jakiegoś bachora nie będzie zmieniał planów.
Zatkałam uszy, nie chciałam tego słuchać.
– Wynoś się stąd natychmiast i więcej nie wracaj! Nie potrzebuję cię! – krzyknęłam zrozpaczona.
Myślałam, że ruszy go sumienie, zacznie przepraszać. Ale nie! Bez słowa wyciągnął torbę z szafy, wrzucił kilka rzeczy i ruszył w stronę wyjścia.
– Jak już ochłoniesz i wszystko przemyślisz, to zadzwoń i powiedz, jaką podjęłaś decyzję. Od tego zależy nasza przyszłość. Pamiętaj, ślub dopiero za pół roku. Można go jeszcze odwołać – rzucił sucho w progu i zamknął za sobą drzwi.
Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Przez kilka minut stałam jak skamieniała i gapiłam się w te cholerne drzwi. Przez głowę przelatywało mi tysiące myśli. Kacper wyszedł? Zagroził odwołaniem ślubu, jeśli nie usunę dziecka? Chyba nie mówił poważnie?
Tak mu się wymsknęło ze zdenerwowania. Nie spodziewał się takiej wiadomości i dlatego zareagował tak gwałtownie. Ale na pewno się opamięta. Za godzinę, najdalej dwie, wróci lekko podpity, ale zawstydzony i skruszony. Powie, że był idiotą, że nie wie, co go opętało. Będzie się kajał, przepraszał.
A potem przyłoży głowę do mojego brzucha i powie, jak bardzo jest szczęśliwy.
Zawiodłam się jak diabli!
Kacper nie wrócił, a nawet nie zadzwonił. Minęły trzy dni, a dla mnie jakby rok. Nie mogę spać, nie jem, płaczę po kątach. Nawet w pracy nie mogę się skupić. Przekładam tylko papiery z jednej strony biurka na drugą i pilnuję, żeby nie spadły. Przez głowę przelatuje mi tysiące myśli. Ale teraz coraz częściej zastanawiam się, co będzie, kiedy zostanę sama z dzieckiem.
Jak dam sobie radę? Zawsze był przy mnie Kacper. Przez całe cztery lata! Ciekawe, gdzie on teraz jest, i co robi? Czy chociaż o mnie myśli, czy już zapomniał i rozgląda się za nową dziewczyną? Zawsze powtarzał, że kocha mnie nad życie i nie wytrzymałby beze mnie nawet jednego dnia. A tu już minęły trzy, a on się nie odzywa i nie wraca…
Pewnie czeka, aż sama zadzwonię i powiem, że już rozmawiałam z koleżankami i dostałam adres. I że będzie tak, jak on chce. Mowy nie ma! Za nic na świecie nie pozbędę się dziecka. Trudno, jeśli Kacper się nie opamięta, będę wychowywać maleństwo sama. Nie ja pierwsza i nie ostatnia! Pewnie będzie mi bardzo trudno, ale jak sobie nie poradzę, zawsze mogę wrócić z dzidziusiem do rodzinnego miasteczka, do rodziców.
A Kacper? Niech się bawi i żyje pełnią życia. Beze mnie. Ja za kilka miesięcy będę matką. Teraz to jest dla mnie najważniejsze.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”