„Narzeczony zostawił mnie miesiąc przed ślubem. Wolał córkę bogacza, która zaciążyła z przypadkowym facetem”

kobieta którą narzeczony wystawił przed ślubem fot. Adobe Stock
Gdy Robert uciekł, mój świat rozpadł się jak domek z kart. Tylko babcia wiedziała, że zły los się odmieni.
/ 26.04.2021 16:09
kobieta którą narzeczony wystawił przed ślubem fot. Adobe Stock

Nikomu nie życzę takiego koszmaru, jaki mnie spotkał… Wszystko już było gotowe: suknia kupiona, msza zamówiona, wesele opłacone – kiedy mój narzeczony na miesiąc przed terminem stwierdził, że w zasadzie kocha inną. Małgośkę. Córkę miejscowego bogacza.

On po prostu dał się kupić. I wcale nie było mu wstyd

Od razu dobrze wiedziałam, co się za tą „miłością” kryje. I nie było to bynajmniej uczucie, tylko kasa przyszłego teścia. Jego ukochana jedynaczka zaciążyła z facetem, na którym nie zrobił wrażenia dom z kamiennymi lwami na ganku i mercedes w garażu. Chłopak dał drapaka, a dziewczyna została z brzuchem i wstydem. Trzeba było jakoś temu zaradzić.
Szukali zatem na gwałt kandydata na  męża. I znalazł się jeden, w dodatku z kupionym już ślubnym garniturem.
Kiedy Robert żenił się z Małgośką zamiast ze mną, pojechawszy do kościoła swoim „prezentem ślubnym” od teścia w postaci sportowego auta, ja siedziałam w domu i gryzłam palce z rozpaczy. Porzucona, upokorzona, wpadłam w taki dół, że nie chciało mi się żyć. Rodzina pilnowała  mnie dniami i nocami, żebym nic sobie nie zrobiła.

Tygodniami nie wychodziłam z domu. Nie chciałam się narażać na niczyje szydercze spojrzenia. Teraz wiem, że cierpiałam na depresję, ale kilkanaście lat temu o tej chorobie niewiele się mówiło.
Do głowy mi nie przyszło, że potrzebuję pomocy psychologa. Zresztą nikogo takiego w naszej małej mieścinie nawet nie było.
Najlepszym psychoterapeutą (co z tego, że domowym?) okazała się niespodziewanie moja babcia. Cały czas wbijała rodzicom do głowy, że powinnam gdzieś wyjechać, zmienić otoczenie, bo dzięki temu łatwiej zapomnę o tym, co mnie spotkało. Mnie także to sugerowała, ale wtedy wydawało mi się, że bez rodziny sobie nie poradzę. Babcia, której mój opór wcale nie zniechęcił, pewnego dnia wyjawiła swoją tajemnicę.
– Dziecko, ja też  byłam kiedyś zaręczona z chłopakiem, który wybrał inną. Kochałam go, cierpiałam, ale z czasem się pozbierałam. I wiesz? Wtedy poznałam twojego dziadka. I nigdy nie żałowałam tej zamiany. Ty także nie wiesz, co przyniesie ci los – pocieszyła mnie.

Wzięłam sobie jej słowa do serca i wreszcie zdecydowałam się wyjechać z rodzinnej miejscowości. „Zawsze dobrze się uczyłam, więc dlaczego nie miałabym spróbować dalej się kształcić, skoro plany na założenie rodziny nie wypaliły?” – pomyślałam.
Rodzice przyklasnęli moim planom i zapowiedzieli, że pomogą mi finansowo. Zaoszczędzili na niedoszłym weselu, więc teraz mogli te pieniądze przeznaczyć na moją edukację. Rozpoczęłam studia z zarządzania, a ponieważ to było dobrych kilkanaście lat temu, to i z pracą nie miałam specjalnych kłopotów.

Już na drugim roku zostałam przyjęta na staż do dobrej firmy i zaczęłam mozolnie piąć się po szczeblach kariery.
Nie myślałam o zamążpójściu. Miałam swoją pracę, którą bardzo lubiłam i która wypełniała mi życie. Nie stroniłam od facetów, zawsze znajdował się u mojego boku jakiś przyjaciel, jednak z żadnym z nich nie planowałam ślubu.
Rodzice cieszyli się, że kupiłam mieszkanie na kredyt i mam służbowy samochód. Jeśli nawet niepokoiło ich, że jestem trzydziestoletnią singielką, to taktownie nie komentowali tego faktu.

Początkowo starałam się nie przyjeżdżać do mojego rodzinnego miasteczka w obawie, że spotkam Roberta z kobietą, która mi go odbiła. Ale lata leciały, czas zabliźniał rany i nabrałam pewności, że ludzie już zapomnieli o tamtym skandalu, znajdując sobie kolejne tematy do plotek. Zaczęłam więc coraz częściej pojawiać się w rodzinnym domu i miasteczku.
Traf chciał, że pewnego dnia wpadłam na Gośkę. Pracowała w urzędzie gminy, a ja właśnie tam musiałam załatwić pewne sprawy.
Kiedy wparowałam do pokoju dla interesantów, nie było już odwrotu. Nie mogłam uciec jak niepyszna, bo to by mnie tylko skompromitowało i sprowokowało nowe plotki.

Zrobiłam dobrą minę do złej gry, Gośka zaś udawała, że mnie nie poznaje, maskując złośliwy uśmieszek zawodową uprzejmością. Ale nie wytrzymała, kiedy dostała do ręki mój dowód osobisty.
A to były jeszcze czasy, kiedy w tym dokumencie wpisywano stan cywilny.
Widzę, że nie wyszłaś za mąż, nadal nosisz panieńskie nazwisko – prychnęła. – Nie tylko mój Robert cię nie chciał.
Tego już nie zdzierżyłam i słowa same popłynęły mi z ust.
– Mówisz o tym Robercie, którego twój ojciec kupił ci na męża, żeby uciszyć skandal wokół twojego nieślubnego dziecka? – syknęłam. – Podobno dostał audi za to, że usynowił twojego pierwszego bękarta. A co dostał za drugiego? Czy wie, że to drugie także nie jest jego? A może to przed nim ukryłaś?

Strzelałam w ciemno, chcąc jej dokuczyć. Tymczasem Gośka dziwne zbladła, rzuciła mi mój dowód i pilnie zajęła się wypisywaniem dokumentu, po który przyszłam. Odebrałam go i wyszłam bez słowa, ścigana tylko zaciekawionymi spojrzeniami jej koleżanek z pokoju. Byłam pewna, że z rozkoszą rozpuszczą stosowną wieść po mieście i moja rywalka będzie miała na jakiś czas przerąbane. Nie sądziłam jednak, że do tego stopnia!

Utarłam babie nosa i… rozpętałam niezłą burzę

Robert bowiem na te pogłoski dostał szału. Wystarczyło mu, że po ślubie był obiektem żartów. A teraz co? Dał się znów
wrobić w niańczenie obcego dzieciaka
. Żadne audi nie mogło zmazać tej hańby. Kiedy więc usłyszał przy piwie złośliwe komentarze, że i drugi chłopiec nie jest jego, zażądał badań genetycznych.
A one potwierdziły moje słowa. Głupia Gośka zabawiła się nie wiadomo z kim, w przekonaniu, że będzie ją chronił status mężatki i prawda o niej nigdy się nie wyda. Ale srodze się pomyliła.
Upokorzony Robert zażądał rozwodu. Nie pomogła kolejna „marchewka” od teścia, który roztaczał przed nim wizję lepszego domu i zagranicznych wojaży. Tym razem honor okazał się ważniejszy i Robert zakończył małżeństwo, odjeżdżając swoim audi w siną dal. 

Nie cieszył się jednak nim za długo. Popadł w depresję, zaczął pić i zaciągać długi. Aby wyjść z tarapatów, sprzedał swój ukochany samochód, wydał resztę pieniędzy należnych mu ze wspólnego, małżeńskiego konta i został goły.
Widziałam go całkiem niedawno. Dwanaście lat po tym jak wystawił mnie do wiatru. W pierwszej chwili nawet go nie poznałam. „Czy naprawdę kiedyś kochałam się na zabój w tym łysawym faceciku z piwnym brzuchem, który mu wystaje zza ciasnej, podniszczonej koszuli? Jak to możliwe, że dałam się tak zwieść uczuciu?” – pytałam samą siebie.

Minęłam go na ulicy bez słowa i jeśli nawet przyszło mu na myśl, że ta zadbana, seksowna trzydziestolatka (na tyle wyglądam) jest jego niedoszłą żoną, to nie odważył się do mnie odezwać.
I dobrze, bo co miałabym mu powiedzieć? A litować się nad nim nie chciałam. I jeszcze jedno wam powiem: moja kochana babcia, jak się przekonałam, miała w stu procentach rację.

Kilka dni po tym jak zderzyłam się ze swoją miłością sprzed lat, poznałam Damiana. W sumie widywaliśmy się od dawna, bo szefuje jednemu z działów w mojej firmie. Nigdy jednak nie traktowałam go jako obiektu westchnień, aż tu nagle przypadkowo zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Potem zrodziło się między nami uczucie. Trwałe, zbudowane na zaufaniu, przyjaźni i partnerstwie.
Dopiero przy Damianie uspokoiłam się, na nowo nauczyłam się ufać mężczyźnie. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, gdzieś tam zawsze czeka nowa butelka.

Czytaj także:
„Narzeczony wyśmiewał mnie, bo chciałam się uczyć i rozwijać. Sam pracował na budowie i nie miał żadnych ambicji”
„Nic nas nie łączyło, ale on i tak ukrywał naszą znajomość przed żoną. Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze”
„Po samobójstwie mamy ojciec już nigdy nie związał się z żadną kobietą. Na towarzyszkę życia wyznaczył sobie mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA