„Narzeczony wyśmiewał mnie, bo chciałam się uczyć i rozwijać. Sam pracował na budowie i nie miał żadnych ambicji”

kobieta zmartwiona o przyszłość swojego związku fot. Adobe Stock
Ruszyłam raźno przed siebie, pewna, że Radek idzie za mną. Przecież ludzi nie zostawia się w górach samych.
/ 26.04.2021 15:20
kobieta zmartwiona o przyszłość swojego związku fot. Adobe Stock

Wcale nie byłam pewna, czy mam pojechać z Radkiem w góry, jak postanowiliśmy przed dwoma miesiącami, ani czy w ogóle chcę z nim być. Prawdę mówiąc, od ustalania wakacyjnych planów wiele się zmieniło i zaczęłam się poważnie zastanawiać nad naszym związkiem.
– Co mam zrobić? – zapytałam przyjaciółkę, która od tygodni była świadkiem moich wewnętrznych zmagań.
Zamęczałam ją swoimi wątpliwościami, nie umiejąc podjąć decyzji, czy mam się z Radkiem rozstać, czy nie.

Często się kłóciliśmy, bo dużo nas dzieliło

W gruncie rzeczy nie było to takie łatwe. Kiedyś bardzo kochałam swojego narzeczonego i nadal miałam do niego ogromny sentyment. Jednak od naszego pierwszego spotkania minęły trzy lata, a ja coraz częściej miałam wrażenie, że nasze drogi powoli się rozchodzą.
Radka denerwowała na przykład moja chęć dokształcania się i zaczął mi z tego powodu dokuczać, a ja nie zamierzałam rezygnować ze swoich planów skończenia szkoły pomaturalnej i studiów. Stale więc wybuchały między nami kłótnie, najczęściej o różne błahe, „zastępcze” sprawy. Przestaliśmy do siebie pasować.
– Wiesz, każdy związek jest jak dobrze naoliwiona maszyna. Jeśli jedna z części szwankuje, trzeba ją albo posmarować, albo wymienić. I tak chyba jest ze mną i z Radkiem – zwierzyłam się Magdzie.
– Może więc tylko wystarczy naoliwienie? Może ten wyjazd w góry zrobi dobrze waszemu związkowi? – zasugerowała. – Zresztą, chodź…
Byłyśmy akurat w centrum handlowym, w którym umówiłyśmy się na szybką kawę po pracy.
– Zobaczymy, co na to powie twój horoskop – Magda nagle wciągnęła mnie do pobliskiego salonu prasowego.

Śmiejąc się jak szalone, zaczęłyśmy na głos czytać horoskopy dla mojego znaku z kobiecych tygodników i miesięczników. Nie wierzę w takie bzdury, lecz muszę przyznać, że w każdym przewijał się ten sam wątek: szansy na trwałą miłość.
– No widzisz? I już masz odpowiedź! – ucieszyła się Magda. – Jedź, baw się dobrze i przestań się zadręczać.

Pełna optymizmu pojechałam więc z Radkiem w góry, obiecując sobie, że nie będę nadmiernie krytyczna i nie zdenerwuję się byle czym. Jednak, jak się okazało, wcale nie było różowo… Nasz związek wszedł już bowiem w taką fazę, że zamiast sobie nawzajem ustępować i czerpać z tego radość, oboje chcieliśmy postawić na swoim. Właśnie tak się stało również na tej przeklętej górze…

Byłam kompletnie wykończona, kiedy wdrapałam się na jej szczyt. Nie jestem wprawną taterniczką. Zresztą, nic w tym dziwnego, skoro w ciągu roku spędzam czas głównie siedząc za biurkiem.
Z Radkiem jest inaczej. Pracuje fizycznie, na budowie, więc ma kondycję sto razy lepszą od mojej. Kiedy ja, z trudem dotarłszy na szczyt, sapałam zmęczona, on spokojnie podziwiał sobie górskie widoki. Byłam na niego zła, bo pędził, narzucił bardzo ostre tempo. W dodatku ciągle sobie ze mnie żartował, że pora się pozbyć wałeczków tłuszczu na brzuchu, których mi przybyło od pracy biurowej.
Nie podobały mi się te docinki i awantura wisiała na włosku. Zażądałam, byśmy zeszli krótszą drogą do wioski,
w której zostawiliśmy nasz samochód.
– Idziemy tym szlakiem – pokazał na strome zejście po prawej stronie.
– Wydaje mi się, że tędy jest szybciej – wskazałam ścieżkę wiodącą w lewo.
– Nic podobnego – zaciął się Radek.
– Jeszcze zobaczymy! – podjęłam wyzwanie i zaczęłam schodzić, w ogóle nie oglądając się za siebie.

Szłam szybkim krokiem, niesiona nadzieją, że niedługo czeka mnie odpoczynek i posiłek w jakiejś knajpie. Może w pizzerii, którą mijaliśmy, podjeżdżając na parking pod górą? Rozchodziły się z niej naprawdę smakowite zapachy…
Byłam przy tym pewna, że Radek podąża za mną gdzieś z tyłu. Przecież nie pozostawił mnie samej w tej głuszy, nie jest takim idiotą. Gdyby coś mi się stało – na przykład skręciłabym nogę – to pewnie nikt by mnie tu nie znalazł.
Bo moja sieć komórkowa w tych rejonach traciła zasięg. A w górach nocą nawet latem nie jest bezpiecznie. Kilka razy dyskretnie się obejrzałam, ale nigdzie nie widziałam mojego chłopaka. „Chce mnie trochę nastraszyć, chowa się za drzewami. To takie dziecinne!” – pomyślałam.

Na pewno chciał tylko zrobić mi psikusa

Pierwsze zabudowania przywitałam z prawdziwą ulgą. Zeszłam ścieżką pomiędzy domami na główną drogę wiodącą wzdłuż całej wsi. W pierwszej chwili byłam nawet zadowolona, że dotarłam tu pierwsza, jednak chodziłam sobie i chodziłam, a Radka ani śladu
„Gdzie on się podział?” – zaczęłam się zastanawiać coraz bardziej zaniepokojona, bo – co tu ukrywać – nie mogłam również znaleźć tego parkingu, na którym stał nasz samochód.
Zaniepokoiłam się nie na żarty, ponieważ wszystkie dokumenty i pieniądze zostawiłam w plecaku swojego chłopaka. Sama miałam przy sobie jedynie telefon i trochę drobnych w kieszeni, które od razu wydałam na coś do picia.

Oczywiście dzwoniłam kilka razy do Radka, lecz jego telefon nie odpowiadał; włączała się poczta głosowa. Zaczynało się powoli ściemniać i poczułam, że jeszcze trochę, a wpadnę w panikę.
W końcu przy kolejnej próbie Radek wreszcie się zlitował i odebrał.
No i gdzie ty jesteś?! Czekam i czekam, z głodu tutaj umieram! – stwierdził głosem pełnym pretensji.
– We wsi – odpowiedziałam.
– Jak możesz być we wsi, skoro ja tutaj jestem, a ciebie nie ma? – zdziwił się.
Zaczęłam mu opisywać, gdzie stoję. Powiedziałam, że jest tu mały sklepik, a obok niego kwiaciarnia. Na co Radek stwierdził, żebym się dowiedziała w którymś z tych miejsc, jak dotrzeć na parking, bo on już idzie do pizzerii.
– Tam się spotkamy! Zamówić ci coś? – zapytał z przekąsem.
– Jak dotrę, to zamówię – burknęłam zła, bo chciałam, aby po mnie podjechał.

W sklepiku zobaczyłam tylko młodą, znudzoną ekspedientkę, która najwyraźniej marzyła tylko o tym, aby już zamknąć kram i pójść do domu. Na moje pytanie o parking najpierw popatrzyła na mnie tak, jakbym mówiła w jakimś obcym narzeczu, a potem stwierdziła, że tu we wsi czegoś takiego nie ma.
– Ale musi być! – upierałam się.
Tylko wzruszyła ramionami.
– A przy parkingu jest pizzeria… – dodałam coraz bardziej zaniepokojona, ponieważ obojętnej twarzy ekspedientki nie skalał nawet cień zrozumienia. „No bo gdzie jest pizzeria, to już chyba powinna wiedzieć!” –pomyślałam z rozpaczą, nie mając pojęcia, co robić dalej, bo dziewczyna najwyraźniej uznała naszą konwersację za zakończoną i zajęła się siorbaniem kawy.

Postanowiłam wyjść i poszukać kogoś inteligentniejszego. Może w tej kwiaciarni?… Niestety! Kwiaciarnia okazała się zamknięta, jak większość sklepów na wsi po godzinie siedemnastej.
Stałam bezradna na środku drogi, kiedy za moimi plecami rozległ się głos:
Pizzeria i ten parking, o który pani pytała, są w drugiej wsi.
– W drugiej wsi? – odwróciłam się.
Za mną stał jakiś facet, z kilka lat starszy ode mnie.
– Tak – potwierdził. – Sześć kilometrów stąd. Trzeba jechać tamtą drogą!
I machnął ręką na północ. A więc stąd wynikła ta pomyłka…

„No to pięknie! – załamałam się. – Ja to się stało, że znaleźliśmy się z Radkiem w dwóch różnych wioskach? Przecież nie zboczyłam z trasy…”
– Szlak zielony biegnie na tamten parking, a niebieski tutaj – facet jakby czytał w moich myślach. – Z góry wygląda tak, jakby obie wioski były jedną, ale to tylko złudzenie. Z wysokości wszystko wydaje się bliżej siebie – dodał ze zrozumieniem.
– No tak… – skinęłam głową, myśląc, że Radek musi po mnie przyjechać.
– Czy mogę jakoś pani pomóc? – zaoferował się tymczasem nieznajomy.
– Nie, dziękuję. Zadzwonię po narzeczonego – uśmiechnęłam się.
Sama nie wiem, dlaczego skłamałam, że Radek jest moim narzeczonym.
– A więc szliśmy innymi szlakami…

Wyszłam na drogę i powoli zaczęłam iść w kierunku tamtej wioski. Cały czas przy tym dzwoniłam do Radka. Nie odbierał, włączyła się poczta głosowa. Nie dałam jednak za wygraną i ponowiłam próbę kolejny raz, i kolejny… Wreszcie – odebrał. Jednak zanim zdążyłam się odezwać, usłyszałam w słuchawce jego wkurzony głos:
Dasz mi w spokoju zjeść?!

Po czym mój narzeczony rozłączył się i jak gdyby nigdy nic wyłączył telefon.

Byłam w szoku. Owszem, to ja zadecydowałam, aby pójść inną trasą, ale on nawet się nie zainteresował, gdzie jestem… A teraz ważniejsza była dla niego pizza z podwójnym serem niż ja!
Ruszyłam drogą, zastanawiając się, ile czasu może mi zająć pokonanie tych sześciu kilometrów. Z głodu już trochę kręciło mi się w głowie.
Nie wiem, ile przeszłam, kiedy usłyszałam za sobą monotonne warczenie. Przystanęłam, bo jechał jakiś facet na skuterze. Przemknęło mi przez głowę, by go zatrzymać, gdy przystanął obok mnie i zdjął kask. To był człowiek spod sklepu.
Podwieźć panią? Jadę akurat w tamtą stronę – zaproponował.
W jego oczach dostrzegłam błysk złośliwego triumfu
Podjechaliśmy na parking i zaparkowaliśmy obok samochodu Radka. Spróbowałam otworzyć: był zamknięty.
– Mój chłopak jest chyba w tej pizzerii – wybąkałam. – W każdym razie bardzo dziękuję za podwiezienie.
– Jesteś pewna, że mam cię tutaj zostawić? – facet przeszedł nagle na ty, po czym się przedstawił. – W razie czego mam na imię Leszek.
– Bożena – odparłam.
– Bardzo ładnie – uśmiechnął się. – No to jak będzie? Może powinienem cię odwieźć na kwaterę?
– Nie potrzeba – pokręciłam głową.
– Naprawdę, nie martw się.

Jak mam się nie martwić, skoro twój  facet najwyraźniej jest niepoważny? Zostawił cię samą w górach! A gdyby ci się coś stało? Gdybyś skręciła nogę albo gdzieś spadła? – zapytał, a ja jakbym słyszała swoje myśli sprzed kilku godzin. – I jeszcze nawet po ciebie nie podjechał!

– Wiem. I potrafię to sama załatwić – zapewniłam go.
Popatrzył na mnie przeciągle, po czym nagle wyjął z kieszeni notesik, wyrwał kawałek kartki i coś na niej nabazgrał.
– Proszę, to numer do mnie – powiedział. – Jakbyś potrzebowała pomocy, to zadzwoń. Na pewno odbiorę.
Poczekał, aż wejdę do pizzerii, i dopiero wtedy usłyszałam warkot zapalanego skutera. Co oznaczało, że odjechał.
– Jak mogłeś?! – rzuciłam Radkowi na dzień dobry, po czym w kilku słowach powiedziałam, co się ze mną działo,
a zwłaszcza jak się przestraszyłam.
No i co? Poradziłaś sobie – zlekceważył to wszystko. – A poza tym mogłaś iść ze mną, a nie lecieć na oślep z tej góry nie wiadomo dokąd.

W jego oczach w tym momencie zobaczyłam błysk satysfakcji, że w ten sposób utarł mi nosa. „Jeśli tak ma wyglądać nasze małżeństwo, to…” – przebiegło mi przez głowę. Byłam zdruzgotana jego zachowaniem i wcale tego nie kryłam. Skróciliśmy więc pobyt w górach i po powrocie od razu się rozstaliśmy.
– I tak wygląda miłość na wieki – westchnęłam, relacjonując sprawę Magdzie.
– Wiesz, te gazetowe horoskopy… Ja im także nie wierzę – pocieszyła mnie.

Minął jeden tydzień, drugi, i w sumie jakoś się trzymałam, mając z tyłu głowy przekonanie, że podjęłam słuszną decyzję. Pewnego dnia nawet zadzwonił do mnie Radek. Nie, wcale nie z przeprosinami: stwierdził tylko, że w bagażniku jego samochodu zostawiłam bluzę.
– Podrzucę ci ją do pracy – oświadczył i faktycznie zostawił mi ją w recepcji. Nawet nie wszedł do mnie na górę.

W domu bluzę od razu wrzuciłam do prania, ale przedtem odruchowo przeszukałam kieszenie. W jednej z nich była karteczka z telefonem Leszka.
„Może powinnam do niego zadzwonić i jeszcze raz podziękować?” – pomyślałam i wybrałam jego numer, a chwilę później… od razu się rozłączyłam. „Co ja robię?” – zapytałam samą siebie. Nie zdążyłam sobie odpowiedzieć na to  pytanie, bo mój telefon zadzwonił. To był on… Leszek!

Najlepsze są pytania prosto z mostu

Odebrałam i po wymianie zdawkowych formułek powitalnych i uwag typu: „Co  u ciebie?” Leszek nagle zapytał:
Kiedy znowu przyjedziesz w góry?
– Może w ten weekend – odparłam szybciej niż pomyślałam.
„Co ja robię?” – znowu pytałam samą siebie, jadąc kilka dni później do nieznajomego chłopaka. Bo wprawdzie wynajęłam kwaterę, ale było jasne, że jadę tam nie dla gór i widoków, tylko dla niego.
Dzisiaj, po roku, mogę powiedzieć, że intuicja mnie nie zawiodła. Leszek jest świetnym, poukładanym facetem. Prowadzi gospodarstwo agroturystyczne, a ja mam coraz lepszą kondycję, chodząc często po górach, bo jeżdżę do niego co weekend. Nie mówimy o ślubie, ale kto wie? Czuję bowiem, że te gazetowe horoskopy jednak miały rację i wtedy, rok temu, spotkałam miłość na całe życie.

Czytaj także:
„Nic nas nie łączyło, ale on i tak ukrywał naszą znajomość przed żoną. Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze”
„Teściowa nie akceptuje mnie, bo nie mogę mieć dzieci. Najchętniej wyswatałaby mojego męża z kimś innym”
„Żaden mężczyzna nie dorasta mojemu mężowi do pięt. Szkoda, że zauważyłam to… dopiero po rozwodzie”

Redakcja poleca

REKLAMA