„Narzeczony wyszedł po karpie, a wrócił z biuściastą flądrą u boku. Na Wigilii patrzyłam, jak jedzą sobie z dzióbków”

zamyślona kobieta fot. Getty Images, Anna Bizon
„Za drzwiami stoi mój narzeczony. I jakaś panna z dużym biustem. Tak zwana flądra. Lekko słania się na nogach. Ma nieprzytomne spojrzenie. Jest w genialnym humorze. A ja w środku aż się gotuję”.
/ 25.12.2023 08:30
zamyślona kobieta fot. Getty Images, Anna Bizon

Lubiłam kiedyś chodzić do klubów i prowokować mężczyzn. Udawałam dostępną, a potem dawałam im nauczkę. Więc kiedy mój narzeczony przyprowadził w Wigilię pijaną laskę, grzecznie zaprosiłam ich do środka.

Brakuje prawdziwych facetów

Lubię mężczyzn, ale często wydają mi się tacy obleśnie zagubieni. Jak dzieci we mgle. Zagubieni w dzisiejszym świecie, który pędzi tak kosmicznie do przodu. Lada chwila wylądujemy na jakimś Marsie, czy w innej Czarnej Dziurze. A oni nadal myślą, że noszenie spodni wystarczy, aby dumnie nazywać siebie mężczyznami.

Wiem, wiem, tytuł mojego listu sugeruje, że jestem jakąś potulną niunią. Bezradnie patrzącą, jak facet sprowadza sobie do domu biuściaste flądry. Bynajmniej nie wigilijne. Owszem, przyglądałam się tej lasce. Patrzyłam, jak jedzą sobie z dzióbków. Ale to były tylko pozory.

No tak, te męskie spodnie. Na przykład joggery z delikatnie zakończonymi nogawkami. Facet myśli, że jak założy eleganckie portki, to już zdobył pół świata. Każda co najmniej lafirynda na niego poleci. A już kiedy kobieta jest pijana, to mogą brać, co ich. Cóż, jakby to delikatnie ująć, jako singielka – a było to całkiem niedawno, więc mam nadzieję, że nie wyszłam z wprawy – lubiłam takim panom pokazywać, gdzie jest ich właściwe miejsce. Jak to robiłam?

Szłam do klubu. Kładłam się na jednej z tych pociągająco czerwonych, pikowanych kanap. Dokładnie naprzeciwko nabuzowanych testosteronem świń. Prowokacyjnie rozchylałam nogi. Głowę kładłam na oparciu. Zamknięte oczy. I przysłuchiwałam się rozmowom tych durniów. I było tak, jak przypuszczałam, mendy nie rozumiały, że kobieta ma prawo nosić majtki i się trochę zdrzemnąć na kanapie, a gdzie, to już jej sprawa. No, łachudry, pokażcie samo dno swojej szowinistycznej mentalności – myślałam, leżąc tak z przymkniętymi oczami.

Lubiłam ich prowokować

– Ej, ty, zobacz, sama się o to prosi – pierwszy wyrwał się ze swoimi mądrościami wysoki brunet z brązowymi oczami. I tym samym odpalił ten psychologiczny mechanizm społecznego potwierdzenia. Inni poszli za nim w to wątpliwe intelektualnie tango.

– Słuchaj, a gdzie ona ma kogoś, z kim przyszła? – powiedział następnie rudzielec o kręconych włosach. – Zaraz do niej podejdę.

– Cześć, koleżanko, wszystko w porządku? – usiadł obok mnie.

– Spoko – odpowiedziałam, potrząsając blond lokami.

– Jak wrócisz do domu? – zapytał.

– Yhm... ten, taxi? – odpowiedziałam, udając, że jestem rozkojarzona i rozglądając się za telefonem. – O nie, nie mam telefonu.

Mój wybawca przybliża się bardziej.

– O nie – udaję zdezorientowanie. – Możesz zabrać się ze mną. I tak wychodzę.

– Niee, no nie wiem.

– To żaden problem, mała.

Mała?

– Serio, to żaden problem. – wstaje i pochyla się nade mną.

– Niee.

– To żaden kłopot. Co zrobisz? – pyta rudzielec.

„Zginę bez ciebie, mój rycerzu” – myślę. Dobra godzę się. Podaję mu dłoń. Moja głowa z zamkniętymi oczyma (ale z otwartym umysłem!) buja się do tyłu. Podnosi mnie. Powoli, trzymając się poręczy schodów, mojego rycerza i swojego groteskowego pomysłu na zakończenie tego dnia. Potem taksówka. Odkręcam okno. Udaję, że trochę wytrzeźwiałam. Taksówkarz myśli, że zaraz zwymiotuję.

– Wpadniesz do mnie? Mam mieszkanie niedaleko – pyta ... kurczę, nawet nie znam jego imienia. Nieźle sobie pogrywasz.

Wpadnę na drinka?

Sypał mi komplementami

– Proszę skręcić na Mokotowską. Jeden drink?

Udaję, że nie wiem, co się święci. Wchodzimy. Nalewa mi likier. Ja przyglądam się mu z kanapy. Nadal mam potargane włosy.

– Mieszkasz sam? - obejmuję dłońmi szklankę czerwonego likieru.

– Tak. – jedną dłonią stuka się ze mną kieliszkami, a właściwie z moim symulowanym miętoleniem się stuka. Drugą dłonią obejmuje kanapę za moimi plecami. No dalej.

Cisza.

– Jesteś taka śliczna. – całuje mnie w usta.

Nadal mam przymknięte oczy.

– Chcę się położyć – mówię.

– Jasne. – zaprowadza mnie na łóżko. Ląduję ciężko. On wskakuje na miejsce obok. Jego plecy i pośladki moszczą się obok mojego pijanego ciała z obleśną nadzieją na wykrętny numerek. Kładzie się na mnie i zasypuje komplementami.

– Poczekaj. – przystępuję do kulminacyjnego punktu, a właściwie próbuję się wydostać z jego objęć, wykręcić z tej sytuacji.

– Co robisz?

– Wszystko w porządku.

– Co robisz?

– Ale masz śliczne nogi.

Całuje mnie całą. Zdejmuje mi majtki.

– Co robisz? Zaczekaj – nadal mam przymknięte oczy. – Stój.

On nadal całuje moje miejsca intymne. Mam rozłożone na łóżku ręce i podciągniętą spódniczkę.

– Muszę iść do domu.

– Nie musisz.

Jeszcze bardziej zamykam oczy. A potem... trzask. Nagle otwieram. Uśmiecham się lekko do siebie.

– Hej!

Tego się nie spodziewał

Nie reaguje. Zajęty jest oglądaniem sobie mojego nieruchomego ciała. Czy ja jestem psychopatką?

– Ej! Właśnie zapytałam, co robisz? – posłanie, na którym leżała moja głowa i plecy są puste. Bo się podnoszę. – Pytam, co robisz – mówię dziwnie składnie. Mam szeroko otwarte oczy. Facet ma zdziwioną minę. Przerażoną. Zawsze tak reagują. Kontrast pomiędzy nieogarniętą niunią a pewną swojego spojrzenia wyzwoloną kobietą jest dla nich nie do przejścia. Patrzę się. Dłuuugo.

– Przestań – mówi.

Nadal się patrzę. Potem łapię go za brodę.

–  Mówiłam, że chcę wracać do domu. – mam jeszcze bardziej otwarte oczy.

– O kurde, co to jest? – odskakuje na równe nogi z łóżka.

Nadal się w niego wpatruję. Świdruję go wzrokiem.

Jesteś psychopatką? – pyta.

– Dlaczego? – odpowiadam niewinnie.

– Myślałem, że jesteś nawalona.

– Nawalona?

– Tak, pijana bardzo.

– Nie jestem. – wstaję i równo trzymam się na nogach. – To źle?

– Idź już – mówi.

– O, jaka nagła zmiana. Dlaczego teraz chcesz, abym wyszła? – pytam.

– Ja tylko... – odpowiada – Myślałem, że się tak dobrze rozumiemy.

– Naprawdę? Jak mam na imię?

Cisza.

– Gdzie pracuję?

Cisza. Facet wpatruje się we mnie głupio.

– Dobra, zrozumiałem. Jestem świnią. Mendą. Gnidą.

– Świetnie. A wiesz dlaczego?

– Yyyy.

– Próbowałeś uprawiać seks z nieprzytomną kobietą.

– Co ty sugerujesz? – pyta, jakby dopiero co się urodził.

Cofa się do wnętrza pokoju, a ja idę za nim. Jest tak przerażony, że postanawiam dać mu już spokój. Dostał nauczkę.

Całkiem inna historia

Ach, ale przecież mój list jest o zupełnie innym facecie. Na pewno?
Nie, w każdym razie nie pokićkało mi się. Mnie się nigdy nic nie kićka. Pokićkać to mi się mogło co najwyżej to, czy historia, którą właśnie napisałam jest historią z mojego życia, czy fragmentem mojego ulubionego filmu pod tytułem Obiecująca. Młoda. Kobieta. Ambitnego thrillera o kobiecie, która mściła się na mężczyznach. Bo i miała za co! Tak naprawdę robiła im przysługę, ucząc dobrego wychowania. Chociaż może jednak to się właśnie wydarzyło. A spotkany w klubie facet to mój obecny narzeczony.

Właśnie tego dnia, tego najpiękniejszego dnia w całym roku, już od rana prosił się, aby dać mu nauczkę. 

– Kochanie, może wynieść śmieci? – widziałam, jak się kręci po kuchni, aby wyjść z mieszkania.

– Idź kupić karpie. Dwa – powiedziałam.

Lubię świeże karpie na Wigilię. Nie takie plątające się po wannach w łazience. Świeżutkie. Poszedł. Nie przyszedł za godzinę. Nie przyszedł za półtorej. Nie odbierał komórki. Przyszedł za trzy godziny. Pukanie do drzwi. Ktoś nie umie korzystać z dzwonka? Otwieram. Za drzwiami stoi mój narzeczony. I jakaś panna z dużym biustem. Tak zwana flądra. Lekko słania się na nogach. Ma nieprzytomne spojrzenie. Jest w genialnym humorze. Poszedł po karpie, wrócił z flądrą. On ma przepraszający wzrok. A ja w środku aż się gotuję.

– Ależ proszę, wejdźcie – mówię.

On ma tak zaskoczone spojrzenie, jak ci faceci z klubu, którzy dostali nauczkę.

– Proszę, proszę, dzisiaj Wigilia. Czy to w ramach wędrownego gościa przyprowadziłeś panią? – pytam.

– Kochanie, ja zaraz wszystko ci wyjaśnię –  nieco plącze mu się język.

Mój mężczyzna prowadzi więc panią do salonu. Sadza ją na kanapie.

– To moja koleżanka. Spotkałem ją przy sklepie. Jest nieco wstawiona. To skomplikowana historia. Potrzebuje pomocy –  mówi mój facet.

– I pomogłeś pani? Jaki ty jesteś dobry. Zaskakujesz mnie –  mówię słodko.

Dałam mu kolejną nauczkę

Czy tak by się zachowała Cassie z filmu „Obiecująca. Młoda. Kobieta”? Na pewno. Więc słodko się uśmiecham i gram swoją rolę. Flądra pomaga nam w przygotowaniu kolacji. A ja zastanawiam się, o co z nią chodzi. Patroszymy te karpie. Solimy. Pieprzymy. Potem papryka.

Myślę. Tydzień temu zamówił dwa krawaty. Przyszło pięć. I cztery nowe koszule. Nowe perfumy. I unikał ostatnio seksu. Jak w tych poradnikach. Kładziemy karpie na patelni. I te głuche telefony. Ale dlaczego przyprowadził ją do nas w Wigilię? Myślał, że dam się nabrać na wędrownego gościa? Nie wiedział, że namiętnie oglądam thrillery z Carey Mulligan i Rosamund Pike?

Karpie skwierczą na patelni. Przyglądam się im z niesmakiem. Wyobrażam, jak na patelni smażą się nie karpie, a flądry. Co najmniej dwie. Albo jak jeszcze żywe przynoszę ze sklepu. Kładę na kuchennym blacie. Biorę tasak. Ciach. Ciach. Ciach. Co za przyjemność. Przyglądam się smażącym się karpiom i oblizuję usta. Mniam. Mam dziwny wyraz twarzy. Moje źrenice rozszerzają się. Mój facet i flądra są jacyś skonsternowani. Podchodzę do patelni. Obracam karpie na drugą stronę...

Nie, nie zabiłam nikogo. Nie jestem psychopatką, jak moje ulubione bohaterki. Ale się od nich uczę... Nie dawać się mendom.
Za to około piętnastej wysyłam ich po śmieci. Specjalnie wystawiam wszystkie kubły. I już nie wpuszczam ich do środka. Niech mają nauczkę. Tak właśnie trzeba dawać nauczki, z uśmiechem na ustach. Potem siadam do naszykowanej Wigilii. Aha, wcześniej dzwonię na policję, że nachodzi mnie narzeczony z pijaną flądrą. Przyjeżdżają zaskakująco szybko.

Czytaj także:
„Sąsiadka zaczęła rodzić na klatce schodowej. Pomogłam jej, bo wszystko jest ciekawsze od samotnej Wigilii”
„Moja była to podła manipulantka. Pozbyła się dziecka, a to mnie osądza o bycie typem spod ciemnej gwiazdy”
„Kochałem Renatę, ale ona wybrała mojego brata. Z rozpaczy wstąpiłem do seminarium i tam leczyłem złamane serce”

Redakcja poleca

REKLAMA