„Narzeczony wyjechał do pracy i przepadł jak kamień w wodę. Myślałam, że przestraszył się ślubu, lecz prawda była gorsza”

porzucona kobieta fot. iStock, mihailomilovanovic
„Gdy znalazłam się na dworze, spadły pierwsze krople deszczu. Wielkie i zimne, jak roztopiony lód. Mieszały się ze łzami, toczącymi się po moich policzkach. Nagle przypomniała mi się babcia Genia”.
/ 11.11.2023 20:30
porzucona kobieta fot. iStock, mihailomilovanovic

– Jeśli szukasz cudów, idź do Antoniego, wszelkich łask dowody odbierzesz od niego – tak mawiała moja ukochana babcia Genia. Te słowa to początek jej ulubionej pieśni kościelnej. Zawsze wierzyła, że jak tylko poprosi Antoniego o pomoc, zaraz znajdzie szukaną rzecz.

Kiedy jej torebka przepadała jak kamień w wodę, wystarczyło, że zwróciła się do patrona rzeczy zagubionych, i od razu znajdowała zgubę. Byłam małą dziewczynką i nie zastanawiałam się specjalnie, jak to działa. Po latach doszłam do jednego logicznego wniosku – po prostu chwila skupienia pozwalała babci na przypomnienie sobie, gdzie dany przedmiot położyła.

W dzieciństwie często bywałam u babci. Spędzałam tam większość wakacji. Pamiętam piękny ogród pełen jabłoni, z hamakiem, kozą i oczywiście liliami.

– To kwiaty Świętego Antoniego, jego ukochane – powtarzała babcia i nosiła pachnące gałązki do pobliskiej kapliczki.

Dzisiaj nie ma już babci ani jej domu. Żadnemu z rodzeństwa mojej mamy nie uśmiechało się mieszkać na wsi. Sprzedali więc gospodarstwo po rodzicach. Nieczęsto wspominałam babcię, a tym bardziej Świętego Antoniego. A jednak nadszedł dzień, kiedy wrócili do mnie oboje…

Z Sebastianem spotykałam się od 2 lat

Poznaliśmy się na imprezie u znajomych. Od razu mi się spodobał. Taki przystojny, wysoki blondyn z ciepłym spojrzeniem brązowych oczu. Przegadaliśmy całą noc, no i tak to się zaczęło.

Rok później przyjęłam od niego pierścionek zaręczynowy i zaczęliśmy planować ślub. Nie było na to pieniędzy, a jednak nie chciałam rezygnować z wesela. Postanowiliśmy zacisnąć pasa, żeby wszystko było tak, jak sobie wymarzyłam.

Sebastian był przedstawicielem handlowym, dużo jeździł po Polsce. Nie lubiłam naszych rozstań, ale jednocześnie wiedziałam, że nieobecność ukochanego oznacza więcej funduszy na wesele. Sama też dorabiałam po pracy. Pilnowałam sąsiadce dzieci, kiedy nie było narzeczonego, wyprowadzałam też na osiedlu psy. Powoli, powoli odkładaliśmy pieniądze na to nasze najważniejsze wydarzenie w życiu.

Lubi lilie? No to mu je zaniosę

Tego dnia w piątek rano Sebastian wyjechał służbowo do Szczecina. Miało go nie być dwa dni. Po kilku godzinach wysłał mi wiadomość z postoju i życzył miłego popołudnia. Wieczorem poszłam opiekować się bliźniakami z sąsiedztwa, a ich rodzice wyszli do znajomych na urodziny. Tak się wyhasałam z tą parką łobuziaków, że gdy wreszcie usnęli, ja też przyłożyłam głowę do poduszki w salonie na kanapie. Ze snu wyrwali mnie rodzice dzieciaków. Wrócili do domu dobrze po północy.

Rozliczyliśmy się i poszłam do siebie. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie mam żadnej wiadomości ani nieodebranego połączenia na komórce. Nigdy się nie zdarzyło, aby Sebastian, będąc gdzieś daleko, nie przysłał mi choćby SMS-a na dobranoc.

Może dojechał wykończony? – zastanawiałam się, ale czułam, że coś jest nie tak. Wiele razy dojeżdżał dokądś zmęczony i zawsze dzwonił. Napisałam mu, że kładę się spać i życzę mu miłych snów. Jednak rano ekran nadal był pusty! Zadzwoniłam do niego. Włączyła się skrzynka pocztowa!

– Nie panikuj, szkoda twoich nerwów – pocieszała mnie sąsiadka, która przyszła rano na kawę. – Może telefon mu się rozładował, a nie ma ładowarki?

To nie w jego stylu. A nawet jakby tak się stało, wiedziałby, że się o niego martwię, i zadzwoniłby od kogoś – nie potrafiłam ukryć zdenerwowania.

Zadzwoniłam do mamy Sebastiana, ale ona nic nie wiedziała. Nie chciałam jej napędzić stracha, więc skończyłam szybko rozmowę. Próbowałam skontaktować się z biurem narzeczonego, lecz była sobota i nikt tam nie odbierał. Bałam się. Wyszłam na balkon zaczerpnąć świeżego powietrza. Gdy znalazłam się na dworze, spadły pierwsze krople deszczu. Wielkie i zimne, jak roztopiony lód. Mieszały się ze łzami, toczącymi się po moich policzkach. Nagle przypomniała mi się babcia Genia.

– Święty Antoni… – pomyślałam. – Znajdź mojego Sebastiana. Sprowadź go do mnie.

Z powrotem weszłam do mieszkania.

– Idę do kwiaciarni! – powiedziałam stanowczym tonem do zdziwionej sąsiadki.

– Agusiu, ty już w ogóle nie wiesz, co mówisz. To z tego stresu! Usiądź, napij się wody, ochłoń. Nigdzie nie idź…

Ale ja nagle nabrałam przekonania, że tylko wstawiennictwo u Świętego Antoniego może nas uratowaćNa szczęście w najbliższej kwiaciarni dostałam to, czego potrzebowałam.

– Wie pani, sezon na lilie trwa cały rok – wyjaśniła kwiaciarka, podając mi naręcze intensywnie pachnących białych kwiatów.

Pojechałam z nimi od razu do kościoła, w którym wisi obraz patrona zagubionych. Położyłam przed nim bukiet i długo prosiłam o odnalezienie narzeczonego. Nie mam pojęcia, ile tak tkwiłam na kolanach w zimnej kaplicy. Żarliwie błagałam mężczyznę o pogodnej twarzy, w brązowej szacie i z gałązką lilii w dłoni, aby mi pomógł.

Nagle rozległ się dzwonek mojej komórki. To była mama Sebastiana. Zadzwonili do niej ze szpitala w miejscowości mniej więcej w połowie drogi do Szczecina.

– Znaleźli go w lesie nieprzytomnego. Jedziemy po ciebie! – powiedziała.

Otworzyłam szeroko usta jak ryba wyjęta z wody. Miałam wrażenie, że brakuje mi tchu. Zastanawiałam się przez chwilę, czy się nie przesłyszałam. W lodowatym kościele fala gorąca buchnęła mi w twarz, jakbym znalazła się koło jakiegoś grzejnika.

Był przecież nieprzytomny…

Wyszłam na dwór. Rodzice mojego narzeczonego zaraz po mnie przyjechali. Podróż minęła nam w milczeniu. Wszyscy baliśmy się o życie i zdrowie Sebastiana. Na miejscu moja przyszła, miałam taką nadzieję, teściowa dowiedziała się, że znaleziono go w lesie niedaleko samochodu, na którym nie było żadnych oznak wypadku.

Mój ukochany spędził tam prawdopodobnie całą noc i miał rozbitą głowę. Właśnie był poddawany operacji. Zrobiono mu badania, lecz na razie trudno było ustalić, co zaszło. Bardzo się bałam, że obrażenia mogą być rozległe, że mózg mógł zostać uszkodzony. Spędziliśmy we trójkę na szpitalnym korytarzu około dwóch godzin, aż w końcu wyszedł do nas lekarz.

– Pacjent odzyskał przytomność i można do niego wejść – powiedział, a ja poczułam, jak wielki kamień spada mi z serca.

Weszłam na drżących nogach do sali. Mój ukochany miał całą głowę w bandażach. Otworzył oczy, uśmiechnął się i powiedział słabo:

– Cześć, kochanie.

Byłam taka szczęśliwa, że mnie poznał!

Sebastian przypomniał sobie, że zjechał z drogi, a potem wszedł w las za potrzebą. Poślizgnął się na mokrych liściach i spadł z wysokiej skarpy, gdzie uderzył się mocno w głowę.

– Ale przecież znaleźli go koło samochodu – tata Sebastiana nie krył zdziwienia. – Jak się znalazł na górze? Wspiął się w takim stanie i nie pamięta?

– Może działał podświadomie. Wiedział, że tam na dole czeka go rychła śmierć – zastanawiała się na głos jego żona.

Na szczęście okazało się, że Sebastian nie ma poważnych obrażeń. Wkrótce mógł wyjść do domu. Wciąż pozostawało zagadką, co się wydarzyło. Minęło kilka dni. Mój ukochany doszedł do siebie, był w dobrej formie fizycznej. Wrócił do pracy.

Musiało dotrzeć do mnie to, co się wydarzyło. Moje modlitwy zostały wysłuchane… Kilka dni później pojechaliśmy z bukietem lilii pod obraz Świętego Antoniego. We dwoje. Chcieliśmy podziękować, ale też zamówić termin ślubu właśnie w tym kościele. Z taką ochroną nic nam nie grozi.

Czytaj także:
„Teściowa była dla mnie inspiracją. Wykopałam jej synka-nieroba, tak samo jak ona pozbyła się swojego męża”
„Z delegacji zamiast kontraktów, przywoziłem nowe kochanki. Zamarłem, gdy to żona przyprawiła mi rogi”
„Zniszczyłam życie krnąbrnej uczennicy, bo zazdrościłam jej urody. Na starość to ona podała mi szklankę wody”

 

Redakcja poleca

REKLAMA