Napisy początkowe filmu nawet nie zdążyły się jeszcze skończyć, kiedy zawibrował telefon Pawła. Dzwoniła jego bratowa.
– Czekaj, Kasia, spokojnie – zaczął do niej przemawiać, ściszając telewizor. – Już do was jadę, wszystko naprawimy, a Bubę na razie gdzieś zamknij.
– Co się stało? – zainteresowałam się.
Okazało się, że Darek, brat mojego narzeczonego, usiłował samodzielnie podłączyć piekarnik elektryczny i kopnął go prąd. Był przytomny, wyglądało na to, że nic strasznego mu się nie stało, ale jego żona wpadła w panikę, że kable są niezabezpieczone, piekarnik odsunięty od ściany i ich kot może tam wejść i zostać porażony. Dlatego Paweł zamiast obejrzeć ze mną film, właśnie sznurował buty.
Wrócił do domu pięć minut przed sceną finałową. Między słuchaniem wyjaśnienia mordercy, dlaczego zabił, a przygotowywaniem narzeczonemu kolacji wysłuchałam relacji z akcji zabezpieczania kabli i wsuwania kuchenki na miejsce w domu szwagrostwa. Kot nie ucierpiał, Darek na szczęście też. Wszystko skończyło się dobrze.
Tylko ja spędziłam samotny wieczór
Następnego dnia mieliśmy w planach wizytę w urzędzie stanu cywilnego. Wybieraliśmy się tam od kilku tygodni, żeby ustalić datę ślubu, aż w końcu udało nam się zgrać grafiki i wykroić półtorej godziny w porze lunchu. Ale Paweł zadzwonił akurat, kiedy sięgałam po torebkę.
– Kochanie, mam tu małą awarię – mówił szybko, zdenerwowany. – Jedna dziewczyna u nas w pracy się przewróciła i chyba złamała rękę. Wiozę ją właśnie do szpitala. Pojedziemy do urzędu w przyszłym tygodniu.
Nawet nie poczekał na moją odpowiedź, więc nie zdążyłam zadać pytania, czy w firmie Pawła naprawdę nie ma innej osoby, która mogłaby zawieźć poszkodowaną pracownicę na prześwietlenie.
W sumie to ta jego gotowość do niesienia pomocy i życzliwość dla całego świata sprawiły, że się w nim zakochałam…
Pamiętam dzień, kiedy się poznaliśmy. Wtedy to ja byłam w potrzebie – na parkingu przed supermarketem rozdarła mi się siatka i zakupy rozsypały się prosto pod koła wyjeżdżającego auta. Facet siedzący za kierownicą poczerwieniał ze złości i z zaciśniętymi ustami patrzył, jak w panice próbuję ogarnąć ten bałagan. Kolejny kierowca za nim trąbił, żebym się pospieszyła. Nagle z zaparkowanego nieco dalej auta wybiegł właśnie Paweł i pomógł mi zbierać zakupy.
– Przełożymy to do worka na śmieci – zaproponował, sięgając po czarny rulonik leżący pod zderzakiem auta rozwścieczonego gościa, który nie przestawał nas pospieszać. – Dobrze, że nic się nie stłukło.
Fakt, nic się wtedy nie stłukło, ale cała sytuacja tak mnie zestresowała, że kiedy pakowałam zakupy do bagażnika, z oczu pociekły mi łzy. Paweł od razu zaproponował, że zabierze mnie na rurkę z kremem, żeby poprawić mi nastrój. Dopiero potem przyznał się, że tamtego dnia jechał na rozmowę o pracę i przez to całe pomaganie mi nie zdążył na czas. Wtedy wydało mi się to wspaniałe. Oto poznałam mężczyznę o ogromnej empatii, który potrafił pomagać innym bez względu na koszty. Dzisiaj każdy dba o własny interes, ludzie nie interesują się innymi, nie można liczyć na ich bezinteresowność.
Paweł wydawał mi się bohaterem, niemalże świętym
Nigdy nikomu nie odmawiał pomocy – nieważne, czy to był inwalida, który prosił o wstawienie jego wózka do autobusu, czy kolega z pracy, który prosił o pomoc w przeprowadzce, czy w końcu starsza sąsiadka, dla której w środku nocy Paweł jeździł po leki przeciwbólowe do całodobowej apteki.
– Paweł to cudowny chłopak – mówiła do mnie potem ta sąsiadka.
I nie tylko ona. Wszyscy uwielbiali mojego narzeczonego. Każdy, kto o coś go poprosił, miał pewność, że nie spotka się z odmową. Ludzie byli mu wdzięczni i ciągle słyszałam, że mam szczęście, bo jestem z takim cudownym człowiekiem. Jednak ta jego nieustanna gotowość do pomocy zaczęła mnie w końcu uwierać. Oczywiście czułam się jak najgorszy człowiek na świecie przy moim prawie świętym chłopaku, ale naprawdę nie chciałam, żeby pomagał swojemu koledze przy przeprowadzce akurat kiedy mieliśmy jedyny wspólny wolny weekend w miesiącu. Krzywiłam się, gdy zgodził się prać ciuchy całej rodziny swojej siostry, bo zepsuła im się pralka. Niby nie musiałam się tym zajmować, ale irytowały mnie worki pełne brudnych ubrań w przedpokoju. Wtedy, kiedy szukał po mieście całodobowej apteki, też byłam zła, chociaż to nie ja wyszłam z ciepłego łóżka na mróz. Ale rano mieliśmy wyjazd i denerwowałam się, że Paweł zaśnie za kierownicą, więc całą pięciusetkilometrową trasę auto prowadziłam ja.
Coraz częściej zauważałam, że kiedy Paweł spełniał czyjąś prośbę, ja także ponosiłam konsekwencje. Choćby takie, gdy musiałam jechać na wycieczkę rowerową z przyjaciółmi jako jedyna bez chłopaka, bo mój luby jeździł po samochód do komisu z kuzynem. Albo oglądałam film w samotności, żeby prąd nie kopnął cudzego kota…
Do naszego ślubu zostały tylko dwa miesiące i mieliśmy sporo rzeczy do załatwienia. Problem polegał na tym, że w większości musiałam sama podejmować decyzje czy negocjować stawki, bo Paweł akurat robił coś ważnego, o co ktoś go poprosił. Któregoś dnia utknęłam podczas targowania się z panią od dekoracji ślubnych. Nieoczekiwanie zmieniła cenę po przyjęciu zamówienia i zażądała wyższej zaliczki. Chciałam zerwać umowę, ale to był gorący okres i nikt inny nie potwierdziłby mi terminu, więc tylko próbowałam ją przekonać, że nie powinna zmieniać warunków. Na tym spotkaniu miał być Paweł, ale jego siostrzenica miała akurat jakieś zawody i musiał ją tam zawieźć, bo jej rodzice z jakichś przyczyn nie mogli… Pamiętam, że pani od dekoracji zrobiła się w którymś momencie bardzo nieprzyjemna.
– Mój czas jest cenny, pani Alu – poinformowała mnie suchym tonem. – Jeśli nie odpowiadają pani nowe warunki, to nie ma sensu dłużej o tym rozmawiać.
Zawsze było coś ważniejszego ode mnie
W ten sposób straciłam firmę, która miała udekorować nam salę, gdzie zamierzaliśmy urządzić wesele. Jakby tego było mało, organista, który miał grać podczas ceremonii, oznajmił nagle, że wyjeżdża za granicę, i nie polecił nikogo na swoje miejsce. Cała organizacja wesela zaczęła mnie przerastać, byłam zestresowana i nie czułam żadnego wsparcia ze strony narzeczonego.
– Tak dalej być nie może! – oznajmiłam twardo. – To ja jestem najważniejszą osobą w twoim życiu, to mi musisz pomagać, a nie zostawiać mnie ze wszystkim samą, bo ty musisz zbawiać świat!
Strasznie się wtedy pokłóciliśmy. Paweł zarzucał mi egoizm i brak empatii wobec innych, ja byłam wściekła, że jego empatia płynie jakoś zawsze w stronę obcych ludzi, a nie do mnie.
– Ale ty sobie ze wszystkim świetnie radzisz, a inni… – próbował tłumaczyć całą rzeszę swoich krewnych i przyjaciół, ale mu przerwałam.
– Co „inni”? Nie mogą wezwać elektryka, zamówić ekipy od przeprowadzek albo zadzwonić do swoich dzieci, żeby przywiozły im paracetamol? Naprawdę to zawsze ty musisz wozić ludzi do szpitala, zajmować się bezdomnym, ratować każdego w potrzebie i przez to spóźniać się na spotkania ze mną? Wiesz, że przez ten twój cholerny altruizm praktycznie nie spędzamy razem czasu? Bo zawsze jest ktoś, kto cię potrzebuje. Ale wiesz co? Ja też cię potrzebuję, Paweł! Może nie do noszenia pudeł i dosuwania piekarnika, ale bardzo, bardzo cię potrzebuję. Kocham cię, chcę żebyś był przy mnieeee…!
Od krzyków przeszłam do płaczu i narzeczony objął mnie, jakby wreszcie dotarło do niego, że jestem nieszczęśliwa. I że jeśli nie będę dla niego najważniejsza, to nie tylko pobierzemy się bez organisty i będziemy mieć wesele w nieozdobionej sali gimnastycznej, ale to wesele w ogóle stoi pod znakiem zapytania. Bo powiedziałam mu, że ja już mam dość. I że chcę go mieć dla siebie. Może nie całkowicie, ale na pewno bardziej niż do tej pory. Objął mnie i obiecał, że od tej chwili nie będzie odwoływał naszych planów, żeby biec na pomoc innym.
– Ty jesteś dla mnie najważniejsza, Alinko – zapewnił mnie i…
I oczywiście w tym momencie zadzwonił jego telefon.
– Nie odbieraj – poprosiłam. – Znowu ktoś czegoś od ciebie chce. A ja cię naprawdę teraz potrzebuję…
Nie odebrał, ale ten ktoś – znowu jego bratowa – się nie zniechęcił i dzwonił nieustannie. Okazało się, że Kasia utknęła z kotem u weterynarza i nie miała jak wrócić, a Darek był w innym mieście. Błagała szwagra, żeby po nią przyjechał.
– Kasia, nie mogę – powiedział jednak mój ukochany. – Weź taksówkę albo zadzwoń do kogoś innego. Mam teraz bardzo ważną sprawę do załatwienia.
Kiedy skończył rozmowę, zapytałam go z niepokojem, co to za ważna sprawa. Byłam gotowa do walki, by nie jechał do kogoś innego, aby nieść pomoc.
– To jest moja ważna sprawa – powiedział, a potem wziął mnie w ramiona.
Tamten wieczór spędziliśmy na oglądaniu filmów i wylegiwaniu się na kanapie. Kasia się obraziła i zaczęła opowiadać wszystkim, jaki to jej szwagier jest nieużyty. Do tego chóru dołączyli inni, którym nagle zaczął odmawiać kolejnych przysług. Wszyscy są niezadowoleni i uważają, że to ja „zepsułam takiego cudownego chłopaka”. I wiecie co? Wcale mi to nie przeszkadza. Bo ja go nie zepsułam.
Ja go tylko odzyskałam!
Czytaj także:
„Krystian uwiódł mnie i chciał zaciągnąć do łóżka. Myślał, że oddam mu się za kilka krewetek i steka”
„Siostra mojego faceta zginęła w wypadku. Musieliśmy zaopiekować się jej córką, a przecież sami ledwo się znaliśmy”
„Ukochany bił mnie... nawet w ciąży. Byłam jego workiem treningowym, a miałam być księżniczką”