„Narzeczony wodził mnie za nos, w domu czułam się jak rekwizyt. Miałam dość, zerwałam w Sylwestra i uciekłam do kochanka”

Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Vasyl
„– Macie już datę? Nie? Najwyższy czas! Powinniście pomyśleć o dziecku, młodsza już nie będziesz. Spójrz na Dorotę, trzecie w drodze! – odtwarzałam w głowie nieustanne komentarze przyszłej teściowej. Czułam jak łzy zbierają mi się pod powiekami. Nie wytrzymam tego dłużej!”.
/ 31.12.2022 07:15
Szczęśliwa kobieta fot. Adobe Stock, Vasyl

Choć aura za oknami na to nie wskazywała, wielkimi krokami zbliżał się ostatni dzień roku. Po szybach okien spływały wielkie krople deszczu, a świat zasnuwała mgła. Siedziałam w pielęgniarskiej dyżurce i napawałam się zapachem świeżo zaparzonej kawy. Wreszcie miałam chwilę przerwy. Z jednej strony potrzebowałam odpoczynku, z drugiej jednak, miast się relaksować, wciąż wracałam myślami do świąt spędzonych z rodziną narzeczonego. Dręczyło mnie to, ponieważ nie czułam się tam dobrze. Nie pasowałam do tego domu i tej rodziny.

– Macie już datę? Nie? Najwyższy czas! Powinniście pomyśleć o dziecku, młodsza już nie będziesz. Spójrz na Dorotę, trzecie w drodze! – odtwarzałam w głowie nieustanne komentarze przyszłej teściowej.

Kiedy tak siedziałam przy suto zastawionym stole, z dłońmi złożonymi na podołku i przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem, żołądek zaciskał mi się w supeł. Pamiętam, że dyskretnie rzuciłam Piotrowi błagalne spojrzenie. Tak bardzo chciałam, żeby coś powiedział, stanął w mojej obronie…

Niestety, mój chłopak w tym samym momencie podniósł szklaneczkę whisky i stuknął się nią ze szwagrem. Potem obaj oddali się radosnej pogawędce, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi.

– Nie będę się wtrącał w babskie sprawy – powiedział mi później, kiedy robiłam mu wyrzuty w drodze powrotnej. – Klaudia, musisz sobie radzić w takich sytuacjach, nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.

Łatwo? Co on bredzi?

– Wiesz, jakie to dla mnie trudne? Naprawdę wiesz? – spytałam przez ściśnięte gardło.

– No, no, już dobrze, nie mówmy o tym, za parę dwa dni sylwester, rozerwiemy się – Piotr poklepał mnie po kolanie.

Spojrzeniem już nie uraczył, no bo przecież jechaliśmy autem. Mówił coś jeszcze, ale przestałam go słuchać. Zawsze tak robił: unikał poważnych rozmów. Jakby w ten sposób chciał też uniknąć problemu. Dziecinne rozwiązanie.

Byliśmy parą od prawie dziesięciu lat, a od pięciu staraliśmy się o dziecko. Wolałabym najpierw wziąć ślub, lecz Piotr nie był zainteresowany ożenkiem. Twierdził, że to strata czasu i pieniędzy, a papierek i tak nic nie zmienia. Pogodziłam się więc z faktem, że najprawdopodobniej nigdy nie stanę na ślubnym kobiercu. Pragnęłam jednak zostać matką. Po latach starań i niezliczonych konsultacjach z najlepszymi specjalistami usłyszałam, że w moim przypadku zajście w ciążę jest w zasadzie niemożliwe. Ze względu na charakter mojej pracy miałam namiary na wybitnych profesorów… Ostatnią szansą było zapłodnienie in vitro. Piotr nie chciał o tym słyszeć.

– Masz pojęcie, ile kosztuje cała procedura? Majątek! – irytował się. – Jesteśmy jeszcze młodzi, jeszcze wszystko może się zdarzyć. Musisz wyluzować, a wtedy…

– A wtedy co? Przyleci magiczny bocian?!

Ignorował opinie specjalistów i radził mi się w zamian wyluzować. Podejrzewałam, że tak naprawdę wcale nie chce zostać ojcem. Owszem, jak zajdę w ciążę, no to w niej będę, ale stawać na uszach i płacić jak za zboże, bym miała „to swoje dziecko”, nie zamierzał. A ja czułam, że utknęłam w martwym punkcie. Kazał mi samotnie odpierać ataki swojej rodziny, podczas gdy on siedział obok i udawał, że nic takiego się nie dzieje.

Czemu nie powie im otwarcie, że chce łatwego i bezproblemowego życia, żadnych bachorów, żadnych komplikacji, żadnej drogi przez mękę, bym zaszła w ciążę? Nie, tak odważny nie będzie, wygodnicki hipokryta, egoista, bubek… Oto z kim się związałam, pora przejrzeć na oczy. Zatopiona w bolesnych rozmyślaniach, nawet nie zauważyłam, że wystygła mi kawa.

– Hej, wszystko w porządku? – zagadnęła koleżanka, dosiadając się do stolika.

– Ech, takie tam… Mamy z Piotrem mały kryzys – odparłam, mrugając powiekami, pod którymi zbierały się łzy.

Ania spojrzała na mnie z troską, a potem spuściła wzrok. Widziałam, że chce coś powiedzieć, ale się waha.

– No, o co chodzi? – pogoniłam ją.

– Pewnie wybieracie się gdzieś na sylwestra… Wiem, że masz wolne.

– To jeszcze nic pewnego – skłamałam.

– Chodzi o to, że… Czy mogłabyś zastąpić mnie na kilka godzin? – wydusiła z siebie i spojrzała na mnie błagalnie.

– Jasne – palnęłam bez zastanowienia.

Anka rzuciła mi się na szyję.

– Dzięki! To dla mnie naprawdę ważne, opowiem ci później – szczebiotała. – Dyżur kończę planowo o dwudziestej pierwszej, więc może jeszcze zdążycie się gdzieś wybrać, co?

– Zobaczymy. Nie przejmuj się. To naprawdę żaden problem.

Znowu skłamałam. Piotr już ustalił, że idziemy na przyjęcie. Raczej nie będzie zachwycony nagłą zmianą planów. Znowu się nasłucham, jaka to jestem mało asertywna, jak daję się wykorzystywać, pomiatać sobą… Ciekawe, że w swoim zachowaniu wobec mnie nie widział niczego nagannego… Nieważne, nie miałam czasu dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ skończyła mi się przerwa i musiałam wracać do pacjentów.

Z duszą na ramieniu wychodziłam ze szpitala. Obawiałam się reakcji Piotra, a jednocześnie zastanawiałam się, dlaczego tak ochoczo i bez wahania przystałam na propozycję koleżanki. Nie chciałam przyznać się sama przed sobą, że spędzenie sylwestra u boku pijanego narzeczonego było ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę. To już lepsza praca.

– No trudno – mruknął, kiedy skruszona tłumaczyłam mu, że przydzielono mi dyżur w szpitalu i nie mogłam odmówić. – Tylko przyjedź po mnie.

Czyli moje obawy były swego rodzaju pobożnymi życzeniami. Nie zależało mu na mnie na tyle, by się złościć z powodu mojej nieobecności. Ze mną czy beze mnie, będzie się świetnie bawił w gronie znajomych. Ogarnął mnie smutek. A potem złość. Boże, już sama nie wiesz, czego chcesz, kobieto!

Zostałam w pracy dłużej

Kilka kolejnych dni przeleciało raz-dwa. Chodziłam do pracy, sprzątałam mieszkanie, dojadałam resztki ze świątecznego stołu. Prawie nie rozmawiałam z Piotrem, ale nie wydawało się, żeby mu to przeszkadzało. Czułam się jak rekwizyt we własnym domu. W końcu nadszedł sylwestrowy poranek. Ubierałam się, Piotr leżał jeszcze w łóżku. Spod kołdry wystawała tylko jego stopa.

– Wychodzę – rzuciłam.

– Tylko nie zapomnij po mnie przyjechać – wymamrotał i przewrócił się na drugi bok.

Westchnęłam i opuściłam mieszkanie. Miasto osnute było mgłą, a po niebie płynęły stalowoszare chmury, zwiastując opady śniegu. Spiker w radiu ostrzegał, by jechać ostrożnie ze względu na oblodzenie. Na oddziale panował spokój. Ciszę przerywały dochodzące z sal chorych pokasływania, szuranie kapci po wyłożonej linoleum podłodze i jednostajny szum sprzętów medycznych.

Stałam przy jednym z wielkich okien na półpiętrze, kiedy niebo rozbłysło feerią barwnych fajerwerków. Wybiła północ. Zostałam w pracy znacznie dłużej, niż planowałam. Ale nigdzie mi się nie spieszyło. Wolałam doglądać pacjentów i czuć się potrzebna, niż leżeć pod kocem na kanapie i pogrążać się w smętnych rozmyślaniach.

– Nie musisz wracać? – spytała przełożona, kiedy zajrzałam do dyżurki. Zmierzyła mnie czujnym, przenikliwym wzrokiem, ale nie miałam ochoty z niczego jej się tłumaczyć.

– Właśnie się zbieram. Szczęśliwego nowego roku! – uśmiechnęłam się blado, a ona odpowiedziała skinieniem głowy.

Kilka minut później wsiadałam już do samochodu. Jadąc, mijałam grupki roześmianych młodych ludzi. Z nieba sfrunęły pierwsze płatki śniegu. Musiałam przyznać, że był to piękny widok. Zwłaszcza że aura poskąpiła nam śniegu na święta. Dla wielu był to bez wątpienia magiczny wieczór, ale nie dla mnie. Skręciłam i skierowałam się w stronę drogi prowadzącej do domu. Musiałam się przebrać i coś zjeść, zanim ruszę, by odebrać Piotra z imprezy. Spieszyć się nie musiałam. Na bank dobrze się bawił, na tyle, by całkiem o mnie zapomnieć. Mój telefon milczał jak zaklęty. Piotr nie napisał nawet zdawkowego esemesa, by życzyć mi szczęśliwego nowego roku. Bum!

W pewnym momencie rozległ się huk, a ja poczułam, że tracę panowanie nad autem. Szybko zjechałam na pobocze, zgasiłam silnik. Otworzyłam drzwi i do wnętrza wdarł się zimny powiew wiatru.

– Szlag by to trafił! – ze złością kopnęłam sflaczałą oponę.

Moja noc sylwestrowa nie zapowiadała się obiecująco od samego początku, ale teraz zmieniła się w jakąś katastrofę. Oparłam się o maskę auta i przymknęłam powieki, spod których spłynęły długo powstrzymywane łzy. Byłam smutna i zrezygnowana. Na całym świecie ludzie świętowali inaugurację nowego roku, a ja czułam się tak, jakby wszystko się kończyło, przynajmniej dla mnie.

Nagle mrok rozświetliły snopy światła, padające z reflektorów nadjeżdżającego samochodu. Zlękłam się, kiedy auto zwolniło i zatrzymało się zaledwie dwa metry ode mnie. Szybko wślizgnęłam się do swojego wozu i zatrzasnęłam drzwi. Nie wiem, czemu aż tak się wystraszyłam, ale zacisnęłam powieki, nie chcąc nawet patrzeć w stronę nieproszonego samarytanina, który mógł okazać się psychopatą polującym na przypadkowe ofiary.

Liczyłam na to, że ten ktoś jest niegroźny i nienatrętny, że zaraz odjedzie, zostawiając mnie w spokoju, samą, pogrążoną w rozpaczy i bezradną. Tymczasem usłyszałam pukanie. Z tłukącym się w piersi sercem spojrzałam na stojącego przy moim samochodzie mężczyznę.

– Stało się coś? – odezwał się, a ja natychmiast rozpoznałam ten głos.

Opuściłam szybę i wykrzyknęłam z radosnym niedowierzaniem.

– O Boże, Karol, to naprawdę ty?!

– A co, myślałaś, że jakiś sylwestrowy gwałciciel? – roześmiał się.

Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa.

– Co ty tu robisz… sama? – odezwał się i otworzył drzwi od auta.

Nie mamy nic do stracenia, no, może poza czasem

Wysiadłam i zarzuciłam kurtkę na ramiona. Poczułam się niezręcznie. Wydawało mi się, że śmierdzę szpitalem. Nie miałam na sobie grama makijażu, a pokryte rumieńcami zmieszania policzki zaczęły mnie szczypać od mrozu. Musiałam wyglądać beznadziejnie. I jak na złość spotkałam swojego byłego chłopaka, więcej, moją pierwszą miłość!

– Wracałam z dyżuru w szpitali i… – ruchem głowy wskazałam na pękniętą oponę. – A zapasowej nie mam.

– Podrzucę cię – odparł Karol i nie czekając na odpowiedź, ruszył w stronę swojego samochodu.

Posłusznie podreptałam za nim. Zresztą, miałam inne wyjście? No, mogłam czekać, aż faktycznie przyplącze się jakiś świr albo nachalne, podchmielone towarzystwo.

– Masz jakieś plany? – spytał Karol, gdy mknęliśmy pogrążoną w mroku szosą w kierunku miasteczka.

Patrzyłam przez przednią szybę w rozświetlaną reflektorami ciemność, ale kątem oka widziałam jego twarz. Nadal był przystojny i elegancki. Policzki pokryte kilkudniowym równym zarostem, nienaganna fryzura, dyskretny zapach dobrej wody kolońskiej.

– Właściwie… to nie – znowu minęłam się z prawdą, odsuwając od siebie myśl o czekającym na swojego „szofera” Piotrze.

Chciałam spędzić ten wieczór po swojemu, nie musząc holować pijanego narzeczonego do auta, a potem taszczyć go do sypialni. Karol wracał do domu. Pojechał do byłej żony, żeby złożyć życzenia swoim dzieciom, a kiedy położyły się spać, nie miał tam już nic więcej do roboty. Ścisnęło mnie w dołku, gdy wyznał, że jest rozwiedziony i żyje sam. Przypomniały mi się nagle smak jego ust, dotyk dłoni przesuwających się po moim ciele, jego śmiech, troska, z jaką odgarniał mi włosy z czoła… Rozstaliśmy się z jakiegoś banalnego powodu. Nie pamiętałam już nawet, o co poszło. Tej nocy nie poznawałam samej siebie. Wciąż kłamałam.

– A ja właśnie rozstałam się z narzeczonym – powiedziałam.

Choć to akurat była prawda. Mentalnie rozeszliśmy się już dawno, ale formalną decyzję podjęłam dokładnie w tamtym momencie. Kiedy Karol podjeżdżał pod swój dom, wyjęłam smartfona i wystukałam esemesowe do Piotra: „Z nami koniec. Zamów taksówkę”.
Tak zaczął się mój magiczny wieczór…

Karol zabrał mnie do siebie

Wyjął z lodówki mrożoną pizzę i szampana. Usiedliśmy na kanapie, a Karol włączył film. Zaczęliśmy rozmawiać tak swobodnie, jakbyśmy nigdy się nie rozstawali. Jakby ta dekada, podczas której wiedliśmy osobne życie, trwała raptem dziesięć dni, a nie lat. Ignorowałam powiadomienia o przychodzących połączeniach, które raz po raz rozświetlały ekran mojego telefonu. W końcu go wyłączyłam. Piotr należał już do przeszłości. Nie obchodziło mnie, co ma mi do powiedzenia. Ta noc okazała się przełomowa. Była impulsem, który sprowokował mnie do dokonania zmian w moim życiu.

– Tęskniłem za tobą. Nie masz pojęcia, jak bardzo… – szepnął Karol, biorąc ode mnie kieliszek szampana i odstawiając go na blat szklanego stolika.

Z telewizora sączyła się nastrojowa muzyka, idealne tło pod to, co się działo na kanapie. Karol nachylił się nade mną… Nasze usta i języki, nasze oddechy i ciała…  Ta noc była końcem i początkiem.

Rankiem ujrzałam wiadomości od Piotra, pełne wyrzutów i wulgaryzmów. Odpisałam krótko: „Spakuj się i wynieś do jutra z mojego mieszkania”. Potem zablokowałam jego numer i poszłam do kuchni, żeby przygotować śniadanie. Przy tostach i kakao postanowiliśmy z Karolem dać sobie jeszcze jedną szansę. Nie mieliśmy przecież nic do stracenia. Poza czasem, a tego dość już zmarnowaliśmy. 

Czytaj także:
„Chcę zerwać z chłopakiem o północy w sylwestra. Nowy Rok to przecież idealny czas na zmiany”
„By ją zdobyć, musiałem użyć podstępu. Liczyłem tylko na dobrą zabawę w sylwestra, ale życie napisało inny scenariusz...”
„W sylwestra umarłam za życia. O północy powiedziałam >>tak<<, a tuż po tym straciłam narzeczonego i rodziców w wypadku”

Redakcja poleca

REKLAMA