Ostatni dzień w roku nie zapowiadał się wesoło. Chciałbym świętować w gronie znajomych, no jasne! Jednak przyjaciele zawiedli i zostałem sam. Pewnie to zresztą moja wina, bo za późno się obudziłem i wszyscy mieli już jakieś plany.
Niby dostałem zaproszenie na wspólny wyjazd do Zakopanego, ale jakoś nie chciało mi się ruszać z domu tylko po to, by włóczyć się po Krupówkach bardziej nabitych ludźmi niż Marszałkowska w godzinach szczytu.
Z drugiej strony, siedzieć w domu i oglądać beznadziejny program w TV... Taka perspektywa też nie wydawała mi się zbyt kusząca.
Nie chciałem spędzać sylwestra przed telewizorem
Dlatego gdy znalazłem w gazecie ofertę lokalu dla spóźnionych, takie sylwestrowe last minute, natychmiast zadzwoniłem. „Warto spróbować – pomyślałem. – Jeśli to jakiś niewypał, po prostu wyjdę”.
Szykowałem się niespiesznie, nawet z pewną niechęcią. Kiedy zapadł zmrok, nagle odechciało mi się gdziekolwiek jechać. Ale w końcu zapłaciłem, więc choć niewiele sobie obiecywałem po tej imprezie, jakoś głupio mi było zrezygnować.
Taksówka podjechała punktualnie o ósmej. Przeszedłem przez niedużą, mokrą zaspę i wpakowałem się na tylne siedzenie. Podałem adres i ruszyliśmy. Bardzo lubię Warszawę zimą.
Chociaż samej pory roku nie trawię, to światła odbijające się w mokrym asfalcie, blask neonów i wszechobecne choinki nastrajają mnie jakoś tak pozytywnie. Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu. Pewnie nie zwróciłbym uwagi na tę drugą taksówkę, gdyby nie to, że stanęła z piskiem na sąsiednim pasie. Zerknąłem w bok i od razu się uśmiechnąłem.
Zobaczyłem bowiem piękną kobietę. Siedziała na tylnym siedzeniu i patrzyła gdzieś w dal, zamyślona i jakaś taka... smutna? Odwróciłem głowę, ale natychmiast znów na nią spojrzałem. Chyba to wyczuła, bo podniosła wzrok. Czy to gra świateł, czy zobaczyłem leciutki uśmiech?
W drodze na imprezę ujrzałem kobietę, którą zapragnąłem poznać
Była prawie na wyciągnięcie ręki, tak bliska, ale jednocześnie tak daleka… Niesamowity nastrój tego wieczoru sprawił, że wyobraziłem ją sobie jako królewnę uwięzioną w wieży, a siebie jako rycerza zdążającego jej na ratunek...
Po chwili powróciła rzeczywistość. Światła zmieniły się i wóz obok ruszył z przeraźliwym wyciem silnika.
– Wariat – powiedział mój kierowca.
– Takim nie powinno się pozwolić siadać na taryfie. Wstyd tylko przynoszą...
Zgodziłem się z nim. O moim taksówkarzu na pewno nie dałoby się powiedzieć, że jeździ nieostrożnie. Rzekłbym raczej, że był zbyt powolny. Te parę kilometrów jechaliśmy ze dwadzieścia minut! Zapadłem w fotel. Przed oczami miałem jeszcze twarz kobiety. W jakim mogła być wieku?
Gdyby tylko jechała do tego samego lokalu... „Ech – westchnąłem w duchu. – W taki magiczny wieczór jak noc sylwestrowa powinny się spełniać marzenia”. Ale przecież to niemożliwe. Zresztą, pewnie była z kimś umówiona. Może nawet z nią jechał, tylko go nie dostrzegłem...
Czułem się bardzo samotny. Siedziałem przy stoliku z sześcioma innymi osobami. Jedno miejsce, oczywiście obok mnie, pozostawało puste. Było gwarnie, wesoło, radośnie. Tylko nie mnie. Bo oni wszyscy się znali, a ja byłem obcy.
W klubie czułem się samotny, ciągle o niej myślałem
Tak to już jest, że na początku taki ktoś na przyczepkę pozostaje z boku. Pewnie z czasem impreza się rozkręci, a moi stolikowi towarzysze będą bardziej chętni do rozmowy. Ale na razie czułem się jak obcy.
Tym bardziej że spóźniłem się dobre półtorej godziny. Niektórzy zdążyli już nieźle nasączyć się „wysokooktanowym paliwem”. Ja nie lubię się upijać. Nie żebym stronił od alkoholu, lecz nie cierpię kaca i tego wszystkiego, co się dzieje na drugi dzień.
Dlatego staram się zachować umiar. Nie zawsze mi to wychodzi, ale się staram.
Patrzyłem po twarzach współbiesiadników. Jedli, pili, żartowali. W sumie całkiem mili ludzie, tylko tacy jacyś dalecy...
Byli w tamtej chwili bardziej odlegli niż twarz kobiety w taksówce. Zagrała orkiestra. Dźwięki piosenki poderwały ludzi na nogi. Siedziałem, patrząc, jak pary powoli odpływają na parkiet. Nagle z tyłu doleciał mnie zachrypnięty, odrobinę bełkoczący głos.
– Jak to nie tańczysz. Ze mną trzeba zatańczyć! Nie możesz mi odmówić!
– Nie mam ochoty – odparła kobieta wyraźnie rozdrażniona. – Mówiłam przecież, że zaraz przyjdzie mój mąż.
– Nie będzie taka ładna laseczka sama siedzieć – upierał się facet. – I nie ma żadnego męża. Sama przyszłaś, dobrze widziałem. Siedzisz jak kołek w płocie. Ale nie bój się, złotko. Sama dzisiaj na pewno nie będziesz! – zarechotał.
Usłyszałem, że kobieta przy innym stoliku ma problem z natarczywym mężczyzną
Wstałem. Nie cierpię chamstwa. Robi mi się od tego niedobrze. Odwróciłem się i... zamarłem na chwilę. To była ona, kobieta z taksówki! Siedziała z głową wciśniętą ze strachu między ramiona, a nad nią stał wielki, paskudny osiłek.
Po jego oczach było widać, że jest jednym z tych, którzy już przebrali miarę. Przez głowę przeleciało mi milion rozwiązań.
W pierwszej chwili miałem ochotę podskoczyć i dać mu w twarz. Ale zaraz pomyślałem, że zacznie się awantura, przyjedzie policja, zrobi się grubsza afera... Zresztą taki osiłek może mi sprawić nie lada problem, spróbujmy więc go podejść pokojowo.
Tylko że gość nie wyglądał na takiego, co odejdzie, jeśli go o to grzecznie poproszę. Trzeba użyć podstępu. Przywołałem na twarz uśmiech.
– Agnieszko, kochanie! – zawołałem.
– Starczy już tego, skarbie. Naprawdę.
Oboje spojrzeli na mnie zdumieni. A ja patrzyłem tylko na nią i uśmiechałem się promiennie, udając, że wiem, co robię.
– Dajmy już spokój tym wygłupom – ominąłem krzesła, podszedłem bliżej. – W taką noc jak dziś nie będziemy się przecież kłócić, prawda, moja najdroższa?
Tępy osiłek stał z rozdziawioną gębą, usiłując zrozumieć, co się dzieje
– Widzi pan – spojrzałem na typa najbardziej niewinnym wzrokiem, na jaki mnie było stać – posprzeczaliśmy się rano z żoną i przyjechaliśmy osobno. Ale ja tak nie potrafię. Agnieszko, pogódźmy się wreszcie! Chodź, zatańczymy.
Postanowiłem udawać... jej męża
Posłusznie wstała i ruszyła wraz ze mną w stronę parkietu. Właśnie grali jakiś wolny kawałek. Podałem jej dłoń, a ona bez mrugnięcia okiem włożyła swoją rękę w moją. Przez chwilę milczeliśmy.
– Dziękuję – mruknęła wreszcie.
– Na ma za co – odparłem. – Cała przyjemność po mojej stronie. Tylko że nadal ten typ tutaj jest, została pani skazana na moje towarzystwo. On nie odpuści, jeżeli zauważy, że coś jest nie tak.
To miał być żart, ale ona, zamiast się uśmiechnąć, milczała. Szczerze mówiąc, nie wiedziałem, jak to rozumieć.
– Ale jeśli pani sobie nie życzy... – zacząłem niepewnie, lecz mi przerwała:
– Nie, nie, to nie to. Zastanawiam się tylko, skąd pan wiedział, jak mam na imię. My się znamy?
– Nie – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. – Ale widziałem panią w taksówce.
– Ach, rzeczywiście! Patrzył pan, jakby chciał stopić szybę... – nagle zakryła usta dłonią. – Przepraszam, tak mi się jakoś wyrwało... Skąd pan właściwie wie, że nazywam się Agnieszka?
– Nie wiem – odparłem zgodnie z prawdą. – Ale bardzo lubię to imię, więc na pani widok od razu przyszło mi do głowy. Wszystkie Agnieszki, jakie kiedykolwiek znałem, były pięknymi kobietami...
Pokręciła głową z uśmiechem.
– Komplemenciarz...
– Ależ skąd – zaprzeczyłem z entuzjazmem. – Po prostu mówię, co myślę...
Dalej rozmowa się nie kleiła. Pomyślałem nawet, że trochę przesadziłem. Ale po skończonym tańcu poszła ze mną do stołu i usiadła na wolnym miejscu obok. Pewnie wolała już moje towarzystwo od tamtego paskudnego chamusia...
Facet co chwila zerkał w naszą stronę swoimi małymi, świńskimi oczkami, jakby chciał wybadać, czy rzeczywiście jesteśmy małżeństwem. Chyba coś podejrzewał.
Nałożyłem na talerze wędliny, sałatkę i gestem zachęciłem moją towarzyszkę do jedzenia.
Uśmiechnęła się. Miała wspaniały uśmiech, taki, na który trzeba odpowiedzieć. Więc odpowiedziałem tym samym i tak się do siebie uśmiechaliśmy przez dłuższą chwilę, jak wariaci.
Dopiero teraz mogłem dokładnie ją sobie obejrzeć. Szczupła, zgrabna kobieta. Suknia do kostek z rozcięciem z boku. Była naprawdę piękna...
Ale przede wszystkim biło od niej jakieś dziwne ciepło. Jest taki typ kobiet, o których możesz bez ryzyka powiedzieć, że chciałbyś z nimi żyć. Nie muszą być nie wiadomo jak śliczne (choć Agnieszka taka była). Po prostu mają w sobie niewytłumaczalny magnetyzm. Coś, co przyciąga.
Całego sylwestra przetańczyliśmy razem
– Może pan też cokolwiek zje? – spytała, wyrywając mnie z zamyślenia. – Skoro jestem skazana na pana towarzystwo, jak sam pan to ładnie ujął, powinnam chyba zadbać o swojego wybawiciela.
„Marzenia jednak się spełniają” – pomyślałem jakiś czas potem.
Północ zbliżała się nieubłaganie, a my tańczyliśmy. Wielki facet gdzieś zniknął, może wpadł już pod stół, a my oboje udawaliśmy, że nie dostrzegamy jego nieobecności.
Moja królewna, której co prawda nie uwolniłem z wieży, tylko wyrwałem raczej ze szponów smoka, okazała się wspaniałą kompanką. Była szalenie inteligentna i kiedy już się rozkręciliśmy – i jej, i mnie usta się nie zamykały.
– Obiecaj mi jedno – powiedziałem, kiedy przeszliśmy już na „ty”, a wodzirej zaczął odliczać sekundy do dwunastej.
– Powiedz, że teraz nie uciekniesz i nie zostawisz mi na pamiątkę tylko pantofelka.
Roześmiała się i o spojrzała mi w oczy.
– Skoro nalegasz... Zostanę.
Było już sporo po drugiej, kiedy postanowiła, że na nią czas. Zresztą, trudno mi się było z nią nie zgodzić. Większość gości dogorywała nad talerzami, zespół przestał brzmieć po ludzku, bo jego członkowie wcześniej też nie wylewali za kołnierz, no i zrobiło się mało sympatycznie.
– Odprowadzę cię. To znaczy, odwiozę – denerwowałem się, bo nie chciałem kończyć tego wieczoru i... tej znajomości.
Wyszliśmy na zewnątrz. Pociągnąłem nosem. Odwilż. Czasem zdarza się w zimie taka ciepła, prawie wiosenna aura. Zastanawiałem się, co dalej. Jak postąpić, kiedy nadejdzie pora rozstania.
– Taka piękna noc. Może się przejdziemy? – zaproponowała. – Chyba że wolałbyś już wracać do siebie...
„Co za absurd! – pomyślałem z uśmiechem. – Stanąłbym nawet na głowie, gdyby to mogło przedłużyć nasze spotkanie!”.
– Chętnie się przejdę – odparłem.
Szliśmy powoli, nie spieszyliśmy się nigdzie. Sam nie wiem, jak to się stało, że zetknęliśmy się palcami opuszczonych wzdłuż ciała rąk. Nie potrafię zgadnąć, jak doszło do tego, że spletliśmy dłonie. Dotykaliśmy się i przedtem, w tańcu. Jednak teraz to było co innego... Teraz nie mieliśmy już pretekstu. Wreszcie otoczyłem ją ramieniem. Nie zaprotestowała.
– Zobaczymy się jeszcze? – spytałem, gdy dotarliśmy pod jej dom.
– Może... – powiedziała. – Wiesz już, gdzie mieszkam. Może podam ci telefon?
Ucieszyłem się. Nie chciała mnie zbyć! Wklepałem szybko podany numer i wcisnąłem zieloną słuchawkę, żeby dostała ode mnie sygnał z moim numerem.
– To do usłyszenia – powiedziałem.
– I mam nadzieję, do zobaczenia...
Odwróciłem się. Wtedy, ku mojej ogromnej radości i, co tu kryć, zaskoczeniu, usłyszałem pytanie:
– A może napiłbyś się kawy?
Po imprezie wylądowaliśmy w jej mieszkaniu
Wchodziłem za nią po schodach, mając przed oczami kształtne pośladki i połyskującą w rozcięciu sukni smukłą łydkę. Klucz w drzwiach... i już po chwili znaleźliśmy się w mieszkaniu Agnieszki
To był impuls, przeszywający dreszczem całe ciało, sprawiający, że świat wydaje się nierealny. Czy to możliwe, czy to naprawdę się dzieje?
Jej gorące, jędrne wargi, jedwabiste włosy... Moje ręce zachłannie poznające rozgrzane namiętnością ciało… Była taka miękka, spokojna, a jednocześnie zdecydowana.
Zbudziłem się pierwszy. Spojrzałem na nią. Spała spokojnie, oddychała równo i głęboko.
I nagle zrobiło mi się żal. To naprawdę kobieta, z którą chciałbym być na długo, może na zawsze... Co będzie, jeśli...
Otworzyła oczy i zmarszczyła brwi.
– Jesteś smutny – powiedziała z niepokojem. – Chcesz mi coś powiedzieć? Mów, zrozumiem, nie jestem dzieckiem.
– Tak – powiedziałem cicho. – Chciałbym, żeby to nie skończyło się dzisiaj.
Uśmiechnęła się promiennie.
– Ja też tego chcę – powiedziała.
Jak to dobrze, że przyjaciele nie mieli dla mnie czasu w sylwestrową noc!
Czytaj więcej prawdziwych historii:
„Zakochałam się w zajętym mężczyźnie. Walczyłam o niego 10 lat, aż w końcu rozwiódł się i związał ze mną”
„W internecie poznałam swój ideał. Zakochałam się bez pamięci, ale... on nie chce się ze mną spotkać”
„Ja i moja przyjaciółka chciałyśmy być rodziną, więc postanowiłyśmy wyswatać swoje rodzeństwo”