„W sylwestra umarłam za życia. O północy powiedziałam >>tak<<, a tuż po tym straciłam narzeczonego i rodziców w wypadku”

Kobieta, która w sylwestra straciła rodzinę fot. Adobe Stock, nicoletaionescu
„Pamiętam, że Bartek złapał moją rękę i ściskał tak mocno, aż bolały mnie palce. Każda sekunda trwała wieczność. Ciągle słyszę nasze krzyki, mamę, która wołała moje imię... Daria… Daria… Samochód dachował. Przeżyłam tylko ja”.
/ 31.12.2021 05:51
Kobieta, która w sylwestra straciła rodzinę fot. Adobe Stock, nicoletaionescu

Nie, nigdzie nie idę w sylwestra, jak co roku – odpowiedziałam stanowczo na pytanie Kaśki, mojej koleżanki z pracy. Zirytowałam się, bo w kółko mnie o to męczyła, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę nie chcę iść na żaden bal, do żadnego klubu, do domu znajomych czy choćby z obcym ludźmi na miasto.

Dokładnie tak. Nigdzie się nie wybierałam. Zostanę w domu i pójdę spać. To była w końcu noc jak każda inna. Marzyłam, żeby taka była. Nie chciałam odliczać godzin, minut, sekund… Zresztą jaka to dla mnie różnica: ten czy następny już rok?

Co się zmieni? Nic. Od lat nic się nie zmieniało

– Może jednak wpadniesz do mojej kumpeli? Robi domówkę, mówiła, żebym kogoś zabrała. Nie daj się prosić, co, Daria?

Szlag. Niektórzy nie rozumieją, że nie to znaczy nie.

– Starczy, odpuść. Nie lubię i nie chcę świętować tej nocy. Wolę być sama. W domu – cedziłam. – Inaczej niż wszyscy. Mogę? – spytałam z ironią.

– Jasne, oczywiście, przepraszam.

Wreszcie. Musiałam być niemiła, żeby odpuściła. O szesnastej wyłączyłam komputer i opuściłam biuro. Dojechałam autobusem na moje osiedle, krótki spacer alejką, dwa piętra schodów i już wchodziłam do pustego, cichego mieszkania.

Nikt mnie w nim nie witał, nikt na mnie nie czekał, nawet pies czy kot. Tak wybrałam, takie życie mi odpowiadało. Było bezpieczniejsze. Gdy nikogo nie masz, nikogo nie stracisz. Oczywiście bywały chwile, kiedy tęskniłam za rodziną jak potępieniec. Zwłaszcza w takie dni jak dziś. Święta. Urodziny. Rocznice. Dzisiaj przypadała jedna z nich. Jedna z najbardziej bolesnych rocznic mojego życia.

Włączyłam telewizor, ale zaraz go wyłączyłam. Drażniły mnie entuzjastycznie radosne przygotowania do „największej imprezy na świecie”, podczas gdy w mojej głowie wciąż tkwił obraz tego, jak mój świat w jednej chwili zawalił się w gruzy.

Odgrzałam obiad w mikrofali, nie mając siły na przygotowywanie czegokolwiek od nowa. Medal dla tego, kto wymyślił funkcję rozmrażania jedzenia i duży zamrażalnik. Poświęcałam jeden weekend na ugotowanie obiadów na cały miesiąc i miałam z głowy. Na samą myśl, że musiałabym teraz coś pichcić, robiło mi się słabo. Jadłam, bo musiałam, skoro już się zdecydowałam żyć. Niemniej teraz chciałam tylko wrzucić coś do żołądka, żeby nie ssał z głodu i żebym mogła wziąć tabletkę na sen, a potem zawinąć się w koc, zasnąć i nie pamiętać…

Rozdzwonił się telefon. Zerknęłam na wyświetlacz. Kaśka. Znowu ona! Czegoś się o mnie dowiedziała, że mimo wszystko nie dawała za wygraną? No nie, litości to już na pewno nie potrzebowałam. Odrzuciłam połączenie i wyłączyłam komórkę. I tak nie byłabym w stanie z nikim rozmawiać. 

Usiadłam w wygodnym fotelu, dodatkowo otulając się kocem. Potrzebowałam dotyku czegoś miękkiego, ciepłego, przyjemnego, bo moje ciało znowu czuło tamto zimno, tamten ból, uderzenia o twardą stal i zmrożony asfalt. Mięśnie i skóra pamiętały to doskonale, nieważne, jak bardzo starałam się zapomnieć, jak wiele sesji odbyłam z terapeutką. Najwyraźniej zostanie to już ze mną na zawsze. Próbowałam nawet hipnozy i nic.

To też był sylwester. Niezapomniany sylwester

Świętowałam urodziny, które obchodziłam kilka dni wcześniej. Symboliczne, bo dwudzieste pierwsze. Jak żartował tata, zaliczyłam „oczko”, i byłam już pełnoletnia na całym świecie. Gdziekolwiek bym pojechała. Dlatego wybraliśmy się na prawdziwy bal. We czwórkę: moi rodzice i my. Zdziwiło to wszystkich moich znajomych, wręcz zniesmaczyło. Świętować sylwestra ze starymi? Na jakimś ramolskim balu? Zamiast z nimi, w klubie lub na rynku? A jednak, woleliśmy tak.

Bartek w garniturze wyglądał bosko. My z mamą jak damy, wyszykowane, w nowych kieckach, prosto od fryzjera i kosmetyczki. Założyłam nowe kolczyki z maleńkimi diamencikami, które dostałam od rodziców w prezencie. Błyszczały jak gwiazdeczki. Ojciec stwierdził, że nie będzie pił i pojedziemy jednym samochodem. I tak nie mógł wypić więcej niż jedno małe piwo ze względu na brane leki.

Impreza wcale nie była ramolska. Sala tonęła w migotliwym świetle świec umieszczonych na stołach i girland lampek choinkowych zwisających z sufitu. Do tego kwiaty, piękna zastawa, orkiestra, pyszne jedzenie… Bawiliśmy się wspaniale. Nie schodziliśmy z Bartkiem parkietu. Rodzice też trochę tańczyli, ale więcej siedzieli przy stoliku i po prostu cieszyli się atmosferą. Przed północą kelnerzy roznosili butelki szampana.

Bartek, tuż po złożeniu mi życzeń, uklęknął i… Boże! Oświadczył się! Na serio poprosił mnie o rękę!
Chociaż byłam zaskoczona, bez wahania wykrzyknęłam:

– Oczywiście, że tak!

Po chwili czułam, jak mnie obejmuje, całuje, unosi i kręci się ze mną w ramionach. Mama się popłakała. Uwielbiała Bartka i zawsze powtarzała, że chciałaby mieć takiego syna jak on. Ojciec przytulił mnie mocno, a Bartkowi uścisnął dłoń i poklepał go po plecach.

– No, dostał ci się prawdziwy diament. Ceń go, bo inaczej będziesz miał ze mną do czynienia – powiedział niby groźnie, ale oczy mu się śmiały.

Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego końca jednego roku i początku drugiego. Na moim palcu błyszczał kolejny diament, niewielki, ale w towarzystwie szmaragdów, które są kamieniami miłości. Szczęście aż mnie rozsadzało. Chłonęłam tę chwilę całą sobą, każdym porem skóry, każdą komórką ciała i umysłu, żeby zapamiętać ją w najdrobniejszych detalach na zawsze. Jakbym przeczuwała, że właśnie wykorzystuję dany mi zapas szczęścia...

To był pijany kierowca

Celowo jechał z nami na czołówkę. Ojciec próbując go wyminąć, stracił panowanie nad kierownicą na śliskiej jezdni. Pamiętam, jak się bałam. Pamiętam, że Bartek złapał moją rękę i ściskał tak mocno, aż bolały mnie palce. Każda sekunda trwała wieczność. Ciągle słyszę nasze krzyki, mamę, która wołała moje imię... Daria… Daria… Samochód dachował. Nigdy wcześniej nie czułam takiego bólu, palącego mięśnie, płuca, mózg. Nie mogłam złapać oddechu, nie mogłam się ruszyć, wszystko wokół zasnuwała ciemność.

Kiedy obudziłam się w szpitalu, dowiedziałam się, że przeżyłam tylko ja. Ojciec zginął na miejscu, mama zmarła w karetce, a Bartek po przywiezieniu do szpitala. Zostałam tylko ja. I to było najgorsze.

Wolałabym umrzeć razem z nimi, przestać istnieć, przestać czuć – nie tylko ból po operacji i w złamanej ręce, ale przede wszystkim ten, który wyrywał ze mnie duszę i kazał wyć z rozpaczy. A jednak przeżyłam. Choć to rodzice Bartka musieli zorganizować pogrzeb swojego syna i moich rodziców. Byli jedynymi osobami, które odwiedzały mnie w szpitalu i z którymi co roku, pierwszego stycznia, widzimy się na cmentarzu. Innych moja tragedia odstraszyła.

Do dziś nie wiemy, kim był kierowca, który spowodował wypadek. Zniknął. Może zabił się sto kilometrów dalej albo tydzień później, a może żyje sobie gdzieś spokojnie, nieświadomy, że odebrał przyszłość całej naszej czwórce. Bo ja po prostu trwam i pamiętam.

Dlatego nie chodzę na imprezy sylwestrowe

Nie mam czego świętować. Nigdy nie będę bardziej szczęśliwa niż na tamtym balu, po którym wszystko, co dobre, się skończyło. To był jednocześnie najlepszy i najgorszy dzień mojego życia. Świętowanie go byłoby chore – jak stypa i wesele w jednym. Do dziś noszę kolczyki od rodziców i pierścionek od Bartka. To moja jedyna biżuteria, innej nie mam i nie chcę. Nigdy nie będę taka radosna jak wtedy. Nigdy nie przytulę ojca, nie pocałuję Bartka, nie poczuję, jak mama dotyka mojego policzka. Zabawa w ten wyjątkowy i straszny dzień byłaby zdradą wobec nich…

Może przesadzam, może powinnam zdecydowanie odciąć się od przeszłości, zacząć na siłę wychodzić do ludzi, nawet wbrew sobie dać szansę jakiemuś mężczyźnie, ale… Nie potrafię. Nawet rodzice Bartka namawiają mnie, żebym zaczęła od nowa, ruszyła do przodu, związała się z kimś, znowu miała rodzinę.

To rozsądne i zdrowe, wiem, ale nie umiem odciąć tej ciągnącej się za mną liny lojalności, tęsknoty i żalu. Przez cały rok jakoś sobie radzę, egzystuję, nawet się uśmiecham, ale w sylwestra… znowu mnie dopada i rozsypuję się, pogrążam w smutku.

Zostaję w domu. Wspominam. Płaczę

Otulam się kocem i zbieram siły, by zacząć kolejny rok od wizyty na cmentarzu, nad grobami najbliższych. Tak, wiem, wiele razy słyszałam na terapii, że powinnam już zamknąć ten rozdział. Osiem lat żałoby powinno wystarczyć na przejście jej kolejnych etapów.

Widać w moim przypadku na akceptację wciąż jest za wcześnie. Na razie chcę tylko spokojnie zasnąć. Chcę przeżyć ten dzień i zapaść w letarg, z którego obudzę się za rok, żeby… znowu cierpieć. Chyba że nastąpi jakiś cud, który mnie uleczy… Chyba bym chciała… Zacząć od nowa.

Czytaj także:
„Spotykał się z Sylwią, a potajemnie uprawiał seks ze mną. Nawet na ich weselu, Tomek nie potrafił oderwać ode mnie rąk”
„Wpadliśmy i Monika chciała usunąć ciążę. Nie rozumiałem, dlaczego nie liczy się z moim zdaniem, przecież byłem ojcem”
„Okazało się, że mężczyzna, który mnie wychowywał, nie był moim ojcem. Ten prawdziwy zostawił moją mamę w ciąży”

Redakcja poleca

REKLAMA