„Narzeczony traktował bratanicę, jak własną córkę. Co z tego, że straciła ojca, to ja powinnam być jego oczkiem w głowie”

Zazdrosna kobieta fot. Adobe Stock, etonastenka
„Od początku mojej znajomości z Witkiem wiedziałam, że Wiolka jest jego oczkiem w głowie. Myślałam jednak wtedy, że w końcu ja zajmę w jego sercu więcej miejsca, lecz najwyraźniej tak się nie stało. Smarkata wciąż miała prawo do własnego zdania. I wyglądało na to, że jej zdanie liczy się bardziej niż moje”.
/ 29.10.2022 15:15
Zazdrosna kobieta fot. Adobe Stock, etonastenka

Stałam przed lustrem w mieszkaniu Witolda, za mną narzeczony, obok jego bratanica. Oboje patrzyli na mnie uważnie, tyle że w oczach Witka widziałam miłość, zaś spojrzenie Wiolki mówiło coś wręcz odwrotnego. O, właśnie szturchnęła mojego narzeczonego łokciem w ramię i roześmiała się.

Miałam jej dość

– Przecież takie podpięcia na sukni to chyba babci by pasowały! Obciach! – dla dodania tym słowom wagi wywróciła oczami.

– Myślisz? – Witek zagryzł wargi.

– Ja chcę mieć podpięcia – sapnęłam, bo zaczęło mi się robić gorąco.

Wiola zmierzyła mnie spojrzeniem pełnym politowania. Witek odchrząknął:

– Wiesz, Sabina, ale skoro te, jak im tam, podpięcia są już niemodne?

Oczy mi zwilgotniały. Wiolka westchnęła ostentacyjnie, mruknęła jakieś: „no to baj” i zostaliśmy sami.

– Ona przecież tylko chce pomóc – Witek pogładził mnie czule po ramieniu.

– Ale przecież to mój ślub! Ślub, na który czekałam dwadzieścia lat…

– Ależ, Sabinko, nie tragizuj – przytulił mnie. – Tragedię to przeżyła ona, kiedy…

– Wiem.

Piętnaście lat temu, gdy brat Witka zginął w wypadku samochodowym, on zaopiekował się dwuletnią bratanicą, jakby to było jego własne dziecko. Tak zostało. Dziewczyna miała matkę, od dziesięciu lat ojczyma, ciotkę, wuja i dwa zestawy dziadków, jednak najlepsze układy wciąż ze stryjkiem, kawalerem.

Od początku mojej znajomości z Witkiem wiedziałam, że Wiolka jest jego oczkiem w głowie. Myślałam jednak wtedy, że w końcu ja zajmę w jego sercu więcej miejsca, lecz najwyraźniej tak się nie stało. Smarkata wciąż miała prawo do własnego zdania. I wyglądało na to, że jej zdanie liczy się bardziej niż moje.

Uff… A jeśli to uderzenie gorąca to nie był stres, tylko coś gorszego? Moje poprzednie związki rozpadały się szybko i pozostawiały mnie z coraz większym deficytem poczucia własnej wartości. Dopiero kiedy koleżanka po studiach psychologicznych namówiła mnie na udział w warsztatach rozwojowych dla kobiet, zaczęłam rozumieć, że wina nie leżała we mnie, a w moim dzieciństwie. Mój ojciec pił, a ja byłam dorosłym dzieckiem alkoholika (DDA).

Straciłam zaufanie do wszystkiego i wszystkich

Miałam wszystkie typowe cechy kogoś, kto wyrósł w domu, gdzie reguły zmieniały się w zależności od poziomu alkoholu we krwi rodzica. Gdzie lepiej było nie wspominać o tym, że następnego dnia w szkole klasówka i że do nauki potrzeba spokoju, bo przecież – jak mówiła mama – to nie taty wina, że się źle czuje, a kiedy źle się czuje, to jest w złym humorze i denerwuje go byle głupstwo…

Straciłam zaufanie do wszystkiego i wszystkich, zwłaszcza ludzi mi najbliższych. Wciąż podświadomie czekałam na moment, kiedy znów cały mój świat się zawali: przyjaciółka okaże się zdrajczynią, chłopak pijakiem albo narkomanem, na którym nie można polegać.

Moja wiara w to, że jakoś ułożę sobie życie, topniała z każdym dniem, a kolejne przyjaciółki i partnerzy zarzucali mi na zmianę to, że staram się ich kontrolować, to znów, że jestem niezaangażowana. A ja po prostu miotałam się między lękiem, iż znów zostanę porzucona, a przekonaniem, że moje potrzeby nie są ważne i powinnam być szczęśliwa, jeśli ktoś się mną w ogóle interesuje.

Na etapie zauroczenia zwykle mężczyźni starali się zaspokajać wszystkie moje zachcianki, więc nie musiałam ich o nic prosić. Potem, ponieważ nadal o nic nie prosiłam, dochodzili do wniosku, że widać mam wszystko, czego mi potrzeba. Przestawali się starać. Spóźniali się na umówione spotkania, zapominali o moich urodzinach, planowali wspólne weekendy bez pytania mnie o zdanie.

Czułam się wtedy odrzucona i zagubiona, nieważna… W chwili rozpaczy oskarżałam ich, że pewnie mają kogoś innego, aż w końcu pukali się w czoło i odchodzili.

Wreszcie za radą terapeutki zaczęłam codziennie pisać dzienniczek i stopniowo udało mi się spojrzeć na siebie z pewnym dystansem: zrozumiałam, że mam mnóstwo dobrych cech i zasługuję na to, aby być kochana. Jakieś pół roku później poznałam Witka, czterdziestoletniego kawalera, który z poświęceniem wychował nie swoje dziecko.

Witek zabierał małą bratanicę do dentysty, sponsorował jej wyjazdy wakacyjne i odbierał ją z dyskotek. Mogła do niego zadzwonić o każdej porze dnia i nocy i zawsze liczyć na pomoc. Mój ojciec nie dorastał Witkowi do pięt.

Jak mogłam się nie zakochać?

Kiedy w końcu zaczęliśmy mówić o wspólnej przyszłości, o małżeństwie, o przyszłym dziecku, uznałam za oczywiste, że Wiolka uzmysłowi sobie, kto jest najważniejszą kobietą w życiu jej stryja. Tymczasem ona zaczęła się wtrącać w przygotowania do ślubu. A Witek nie miał nic przeciwko temu!

Zadzwoniła komórka. Od razu wiedzieliśmy, kto dzwoni, bo dla swojej bratanicy Witek ma zarezerwowaną specjalną melodyjkę. Przez chwilę słuchał, coś mruknął i rozłączył się.
Wstał, sięgnął do kieszeni kurtki po portfel i wyjął z niego dwieście złotych. W następnej chwili do mieszkania wpadła z powrotem Wiolka. Zgarnęła z dłoni Witka banknot, bąknęła „dzięki!” i znowu jej nie było.

– Co się stało? – zdziwiłam się.

– Zapomniała mi wcześniej powiedzieć, że widziała fajne spodnie.

– Dla ciebie? – uniosłam brwi.

– Nie, skąd – roześmiał się. – Dla siebie.

No proszę, to pannica wyśmiewa się z moich pomysłów na projekt sukni ślubnej, bo sama co tydzień w markowych sklepach kupuje sobie nowy strój! A ja naiwnie myślałam, że ona się
z koleżankami wymienia na ciuchy, tak jak ja to robiłam w jej wieku.

– Słuchaj – westchnęłam ciężko. – Mogłabym jeszcze próbować zrozumieć, gdyby ona była twoją prawdziwą córką…

– Ale ona jest jak moje dziecko – spojrzał na mnie zdziwiony, że tego nie rozumiem. – Przecież to ja ją tak naprawdę wychowałem!

Jeśli wychowana przez niego Wiola wyrosła na taką egoistyczną pannę, pewnie własnemu dziecku pobłażałby jeszcze bardziej! A mnie, matce, we własnej rodzinie przypadłaby rola piątego koła u wozu…

– Muszę już iść – powiedziałam i bez tłumaczeń wyszłam.

Pobiegłam do domu, do dzienniczka. „Kolejny niewypał! – zapisałam, wycierając twarz mokrą od łez. – Nie mam już sił. Widać miłość nie jest mi pisana. Jednak nie zasługuję na mężczyznę, który będzie mnie traktował jak część siebie, jak swoją drugą połówkę, bez której nie może żyć! Nigdy nie będę dla nikogo najważniejsza. Jestem wybrakowana i pozostanę samotna!”

Przygnębiające myśli kłębiły mi się w głowie

Jednak w miarę pisania po kilkunastu minutach zaczęłam wracać do równowagi. 

„To nieprawda! Nie jestem wybrakowana. Mam pracę, mam przyjaciół i przecież przez rok, trzy miesiące i jedenaście dni Witek co dnia przynajmniej raz mi mówił, że mnie kocha. Przecież planuje ze mną ślub! A Wiolka? Owszem, wtrąca swoje trzy grosze, kiedy nikt jej nie pyta, ale ona ma dopiero siedemnaście lat. Nic dziwnego, że jej się zdaje, że wszystkie rozumy pozjadała!”.

Przypomniałam sobie, co mówiła mi terapeutka – że brak komunikacji w związku to pierwszy stopień do rozstania. A ja Witkowi nawet nie powiedziałam, o co mi chodzi! Skąd ma wiedzieć, że poczułam się zlekceważona?

„Bagatelizowałam swoje potrzeby, nie mówiłam, jak się czuję – notowałam na kartce. – Zachowałam się jak ta mała dziewczynka, która nie mogła prosić taty, żeby zrozumiał, czego potrzebuje. To nie Wiolka jest moją rywalką, to ta mała Sabinka we mnie stoi na drodze do mojego szczęścia w miłości. Muszę pozwolić jej dorosnąć, nauczyć ją, że o swoje trzeba dbać, że nie można oczekiwać, aż ktoś domyśli się, co jest dla niej ważne… Trzeba mówić o tym, czego się potrzebuje”.

Ledwo sięgnęłam po komórkę wyłączoną na czas wizyty u Witka, żeby nikt nam nie przeszkadzał, kiedy rozwibrowała się w mojej dłoni. Dwa nieodebrane połączenia. Od mojego narzeczonego. Sprzed czternastu i sześciu minut. Wybrałam jego numer.

– Co się dzieje? – zaniepokojony głos Witka sprawił, że poczułam się spokojniejsza.

Widać mu jednak zależy

– Pamiętasz, co ci opowiadałam o swoim dzieciństwie? – westchnęłam. – Wiola nie miała ojca, ale miała ciebie. Za to mój ojciec żył, ale… mniejsza z tym. Widzisz, przez lata przywykłam się nie odzywać, nie mówić czego chcę, na czym mi zależy i…

– Mogę do ciebie wpaść? – przerwał mi. – To nie jest rozmowa na telefon.

Okazało się, że stoi już pod moimi drzwiami. Spytał, czy napiłabym się herbaty. Takiej, jaką lubię – jaśminowej, bez cukru.

– Wiola nie miała ojca – westchnął kilka minut później, stawiając przede mną parujący kubek. – Starałem się jej to wynagrodzić. A przy okazji czułem się ważny. Chyba za bardzo jej pobłażałem. Przywykła, że jestem na każde zawołanie. Ale teraz mam ciebie i Wiolka powinna to uszanować. To ty jesteś dla mnie najważniejsza, Sabinko. Nie możesz przede mną ukrywać, co ci chodzi po głowie i czego tak naprawdę chcesz. I jest mi wszystko jedno, czy na sukni będziesz miała te, jak im tam…

– Podpięcia.

– No właśnie. Jeśli o mnie chodzi, to możesz iść do ślubu nawet w tej sukience – dłonią pogładził śliwkową dzianinę na moim udzie. – To twój ślub, nasz ślub, i chcę, żebyś była w tym dniu szczęśliwa…

Czytaj także:
„Mąż mnie porzucił, a portfel świecił pustkami. Widok głodnych dzieci łamał mi serce, więc nie miałam wyboru. Sięgnęłam dna”
„Sądziłam, że nigdy więcej nie zobaczę swego wakacyjnego kochanka. Myliłam się. Znalazłam jego zdjęcie w... sądowej kartotece”
„Miłość omijała mnie szerokim łukiem, więc poszłam po radę do wróżki. Nie sądziłam, że jej dziwaczna przepowiednia się spełni”

Redakcja poleca

REKLAMA