Każdy zasługuje na drugą szansę, nawet złodziejka. Przez kilka miesięcy regularnie podbierałam pieniądze moim koleżankom z biura. Nie robiłam tego z chciwości, ale z niedostatku. Wstydziłam się przyznać, że mąż z dnia na dzień zostawił mnie bez żadnego wsparcia. Ale wstydu, jaki poczułam, gdy wyszło na jaw, że kradnę, nie da się z niczym porównać.
Siedziałyśmy w pokoju we trzy, więc wyczekiwałam, aż dziewczyny pójdą zjeść obiad w naszej zakładowej kuchni. Czasami, co było bardziej ryzykowne, wymykałam się z odprawy, którą mieliśmy codziennie z kierownikiem. Cały zespół zgromadzony był wtedy w jednej sali. Zawsze starałam się ustawić z tyłu, jak najbliżej drzwi. Korzystając z zamieszania czy chwili nieuwagi, wymykałam się i wykonywałam szybką rundkę po pokojach.
Nie robiłam tego codziennie. Raz na tydzień, czasem częściej. I nigdy dwa razy z rzędu nie okradałam tego samego pracownika. Nie mogłam przecież dać się złapać. Nie były to też wielkie sumy. Wszystko zależało od kwoty, którą znalazłam w portfelu. Zwykle zabierałam jakieś 10 złotych od jednej osoby. Ale kiedyś u jednej koleżanki znalazłam mnóstwo bilonu. Zaryzykowałam. Czułam, że się nie zorientuje. Wyszło mi z tego ze 30 złotych. Tego dnia „zarobiłam” prawie stówę. Wiedziałam, że stąpam po cienkim lodzie, ale nie miałam innego wyjścia...
Byłam przerażona i zrozpaczona
Pracowałam wprawdzie, ale jako młodsza referentka w małym mieście zarabiałam 1300 złotych na rękę. Tak naprawdę cały dom utrzymywał mój mąż. Był kierowcą TIR-a, jeździł w zagraniczne trasy, rzadko bywał w domu, ale zarabiał sporo. Dlatego, gdy z dnia na dzień wyprowadził się do innej kobiety, zostawiając mnie samą z dwoma córeczkami, wpadłam w rozpacz. Złamane serce i upokorzenie to jedno. Ale utrzymanie dzieci, rachunki, kredyt, który niedawno zaciągnęłam na remont domu?
Ale jego to nie obchodziło. Spakował się, kiedy byłam w pracy, a dziewczynki w szkole, i tyle go widziałam. Wiem, że mogłam go podać do sądu o alimenty, ale wtedy wyszłoby na jaw, że mnie porzucił. A mi było strasznie wstyd. Dziś wiem, że to głupie. To przecież on powinien się wstydzić tego, że zachował się jak łajdak i zostawił rodzinę na lodzie. Ale wtedy wolałam udawać przed całym światem.
Gdy ktoś pytał mnie o Krzyśka, mówiłam, że dostał świetny kontrakt i będzie jeździł z towarem po całej Hiszpanii i Portugalii przez kilka miesięcy. Ludzie chyba uwierzyli. Moja pensja wystarczała na opłacenie podstawowych rachunków oraz jedzenie dla siebie i dziewczynek. Ale co z resztą? Czułam na plecach oddech komornika, przestałam panować nad sytuacją.
Zaczęłam szukać dodatkowej pracy. Ale w naszej mieścinie graniczy to z cudem. Udało mi się po kilku tygodniach nająć jako opiekunka pewnej starszej pani. Jej rodzina potrzebowała kogoś w co drugi weekend. Nie oferowali kokosów, ale każdy grosz był na wagę złota! Jednak i to się szybko skończyło. Syn starszej pani po trzecim takim weekendzie powiedział, że jednak nie stać go na opłacanie opiekunki i musi zrezygnować z moich usług.
Wpadłam w błędne koło. I tak się zaczęło...
Następnego dnia córka poprosiła mnie o 100 złotych na buty. Żadna fanaberia. Stare były już na nią a małe. A ja po prostu nie miałam pieniędzy. Czerwona ze wstydu poprosiłam o pożyczkę jedną z koleżanek z pracy. Pożyczyła. Ale przecież za tydzień trzeba było oddać. Żeby oddać, znów coś pożyczyłam.
Pamiętam ten pierwszy raz. Może bym nie wpadła na taki sposób „dorabiania”, ale sprawdziło się powiedzenie, że okazja czyni złodzieja. Marta, koleżanka pracująca przy biurku obok, zostawiła na wierzchu portfel. Tego dnia przyszła do nas kobieta sprzedająca ciuchy. Marta obkupiła się i poszła pochwalić się innym dziewczynom.
Spojrzałam na portfel i jak błyskawica przemknęła mi ta ohydna myśl. W pokoju było pusto. Wyjrzałam na korytarz. Pusto. Zamknęłam drzwi od pokoju. Szybkim ruchem ręki zgarnęłam portfel, usiadłam na swoim miejscu i przeszukałam go. Ukradłam 20 złotych.
Kolejne razy były łatwiejsze. Sytuacja finansowa nie poprawiła mi się znacznie, ale w miesiącu potrafiłam ukraść nawet 300, 400 złotych. Pożyczyłam też od rodziców trzy tysiące. Powiedziałam, że to na samochód, a Krzysiek odda jak tylko wróci z trasy. Odłożyłam na dwie raty kredytu. Okropne było to, że nie mogłam patrzeć w oczy koleżankom.
Czułam się jak najgorsza gnida, zdrajca. Lubiłam te dziewczyny, zawsze były gotowe do pomocy mi w pracy, zwierzały się ze swoich problemów, ufały mi. A ja perfidnie je oszukiwałam.
Co ja sobie wyobrażałam?
Że jak długo będzie mi to uchodzić płazem? Przecież każde kłamstwo ma krótkie nogi. Może, gdybym w porę przestała? Może gdybym wcześniej się otrząsnęła i podała męża do sądu? Pierwsza domyśliła się Jolka. Dziewczyna z pokoju obok. Któregoś dnia tuż przed wyjściem z pracy narobiła rabanu, że z portmonetki zginęły jej pieniądze, że jest pewna, bo miała odliczone na jakąś książkę i brakuje jej dwudziestu złotych.
Jasny gwint! Akurat wtedy pokusiłam się o tę dość ryzykowną sumę, bo miała w portfelu przynajmniej 150 złotych i sporo w bilonie. Miałam pecha. A może po prostu była to naturalna konsekwencja mojego postępowania. Razem z innymi pracownikami wybiegłam na korytarz. Starałam się opanować nerwy. Sama nawet wypaliłam, że może warto by trzymać torebki w zamkniętych szafkach. Zachowałam się jak morderca, który pomaga policji w poszukiwaniu sprawcy.
Tym razem rozeszło się po kościach. Wkrótce nikt już nie pamiętał o sprawie. Pewnie dlatego, że padło na Jolkę. Ma u nas opinię roztrzepanej i wszyscy wiedzą, że zdarza jej się ubarwiać rzeczywistość. Dla mnie to było ostatnie ostrzeżenie od losu. Nie wykorzystałam go. Odczekałam dwa tygodnie. Okazja nadarzyła się sama.
Tego dnia Marta z Agnieszką od rana umawiały się na obiad. Marta ekscytowała się, że dwie ulice dalej podają pyszne placki ziemniaczane, i że musimy koniecznie spróbować. Powiedziałam od razu, że dziękuję, bo mam ze sobą kanapki. Około trzynastej wyszły. Naprawdę tego dnia nie miałam zamiaru tego robić. Bałam się, że jest jeszcze za wcześnie.
Ale one zostawiły na biurku torebki z portfelami! Widziałam, jak zabierały ze sobą odliczone kwoty. Nie mogłam przepuścić takiej okazji. Odczekałam chwilę i zamknęłam drzwi od pokoju. Trzy minuty później siedziałam już jakby nigdy nic przy swoim biurku i wpatrywałam się w ekran komputera. Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy do pokoju wparowały dziewczyny. Bez słowa zajrzały do swoich torebek. Wyjęły portfele… Poczułam ścisk w żołądku. Zorientowałam się, że coś jest nie tak. Spojrzały na siebie porozumiewawczo. Agnieszka zamknęła drzwi pokoju.
– Pokaż, co masz w portfelu – powiedziała do mnie ostro Marta.
To była prowokacja!
Dziewczyny od dawna mnie podejrzewały, ale nie miały odwagi ani zapytać, ani oskarżyć mnie wprost, więc zaaranżowały tę sytuację. Nigdy wcześniej w życiu nie czułam się tak potwornie. Wstyd, upokorzenie i strach, jakie poczułam, były o stokroć gorsze od tego, co towarzyszyło mi, gdy zdradził i opuścił mnie mąż. Zrobiło mi się słabo.
– To co, wzywacie policję? – zdołałam tylko wydukać.
– Dlaczego to robiłaś? – zapytała Agnieszka.
Chciałam im wszystko opowiedzieć. O tym, że mąż zostawił mnie bez grosza, że brakowało mi na podręczniki dla jednej córki, a drugiej nie miałam za co kupić butów, że wisi nade mną egzekucja komornika. Ale zamiast tego wybuchłam płaczem.
– Spokojnie – zaskoczył mnie łagodniejszy ton Marty. – Nikt cię jeszcze nie wtrąca do więzienia. Uspokój się i wyjaśnij nam, dlaczego okradałaś koleżanki.
Kiedy po pół godzinie wiedziały już wszystko, byłam przygotowana na najgorsze. „Zaraz zawiadomią wszystkich pracowników i dyrektora. Zostanę dyscyplinarnie zwolniona, przyjedzie policja i zostanę zatrzymana. Co się wtedy stanie z moimi dziećmi? Co będzie ze mną?”.
– Dlaczego zachowujesz się tak nieodpowiedzialnie? – Marta przerwała moje rozmyślania. – Dlaczego nie złożyłaś pozwu o alimenty? Dlaczego kradniesz i narażasz swoje dzieci? Chcesz trafić do więzienia? Pomyślałaś, co się wtedy z nimi stanie? Przecież mogłaś nas poprosić o pomoc. Coś byśmy wymyśliły.
– Posłuchaj – włączyła się Agnieszka. – To, co zrobiłaś jest wstrętne, ale dostaniesz drugą szansę. Żadna z nas nie chciałaby znaleźć się na twoim miejscu. Same mamy dzieci i nie wiadomo, jak zachowałybyśmy się w takiej sytuacji. Nie wezwiemy policji. Nikt nie dowie się o twoich występkach. Ale pod jednym warunkiem: masz tydzień, żeby złożyć w sądzie pozew o alimenty. W przeciwnym razie…
Z wrażenia zakręciło mi się w głowie
Kto na moim miejscu spodziewałby się takiej reakcji? Przetrzepywałam portfele koleżanek, a one podeszły do mnie z takim sercem i zrozumieniem. Sama nie wiem, czy na ich miejscu nie wezwałabym od razu policji, a już na pewno powiadomiłabym dyrektora firmy. Kto by chciał dalej pracować w pokoju ze złodziejką? A one uratowały mi opinię i skórę. To była dla mnie największa lekcja w życiu.
Już rok minął od rozwodu z mężem. Wywalczyłam wyrok z orzeczeniem o winie. Jego winie. To moje małe zwycięstwo w tej koszmarnej sprawie. Krzysiek płaci alimenty na nasze córki. I to niemałe. A ja nadal pracuję z Agnieszką i Martą.
Nasze relacje są przyjacielskie. Myślę, że odbudowuję zawiedzione zaufanie. Nadal zostawiamy torebki w pokoju, gdy gdzieś wychodzimy. O tamtej przykrej sprawie nigdy więcej nie wspomniałyśmy słowem.
Czytaj także:
„Żona zrobiła rozróbę, gdy zastała mnie w łóżku z kochanką. Nie wiem, czego się spodziewała. Że będę żył za granicą jak mnich?”
„Wszyscy współczuli mi tego, że się rozwodzę, a ja wreszcie poczułam, że żyję. Zakochałam się, wyjechałam i zaczęłam być na swoim"
„Mąż kuzynki oczekiwał, że do końca życia będzie jego służącą. Wpadł w szał, kiedy zaczęła mieć hobby poza staniem w garach”