„Narzeczony terroryzował ukochaną treningami. Uważał, że nie ma w życiu niczego ważniejszego niż sport”

Narzeczony terroryzował ukochaną treningami fot. Adobe Stock, StratfordProductions
„Narzeczony chciał zmusić Milenę do udziału w jakimś turnieju biegaczy. Dziewczyna absolutnie nie miała ochoty na wielogodzinne treningi, więc stwierdziła, że zwyczajnie ucieknie i wróci, jak już będzie po zawodach. W panice próbowała popracować nad wydolnością ćwicząc w sanatorium z nadzieją, że może będzie w lepszym stanie na następne zawody…”.
/ 28.11.2022 17:15
Narzeczony terroryzował ukochaną treningami fot. Adobe Stock, StratfordProductions

Nie tak sobie wyobrażałam pracę detektywa. Nie marzyłam, oczywiście, że będę zajmować się w kółko porwaniami i kradzieżami ściśle tajnych dokumentów, ale miałam nadzieję na nieco ciekawsze sprawy niż śledzenie niewiernych małżonków.

A tylko tacy zwracali się do naszej agencji!

Kiedy razem z mężem zakładałam biuro detektywistyczne, kupiłam sobie kilka peruk i profesjonalny zestaw kosmetyków. Byłam pewna, że przydadzą mi się, kiedy przyjdzie mi kogoś śledzić. Niestety, z żalem muszę stwierdzić – niewierni małżonkowie są tak zapatrzeni w swoich kochanków, że nie zauważyliby niczego, nawet gdybym stanęła przed nimi i zaczęła robić im zdjęcia. No cóż, przynajmniej fuchy były dobrze płatne. W końcu lepiej jest wynająć detektywa i zapłacić mu za dowody zdrady, niż dzielić się majątkiem. Tak więc moja praca sprowadzała się głównie do siedzenia w samochodzie i pilnowania obiektów. Większość czasu nudziłam się jak mops, ratowałam się więc czytaniem powieści kryminalnych, żeby podszkolić warsztat.

Tego dnia wiosną wreszcie coś drgnęło. Siedzieliśmy właśnie z Alkiem, moim mężem, w biurze. Mieści się ono w lokalu, w którym dawniej znajdował się bar mleczny; dlatego między poczekalnią a naszym pokojem jest okienko przesłonięte kotarą, przez którą można obserwować klientów. W poczekalni rezydowała nasza sekretarka, koleżanka ze studiów, Zyta. Miała metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ze sto kilo i uwielbiała mocny makijaż, który pewnie nakładała szpachelką. Oprócz tego była bardzo kompetentna, świetnie zorientowana w technice i znała wszystkich kanciarzy w naszym mieście. Usłyszeliśmy, że ktoś wchodzi do sekretariatu i rozmawia z Zytą.

– Nie wiem, czy znajdą teraz czas – mówiła dudniącym głosem. – Właśnie zajmują się sprawą zleconą przez ministerstwo. Pan chyba rozumie, że to nasz priorytet...

To był taki chwyt reklamowy. Zyta wymyśliła sobie, że dzięki temu klienci będą nas bardziej poważać. Zerknęłam ukradkiem przez kotarę. Klientem okazał się młody mężczyzna w spodniach od dresów i koszulce. Na pierwszy rzut oka – młokos, ale jego adidasy kosztowały chyba więcej niż wynagrodzenie z naszego zlecenia.

– To chyba nie będzie zazdrosny mąż – szepnęłam do Alka. – Oni zawsze przychodzą po zmroku i w garniturach.

Okazało się, że miałam rację

Gdy Zyta zdecydowała się dopuścić go przed nasze oblicze, usiadł zdyszany na krześle.

Przepraszam, że jestem tak ubrany – tłumaczył się – ale chciałem odbyć swoją codzienną trasę, a nie miałem kiedy.

– Biega pan? – zainteresował się Alek. – Na jakich dystansach?

– Dziesięć kilometrów dziennie, w weekendy dwadzieścia – odpowiedział z dumą.

Alek obsunął się trochę na krześle, żeby ukryć swój brzuszek. On podczas obserwacji zwykle zajadał się hamburgerami.

Wysportowana sylwetka dużo mówi o człowieku – emocjonował się dalej klient.

– To może pan nam powie, co pana do nas sprowadza – przerwałam mu, bo Alek już zaczynał robić się czerwony, myśląc, że młody człowiek pije do niego.

– Bo widzą państwo... – pochylił się ku nam – moja narzeczona zaginęła!

No, to była sprawa, na jaką czekaliśmy! Nasz klient, pan Ksawery, najmłodszy prezes w wielkiej firmie, wyjechał do USA na półroczny kontrakt. W kraju zostawił narzeczoną. Codziennie rozmawiali przez internet. Planowali ślub. Pan Ksawery, wielce stęskniony za narzeczoną, postanowił zrobić jej niespodziankę i wrócić do kraju miesiąc wcześniej. Zadzwonił do Mileny dopiero z lotniska, informując, że jest w Polsce.

Strasznie się spłoszyła – ciągnął nasz klient. – Od razu powiedziała, że nie możemy się zobaczyć, bo ona jest u swojej chorej ciotki w górach. Nie chciała podać mi nazwy miejscowości. Rzuciła tylko, że to odludzie, a zobaczymy się, jak wróci do miasta.

– To może rzeczywiście jest u ciotki. Czemu pan twierdzi, że zaginęła? – spytałam.

Bo kupiłem jej na urodziny komórkę z GPS-em – wyznał klient. – Ona o tym nie wie, ale ja mogę sprawdzać, gdzie w danym momencie się znajduje.

– Czyli pan wie, gdzie ona jest – zauważyłam.

No tak, znam nazwę miejscowości. Dotarłem tam dzięki nawigacji – tłumaczył. – Ale nikt jej tam nie widział ani nie słyszał o chorej staruszce! Chodziłem cały dzień po wsi!

– Jak to? Czyli po przyjeździe na miejsce już pan nie sprawdzał położenia tej komórki? – zapytałam zdumiona.

– Musiała ją wyłączyć i dzwonić do mnie ze stacjonarnego – westchnął.

– No cóż, zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby ją odnaleźć – podsumowałam.

Potem jeszcze słyszałam, jak pan Ksawery namawia w poczekalni Zytę, żeby przeszła na dietę. Dziwię się, że uszedł po tym z życiem, bo Zyta zwykle nie daje sobie w kaszę dmuchać.

I od czego tu zacząć – zadumał się Alek. – Chyba jedziemy w góry...

– Tak się zastanawiam... – przyszło mi coś do głowy. – Klient trafił do tej wsi dzięki nawigacji... A co, jeśli wywiodła go w pole? Może po prostu w pobliżu są dwie miejscowości o tej samej nazwie?

– Zyta, sprawdź wszystkie miejscowości X na południu kraju – polecił Alek naszej sąsiadce. – Może wpadniemy na jakiś trop.

Już po chwili podała nam listę

– Nasz klient był tutaj – zaznaczyłam na mapie. – Miałam rację, w pobliżu jest druga wieś, która tak się nazywa!

– Z sanatorium – rzuciła Zyta. – Może dziewczyna tam siedzi z tą chorą ciotką.

Spakowaliśmy się i nazajutrz ruszyliśmy na południe. Wieczorem dojechaliśmy na miejsce. Znaleźliśmy nocleg u miłej pani.

– Nie zna pani tej dziewczyny? – zapytałam, pokazując jej zdjęcie Mileny.

– Na pewno nie we wsi – potrząsnęła głową. – Ale może jest u tych kijkowców.

– Kto to są kijkowcy? – spytał mnie później Alek, a mnie mina zrzedła, bo myślałam, że właśnie on mi to wyjaśni.

Rano jakoś wyleciało mi z głowy, żeby zapytać gospodynię o tajemnicze słówko. Po śniadaniu ruszyliśmy do akcji. To znaczy Alek poszedł do budynku sanatorium i zaczął bajerować recepcjonistkę.

Chyba muszę zacząć biegać – stwierdził z żalem, gdy już przyszedł. – Już nie działam na kobiety jak dawniej...

– A czym się tutaj zajmują? Powiedziała ci przynajmniej tyle? – zapytałam.

„Przywracaniem dobrego samopoczucia” – powtórzył zrezygnowany Alek.

Przyszedł czas na realizację panu B. Przecisnęliśmy się przez żywopłot, który otaczał sanatorium od tyłu, i rozejrzeliśmy się. Z pobliskiej altanki, przed którą kwitły żonkile, dobiegł nas płaczliwy damski głos.

Dłużej już nie mogę, przysięgam! – żaliła się kobieta. – Proszę, dajcie mi spokój!

– Nie ma mowy – odpowiedział jej jakiś mężczyzna. – Jeszcze cztery razy.

Alek i ja popatrzyliśmy na siebie z przerażeniem. Co tam się działo?! Na szczęście rozdzwoniła się czyjaś komórka, a po chwili facet wyszedł z altanki i ruszył ku budynkowi, przyciskając telefon do ucha. Podbiegliśmy do altany. Na podłodze, dysząc ciężko, na macie leżała kobieta. Po chwili rozpoznałam w niej... Milenę. W porównaniu ze zdjęciem, które pokazał nam Ksawery, wyglądała na znacznie bardziej zmęczoną i starszą.

– Przyszliście się podciągać? – zapytała, podnosząc się i wskazując drążki gimnastyczne. – Współczuję, ja już to przeszłam.

– Właściwie, to przyszliśmy do pani – wyjaśniłam.

– Pani narzeczony nas zatrudnił.

– Ksawery? – spytała ze strachem w głosie. – Nie możecie mu nic powiedzieć!

I co się okazało? Narzeczony chciał zmusić Milenę do udziału w jakimś turnieju biegaczy. Dziewczyna absolutnie nie miała ochoty na wielogodzinne treningi, więc stwierdziła, że zwyczajnie ucieknie i wróci, jak już będzie po zawodach. W panice próbowała popracować nad wydolnością ćwicząc w sanatorium z nadzieją, że może będzie w lepszym stanie na następne zawody...  To dlatego ludzie we wsi mówili na kuracjuszy „kijkowcy”. Po prostu widzieli, jak ci ludzie uprawiają nordic walking!

– Mogę liczyć, że mnie nie zdradzicie?

Panu Ksaweremu wytłumaczyłam omyłkę nawigacji. Potwierdziłam też wersję o chorej ciotce. Kiedy usłyszał słowo „ospa”, zdecydował, że poczeka na narzeczoną w mieście. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA